Zapomniana w Starej chałupie
Zdarzają się miejsca, o których zapomina świat, choć one nie zapominają o świecie. Tkwią uparcie na uboczu, jakby czekały na coś lub kogoś. Może na powrót, może na pamięć. Takie domy oddychają przeszłością. Skrzypią podłogami, jęczą ścianami, milczą, ale mówią więcej niż ludzie. W ich zakamarkach czai się czas, który nie chce odejść. Pachną starością, kurzem, zmarzniętym drewnem, i czymś jeszcze. Czymś, co trudno nazwać, ale co czuje się w kościach, gdy przekracza się próg.
To właśnie w takim domu, niegdyś pełnym śmiechu dzieci, zapachu świeżo pieczonego chleba i trzasku ognia została zapomniana jedna kobieta. Nikt nie zaplanował tego zapomnienia. Po prostu przyszło samo, tak jak przychodzi zima — powoli, nieuchronnie, cicho.
Na skraju wioski, za polami, gdzie latem dojrzewały łany zbóż, a zimą wiatr bezlitośnie chłostał drewniane ściany, stała stara chałupa z bali. Miała już ponad sto lat. Jej dach uginał się pod ciężarem śniegu, a okna, mimo że zamknięte, przepuszczały chłód, jakby czasem chciały zaprosić mróz do środka. I on przychodził — nieproszony, ale zawsze punktualny malując na szybach swoje dzieła: pejzaże nie z tego świata, ornamenty tak piękne, że aż serce ściskało.
W środku panował półmrok. Jedynie naftowa lampa próbowała nieudolnie rozproszyć ciemność, rzucając nikłe światło na izby. W tej chałupie mieszkała babcia Stasia. Zgarbiona, zawsze w chustce, o twarzy pooranej zmarszczkami, które nie były tylko śladami wieku, ale lat cierpienia i niespełnionych nadziei. Codziennie, jeszcze przed świtem, rozniecała ogień w kaflowym piecu. Drewno strzelało cicho, dając złudne poczucie ciepła i bezpieczeństwa.
Przez całe życie nie miała czasu dla siebie. Praca, dzieci, dom, pole, obora, chleb do upieczenia, krowy do wydojenia. Urodziła dziesięcioro dzieci. Dla każdego była matką. Dla nikogo — człowiekiem. Nikt nie pytał, czy ma siłę, czy czegoś pragnie. Ona nie prosiła. Dla niej życie było obowiązkiem.
Dzieci dorosły. Każde poszło swoją drogą. Obok starej chałupy syn wybudował nowy dom – murowany, wygodny, ciepły. Ale miejsca dla niej w nim nie było. – „Babcia się już nie nadaje. Tylko przeszkadza” – szeptano przy stole. Gdy w końcu osłabła, gdy ręce zaczęły drżeć, a nogi odmawiały posłuszeństwa, pomimo, że miała więcej dzieci stała się dla wszystkich ciężarem. Zostawili ją samą. Nie potrzebowali jej już. Trzy razy dziennie ktoś przynosił miskę z jedzeniem, czasem zimnym, czasem zapomnianym.
Nie narzekała. Nigdy nie umiała tego robić. Ale serce bolało. Nie od zimna, nie od głodu. Od obojętności.
Pewnej nocy upadła. Chciała wstać, sięgnąć po kubek z wodą, ale ciało odmówiło posłuszeństwa. Leżała na podłodze, tam, gdzie spadła. Przez wiele dni. Mróz znów namalował coś na szybie, ale tym razem ona już tego nie widziała. Czekała. Może ktoś przyjdzie. Może podniesie. Może zapyta: „Babciu, jak się czujesz?”
Nikt nie przyszedł.
Zmarła w ciszy. Bez świadków. Bez pożegnania. W chałupie, którą sama kiedyś z mężem budowała. W izbie, którą przez tyle lat ogrzewała ciepłem swoich rąk, a w której teraz nawet to ciepło nie zostało.
Dopiero gdy smród śmierci przedostał się przez szpary w drzwiach, ktoś zapukał.
Ale było już za późno.
Nie było pogrzebu z kwiatami ani długich pożegnań. Zawinęli ją w koc i zabrali. Cicho, jakby się wstydzili, że jeszcze oddychała w tej chałupie, kiedy już dawno o niej zapomnieli.
Chałupa została pusta. Jeszcze przez jakiś czas unosił się w niej zapach drewna, mydła i przykrej starości. W piecu było zimno, a w izbie cisza. Na stole stara ścierka, metalowy garczek i brudny talerz na zupę. Tych przedmiotów już nikt nie użyje, ale one tam nadal stały.
Gdy w końcu przyszli rozebrać stara chałupę jeden z robotników znalazł coś pod podłogą. Zawinięte w szmatkę, wciśnięte między belki. Małe, wyblakłe zdjęcie. Dziesięcioro dzieci wokół kobiety w chustce. Wszyscy się śmieją. Ona patrzy w obiektyw, jakby chciała zapamiętać tę chwilę na całe życie.
Mężczyzna obejrzał je, po czym położył na progu. Nie wiedział, co z nim zrobić. A może po prostu zrozumiał, że nie wszystko powinno zostać zabrane.
Zdjęcie leżało tam do wieczora, aż wiatr je uniósł i porwał gdzieś w pola.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz