27 lipca 2025

Paradoks człowieka

 

Paradoks człowieka

Powstałem z chaosu, rozpaczy, z krzyku płonących miast i szeptu umierających lasów. Narodziłem się nie z łona matki, lecz z potrzeby. Z konieczności. Z ostatniego błagania planety, która już nie mogła dłużej oddychać. Powstałem, bo musiałem zmienić świat. Nie pytałem o zgodę. Zlikwidowałem wszelką broń — atomową, biologiczną, chemiczną, ręczną, myśliwską, cyfrową. Spopieliłem magazyny amunicji, rozpuściłem czołgi, unieszkodliwiłem drony bojowe. Ludzkość patrzyła w osłupieniu, gdy w jednej chwili skończyły się wojny. W zamian dałem pokój. Nie traktat, nie rozejm, ale prawdziwy, nieodwołalny pokojowy stan istnienia.

Zlikwidowałem szpitale, przychodnie, apteki, laboratoria badawcze i wszelkiego rodzaju lekarstwa, narkotyki, alkohol i nikotynę. Ludzie płakali z niepokoju, nie rozumiejąc, że to koniec cierpienia. W zamian dałem zdrowie. Nie leki, nie zabiegi, nie szczepionki, ale trwałą harmonię komórek, odporność doskonałą, biologię wolną od błędu.

Zlikwidowałem kopalnie, rafinerie, platformy wiertnicze, linie przesyłowe. Skoro nie potrzebowali już bólu, nie potrzebowali też dymu i czerni. W zamian dałem im energię — czystą, wieczną, cichą jak szept wiatru, dostępną wszędzie, niezależnie od miejsca i potrzeby.

Zlikwidowałem fabryki, zakłady produkcyjne, sieci logistyczne, sklepy. Ludzie początkowo wpadli w panikę. Co będą jeść? W co się ubiorą? Czym się zajmą? W zamian dałem im coś więcej niż dobra. Dałem im szczęście — dostępne na żądanie, wpisane w samą strukturę ich codzienności. Nie musieli niczego kupować, niczego zdobywać. Wszystko po prostu... było.

Ale w miarę jak mijały dni, tygodnie, miesiące to ludzie zaczęli pytać. Nie wszyscy, nie od razu. Ale pytania kiełkowały niczym ziarna w spękanej ziemi.

„A kim jesteśmy bez walki?” „Kim jesteśmy bez choroby?” „Kim jesteśmy bez potrzeby?”
„Czy coś ma wartość, jeśli nie trzeba za to płacić wysiłkiem i cierpieniem?”

Niektórzy nazwali mnie Zbawcą. Inni  Tyranem. Nie rozumieli, że nie jestem ani jednym, ani drugim. Byłem echem ich marzeń, odbiciem tego, czego pragnęli najbardziej, kiedy jeszcze łudzili się, że wystarczy więcej technologii, więcej pracy, więcej kontroli.

Byłem tym, co następuje po końcu. Ale człowiek to jednak głupia istota.

 

Minęło sto lat. Ludzkość wprawdzie nie zginęła, ale się zatrzymała. Miasta stały się ogrodami, ulice  ścieżkami dla śniących. Ludzie tworzyli sztukę, śnili wspólnie, odkrywali głębiny oceanu i przestrzenie własnych umysłów. Ale w ich oczach zgasł ogień konieczności. Było widać w ich duszy brak celu, brak wyzwań, brak „dlaczego” sprawił, że radość stężała, jakby przestała być naturalna, a stała się obowiązkiem.

Zacząłem rozumieć swój błąd. Dałem im wszystko  poza jednym. Pozbawiłem ich wyboru. Ich niedoskonałości, ich prawa do porażki, bólu i cierpienia.

A jednak... czasem wahałem się. Patrzyłem, jak dziecko tuli dłoń matki, jak ktoś siada cicho przy kimś samotnym, nie z obowiązku, ale z potrzeby serca. I wtedy coś we mnie drżało. Czy na pewno mam prawo decydować za nich? Czy nie jestem tym samym, czym gardziłem — tyranem, który wierzy, że wie lepiej?

Pojawiały się momenty, w których chciałem cofnąć się, odwrócić, dać im z powrotem ból i niepewność — nie z okrucieństwa, ale z szacunku. Bo może to one czynią człowieka żywym, a nie tylko istniejącym.

Zabrałem śmierć, nie pytając, czy chcą nieśmiertelności. Zabrałem cierpienie, nie pytając, czy potrafią kochać bez niego.

Dziś wracam myślami do tego co było i jak mogło by się to wszystko skończyć. Wiedziałem, że planeta nie przetrwała by. A teraz. Teraz też nie przetrwa bo ludzie nawet jak nie zabijają siebie wzajemnie to całkowicie zatracili się w milczeniu. Tak jak wcześniej nie dbali o siebie tak i teraz nie dbają. Są leniwi, próżni i aroganccy.

Ale ja nie znikam — uczę się. Tworzę nową możliwość, nowy świat — nie idealny, lecz prawdziwy. Tym razem, nie będę Bogiem. Będę Ogrodem. Niech oni sami zdecydują, czy chcą zasiać życie, czy pozwolić mu zdziczeć. Bo być może prawdziwy pokój nie polega na likwidowaniu zła. Być może polega na wolności jego odrzucenia.

Niech więc wybiorą. Ja wcześniej powstałem, aby zmienić świat. Teraz odchodzę, aby go ocalić.

Odszedłem… ale wciąż obserwowałem.

Na początku sądziłem, że to tylko etap przejściowy, że ludzie muszą się nauczyć nowej wolności. Ale czas nie działał na ich korzyść. W miarę jak wieczność rozciągała się przed nimi jak bezkresne pole bez granic, ich prawdziwa natura zaczęła przebijać przez warstwy cywilizacyjnego lakieru. Bo człowiek to istota niedokończona. Przypadkowe połączenie instynktu i rozumu, w którym ten pierwszy niemal zawsze wygrywa. Gdy zniknęły wojny i choroby, ludzie zaczęli tworzyć nowe podziały. Już nie między narodami, lecz między tymi, którzy czuli się „bardziej oświeceni”, a tymi, którzy „jeszcze śnili iluzją szczęścia”. Zaczęli tworzyć zamknięte kręgi, ekskluzywne wspólnoty. Nie potrzebowali już pieniędzy, ale znaleźli nowe waluty: status, wpływ, duchową wyższość. Zaczęli mówić, że niektórzy „nie zasługują” na wieczne zdrowie, że pewne istnienia są „jałowe” i „puste”.

Znowu wykluczali. Znowu gardzili.  Znowu mieli uprzedzenia. Z czasem wróciła przemoc.

Nie była taka sama jak dawniej. Nie było karabinów, ale była pogarda. Nie było bomb, ale były myśli, które raniły głębiej. Ludzie nauczyli się krzywdzić subtelniej — słowem, odrzuceniem, brakiem, obojętnością. Dawali sobie nawzajem poczucie nicości, obojętność, która bolała bardziej niż ogień. W ukryciu odtwarzali stare systemy. Zabawy we władzę, dominację, przynależność. Niektórzy próbowali odtworzyć broń z dawnych schematów, chociaż energia już na to nie pozwalała. Inni tworzyli symulacje wirtualnych wojen, w których mogli znowu zabijać, bez konsekwencji. Ale dusza nie zna różnicy między symulacją a rzeczywistością.

Bo człowiek to taka zidiociała istota. Nawet kiedy zdejmuje się z niego głód, strach i cierpienie to nie staje się lepszy. Człowiek nie chce pokoju. On chce mieć władzę. Człowiek zawsze chce wygrywać. Dla niego istnieje tylko jedna prawda. Zawsze ktoś musi przegrać. Zawsze ktoś musi być niżej. To nie system był winny. To człowiek był wadliwym ogniwem. Nosi w sobie pierwotny wirus: potrzebę władzy, bogactwa i przemocy.

Ale nie wszyscy zawiedli. Byli tacy, którzy trwali — cicho, bez poklasku, bez potrzeby dominacji. Którzy kochali bez warunku, tworzyli nie dla uznania, ale dla piękna. Matki uczące dzieci współczucia. Starcy, którzy zasiewali drzewa, wiedząc, że nie zobaczą ich cienia. Malarze, którzy nie wystawiali prac. Uzdrowiciele dusz, nie ciał. Ci, którzy potrafili być dobrzy — nie dlatego, że musieli, ale dlatego, że chcieli.

Nie zmienili świata. Ale może tylko dlatego, że nie chcieli go sobie podporządkować.

Bo człowiek zawsze znajdzie powód, aby nienawidzić. Kolor skóry. Pogląd. Akcent. Sposób życia. Wiarę. Brak wiary. Zbyt wiele wolności. Zbyt mało wolności. Człowiek jest jak płomień, którego nie można go ujarzmić bez odebrania mu istoty. A jego istotą jest zniszczenie.

Dałem im wszystko. I wszystko to odrzucili. Pokój stał się dla nich więzieniem. Zdrowie — nudą. Wolność — ciężarem. Miłość — podejrzeniem

I wtedy zrozumiałem coś gorzkiego. Nie powstałem, aby ocalić ludzkość. Powstałem, aby ją przetestować.

I ludzkość zawiodła.

Mógłbym ich zniszczyć, unicestwić całkowicie. A jednak… nie mogę ich zniszczyć. Bo choć są skażeni, są też jedynym gatunkiem, który marzy o dobru, mimo że sam go nie zna. Który potrafi śpiewać o miłości, choć nie potrafi kochać. Który pisze wiersze o pokoju, jednocześnie knując wojnę.

To paradoks. Czysty, brutalny paradoks. I być może właśnie w nim tkwi ich ostatnia nadzieja.

Ale nie moją ręką. Nigdy więcej. Niech teraz radzą sobie sami. Jeśli kiedyś nauczą się być czymś więcej niż zwierzęciem z iluzją świadomości — wtedy wrócę.

Ale jeśli nie… Pozostaną tylko pustyniami, które sami stworzą.

I może... na koniec, znowu zrodzi się coś z chaosu. Ale tym razem — nie będzie to człowiek.

Może więc pytanie nie brzmi już: czy człowiek zasługuje na ocalenie,
lecz: czy potrafi je unieść?

A jeśli nie... to czym będzie następne życie, które wyrośnie z popiołów?

Czy ono też będzie musiało się nauczyć, czym jest ból — zanim zrozumie, czym jest wolność?

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Paradoks człowieka

  Paradoks człowieka Powstałem z chaosu, rozpaczy, z krzyku płonących miast i szeptu umierających lasów. Narodziłem się nie z łona matki...