Pierwszy prawdziwy chleb
W roku 2147 Ziemia nie przypomina już błękitnej planety jaką była wieki temu. Megamiasta rozciągają się od horyzontu po horyzont, a niebo ma odcień szarości nawet w południe. Wieżowce korporacyjne strzelają w niebo jak kolosalne monolity. Ich fasady to gigantyczne ekrany, które nieustannie transmitują reklamy syntetycznych produktów, nakazy lojalności i komunikaty o stanie moralnego kredytu obywateli. Ludzie nie posiadają własnych kuchni. Posiłki wydawane są w centralnych punktach żywieniowych, gdzie skanuje się kod DNA, aby dobrać kalorie do profilu zawodowego. Smak to pojęcie zapomniane. Wspomnienie o nim traktuje się jak zaburzenie psychiczne. Wszystko, co naturalne zostało wyparte przez syntetyczne substytuty. Ludzie jedzą żywność drukowaną w bioprzemiałach, pozbawioną smaku i wspomnień. Ale legenda o „prawdziwym chlebie” wciąż żyje. W programach edukacyjnych słowo „chleb” zostało zastąpione przez termin „komponent węglowodanowy klasy C”. Dzieci uczone są, że emocjonalne związki z jedzeniem prowadzą do uzależnień i są niebezpieczne dla stabilności społecznej. Archiwa przeszłości zostały ocenzurowane. Tylko nieliczni rebelianci mają dostęp do niesfałszowanych zapisów.
Według starych danych z przedwojennych archiwów, prawdziwy chleb był wypiekany z naturalnej mąki, drożdży i wody. Miał nie tylko smak, ale też coś więcej. Miał duszę. Dla mieszkańców korporacyjnych molochów to była jedynie romantyczna bzdura. Dla rebeliantów z Ruchu Organicznego to była sprawa życia i śmierci.
Major Ada Kłos, była pilotka orbitalna, stała na dachu zniszczonego centrum handlowego w Czeladzi. W rękach trzymała stary plecak, a w nim próbkę pradawnych nasion pszenicy odkrytą w zamarzniętym bunkrze Instytutu Genetyki w Arktyce. Towarzyszył jej Golem-2 – wojskowy android, przerobiony przez ruch oporu na piekarza polowego.
– Mamy tylko jedną szansę – powiedziała Ada wpatrując się w ciemniejące niebo.
- Piec musi ruszyć przed świtem
– Warunki temperaturowe sprzyjające fermentacji zaczynają się za trzy godziny – odpowiedział Golem, analizując dane meteorologiczne.
– Uaktywniono patrol korporacyjny. Czas na ewakuację: 9 minut i 45 sekund. - Dodał
Nie mogli jednak uciec. Ucieczka była niemożliwa nie tylko z powodu patrolu. Od tygodni korporacyjni agenci przeczesywali zrujnowane dzielnice, likwidując każdy ślad fermentacji. Każdy, kto posiadał coś przypominającego naturalne ziarno, był klasyfikowany jako biozagrożenie i eliminowany bez procesu. Prawo Biologicznej Czystości pozwalało egzekutorom działać bez świadków. Dlatego szukali odpowiedniego miejsca i znaleźli. W ruinach starej piekarni w dzielnicy Piaski zbudowali prowizoryczny piec zasilany ogniwami plazmowymi. Golem uruchomił fermentator. Sygnał życia zaczynu zamigotał na ekranie.
– On oddycha, zaczyn żyje – powiedziała Ada cicho, niemal z nabożeństwem.
Przez moment stała z zamkniętymi oczami. Wspomnienie pojawiło się samo – ciepłe, niewinne, bolesne. Miała wtedy może pięć lat. Siedziała na parapecie w kuchni swojej babci w starym Sosnowcu. Na stole stał bochenek – jeszcze parował. Babcia mówiła: „Chleb trzeba szanować, Aduniu. On pamięta ziemię i słońce.” Zjadła wtedy kromkę z masłem i solą. Nic w jej dorosłym życiu nie smakowało tak prawdziwie. Potem przyszły naloty. Babci już nie było. Ale zapach został – jak rana, która nigdy się nie zagoiła.
W tym samym czasie korporacyjne drony zwiadowcze wykryły obecność ciepła. „Nieautoryzowany proces chemiczny” – zarejestrowały i ogłosiły alarm.
Zbliżały się maszyny. Ada uzbroiła stary karabin EMP i przygotowała stanowisko ogniowe. Golem przenosił delikatnie bochenki do komory wypieku. Ich zapach zaczął unosić się w powietrzu. To był niesamowity, wspaniały zapach dzieciństwa, wolności i buntu.
Pierwszy patrol wpadł do ruin jak błyskawica. Padły strzały, pojawiły się błyski i tumany kurzu. Ada padła ranna, ale zdążyła zniszczyć centralę dowodzenia dronów. Golem, z uszkodzonym ramieniem, osłaniał piec własnym ciałem.
O 5:47 piec wydał sygnał: "Wypiek zakończony."
Bochenki były idealne. Chrupiąca skórka. Ciepła. Żywa. Golem podszedł do Ady, trzymając chleby jak relikwię. Ada, mimo bólu, uśmiechnęła się.
– Zrobiliśmy to. Ludzie muszą poczuć, co znaczy prawdziwe jedzenie. Co znaczy... być człowiekiem.
Kilka dni później tajemnicza stacja radiowa "Radio Ziarno" nadała sygnał z nieznanej lokalizacji:
„Prawdziwy chleb istnieje. Smakuje jak dom. Szukajcie Tajemniczej nazwy Piaski. Szukajcie smaku wolności.”
Korporacje zaczęły polowanie. Ale było już za późno. Ziarno zostało zasiane.
Minęły trzy miesiące.
Z pozoru nic się nie zmieniło. Megamiasta dalej tętniły martwym rytmem korporacji. Drony patrolowały niebo, a obywatelom serwowano syntetyczne posiłki bogate w kalorie, ubogie w duszę. Ale coś pękło.
Wśród najniższych warstw społecznych, w strefach cienia, pod ruinami, w kanałach wentylacyjnych zaczęły krążyć bochenki. Prawdziwe. Pachnące. Czasem ciepłe. Zawsze z wyrytym znakiem: π - symbol Ruchu Organicznego.
W jednej z podziemnych stref dystrybucji, chłopak o imieniu Niko otrzymał kromkę z rąk starej kobiety z fartuchem posypanym mąką. Miał dwanaście lat. Nigdy wcześniej nie jadł niczego, co nie było syntetyczne. Wgryzł się ostrożnie – chrupnęło. Na języku poczuł coś dziwnego. Ciepło. Życie. Łzy same napłynęły mu do oczu.
– To… to smakuje jak coś, czego nie znam, ale za czym tęskniłem całe życie – wyszeptał.
Kobieta tylko się uśmiechnęła i pogłaskała go po głowie. Nie musiała nic mówić. On już wiedział.
To nie był już tylko chleb. To był manifest.
Władze próbowały zdławić ferment. Śledziły, tropiły, zamykały. Ale z każdym bochenkiem, który trafił w ręce głodnych i zapomnianych, przybywało ludzi gotowych do walki. W pewnym momencie w kanałach komunikacyjnych pojawił się nowy materiał wideo. Zmontowany amatorsko, ale silny w przekazie. Na ekranie - Major Ada Kłos. Blada, opatrzona, ale uśmiechnięta. Obok niej – Golem-2, teraz z nową protezą ramienia w fartuchu piekarskim. Ada spojrzała w kamerę.
– Jeśli myślicie, że rewolucja zaczyna się od krwi to mylicie się. Prawdziwa rewolucja zaczyna się od smaku. Od wspomnienia, które nie da się usunąć żadnym algorytmem. Od chleba. Kamera obróciła się i pokazała rzędy prowizorycznych pieców. Ludzie młodzi, starzy, androidy piekarskie- wszyscy pracowali ramię w ramię. Z dymu i ognia unosił się zapach, który złamał system.
Ada powiedziała jeszcze jedno:
– Nie chcemy wojny. Chcemy przypomnieć światu, jak to jest żyć naprawdę. I nie przestaniemy, aż każdy z was poczuje w ustach smak domu. Nagranie kończyło się prostym kadrem. Było to uśmiechnięte dziecko z buzią umazaną mąką, które gryzie kęs prawdziwego chleba.
Ostatecznie nie wygrały lasery. Nie wygrała technologia. Wygrał chleb. Bo na końcu świata, to nie broń była najgroźniejsza. To był smak, którego nie da się zapomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz