Zabzandzol
Rok 2647. Ludzkość rozpanoszyła się po galaktyce jak glony w ciepłym jeziorze.
Planety terraformowano, gwiazdy kolonizowano, a stare słowa z Ziemi —
zapomniano. No, prawie wszystkie. Zostało jedno. Tajemnicze. Niesione echem z
najdalszych zakątków pamięci: Zabzandzol.
Nikt nie wiedział, co ono oznacza. Żadne AI, żaden słownik, żaden lingwistyczny bot z Uniwersytetu Jowiańskiego nie potrafił go przełożyć. A jednak słowo to zaczęło się pojawiać coraz częściej. Było wypalane na ścianach starych statków dryfujących w pustce, szepczące z ust tych, którzy wracali z nieznanych sektorów. Zabzandzol.
Kapitan Ewa Kwiatkowska dowódczyni korwety zwiadowczej Kruk 31, spotkała to słowo po raz pierwszy na orbicie planety Czataar-7. Jej załoga natrafiła tam na zniszczony frachtowiec klasy Omeja. Dryfował bez zasilania. Wnętrze było zimne i martwe. Na pokładzie nie znaleźli ani jednego ciała, tylko napisy — wszędzie: na ścianach, na monitorach, nawet na skórze jednego z androidów. Zabzandzol. Zgodnie z protokołem należało wszystko spalić i wrócić do bazy. Ale Ewa nie mogła. Coś w niej poruszyło się, jakby to słowo znała z dzieciństwa. Zaczęła mieć sny. Najpierw proste — tunel, światło, głos. Potem bardziej intensywne jak galaktyki rozcinane promieniem, obce istoty mówiące bez ust, język, który przypominał muzykę i śmiech jednocześnie. A potem Kruk 31 zniknął.
Osiem lat później statek wrócił sam. Bez załogi. Tylko z jedną transmisją odtwarzaną w kółko, szeptaną głosem Ewy
„Zabzandzol to nie słowo. To dźwięk aktywacji. Klucz do czegoś starszego niż wszystko. Nie próbujcie zrozumieć. Albo zrozumiecie za dużo.”
Próbowano zhakować nagranie. Zrozumieć jego źródło. Ale każdy, kto usiłował to zrobić tracił kontakt z rzeczywistością. Mówili o strukturach istniejących poza czasem, o świadomości rozciągającej się na całą ciemną materię. O harmonii chaosu.
Ktoś twierdził, że to słowo przyszło z początku Wszechświata i jest ostatnim, jakie usłyszymy przed końcem. Ewa Kwiatkowska nigdy nie wróciła. Ale niektórzy mówią, że czasem bardzo późno w nocy, w słuchawkach zwiadowców słychać cichy dźwięk, który nie jest ani słowem, ani muzyką.
Brzmi mniej więcej tak:
Zab… zan… dzol… …i wtedy zaczynają się dziać dziwne rzeczy.
Nie ma reguły. Raz statki zmieniają kurs bez rozkazu. Innym razem załogi zasypiają na trzy doby śniąc o geometriach, których nie da się narysować, ani nawet opisać. Niektóre przypadki są bardziej dramatyczne — jak jednostka badawcza Iskra Pionu, która po odebraniu sygnału z Zabzandzolem zatonęła w grawitacyjnym studium pustki, której wcześniej nie było na żadnych mapach.
Zabzandzol stał się wirusem. Ale nie technologicznym — memetycznym, konceptualnym. Rośnie, zmienia ludzi. Pojawiają się niezrozumiałe raporty jak ten.
Raport 17D: Dział Neurotransmisji, Stacja Latarnia – 42
Prywatne- zakaz replikacji
„Testy ekspozycyjne na sygnał „ZBZL” trwają szósty tydzień. Obserwujemy wyraźny wzrost aktywności w obszarach limbicznych oraz strukturach odpowiedzialnych za... cóż, nazwijmy to intuicyjną percepcją wymiarów. Podmioty po 4 dniach zaczynają słyszeć przestrzeń. A po tygodniu – mówić nią. Jedna z pacjentek wyznała, że widziała E. Kwiatkowską, ale nie z przodu, tylko od środka. Trwa dekodowanie jej szkiców. Jednak za późno bo Zabzandzol przestał być tylko szeptem.
Później, zupełnie niespodziewanie na orbicie martwego
księżyca w systemie Honorata 9-013 odkryto monolit. Nie lśniący, nie idealny —
organiczny. Pokryty czymś, co wyglądało jak skóra lub koral. Zasłonięty
czarnymi membranami, które pulsowały, gdy sondy próbowały go zeskanować. Na
jego powierzchni: wypalone było to samo słowo. Zabzandzol. Tym razem jednak pojawiło się coś nowego.
Obok, był wyryty pazurem lub czymś bardzo podobnym do pazura ciąg symboli. Nie
były one znane i nie przypominały żadnego języka, ale po analizie fonetycznej
przez zespół z Uniwersytetu Mnemotycznego, wyodrębniono cztery dźwięki.
Pierwszy — śmiech dziecka. Drugi — trzask rozdzieranego żelaza. Trzeci —
westchnienie starca, tuż przed śmiercią. Czwarty… nie istnieje. Ale każdy, kto
słucha nagrania, słyszy coś innego — czasem głos matki, czasem echo własnej
myśli, a czasem ciszę tak doskonałą, że aż boli. A czasem coś co przyprawia o
dreszcze jak to.
„Wilk z wypalonymi oczami nikogo nie obchodzi, a głodne kruki stracą pamięć”
W roku 2659 powstał kult. Nie religia — bo nie było dogmatu. Nie sekta — bo nie było lidera. Był tylko Zabzandzol. Wszyscy wyznawcy słyszą dźwięk. Mają sny. Rysują te same spiralne wzory. I powtarzają jedno:
„To nie przyszło do nas. My do tego wracamy.”
Ostatni zapis z terraformera Adaśko 052-1 zanim zniknął z radarów, brzmiał:
„Zrozumieliśmy za dużo. I to nas otworzyło. Oni już wiedzą, że patrzymy. Zabzandzol… był pytaniem. Teraz usłyszeli odpowiedź.”
I wtedy transmisja urwała się. Ale nie ciszą. Tylko tym dźwiękiem.
Zab…
Zan…
Dzol…
I coś jeszcze.
Coś, co nie miało prawa się wydarzyć.
Drugi głos. Odpowiedź.
— Zabzandzol?
— Aktywacja
przyjęta. Przejście otwarte.
Kapitan Ewa Kwiatkowska stała w ciemności. Ale nie była to ciemność zwykła — była gęsta, świadoma, jakby obserwowała ją z każdej strony jednocześnie. Wokół niej rozciągały się kolumny, nie z materii, lecz z myśli — ciągi danych tkane z języków, których jeszcze nikt nie wymyślił.
Była naga, ale nie ciałem — to jej umysł był obnażony. Każda wspomniana chwila, każdy wstydliwy impuls, każdy sen o lataniu lub spadaniu — wszystko było tu, rozciągnięte przed czymś, co patrzyło.
Coś, co znało znaczenie słowa Zabzandzol,
ponieważ to ono je
wypowiedziało jako pierwsze. A teraz pytało ją:
„Czy chcesz wiedzieć?”
Odpowiedź, jaką dała — nie była słowem. Była zgodą zapisaną w samej strukturze jej istnienia.
I wtedy… wszystko się przesunęło. Nie świat. Świadomość świata.
W roku 2660 zarejestrowano ostatni przypadek użycia słowa Zabzandzol. Potem zniknęło. Nie tylko z języka — z systemów, z umysłów, z archiwów. Każda jego wzmianka ulegała autodestrukcji informacyjnej, jakby Wszechświat sam się autocenzurował.
Ale...
W pewnym muzeum orbitalnym, w prywatnej kolekcji, znalazł się starożytny przedmiot. Książka. Prawdziwa, papierowa. Wydrukowana ponad tysiąc lat wcześniej, na Ziemi. Tytuł: „Wielka Księga Polskich Przekleństw i Słów Bezsensownych”. Otwarta na stronie 112. Hasło: Zabzandzol.
Definicja:
(dawne, regionalne) — wyrażenie
ekspresyjne, bez jednoznacznego znaczenia. Używane jako czasownik rozładowania
frustracji lub radości. Np. “Zabzandzol mu w łeb.”
Na dole dopisek ręczny, pismem dziecięcym:
„To słowo pamięta mnie. I ja pamiętam
je. Nie mówcie go więcej.”
Ale było już za późno. Bo coś, co znało znaczenie Zabzandzol, właśnie się obudziło.
I nie pytało już o zgodę.
Pytało tylko: „Co jeszcze pamiętacie?”
I zaczęło sprawdzać.
A potem wyło i mrugało ślepymi oczami z przerażenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz