12 czerwca 2025

Ciele z czerwonymi oczami

 

Ciele z czerwonymi oczami

Słońce kładło się już nisko nad polami, a ciepłe światło rozlewało się leniwie po szosie biegnącej przez wieś. Babcia, jak zawsze nieco zaaferowana, wręczyła mi kilka zmiętych banknotów i wysłała do sklepu po cukier. Sklep był niedaleko – może trzysta metrów od naszego domu, tuż za zakrętem, gdzie asfalt przecinał stare topole, a za nimi zaczynało się coś w rodzaju niczyjej ziemi: pola, miedze, porzucone sady. Miałem wtedy może osiem lat, może dziewięć. Zdecydowanie za mało, żeby rozumieć, co znaczy lęk, który nie bierze się z niczego. Szedłem spokojnie, buciki stukały o asfalt, a powietrze pachniało latem, kurzem i końskim potem, który czasem unosił się z mijanych gospodarstw. Nagle, kątem oka, po drugiej stronie ulicy zauważyłem ruch. Ktoś – a raczej coś – szło równolegle do mnie. Cielę. Małe, czarne cielę. Z początku uznałem, że uciekło z pastwiska albo ktoś je prowadził bez sznurka. Ale nikogo nie było widać. Cielę szło samo. Jego ruch był jednak... dziwny. Zamiast stawiać ciężkie, niezdarne kroki jak każde młode zwierzę, ono sunęło, ledwie muskając kopytkami nawierzchnię, jakby nie tyle szło, co dryfowało nad ziemią.

Zatrzymałem się. Ono też. Odwróciło głowę.

W tym momencie czas jakby się zatrzymał. Jego oczy — nie, nie brązowe, nie czarne, nie cielęce — czerwone jak żar w popiele, głęboko świeciły, nie odbijały światła, ale je wydzielały. Patrzyło prosto na mnie. Nie poruszało pyskiem, nie oddychało. Po prostu było. A ja czułem, że widzi nie tylko mnie, ale wszystko, czym byłem i czego się bałem.

Zamarłem.

Serce biło mi tak mocno, że aż słyszałem je w uszach. Cielę nie drgnęło. Było ciche, nienaturalnie spokojne. I wtedy coś we mnie pękło.

Odwróciłem się i pobiegłem ile sił w nogach. Nie oglądałem się. Nie myślałem. Po prostu biegłem, jakby coś za mną oddychało powietrzem, którego ja już nie miałem. Wpadłem do domu z płaczem, pieniądze zgubiłem po drodze, a babcia przez godzinę nie mogła mnie uspokoić.

Dopiero po wielu latach opowiedziałem tę historie swojej żonie i synowi

Dziś wiem, że na wsiach mówią o dziwnych rzeczach. O psach bez cienia. O babkach, co chodzą po nocy w białych koszulach i nie zostawiają śladów. O świni, która raz przemówiła ludzkim głosem. Ale nikt nigdy nie wspomniał o czerwono ocznych cielętach, które suną nad ziemią.

Czasem wracam do tej drogi we śnie. I zawsze wiem, że za mną ktoś idzie. Kopyt nie słychać. Tylko cichy szelest, jakby coś przesuwało się tuż nad ziemią. I wtedy wiem — nie wszystko, co wygląda znajomo, jest tym, czym się wydaje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nic nie jest nam obceco ludzkie

  Nic co ludzkie nie jest nam obce Zacznijmy od początku, bo tam zwykle tkwi tajemnica Życie jest nieprzewidywalne, pełne zmian i dram...