Dobry nowotwór
Nigdy nie miałem dobrego zdrowia. Zawsze, jak tylko sięgam pamięcią coś mi dolegało. Jak nie przeziębienie to grypa, zatoki albo bóle brzucha. Kiedy wydawało się, że chwilowo było w porządku to jakieś cholerstwo dopadało mnie ze zdwojoną siłą. Standardem w moim życiu było to, że wyniki zdrowotne zawsze miałem do dupy. Byłem stałym bywalcem przychodni zdrowotnych i szpitali. Lekarze jednak nie potrafili mi pomóc. Każdy z nich miał inna teorię i leczył mnie po swojemu. To zaś powodowało, że tak naprawdę leczono mnie na nigdy nie zdiagnozowane choroby przez co czułem się coraz gorzej. Łapiąc się ostatniej deski ratunku jeździłem po różnych znachorach i cudotwórcach. Piłem wodę z cudownych źródełek, a nawet korzystałem z pomocy szamana w Peru. Niestety nic mi nie pomagało. Męczyłem się bardzo i pogodzony z moim losem modliłem się, aby tylko nie było gorzej.
Pewnego dnia kiedy wstałem rano i przeciągałem się leniwie zastanawiając się cóż to przykrego znowu mnie spotka nagle z lekiem wyczułem, że po lewej stronie w brzuchu coś się znajduje. Jakaś wypukłość.
- No tak…Los o mnie nie zapomina ani na chwilę – pomyślałem, wkurzony
Kiedy zacząłem to miejsce dokładniej dotykać i obmacywać stwierdziłem, że wewnątrz znajduję się coś nienaturalnie dużego. Tym razem przeraziłem się nie na żarty. Normalny człowiek wie przecież czym grożą takie rzeczy. Przez kilka dni chodziłem jak struty i nie bardzo wiedziałem co mam robić. Wprawdzie nic mnie nie bolało w brzuchu ani przy dotykaniu, chodzeniu, kucaniu lub wyginaniu się na wszystkie strony co przetestowałem. Lęk jednak pozostał. Wiedziałem bowiem, że źle to wszystko wróży, tym bardziej, że poczytałem trochę w Internecie i nie miałem złudzeń, że to nic dobrego. W końcu postanowiłem udać się do lekarza. No i zaczęło się. Wysyłali mnie od jednego do drugiego specjalisty, a każdy z nich miał inną diagnozę i inną koncepcje leczenia. Jedni proponowali natychmiastowa operację, a inni z kolei zastosowanie leczenia chemioterapią lub radioterapia. Najdziwniejsze w tym wszystkim było jednak to, że żaden z tych konowałów nie zdiagnozował co to jest. Wszyscy twierdzili, ze jest to nowotwór, ale jakiego rodzaju żaden nie mógł stwierdzić. Zarówno badania USG, przeswietlenie jak i rezonans magnetyczny wykazały, że w moim brzuchu znajduje się guz wielkości 9 na 13 centymetrów. Wszystkie badania trwały około półtora miesiąca i byłem nimi już bardzo zmęczony. Któregoś wieczora siedziałem zrezygnowany i kolejny raz przeglądałem wyniki badań. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że poza stwierdzeniem guza wszystkie wyniki badań z krwi, moczu, kału i inne specjalistyczne są dobre. Wyniki badań były w normie. W trakcie dotychczasowego życia nigdy, ale to nigdy wyniki moich badań nawet nie zbliżały się do najniższego pułapu, a te były wręcz rewelacyjne. W oparciu o wyniki badań można było stwierdzić, że jestem zdrowy jak byk. Ponownie zacząłem się obmacywać i ugniatać i stwierdziłem, ze wprawdzie wyczuwałem tego… Guza???, ale nic, absolutnie nic mnie nie bolało. Mało tego zauważyłem, że od momentu kiedy pojawił się ten nowotwór przestałem mieć jakiekolwiek dolegliwości. Czułem się znacznie lepiej, przestałem odczuwać jakiekolwiek zmęczenie. Mogłem bez zadyszki wchodzić na trzecie piętro, co wcześniej bez kilku przystanków nie było możliwe. Miałem wrażenie, ze chyba poprawił mi się wzrok bo kiedyś na przystanku autobusowym nawet w okularach miałem problem odczytać rozkład jazdy, a teraz bez okularów doskonale rozpoznawałem…
W miarę jak dni mijały, a ja wciąż nie otrzymywałem jednoznacznej diagnozy, zaczęło do mnie docierać, że ta niezidentyfikowana masa w moim brzuchu, którą wszyscy traktowali jako potencjalnie śmiertelną, miała niezwykły wpływ na moje zdrowie. Choć nie mogłem pojąć, jak to było możliwe, czułem się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Byłem pełen energii i dobrych… Zacząłem zagłębiać się w tę zagadkę, przeglądając literaturę medyczną i wyszukując różnego rodzaju informacje online. Okazało się, że istnieją rzadkie przypadki, kiedy nowotwór może mieć paradoksalnie pozytywny wpływ na organizm. Oczywiście przeprowadzone badania niezwiązanego bezpośrednio z medycyną uczonego samouka nie były w ogóle brane pod uwagę. Kiedy jednak zapoznałem się z tymi badaniami doszedłem do wniosku, ze wszystko co w nich zawarł dokładnie dotyczyło mojego schorzenia. Wyglądało to tak jak by opisywał mój przypadek. Pomimo faktu, ze badało mnie sporo dużo różnego rodzaju specjalistów i autorytetów z dziedziny onkologii żadnemu nie wierzyłem w ani jedno słowo. Mieli tylko domysły, idiotyczne rokowania i żadnego pomysłu na postawienie prawdziwej diagnozy. Australijski naukowiec - Dogan był jedyną osobom, do której miałem zaufanie chociaż nie zamieniłem z nim ani słowa. W moim przypadku wydawało się, że ta tajemnicza masa, którą miałem w brzuchu produkowała substancję, która działała jak naturalny stymulant, poprawiając mój metabolizm, odporność i ogólny stan zdrowia. O czymś takim właśnie pisał Dogan przedstawiając wyniki swoich badań. Mimo mojego pierwotnego niepokoju związanego z obecnością nowotworu, zacząłem dostrzegać, że dzięki niemu coś niezwykłego działo się w moim organizmie. Zauważyłem, że stopniowo zaczęły ustępować dolegliwości, które dotychczas utrudniały mi życie. Moje ciało zaczęło reagować inaczej, jakby stymulowane, a wręcz leczone przez coś, co wcześniej uważano za niebezpieczne.
To odkrycie bardzo mnie zaintrygowało. W pierwszej chwili pomyślałem, że mogło by również lekarzy i naukowców. Przecież niezidentyfikowany nowotwór, który miał pozytywny wpływ na zdrowie, był czymś, czego dotąd nie doświadczyła medycyna. Przez chwilę zastanawiałem się nawet czy nie podzielić się z nimi ta informacją. Biorąc jednak pod uwagę pazerność lekarzy i wszelkiej maści naukowców, ich głupotę, dążenie za wszelką cenę do osiągania własnych celów nie koniecznie dobrych dla pacjentów bardzo szybko zrezygnowałem z tego pomysłu. i wszelkiej maści naukowców. Kiedy informacja o moim przypadku wyszła by na jaw, zainteresowanie ze strony środowiska medycznego gwałtownie by wzrosło. Mój przypadek stał by się tematem licznych konferencji i dyskusji. Naukowcy z całego świata próbowali by zrozumieć, jak to możliwe, że nowotwór, który dotychczas był postrzegany jako wyłącznie negatywny, mógł mieć tak pozytywny wpływ na zdrowie. Rozpoczęto by intensywne badania nad moim przypadkiem, starając się zidentyfikować, co dokładnie powoduje te niezwykłe efekty. W międzyczasie, naukowcy zaczęli by spekulować na temat możliwości wykorzystania tej wiedzy do leczenia innych chorób, które do tej pory były nieuleczalne. Byłbym królikiem doświadczalnym bez żadnych praw. Moje cierpienie dopiero rozpoczęło by się tak naprawdę. Nie chciałem tego i nie … do tego dopuścić. Nie w tym zwariowanym złodziejskim, pozbawionym uczuć, empatii i człowieczeństwa świecie. Przecież nagle, to, co początkowo wydawało się tylko moim osobistym problemem, stało się punktem zwrotnym w historii medycyny. Nowotwór, który wszyscy traktowali jako zagrożenie, niespodziewanie stał by się kluczem do rewolucji w podejściu do leczenia i zrozumienia natury chorób. Nikt nie zwracał by najmniejszej uwagi na mnie i moje dobro.
Zaprzestałem więc jakichkolwiek wizyt u tych wszystkich lekarzy. Nie zgłaszałem się na umówione badania, tomografie i rezonanse. I jakoś nikt się tym nie przejął. Nawet nie kontaktowali się i nie wykazywali żadnego zainteresowania czy nowotwór robi jakieś spustoszenie w moim organizmie. To tylko potwierdziło, że dla lekarzy wyleczenie pacjenta maja głęboko w dupie. Przez chwilę miałem wyrzuty, że przecież mógłbym pomóc milionom chorych na raka. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że nawet gdyby udało się znaleźć konkretne rozwiązania i lekarstwa to w tym zakłamanym świecie nikt przecież nie dopuści, żeby nagle ci wszyscy chorzy wyzdrowieli. Przecież interes musi się kręcić, a na śmiertelnej chorobie najwięcej można zarobić. Dlatego pozostałem w cieniu i obserwowałem co dobrego dla mojego organizmu robi mój nowotwór.
Gryzło mnie jednak to, że inni cierpią na raka, szczególnie, że od jakiegoś czasu zaprzyjaźniłem się z takim młodym chłopakiem, który miał tego najgorszego raka czerniaka. Widywaliśmy się w parku kiedy wychodziłem na spacer. Damian bo tak miał na imię pomimo choroby był pogodny i pełen optymizmu chociaż zdawał sobie sprawę, że jego dni są policzone. Jego choroba była bowiem w ostatnim stadium. Tak bardzo kochał naturę, że prosił matkę, aby przywoziła go do parku i pozostawiała samego na godzinę lub dwie. Żal mi było bardzo tego chłopca. Fajny, młody i pełen ambicji, a życie z niego tak szybko uciekało. Chętnie ze mną rozmawiał i powiedział, że już dawno pogodził się z tym, że musi odejść z tego świata. Powiedział jednak, że ma straszny żal do losu, że tak się dzieje. Zazdrościł mi trochę, że mój nowotwór jest inny, ten dobry. Nie mieliśmy bowiem, przed sobą żadnych sekretów. Ja mu opowiadałem o swoich problemach, a on mi o swoich. Rozmawialiśmy też o szczęśliwych chwilach, których zarówno on jak i ja mieliśmy zdecydowanie mniej. Któregoś dnia nie spotkałem go na ławce jak zwykle. Zmartwiłem się bardzo i postanowiłem go odwiedzić, gdyż mówił mi gdzie mieszka. Matka bez problemu wpuściła mnie i nawet ucieszyła się, że postanowiłem go odwiedzić. Damian też bardzo się ucieszył. Kiedy tak patrzyłem na niego nagle wpadł mi do głowy szalony pomysł.
- Poczekaj tu. Zaraz wracam
- Nigdzie się nie wybieram. - Usiłując uśmiechnąć się odpowiedział Damian
Pomyślałem, że chłopak i tak nie ma nic do stracenia, a to co chciałem zrobić według mojego odczucia dawało mu jakąś szansę. Jakoś tak wierzyłem i wewnętrzny głos podpowiadał mi, że właśnie tak powinienem postąpić. Po krótkiej wizycie w aptece szybko wróciłem do Damiana.
- Witaj ponownie. Posłuchaj uważnie. O nic nie pytaj i nie rób sobie żadnej nadziei, ale zrobimy taki eksperyment, który na pewno ci nie zaszkodzi.
Kiedy wyjąłem zestaw do transfuzji krwi Damian powiedział tylko
- Rozumiem. Na pewno mi nie zaszkodzi.
Kiedy moja krew przepływała w ciało Damiana czułem jakbym z każdą kroplą dawał mu nowe życie. Czułem jakbyśmy stali się jednością, jakbyśmy wymieniali się życiem. To było coś więcej niż zwykła transfuzja krwi. Było to jakby przekazanie energii, życiodajnej siły, która mogła zmienić losy chorego człowieka.
Po kilku dniach od transfuzji zauważyłem pierwsze zmiany u Damiana. Jego kolor skóry zaczął nabierać zdrowszego odcienia, a energia, którą emanował, była bardziej intensywna niż kiedykolwiek wcześniej. Nawet jego matka zauważyła te pozytywne zmiany i była zaskoczona, zastanawiając się co było przyczyną jego niespodziewanej poprawy. Damian, chociaż wciąż zdawał sobie sprawę z powagi swojej choroby, zaczął mieć nadzieję. Wiedział, że to, co się dzieje, było czymś niesamowitym i niezwykłym. Razem z nim śledziliśmy każdy etap poprawy jego zdrowia, obserwując, jak nowe życie powoli wypełniało jego ciało. Po kilku tygodniach od transfuzji, Damian zaskoczył wszystkich lekarzy swoją niesamowitą poprawą. Wyniki badań wykazały, że nowotwór, który wcześniej był tak agresywny, zaczął się kurczyć, a komórki rakowe były coraz mniej aktywne. To było prawdziwe zdumienie dla całego personelu medycznego, którzy nie mogli wyjaśnić, co tak naprawdę doprowadziło do tej niezwykłej transformacji. Nawet ja sam nie mogłem uwierzyć, że mój nowotwór mógł przynieść taki pozytywny skutek. Byłem zadowolony, że mogłem pomóc Damianowi, który był wdzięczny za każdą chwilę życia, którą dostał dzięki tej transfuzji. Jego optymizm i radość życia były niewiarygodnie. Po kilku miesiącach po najmniejszej nawet komórce raka Damiana nie było najmniejszego śladu. Któregoś dnia poprosiłem go, aby przyczynę swojego wyzdrowienia dla mojego dobra zachował tylko dla siebie. Okazując wdzięczność przyrzekł, że nigdy nikomu nic nie powie.
Mijały lata. Damian dotrzymał słowa, zachowując dla siebie sekret swojego wyzdrowienia. Nie chciał, aby jego cudowne uzdrowienie przyniosło mi niechcianą uwagę, a w konsekwencji zło jakiego z pewnością bym doznał. Ja zaś pozostałem w cieniu, obserwując z daleka, jak moja krótka interwencja zmieniła życie tego młodego chłopaka. Mało tego, że po raku nie było u niego śladu to Damian podobnie jak i ja odniósł wiele korzyści, gdyż nie dość, że wyzdrowiał to zyskał ponadprzeciętną odporność i energię. Ja natomiast czułem się wyśmienicie. Miałem niesamowita odporność, energię i siłę o jakiej mogli by marzyc najlepsi sportowcy.
To odczucie i doświadczenie z chorobą Damiana zmusiło mnie do ponownego zastanowienia się nad naturą mojego nowotworu i jego potencjalnym wpływem na innych. Chociaż wciąż był to dla mnie tajemniczy paradoks, który trudno było zrozumieć, nie mogłem zaprzeczyć jego pozytywnemu wpływowi na moje i zdrowie Damiana. Teraz już miałem pewność i nie mogłem się mylić, że jest skuteczne lekarstwo na złośliwego i tak znienawidzonego raka. Tym lekarstwem byłem ja i mój nowotwór. Gryzło mnie tylko bardzo i spędzało sen z powiek to, że mogłem pomóc tylko jednej osobie, podczas gdy miliony innych cierpiały na raka, czekając na cudowne odkrycie. W obawie o swoje życie nie wiedziałem co mam zrobić, aby pomóc tym wszystkim nieszczęśnikom.
Któregoś dnia wpadłem na genialny pomysł. Wiedziałem, że skuteczne lekarstwo na raka nigdy nie będzie ogólnie dostępne, a tylko nieliczni otrzymają je za niewyobrażalnie duże pieniądze. Nie chciałem, aby jakaś złodziejska banda bogaciła się na nieszczęściu schorowanych i umierających ludzi. Chciałem, aby skuteczne lekarstwo było dostępne dla każdego za darmo. Dlatego po raz kolejny wpadłem na szalony pomysł, ale tak jak w przypadku Damiana coś mi podpowiadało, że ten pomysł może się udać. Problem jednak polegał na tym, że moje działanie nie mogło uzdrowić wszystkich od razu. Coś mi jednak mówiło, że mogę liczyć na pomoc natury. Kiedy już dokonałem odpowiednich przygotowań i ustaleń zacząłem realizować mój pomysł. Przez trzy miesiące swoją spuszczałem krew. Kiedy uzbierałem dwa litry wybrałem jedno z większych ujęć wody i w nadziei, że to był dobry pomysł wlałem do zbiornika całą zawartość specjalnego pojemnika, aby krew nie straciła żadnych właściwości.
Aby mieć informację czy mój pomysł odniósł jakikolwiek skutek wcześniej dokonałem odpowiednich ustaleń i sprawdzeń. W ogólnodostępnych statystykach zdrowia, w tym zachorowania na różne choroby ustaliłem, że w mieście, które czerpało wodę z ujęcia Szare Jezioro chorowało na raka ponad siedemnaście tysięcy osób. Były to różne rodzaje raka, na różnym etapie rozwoju. Wlewając moją krew do zbiornika miałem nadzieję, że znajduje się w niej lecznicza substancja, która wyleczyła raka Damiana. Pomyślałem, że być może woda z tą właśnie substancją najłatwiej może dostać się do organizmów chorych na raka i będzie dla nich jakąś szansą na wyleczenie. Skoro pomogła Damianowi ?
Wiedziałem, że na efekty musiałem poczekać. Miałem też świadomość, że mogą one nigdy nie nastąpić. Mijały tygodnie, a ja cierpliwie czekałem. Szczerze mówiąc nie miałem nawet odwagi sprawdzić czy pojawiły się już jakieś pozytywne efekty mojego szalonego pomysłu. Po siedmiu miesiącach stwierdziłem, że dość jednak tego czekania. Kiedy zacząłem dokonywać ustaleń dotyczących chorych na raka ku mojemu zdziwieniu, ale i zadowoleniu uzyskałem informacje, że stan chorych diametralnie zmienił się. Zmienił się na lepsze. Okazało się, że oficjalne dane wskazywały, iż na obszarze, który jest zaopatrywany z ujęcia wody Szare Jezioro zaledwie w ciągu kilku miesięcy trzy tysiące chorych na raka zostało zupełnie wyleczonych, a w przypadku siedmiu tysięcy rozwój choroby nie dość, że się zatrzymał to procesy chorobowe zaczęły się szybko cofać. Ogólnie rzecz biorąc stwierdzono, że u wszystkich chorych na raka komórki rakowe zaczęły zanikać. Bardzo mnie to ucieszyło i byłem zadowolony, że mój pomysł nie był wcale taki szalony. Wiedziałem doskonale, że te wszystkie uzdrowienia to nie jakiś tam przypadek lecz tylko i wyłącznie moje działanie. Nie zaprzestałem wlewać mojej krwi do zbiornika. Udałem się nawet do innego zbiornika z ujęciem wody, które zaopatrywało inne miasto. Kiedy dokonałem kolejnych sprawdzeń zauważyłem, że także w innych regionach kraju stwierdzono cudowne uzdrowienia, powodujące, że rak zanikał. Ja jednak wiedziałem, że nie ma tu mowy o żadnych cudach. Zdziwił mnie tylko fakt i zastanawiało mnie jak to możliwe, że w różnych miejscach często oddalonych o setki kilometrów od Szarego Jeziora ludzie zaczynali zdrowieć. Początkowo nie wiedziałem co o tym myśleć. Szybko jednak dokonując obserwacji zorientowałem się, że to sama natura przyszłą z pomocą. Otóż z ujęć wody które zaopatrywałem piły zwierzęta, ptaki i inne stworzenia. Wiele danych wskazywało, że populacja zwierząt, ptaków jak i innych gatunków zaczęła jakby odradzać się na nowo, zdrowiała i nabierała nowych sił i energii przenosząc lecznicze związki. Ponadto woda parowała przedostając się w powietrze i wraz z wiatrem pokonywała setki kilometrów gdzie wraz z opadami deszczu uwalniała drogocenne lekarstwo. To wszystko spowodowało, że ludzie z dnia na dzień zdrowieli w całym kraju, a nawet poza jego granicami.
W ciągu kilku lat masowo zaczęli zapadać na dobrego nowotwora. Dobry nowotwór tak jak niegdysiejszy zły tym razem pomagał ludziom i nie dał się w żaden sposób unicestwić. Było odporny na wszystko. Dobre nowotwory rozprzestrzeniły się bardzo szybko po całym świecie doprowadzając do całkowitego wyleczenia ludzi.
Bo to, że złośliwe nowotwory tak masowo uśmiercały ludzi to wina samych ludzi. To wina i przekonanie ludzi, że tak jest i że tak musi być. Ludzie nie przyjmowali żadnej innej alternatywy. Od lat każdy wiedział i był przekonany, że nowotwory złośliwe są najgorszą chorobą , że nie można ich wyleczyć i nie można z nimi skutecznie wałczyć. To przekonanie i ta wiara powodowała, że nowotwory zbierały coraz to większe śmiertelne żniwo. Ludzie wierzyli, że tak jest, a co gorsza, że tak musi być. Bo skoro na nowotwory umierali bogaci, księża, ludzie wywodzący się z różnych środowisk to nikomu do głowy nie przyszło, że może być inaczej. Problem zawsze polegał na tym, że ludzie to takie bezmyślne stworzenia, które nie korzystają ze swojego rozumu tylko powielają to kto im kiedyś przekazał, nie zastanawiając się czy to w ogóle jest prawda i czy ma jakiś głębszy sens. Paradoksalnie najlepiej przyswajają wiadomości złe, niekorzystne i niestety wierzą w zdarzenia i prawdy które są dla nich fatalne w skutkach. Nie przyjmują, że natura najlepiej potrafi sobie radzić ze wszystkimi problemami, w tym z chorobami. Nie wierzą, że człowiek posiada wystarczające moce wewnętrzne, aby nie ulegać żadnym chorobom. A skoro nie wierzy i przyjmuje, że może zachorować na raka to zachoruje, Skoro nie wierzy, że może się z niego wyleczyć to choroba go nie opuszcza. Skoro wierzy, że na raka i tak trzeba umrzeć to umiera. Są proste i logiczne do wytłumaczenia sprawy, ale ludzie to zupełnie ignorują. Dla przykładu, jeżeli ktoś choruje to wierzy w to, że jak zażyje kilka tabletek szybko powróci do zdrowia. Nie dopuszcza sytuacji, że to wcale nie tabletki go leczą lecz wiara w ich skuteczność. Nie dopuszczają myśli, że organizm człowieka jest najbardziej skutecznym lekarstwem na wszystkie choroby. Niestety, człowiek jak nie zobaczy na własne oczy lub nie przekona się sam na sobie to nie uwierzy. Dlatego tak bardzo trudno było uwierzyć, że skoro były złe nowotwory to równie dobrze mogły powstać i powstały dobre nowotwory. Jednakże, gdy już tak się stało i wieść rozeszła się, że takich przypadków w skali świata było tysiące i miliony ludzie w końcu przyjęli, że rzeczywiście takie nowotwory istnieją. Ich wiara w uzdrawiające nowotwory stała się tak bardzo silna, że przeciwdziałanie temu zjawisku nie miało żadnego sensu. Firmy farmaceutyczne i bogaci oszuści chociaż bardzo chcieli doprowadzić do poprzedniego stanu nie potrafili przeciwdziałać temu co stało się tak szybko bez ich udziału. Ludzie tak jak wierzyli w złego nowotwora i spustoszenie jakie powodował na całym świecie tym razem dali wiarę w nowotwora dobrego.
Zarówno naukowcy wszelkiej maści, uczeni, lekarze jak i przedstawiciele różnych religii i kościołów zastanawiali się skąd wziął się dobry nowotwór, który zamiast zabijać jak do tej pory to ludzi uzdrawiał. Jak łatwo się domyślić oni tez nie korzystali ze swojego rozumu. Opierali się tylko na wiedzy i doświadczeniu, które tak naprawdę było gówno warte. A odpowiedź jest prosta. Przecież wszystko jest możliwe. Skoro przez setki lat istniały choroby, których przecież nikt nie chciał i nie zabiegał o nie to dlaczego nie miało by nastąpić coś odwrotnego, coś co ulecza ludzi. Człowiek może wszystko, wszystko tylko musi chcieć i musi uwierzyć
Tak właśnie się stało. Wiara, że może być inaczej niż było, wiara, ze standardy i wiedza naukowa gówno znaczą oraz wiara, ze człowiek wcale nie musi chorować spowodowała, że ludzie w końcu byli zdrowi. Dobry nowotwór stał się zbawiennym lekarstwem dostępnym dla każdego stworzenia za darmo.
Ale czy to na pewno zasługa dobrego nowotwora. Przecież człowiek to taka bezmyślna wpływowa istota. Może się znowu kiedyś okazać, że ludzie będą zdrowi tylko wtedy gdy każdego miesiąca będą składać ofiary z nieochrzczonych niemowląt, gdy będą się wypróżniać tylko raz na trzy dni, kiedy każdej nocy będą przez trzydzieści minut patrzeć na księżyc. Albo codziennie będą się modlić gorliwie do swoich przodków. Człowiek to bezmyślna i wpływowa istota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz