Droga przez las, cisza o 2.04
Asfalt połyskiwał w świetle reflektorów jak mokry papier. Droga była wąska, czarna jak atrament, wgryzająca się w gęste Bory Tucholskie, które nocą zdawały się być się bezdenną otchłanią, pełną czegoś, czego lepiej nie budzić. Była druga po północy. Jechaliśmy w milczeniu, obaj znużeni drogą i wciąż lekko nieprzytomni po tygodniowym urlopie. Silnik mruczał jednostajnie, a w kabinie panowała senna cisza, przerywana tylko sporadycznym szelestem liści, gdy wiatr przeczesywał wierzchołki drzew. W pewnym momencie, na długo przed tym, jak dotarliśmy do zakrętu, dostrzegłem to coś. Punkt. Cień. Plama. Najpierw niewyraźna, potem z każdą sekundą przybierająca kształt.
— Widzisz to? — zapytałem szeptem, sam nie wiedząc czemu nie podniosłem głosu.
Kolega nie odpowiedział, tylko pochylił się lekko do przodu. Światła samochodu wyciągnęły z mroku kontury pojazdu — osobowy, stary, ciemny. Stał w poprzek drogi, jakby specjalnie, jakby z premedytacją. Wszystkie drzwi otwarte jak ramiona krzyża. Nikt nie siedział w środku. Audi 80
Zwolniłem.
Instynkt podpowiadał, że coś jest nie tak, ale rozsądek szukał wyjaśnienia. Może awaria. Może ktoś zasłabł. Może potrzebuje pomocy. Może…
Wtedy to usłyszałem.
„Nie zatrzymuj się. Przyśpiesz. Uciekaj.”
Nie był to głos z radia. Nie był to szept kolegi. To był głos wewnątrz mojej głowy, tak wyraźny i silny, jakby przebił się przez sam środek świadomości. Nie był to szept. To było głośne i wyraźne …jak ostrzeżenie, jak sygnał alarmowy w środku czaszki.
Zamarłem.
Dłoń sama odnalazła bieg. Noga wcisnęła gaz. Silnik zawył jak ranne zwierzę.
— Co ty robisz?! — krzyknął kolega, zaskoczony nagłym zrywem.
Ale ja już nie słuchałem. Czułem tylko, jak moje serce bije jak młot. Droga była tak wąska, że musiałem zjechać na samo pobocze. Jeden fałszywy ruch i wylądowalibyśmy w rowie. Ale nie mogłem się zatrzymać. Nie tam. Nie przy tym aucie.
Minąłem je, ocierając niemal lusterkiem o wystające drzwi. Zerknąłem kątem oka. Ciemność. Pustka. Ale przez ułamek sekundy przysiągłbym, że zobaczyłem coś. Nie postać, nie twarz, ale świadomość, przekonanie. Jakby ktoś patrzył z lasu. Nie oczami, tylko obecnością.
Kiedy już zostawiliśmy to auto za sobą i kiedy zniknęło w lusterku, żaden z nas nie odezwał się przez długie minuty. Dopiero po czasie, gdy las przerzedził się i znów pojawiły się znaki, lampy i cywilizacja, powiedziałem do kolegi
— Tak należało postąpić. Chyba rozumiesz?
Skinął tylko głową i nic się nie odezwał
Jeszcze długo po dotarciu do uczelni myślałem o tamtym miejscu i całym tym zdarzeniu. Sprawdzałem wiadomości, wypytywał o możliwe wypadki, napady, ale nic. Jakby tego samochód nigdy tam nie było.
Ale głos pozostał. Czasem gdy dziś przypominam sobie to zdarzenie to wyraźnie słyszę w swojej głowie „Nie zatrzymuj się.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz