13 czerwca 2025

Los znalazł drogę

 

Los znalazł drogę

Od zawsze wiedziałem, że coś mnie ciągnie do wody. Nie byłem w stanie tego nazwać, ale czułem, że morze to nie tylko żywioł — to coś pierwotnego, znajomego, jakbym wracał do domu. Bardzo szybko nauczyłem się pływać. Zrobiłem kurs ratownika wodnego. Przyszedł też czas  na łodzie, kajaki i żaglówki. Nie chodziło o sport. Chodziło o przestrzeń. O wolność.

Gdy przyszło wezwanie na komisję wojskową, nie wahałem się ani chwili. Sam poprosiłem o przydział do Marynarki Wojennej. Oficer spojrzał na mnie z uniesioną brwią, zaskoczony.

 — Wszyscy stamtąd uciekają — powiedział.

— Ciężko, długo, zimno.

Ale ja tylko skinąłem głową. Chciałem właśnie tego. A może: chciałem gdzieś uciec. Jak najdalej od domu, od ciężaru, od milczenia, od obowiązków, których nikt nie wypowiadał głośno, a które czułem codziennie w kościach.

 Dostałem przydział do Ustki. Morze już czekało. Ale zanim zdążyłem się pożegnać z miastem, w którym dorastałem, matka zaniepokojona, zdeterminowana  zrobiła coś, co zmieniło wszystko. Wykorzystała znajomości. Wpłynęła na decyzję komisji. Po kilku dniach dostałem wezwanie i nowy bilet. Do Katowic. Zaledwie godzinę drogi od domu. Kiedy wszedłem na ponowną komisję, oficer, który pamiętał moje wcześniejsze prośby, spojrzał z niedowierzaniem.

— Chcesz to zrobić? — zapytał. — Na pewno?

Nie wiedziałem dlaczego, ale  się zgodziłem. Wtedy tego nie rozumiałem. Może byłem zmęczony walką. Może coś we mnie pękło. A może, choć jeszcze o tym nie wiedziałem los miał dla mnie inny plan.

Służba w Katowicach była… jak to w wojsku rozkazy, posłuszeństwo, ćwiczenia, zmęczenie. Nie taka jak błękit oceanu, który widziałem w snach. Szare baraki, szare mundury, szare spojrzenia. Po roku służby przyszedł dzień, który wydaje się błahy, ale zmienił wszystko. Oficer, którego nie znosiłem, zapytał, czy ktoś na ochotnika pomoże pomalować mieszkanie.  I znów nie wiedząc czemu — zgłosiłem się pierwszy.

W trakcie tego całego malowania przyszedł czas na malowanie drzwi. Wcześniej trzeba było je opalić. Stałem wiec z palnikiem w ręku, opalając stare drzwi z warstw farby, a opary przeszywały mi płuca jak igły. Po kilku dniach trafiłem do szpitala wojskowego z zapaleniem płuc. Kaszel nie pozwalał mi spać, a gorączka zamieniała czas w rozmazany ciąg snów i majaczeń.

Właśnie wtedy ją poznałem.

Pielęgniarka. Spokojna, cicha, z oczami, które znałem, chociaż  nigdy ich wcześniej nie widziałem. Od pierwszego dnia rozumieliśmy się bez słów. Gdy otwierałem usta, ona zaczynała mówić dokładnie to, co sam miałem na myśli. Nasze rozmowy były jak odbicia w tafli wody. Jedno płynęło za drugim, w idealnej harmonii.

— Czasem mam wrażenie, że już się znaliśmy — powiedziała kiedyś, podając mi lekarstwa.

— Ja też — odpowiedziałem. Jakbyśmy już to kiedyś przeżyli.

— Może w innym życiu — uśmiechnąłem się.

Pobraliśmy się po roku od  wyjścia z wojska. Ona przyznała mi kiedyś, że zupełnie nie byłem typem mężczyzny, jakiego szukała. Ale przy mnie czuła coś, czego nie umiała nazwać. Spokój? Przeznaczenie? Jakby każdy dzień naszego życia był już kiedyś zapisany, a my jedynie odczytywaliśmy znaki.

Czasem zastanawiałem się, co by było, gdybym pojechał do Ustki. Czy byłbym teraz na morzu, z wiatrem we włosach i solą na skórze? A może już bym nie żył? Ale im bardziej myślałem o tym, tym bardziej rozumiałem: morze wcale nie było na północy.

Morze — to ona. Spokojna, głęboka, nieprzewidywalna. Pełna siły, którą można kochać i której można się bać. Kiedyś pragnąłem być marynarzem. Teraz codziennie wypływam w podróż  przez życie  z kimś, kogo znam być może od zawsze. Może naprawdę z innego życia.

A może po prostu od chwili, gdy zrozumiałem, że najdalsze podróże odbywa się nie statkiem, ale sercem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nic nie jest nam obceco ludzkie

  Nic co ludzkie nie jest nam obce Zacznijmy od początku, bo tam zwykle tkwi tajemnica Życie jest nieprzewidywalne, pełne zmian i dram...