09 czerwca 2025

Idealny świat Marusa stworzony na nowo

 

Idealny świat Marusa stworzony na nowo

Miałem już tego wszystkiego dość, tego zakłamania, obłudy, chciwości. Miałem dość niesprawiedliwości, wykorzystywania i niegodziwości ludzkiej. Miałem dość chorób, katastrof i nieszczęśliwych wypadków i zdarzeń,  których nikt nie potrafił przewidzieć, zaradzić im , albo zapobiec  dramatycznym i nieprzewidywalnym skutkom. Miałem dość kościoła i jego kłamstw, polityków i niespełnionych obietnic, lekarzy i firm farmaceutycznych, których jedynym celem było bogacenie się, a zdrowie i życie nie miało dla nich żadnego znaczenia. Miałem dość firm ubezpieczeniowych bogacących się na krzywdzie ludzkiej, które przy użyciu wszelkich kruczków prawnych i wykwalifikowanych prawników robiły wszystko aby nie wypłacać należnych odszkodowań poszkodowanym. Miałem dość tego całego skurwysyństwa, na które zwykły człowiek nie miał żadnego wpływu.

Któregoś wieczora wkurwiony do granic wytrzymałości siedziałem  w fotelu i zastanawiałem się dlaczego tak się dzieje i kto za to wszystko odpowiada.

 

Popatrzyłem w górę i wybuchnąłem.

- To ty! To ty jesteś odpowiedzialny za całe zło jakie dotyka ludzi i inne niewinne istoty. Ty, Stwórca wszystkiego. Tolerujesz ten cały bałagan i wszystko masz gdzieś. Nic cię nie interesuje. Nie robisz nic, aby cokolwiek zmienić. Ludzie i zwierzęta cierpią a Ty siedzisz sobie spokojnie i masz to wszystko gdzieś. Jesteś okrutny, taki sam jak ci podli bogacze, księża, czy zakłamani politycy. Może w końcu ocknął byś się i coś z tym zrobił???

Wykrzyczałem wszystko jednym tchem trzęsąc się cały. Zamknąłem oczy, aby trochę się uspokoić. Kiedy po chwili je otwarłem zobaczyłem…Nic nie zobaczyłem. Wokół mnie panowała zupełna ciemność. Była to taka nieprzenikniona ciemność. Nie bardzo wiedziałem co się stało. Pomalutku wstałem z fotela i aby nie przewrócić się zacząłem iść w kierunku kontaktu przy drzwiach żeby zapalić światło. Idąc zdziwiłem się, że nie napotkałem na żadne przeszkody. Powinienem natrafić na stół, krzesła, komodę, czy inne sprzęty jakie miałem w pokoju. Niestety niczego na mojej drodze nie było. Zrobiłem kilka, kroków, następnie kilkanaście, kilkadziesiąt i nie dotarłem do ściany z kontaktem. Uszczypnąłem się kilka razy mocno uderzyłem w twarz w nadziei, ze to sen i za chwilę się wybudzę. Niestety, to nie był sen. Postanowiłem wrócić na fotel. Odwróciłem się i starając się tą samą droga wracałem. Fotela tez jednak nie było. Nie wiedziałem co się stało i co to wszystko znaczy. Postanowiłem iść przed siebie tak daleko, aż dojdę do jakiejś przeszkody. Nie było to łatwe. Wprawdzie przez całą drogę nie natrafiłem na żadne przeszkody, ale panująca zupełną ciemność powodowała, że jakoś dziwnie szło się przed siebie. Szedłem tak może ze dwadzieścia minut i poczułem strach. Strasznie bałem się. Nie wiem czego, ale lęk wypełniał mnie całego. Nie wiedziałem co ma robić. Szedłem więc przed siebie powoli bez celu. Po drodze rozmyślałem, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nie wiem jak długo szedłem, ale z pewnością kilka godzin bo nogi zaczęły mnie strasznie boleć. Usiadłem i zacząłem wpatrywać się w tę straszną czerń. Nic jednak nie dostrzegłem. Dookoła, z każdej strony oblegała mnie czarna, nieprzenikniona otchłań. Pomyślałem, że jednak z pewnością to jest sen. Przecież takie rzeczy nie wydarzają się. Postanowiłem, że położę się i spróbuje zasnąć, a jak się obudzę to wszystko wróci do normy. Nie wiem jak to długo trwało, ale wydaje mi się, że bardzo szybko zasnąłem. Nie wiem też jak długo spałem. Kiedy wybudziłem się przez chwile miałem obawy i szczerze mówiąc bałem się otworzyć oczy. Pomyślałem jednak, że wariat jestem i natychmiast szeroko je otwarłem.

Przeraziłem się już nie na żarty. Wszędzie dokoła mnie panowała zupełna ciemność jak w najgłębszej otchłani. Wstałem i krzycząc zacząłem na oślep biec przed siebie. Nie dbałem o to, że wpadnę w jakąś dziurę lub w coś uderzę biegłem ile sił w nogach. Szybko jednak zmęczyłem się i padłem jak długi. Ciężko dysząc uświadomiłem sobie, że jestem bardzo głodny i chciało mi się pić. Teraz to już byłem naprawdę przerażony. Przecież jak nie będę jadł i pił to dwa, trzy dni i kaplica – pomyślałem. Gdy trochę doszedłem do siebie odlałem się nie widząc gdzie. Nie mając żadnego wyjścia z tej sytuacji znowu zacząłem iść przed siebie wypatrując chociażby najmniejszej iskierki jakiegoś światła. Znowu mogło to trwać kilka lub nawet kilkanaście godzin bo nogi bolały mnie jeszcze bardziej. W końcu zmęczony, głodny i pragnący napić się czegokolwiek padłem i zasnąłem.

Obudziłem się wyczerpany, głodny i spragniony. Dookoła panowała nieprzenikniona ciemność. Ogarniał mnie wewnętrzny lęk i strach. Nie wiedziałem co się stało, ale byłem przekonany, że moje godziny są policzone. Resztką sił próbowałem wstać i iść w nadziei, że w końcu gdzieś dojdę, gdziekolwiek. Niestety nie miałem siły. Po przejściu kilku kroków padłem jak długi. Leżąc byłem zły na wszystko i na wszystkich, a najbardziej na Boga. Uświadomiłem sobie, że to właśnie on za tym wszystkim stoi. Pewnie się zemścił za to co mu powiedziałem, i że go obwiniałem.

- To Twoja wina! Twoja,  draniu – krzyczałem resztkami sił.

- No… Zabij mnie. Tylko to potrafisz – wołałem i było mi już obojętnego dalej się ze mną stanie

Leżąc tak bez ruchu pomyślałem , że fajnie było by przed śmiercią popatrzeć jeszcze na cokolwiek i żeby było jasno.

- Niech się w końcu zrobi jasno kurwa- krzyknąłem. Zrozpaczony przewróciłem się na bok i skulony zacząłem płakać

- Niech się zrobi jasno – wykrztusiłem cichutko łkając

W tym samym momencie wszystko dookoła rozjaśniało przeraźliwie jasnym światłem. Z trudem klęknąłem na kolana i rozejrzałem się dookoła. Stwierdziłem, że jak okiem sięgnąć wszędzie jest jasno. Ale nadal wszystko było bardzo dziwne. To wszystko na czym leżałem było białe. Nie potrafiłem określić co to jest. Nie była to ani podłoga, ani ziemia, ani żadna inna znana mi powierzchnia. Cała płaszczyzna, która mogłem objąć wzrokiem była biała i nic poza tym. Po prostu nie było na niej niczego, aż po horyzont tej pustej przestrzeni. Jeszcze głośniej zacząłem płakać, a potem wyć, aż z wyczerpania i braku sił padłem. Kiedy tak leżałem zastanowiłem się i uświadomiłem sobie, ze jasno zrobiło się wtedy gdy spokojnie o to poprosiłem. Pomyślałem, że sprawdzę, czy w istocie tak jest. Przez chwilę zadałem sobie pytanie czego teraz najbardziej potrzebuję. Długo jednak nie musiałem się zastanawiać.

- Niech pojawi się woda do picia… W butelce – dodałem

W tej samej chwili nie wiadomo jak znalazła się przede mną woda w litrowej butelce. Szybciutko, jakby w obawie, że zniknie odkręciłem ja i łapczywie wypiłem połowę jej zawartości.

- Niech się pojawi chleb, szynka i ser – spróbowałem jeszcze raz

Tym razem również natychmiast znalazły się przede mną pokarmy o, które prosiłem.

Kiedy najadłem się do syta zacząłem się zastanawiać nad tym wszystkim. Nie wiedziałem co to wszystko ma znaczyć i czy ktoś spełnia moje prośby czy może chodzi o cos innego. Przecież jeszcze kilka minut wcześniej mogłem umrzeć z głodu, pragnienia i wyczerpania samotnie w ciemnościach.

- Samotnie…. Zaraz…Postanowiłem coś sprawdzić

- Chcę kota

- Chcę kota

- Chcę psa

Niestety pomimo kilkukrotnym wypowiedzeniu życzenia nic się nie działo i nie pojawił się ani pies, ani kot. Postanowiłem na razie zostać przy jedzeniu

- Chcę kotleta schabowego z kapustą i ziemniakami – wypowiedziałem życzenie ostrożnie i spokojnie

Niestety i tym razem nic się nie pojawiło

- O kurdę! Nic nie rozumiem. Może tę butelkę wody i chleb otrzymałem tylko po to, aby przetrwać i aby jeszcze bardziej ktoś znęcał się nade mną. Znowu padłem zrezygnowany. Na wszelki wypadek wypiłem resztę wody z butelki w obawie, że i ta zaraz zniknie. Kiedy tak leżałem przyszło mi do głowy zupełnie coś absurdalnego.

Przypomniałem sobie, że o wodę, chleb, szynkę i ser wcale nie prosiłem. Postanowiłem spróbować inaczej.

- Niech pojawi się pies, najlepiej jamnik, albo dwa jamniki

W tej samej sekundzie obok mnie pojawiły się dwa jamniki wesoło szczekając i merdając we wszystkie strony ogonami. Nie wierzyłem jeszcze w to co odkryłem, ale już przypuszczałem co mogło się wydarzyć. Postanowiłem spróbować jeszcze raz.

- Chcę fotel skórzany- powiedziałem z zainteresowaniem, ale nic się nie działo

- Niech pojawi się fotel skórzany z podnóżkiem

Natychmiast taki stanął przede mną. Pomyślałem, że jeśli prawdą jest to co mi się wydawało to z pewnością będę mógł robić rzeczy nawet nie wypowiadając słowa. Natychmiast sprawdziłem tę teorię

- Niech pojawi się dom, umeblowany z wszelkimi wygodami, z dużym ogrodem. Gdy tylko o tym pomyślałem natychmiast znalazłem się w ogrodzie pełnym drzew i krzewów wśród których stał duży dom. Od razu wszedłem do środka stwierdzając, że jest wyposażony we wszystko o czym mógłbym tylko zamarzyć. Gdy wszedłem na piętro i spojrzałem przez okno  spostrzegłem, że widok był bardzo dziwny i niespotykany. Z okna poza ogrodem i domem jak okiem sięgnąć nie było niczego. Całkowita pustka, aż po horyzont.

Powstało więc tylko to co chciałem. Musiałem spróbować wyjaśnić z czym mam do czynienia bo moja teoria była nieprawdopodobna, aż bałem się o niej wspominać samemu sobie

- Niech się wyjaśni co się dzieje i dlaczego - ostrożnie wypowiedziałem słowa

- Obarczałeś stwórcę za całe zło na ziemi – usłyszałem głos dochodzący zewsząd do mojej głowy

- Obarczałeś go za wszystkie niegodziwości, niesprawiedliwość, choroby, kataklizmy i cierpienie. Teraz ty jesteś stwórcą. Stwórz wiec taki świat, który będzie idealny. Zrób tak, aby był idealny. Od ciebie będzie teraz zależało kto będzie żył w tym twoim świecie, jakie stworzenia i jak duży będzie ten twój idealny świat. Teraz ty jesteś stwórcą i możesz liczyć tylko na siebie. Nikt ci nie pomoże Sam będziesz musiał sobie poradzić ze wszystkim. Na razie poza domem i dwoma pieskami nie masz niczego. Nie masz planety, wody, ziemi. Nie masz gór, rzek lasów. Nie masz słońca, planet i wszechświata. Poza twoimi pieskami nie masz żadnych innych zwierząt ani żadnych innych istot. Ale to ty jesteś stwórcą. Może w twoim świecie nie potrzeba wszechświata, słońca czy innych planet. Sam musisz zdecydować jaki to będzie świat. Na żadne pytanie już ci nie odpowiem.

Głos ucichnął i więcej się nie pojawił chociaż kilka razy próbowałem.

 

- Dobrze, To bardzo dobrze powiedziałem głośno. Skoro mam taką możliwość to stworzę swój świat. Świat idealny bez jakiegokolwiek zła, przemocy, chciwości czy innego ludzkiego plugastwa.

Jako pierwszą stworzyłem planetę. Była ona pięciokrotnie większa od ziemi. Nazwałem ją Myrantia. Wokół niej utworzyłem cztery duże księżyce, które orbitowały w różnych odległościach. Na tak dużą planetę miały mieć one ważne oddziaływanie z których najważniejsze to pływy morskie i oceaniczne, wpływ na rozwój roślin i życie zwierzęce, zmiany klimatyczne, a przede wszystkim odpowiednią rotację planety. Ponadto stworzyłem cały wszechświat, który był skończony i składał się z kilkunastu galaktyk, na których było jedynie kilka tysięcy gwiazd i kilkaset planet.

Myrantia była zupełnie inna. Połowę planety pokrywały morza i oceany, których głębokość wahała się od 10 metrów do pięćdziesięciu trzy kilometrowych głębin. W morzach i oceanach żyły różnego rodzaju zwierzęta, ryby i inne stwory nie znane dotychczas ludzkości. Miała  zupełnie inne ukształtowanie terenu. Znajdowały się na niej liczne pasma górskie, których wysokość dochodziła do trzydziestu siedmiu kilometrów. Znajdowały się na niej góry lewitujące, wirujące i pulsujące. Zapierające dech w piersiach kilkukilometrowe wodospady wypływające gdzieś wysoko z znikąd, które tworzyły podniebne rwące rzeki przeczyły dotychczasowym prawom fizyki i rozumowi. Na powierzchni planety rozpościerały się liczne lasy z różnorodną, nieznaną roślinnością, a drzewa dochodziły do czterystu siedemdziesięciu metrów wysokości.  W lasach rosły grzyby o wysokości półtora metra, a borówki, poziomki i leśne truskawki miały wielkość piłki plażowej. Różnorodność dzikich zwierząt i ptaków była przeogromna.

Stworzyłem bezpieczne miasta z drogami o szerokości czterdziestu pięciu  metrów każda, domy o powierzchni mieszkalnej od trzystu dwudziestu do pięćset sześćdziesięciu. metrów kwadratowych

Każdy dom posiadał ogród o powierzchni od kilkuset do kilku tysięcy metrów kwadratowych. Na całej planecie nie było żadnych blokowisk, drapaczy chmur, czy innych wysokich obiektów. Każdy dom był odrębnym budynkiem.

Następnie stworzyłem ludzi. Na początek trzy miliardy. W zależności od regionu i środowiska Murantię zamieszkiwało kilkanaście ras ludzi miedzy innymi zielonoskóra rasa wysokogórskich  Trewiatów,  nakrapianych   jaskiniowych Morunów, bagiennych Jalów,  wodnych Zenów i powietrznych Mentorów. Uznałem, że człowiek musi mieć około dwa siedemdziesiąt do trzy pięćdziesiąt metra wzrostu. Jego siła wzrok, wytrzymałość, odporność oraz inne zmysły były dwudziestokrotnie większe w stosunku do ludzi z planety ziemia. Ponadto wyposażyłem ich w zdolność telepatii, przewidywania i samoleczenia. Inną możliwością jaką dałem ludziom była zdolność wykonywania różnych czynności przy użyciu siły umysłu np. podnoszenie ciężarów, lewitacja, czy przeciwdziałanie katastrofom lub nieszczęśliwym wypadkom.  Dałem im wolną wolę z zastrzeżeniem, że nigdy z ich woli nie powstanie żadna religia, kościoły, wszelkiej maści duchowni, politycy czy jakiekolwiek kasty rządzących. Nie będzie wojska, ani policji. Stwarzając ludzi od razu zastrzegłem również to, że nigdy nie będą świadomie czynić najmniejszego nawet  zła. Nie będą zazdrośni, chciwi, wredni lub mściwi. Będą szanować siebie nawzajem i wszelkie inne stworzenia. Najważniejszą jednak decyzją jaką podjąłem to opcja, że ludzie będą żyć wiecznie.

Na Myrantii nie było żadnego przemysłu, fabryk czy zakładów produkcyjnych, które w jakikolwiek sposób zagrażały by środowisku. Wydobycie, produkcja potrzebnych maszyn i urządzeń odbywać się będzie wyłącznie przy użyciu siły umysłu  i wykorzystaniu energii kosmicznej. Na całej planecie nie było żadnej broni, ani żadnego sprzętu wojskowego. Poza tym moją decyzja było to, że nigdy nie miało pojawić się destrukcyjne zło jakim jest alkohol, narkotyki i papierosy. No i oczywiście na Myrantii nie było żadnych kłusowników, katolików i karakanów.

Poza ludźmi i ich miastami, na Myrantii stworzyłem różnorodne gatunki zwierząt i ptaków które żyły w harmonii ze sobą i z ludźmi. Były to istoty o niezwykłych cechach, posiadające zdolności telepatyczne i umiejętność porozumiewania się z ludźmi. Żyły one w symbiozie z otaczającą przyrodą, nie wyrządzając szkód ani cierpień innym istotom. Zadbałem o to, aby na Myrantii panowała równowaga i harmonia, zarówno w świecie przyrody, jak i w życiu społecznym.  Nie było miejsca dla żadnej formy przemocy czy agresji. Ludzie rozwiązywali konflikty poprzez dialog, empatię i wzajemne zrozumienie Mieli dostęp do wszelkich potrzebnych im zasobów i nie musieli się martwić o brak środków do życia. Wszystkie potrzeby były zaspokajane bez konieczności wykorzystywania innych istot czy niszczenia środowiska. Zdecydowałem również, że na Myrantii nie będzie żadnych chorób ani cierpienia. Ludzie mieli być zdrowi i silni przez całą wieczność, nie zaznając żadnego cierpienia ani starości. Dzięki zdolnościom samoleczenia oraz wysokim umiejętnościom telepatycznym i przewidywania, mogli utrzymać swoje ciała w doskonałym stanie przez wieczność. Wprowadziłem również obowiązkowy system edukacji, który miał na celu rozwój duchowy, różnego rodzaju umiejętności i talenty każdego mieszkańca Myrantii. Nie było żadnych nierówności czy dyskryminacji, każdy miał równy dostęp do wiedzy i możliwość rozwijania się w wybranych dziedzinach.

Kiedy stworzyłem już Myrantię i wszystko co na niej się znajdowało postanowiłem sprowadzić na tę planetę to co dla mnie było najważniejsze czyli swoją żonę, syna oraz Markuska i Fredka. Kiedy tylko się pojawili stwierdziłem, że teraz ten mój świat jest  idealny. Poczułem się wreszcie spełniony. Wreszcie istniało miejsce, gdzie zło nie miało prawa bytu, gdzie ludzie żyli w zgodzie ze sobą i przyrodą, gdzie nie było cierpienia ani niesprawiedliwości. Chociaż Myrantię zamieszkiwało kilkadziesiąt miliardów różnych istot to wszystkie  żyły w pełni szczęścia i harmonii.

Jednakże, pomimo wszystkich moich starań, pomału pojawiały się problemy. Ludzie, którzy żyli wiecznie, zaczęli odczuwać znudzenie i brak sensu życia. Mimo możliwości doskonalenia się  i możliwości rozwijania swoich zainteresowań w różnych dziedzinach, wielu z nich zaczęło czuć pustkę wewnętrzną. W ich umysłach pojawiały się niepokojące plany. Nie miało to jednak znaczenia, ponieważ wszelkie próby zniszczenia harmonii na Myrantii były niemożliwe. Zostało to zapewnione dzięki mojej decyzji, że ludzie nigdy świadomie nie będą mogli czynić zła. Z czasem zacząłem dostrzegać, że ludzie stają się coraz bardziej zależni ode mnie. Zaczęli modlić się do mnie, błagać o moją interwencję w ich życie, a nawet kwestionować moją obecność. To wywołało we mnie niepokój. Mimo że to ja stworzyłem Myrantiię i wszystko co na niej się znajdowało, nie chciałem, aby ludzie zaczęli mnie traktować jak boga. Chciałem, aby żyli samodzielnie i cieszyli się swobodą wyboru. Nie chciałem jednak być w stosunku nich zupełnie obojętny. Dobrze pamiętałem jak sam miałem pretensje do Boga, że nie reaguje i nie spełnia próśb. Po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że ludzie stali się zbyt zależni od moich pierwotnych decyzji i nie potrafili samodzielnie rozwiązywać problemów. Zaczęli również wykorzystywać swoje zdolności do manipulacji innymi, co stanowiło zagrożenie dla harmonii społecznej.

Zdecydowałem się na subtelną interwencję, ale  zamiast nakazywać, postanowiłem ich inspirować. Zacząłem wysyłać impulsy i pomysły, które mogłyby pomóc ludziom w rozwijaniu się i rozwiązywaniu problemów. Jednocześnie zachowywałem dystans, aby nie naruszyć ich wolnej woli. Postanowiłem jednak wspomagać ich reagując na ich modlitwy i prośby.  To podejście chwilowo przyniosło pozytywne efekty. Ludzie zaczęli stawać się bardziej samodzielni i twórczy. Rozwijały się nowe technologie, sztuka, nauka i kultura. Wzrastała również empatia i zrozumienie między ludźmi, co doprowadziło do jeszcze większej harmonii społecznej. Myrantia ewoluowała w sposób, którego nawet ja nie mógłbym przewidzieć. Ludzie nauczyli się radzić sobie z trudnościami i tworzyć lepszą przyszłość dla siebie i dla swojej planety. Zrozumiałem, że prawdziwa siła tkwi w ludzkim potencjale i zdolności do współpracy i współtworzenia. Ostatecznie zdecydowałem się całkowicie wycofać z interwencji w życie Myrantii. Dalszy rozwój planety miał być w rękach jej mieszkańców. Byłem dumny z tego, co stworzyłem, ale jeszcze bardziej dumny z tego, jak ludzie potrafili wykorzystać swoją wolę i potencjał, aby uczynić Myrantię prawdziwie idealnym światem. Mijały lata, stulecia i tysiąclecia. Populacja ludzi zwiększyła się kilkakrotnie. Wydawało się, że tym razem wszystko jest w porządku. Ale niestety. Ludzie to urodzone bestie, którym zawsze jest mało i po których można spodziewać się wszystkiego. Stwierdziłem, że w odniesieniu do nich moje stałe powiedzonko ma idealne zastosowanie, a brzmi ono tak:  „jak jest dobrze to jest dobrze, ale jak jest za dobrze to dobrze nie jest” Kiedy wydawało mi się, ze mój idealny świat jest rzeczywiście idealny, a wszystkie żyjące w nim istoty są szczęśliwe stwierdziłem ze strachem, że wcale tak idealnie nie jest.

Ludzie, mimo moich starań, zaczęli powoli zapominać o wartościach, które leżały u podstaw mojego idealnego świata. Zaczęli być coraz bardziej zachłanni, nieczuli na potrzeby innych istot, a nawet sami zaczęli wyrządzać szkody środowisku, które miało być tak ważne dla harmonii życia na Myrantii. Choć nie było w nich świadomej złości, ich działania przynosiły coraz więcej cierpienia innym istotom. To, co miało być idealnym światem, zaczęło tracić swoją pierwotną doskonałość. Szczerze mówiąc to była moja wina. Wprawdzie tworząc świat i ludzi wprowadziłem święte i niepodważalne zastrzeżenia. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że ludzie to podstępne i przewrotne istoty. W trakcie miliardów różnego rodzaju modlitw i próśb, które kierowali do mnie każdego dnia przemycili prośby przynoszące zło, nikczemność i draństwo. Nie podejrzewając, że ktoś może prosić o coś złego nie wikłając w szczegóły zgadzałem się. Dawałem tym samym zgodę na kłamstwa, złodziejstwo i oszustwo, a nawet stosowanie przemocy.  Dla przykładu ktoś modląc się prosił o możliwość skorzystania więcej od kogoś innego. Nawet uzasadnił swoją prośbę twierdząc, że bardziej sobie zasłużył ponieważ więcej się natrudził. Wyrażenie zgody bez wnikania miało w tym przypadku dramatyczne skutki. Interpretacja ludzi zawsze była bowiem ukierunkowana na zysk bez względu na wszystko, a zgoda  była interpretowana wyłącznie pod swoje potrzeby. Dla przykładu, w jakimś konkretnym przypadku moja zgoda powodowała, że skoro ktoś się natrudził więcej to mógł bez żadnej odpowiedzialności uzyskać więcej dokonując oszustwa, kradzieży, a nawet przemocy. Podobnych modlitw z milionami przemyconych złych  intencji i zamiarem dokonania złych  uczynków było mnóstwo, a ja zgadzałem się na nie, usuwając tym samym wcześniejsze, święte zastrzeżenia. 

Zrozumiałem, że nie mogłem po prostu stworzyć idealnego świata, w którym miałbym być  obecny, pomagając i kierując ludźmi, nie naruszając jednak wolnej woli i indywidualności każdej istoty na Myrantii.   Wydane przeze mnie nakazy z pewnością nie mogły by być w żaden sposób naruszone. Ludzie nie stosowali by żadnych, najmniejszych nawet  złych uczynków i  byli by szczęśliwi. Ale czy na pewno byli by szczęśliwi?  Może sto, dwieście czy tysiąc lat,

ale kiedyś w końcu znudziło by im się to szczęście. Sam już nie wiedziałem co zrobić. Pierwszy raz pomyślałem, ze stwórca to wcale nie ma tak fajnie i łatwo jak wszystkim się wydaje. No chyba tylko wtedy kiedy stworzy świat i  wszystko ma w dupie na nic nie reagując.

Ja jednak chciałem, aby mój świat był idealny. Pomimo wszystko podjąłem więc próbę naprawy, aby ten mój świat był taki w jakim sam chciałbym żyć.  Rozpocząłem pracę nad odbudową duchowych wartości na Myrantii. Wysyłałem impulsy i pomysły, które mogłyby pomóc ludziom wrócić do harmonii ze sobą i ze światem. Inspiracje te miały na celu przywrócenie szacunku dla życia, empatii i współpracy między istotami na planecie. Jednocześnie podjąłem się edukacji ludzi, przypominając im o pierwotnych zasadach, na których oparty był mój ideał. Organizowałem seminaria, warsztaty i spotkania, na których dyskutowano na temat wartości, współpracy i poszanowania dla środowiska. Wspierałem również rozwój różnych form sztuki, kultury i nauki, które miały na celu budowanie więzi społecznych i duchowych. Wskazywałem, że ludzie właśnie w tym świecie mają najwięcej możliwości. Mogą zajmować się bardzo wysokimi wspinaczkami górskimi, których w żadnym innym świecie nie ma, mogą eksplorować niespotykanie w żadnym innym świecie jaskinie, niedostępne obszary, lewitujące góry, czy podniebne rzeki. Mogą prowadzić badania życia zwierząt i roślin jakie tylko znajdują się na Myrantii. Ponadto przy użyciu swoich szczególnych mocy mogą robić rzeczy, którymi nikt inny nigdy nie będzie w stanie wykonać. Na koniec objaśniłem, że ludzie na Myrantii mają nieskończone możliwości i nie potrzeba wyrządzać komukolwiek krzywdy lub czynić złych rzeczy, aby wszyscy byli szczęśliwi.

Stopniowo, dzięki mojej obecności i inspiracji, ludzie zaczęli powracać do pierwotnych wartości. Zrozumieli, że prawdziwe szczęście tkwi w harmonii ze sobą i ze światem, a nie w chciwości czy egoizmie. Odnaleźli sens życia w tworzeniu więzi społecznych, w pomaganiu innym i w pielęgnowaniu przyrody, rozwoju duchowym i prowadzeniu różnorodnych pożytecznych badań.

Kiedy zakończyłem już cały proces tworzenia Myrantii, poczułem w sobie niepokój. Mimo że świat, który stworzyłem, wydawał się idealny - pełen harmonii, dobrobytu i równowagi - to w głębi duszy nadal czułem niepewność co do tego, czy naprawdę wszystko będzie tak doskonałe, jak sobie wyobrażałem. Stawanie się jedynym decydentem nad życiem całej planety, choć wydawało się początkowo atrakcyjne, niosło ze sobą pewne ryzyko. Doświadczyłem już przecież porażki. Początkowo, gdy obserwowałem Myrantię, wszystko wydawało się układać idealnie. Ludzie żyli w zgodzie ze sobą i naturą, a harmonia panowała na całej planecie. Jednak stopniowo zacząłem dostrzegać pewne niepokojące oznaki. Ludzie, którzy mieli żyć wiecznie, zaczęli odczuwać monotonię i brak sensu w tym wiecznym życiu. Pomimo możliwości rozwijania się w różnych dziedzinach, wielu z nich czuło wewnętrzną pustkę. Z czasem zaczęli zauważać moją obecność na Myrantii i zwracać się do mnie jak do Boga. Choć początkowo próbowałem pozostać w tle, to w końcu zrozumiałem, że muszę podjąć działania, aby nie dopuścić do tego, by moja obecność zakłóciła harmonię i równowagę, którą starałem się stworzyć. Zdecydowałem się na delikatną interwencję, kierując się bardziej inspiracją niż bezpośrednim nakazywaniem. Zacząłem wpływać na ludzi poprzez sugestie i pomysły, które mogłyby pomóc im w rozwijaniu się i radzeniu sobie z problemami. Jednocześnie zachowywałem dystans, by nie ograniczać ich wolnej woli. Pomimo tych wysiłków z czasem zacząłem dostrzegać, że ludzie stają się zbyt zależni ode mnie. Zaczęli polegać na moich sugestiach zamiast na własnych decyzjach, co zaczęło zakłócać harmonię społeczną. Zrozumiałem, że muszę dać im więcej swobody, aby mogli rozwijać się niezależnie. Ostatecznie postanowiłem wycofać się z bezpośredniej interwencji w życie Myrantii i dać mieszkańcom planety możliwość samodzielnego kształtowania swojej przyszłości. Mój udział w ich życiu był zasadny tylko wtedy, gdy naprawdę potrzebowali mojej pomocy. Mijały lata, a Myrantia rozwijała się we własnym tempie. Ludzie nauczyli się radzić sobie z problemami i żyć w zgodzie ze sobą i naturą. Ich wolność i kreatywność sprawiły, że Myrantia stała się prawdziwie doskonałym światem, w którym każdy mógł znaleźć swoje miejsce i spełnić swoje marzenia.

W miarę upływu lat, ludzie na Myrantii stali się coraz bardziej samodzielni i pewni siebie. Zaczęli eksplorować nieznane obszary swojej planety, odkrywając nowe gatunki roślin i zwierząt oraz zgłębiając tajemnice głębin oceanów. Ich osiągnięcia w dziedzinie nauki, sztuki i technologii przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Jednak wraz z postępem pojawiły się również wyzwania. W niektórych regionach Myrantii pojawiły się spory o zasoby naturalne, co zagrażało harmonii społecznej. W takich sytuacjach mieszkańcy planety, korzystając z doświadczenia poprzednich pokoleń, potrafili jednak rozwiązywać konflikty w sposób pokojowy i sprawiedliwy, co bardzo mnie radowało. W międzyczasie, ja sam obserwowałem rozwój Myrantii z daleka, trzymając się zasady minimalnej interwencji. Mimo że tęskniłem za bezpośrednim zaangażowaniem, wiedziałem, że prawdziwą siłą Myrantii jest jej zdolność do samodzielnego rozwoju. W końcu nadszedł ten moment, kiedy musiałem podjąć decyzję o swojej dalszej roli na Myrantii. Choć nadal czułem się związany z tą planetą, wiedziałem, że muszę pozwolić jej rozwijać się niezależnie ode mnie. Z tej przyczyny, zdecydowałem się na ostatnią interwencję - przekazałem mieszkańcom Myrantii możliwość decydowania o swojej przyszłości w pełni samodzielnie. Wiedziałem, że jest to ryzykowne, ale przecież byłem ich stwórcą i w każdej chwili mogłem zmienić swoją decyzję. Po moim odejściu, Myrantia kontynuowała swój rozwój, stając się jeszcze bardziej zróżnicowanym i dynamicznym światem. Ludzie nauczyli się szanować różnice i współpracować dla dobra całej społeczności.

Dla mnie Myrantia zawsze będzie szczególnym miejscem, gdzie miałem okazję stworzyć coś wyjątkowego. Ale teraz, patrząc na jej rozwój z oddali, jestem pewien, że moja decyzja o wycofaniu się była słuszna. Każdy mieszkaniec Myrantii znalazł swoje miejsce w tym doskonałym świecie, którym mogą być dumni. Stopniowo, ale w końcu odzyskiwała swój pierwotny blask. Ludzie, zwierzęta i przyroda ponownie żyły w zgodzie, tworząc wspólnie piękny i doskonały świat. A ja, jako stwórca tego wszystkiego, czułem się w końcu spełniony u usatysfakcjonowany widząc, jak moje wysiłki przynoszą owoce i jak ludzie nauczyli się żyć w zgodzie ze sobą i z całym światem.

Tym razem byłem jednak ostrożny i tak do końca nie wierzyłem ludziom. Postanowiłem więc mieć na nich uważne  baczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nic nie jest nam obceco ludzkie

  Nic co ludzkie nie jest nam obce Zacznijmy od początku, bo tam zwykle tkwi tajemnica Życie jest nieprzewidywalne, pełne zmian i dram...