23 czerwca 2025

Kasztany z Fazańca

 

Kasztany z Fazańca

Jesień tamtego roku przyszła nagle, jakby niecierpliwiła się, aby pokazać całe swoje złoto, rudości i nostalgiczny urok przemijania. Fazaniec — ten mały, zapomniany zakątek na skraju miasteczka — znów stawał się naszym światem. Wracaliśmy tam co roku, jak pielgrzymi do miejsca, gdzie serce bije spokojniej. Plecak niosłem zawsze ten sam, ciężki nie od rzeczy, ale od wspomnień, które się w nim gromadziły jak kasztany.

To był październik. Powietrze pachniało mokrą ziemią, liśćmi i czymś jeszcze — ulotnym, jakby sam duch przeszłości unosił się między drzewami. Szliśmy w ciszy, tylko szelest liści pod stopami towarzyszył nam jak melodia, którą słyszy się sercem.

Pamiętam tamten dzień dokładnie. Moja żona, pochylona co chwilę, zbierała kasztany z uśmiechem dziecka. Twarz miała rozświetloną, a oczy błyszczały jakby odbijały światło całej tej jesieni. Te kasztany wpadały do naszych kieszeni jak małe skarby — ciepłe jeszcze od jej dłoni, jakby niosły w sobie coś więcej niż tylko chłodne piękno przyrody.

– Kocham cię, Marku – powiedziała cicho. Tak cicho, że gdyby nie szelest liści, przysiągłbym, że powiedział to sam las.

Spojrzałem na nią i zobaczyłem w jej oczach odbicie wszystkiego, co dobre. Światło, spokój i ogień, który płonął w niej od lat. Uśmiechnąłem się tylko, nie potrzebowałem słów. Gdyby wtedy zatrzymał się czas — nie miałbym nic przeciwko.

Fazaniec nas znał. Każde drzewo, każda ścieżka pamiętała nasze kroki, rozmowy, śmiechy. Łabędzie i kaczki z pobliskiego stawu przywitały nas jak zawsze — niezmiennie obecne, jak starzy przyjaciele. Chodziliśmy bez pośpiechu, trzymając się za ręce, jakbyśmy dopiero się poznali. Kasztany były dla nas jak małe obietnice — że chwile mogą być wieczne, jeśli dobrze się je schowa w sercu.

Dziś znów jestem na tej samej ścieżce. Ten sam plecak, choć plecy starsze. Liście wirują wokół jak wtedy, tańczą niesione przez wiatr. On szepcze mi coś do ucha — może jej imię.

Ale dzisiaj jestem sam. Moja żona jeszcze pracuje. Codziennie wychodzi z tym swoim spojrzeniem, uśmiechnięta, choć czasem zmęczona. Ale już czuję, że nadchodzi ten dzień. Ten wyjątkowy dzień, kiedy powie:

 „Marku, już koniec, od jutra nie muszę wstawać o piątej” I wtedy — wtedy Fazaniec znów będzie nasz. Codziennie.

Jeszcze chwilę zbieram kasztany samotnie. Ale to się zmieni. Bo zbliża się nowy rozdział. Powoli, ale nieuchronnie nadchodzi czas najpiękniejszy — czas emerytury mojej żony. Czas wolności. Czas herbaty w termosie, ścieżek bez końca i kieszeni pełnych kasztanów. Czas beztroskich poranków i niespiesznych popołudni, kiedy będziemy znowu chodzić razem kiedy tylko będziemy mieli na to ochotę, śmiać się i słuchać szelestu liści, jakby grały tylko dla nas.

I wiem, że gdy znów spojrzę w jej oczy, błyszczące jak niegdyś, usłyszę te same słowa:

– Kocham cię, Marku.

A wtedy będę wiedział, że wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ptasi przyjaciel-stary pan w kapeluszu i siwej brodzie

  Ptasi przyjaciel - stary pan w kapeluszu i siwej brodzie Starszy pan w kapeluszu i siwej brodzie Mieszkał w bloku na osiedlu swoim ...