20 czerwca 2025

Lustro w wieży

 

Lustro w wieży

Pałac w Kurozwękach powitał nas chłodnym murem i późnojesiennym wiatrem, który szarpał poły płaszczy i jęczał gdzieś wśród gałęzi starych drzew. Apartament znajdował się tuż pod wieżą – wysoką, kamienną, wyrastającą z pałacowego dziedzińca niczym palec wskazujący w niebo. Już na pierwszy rzut oka widać było, że to miejsce zna więcej historii, niż chciałoby przyznać. Wieczorem uczta była iście królewska. W złocie świec i trzasku kominka czas płynął wolniej. Kelnerzy sunęli bezszelestnie po posadzce jak duchy przeszłości, a potrawy pojawiały się i znikały z naszego stołu, jakby serwowali je niewidzialni kucharze z epoki sarmackiej. Wszystko zdawało się być snem – pięknym snem utkanym z zapachu dziczyzny, ciepła ognia i aksamitnego wina. Nazajutrz byliśmy wśród bizonów – ciężkich, potężnych zwierząt o oczach pełnych tajemnicy. Stały nieruchomo, patrząc na nas jak strażnicy pradawnego świata. Czuło się szacunek, a także siłę i ostrzeżenie. Po południu przemierzaliśmy korytarze zwiedzając tajemnicze zakamarki pałacu.

Ale to dopiero noc miała przynieść to, co niepojęte.

Było głucho. Czarna godzina między drugą a trzecią.

Nie wiem, co mnie obudziło. Cisza? Zbyt doskonała. Może zimny podmuch, który przeciął powietrze mimo szczelnie zamkniętych drzwi? Albo ten sen… choć właściwie nie pamiętałem, co się śniło. Obróciłem się  bezwiednie. Ciało poruszało się, jakby nie należało do mnie. I wtedy to poczułem, coś mnie wzywało.

Solidne lustro zamontowane było  na przeciwległej ścianie w naszej komnacie. Stare, wysokie, w rzeźbionej ramie, matowe od lat. Spojrzałem w nie.

I zobaczyłem .

Nie swoje odbicie. Nie moje rozczochrane włosy, nie oczy zaspanego mężczyzny. W tafli mignęła postać — kobieta? Mężczyzna? Trudno powiedzieć. Tajemnicza jak para unosząca się nad czarną wodą, ale przenikliwa. Czułem jej spojrzenie głęboko w czaszce. Nie pojawiła się więcej, a jednak  czułem, jakby podchodziła bliżej.

Obróciłem się, ale już nie zasnąłem. Leżałem, słuchając, jak stare drewno jęczy pod własnym ciężarem, a wiatr przeciska się przez niewidoczne szpary. Wydawało mi się, że z wieży dochodzą szepty. Noc nie chciała się skończyć.

Po kilku minutach powiedziałem o tym żonie. Powiedziała, że to pewnie sen, ale i w niej poczułem zaniepokojenie. Do rana już nic nie mówiliśmy i nic się nie wydarzyło. Ale kiedy po śniadaniu zeszliśmy do lochów – coś we mnie zamarło. W jednej z sal – tej, gdzie podobno przesłuchiwano i zabijano zdrajców – wisiało lustro.

To samo

Ta sama rama. Ten sam kształt. I coś jeszcze: na jego powierzchni była ślad dłoni. Od wewnątrz.

Wieczorem wracaliśmy do apartamentu wcześniej. Tym razem nie chodziliśmy po korytarzach. Nie szukaliśmy ducha Króla Popiela, dziada, który dyszy, ani tajemniczej zjawy. Nie trzeba było ich szukać. One nas znalazły.

Kiedy po roku wróciliśmy ponownie – dla wspomnień, dla przygody – historia zatoczyła koło. Noc. Cisza. Lustro. I znów ta obecność. Tym razem nie była sama.

Wprawdzie wmawiałem sobie, że tamta noc mogła być wytworem zmęczenia, grą cienia i snu. Ale coś głęboko we mnie wiedziało, że to nie była halucynacja. Że w tafli lustra nie odbijała się wyłącznie przeszłość, ale też coś czekającego.

Zamieszkaliśmy w tym samym apartamencie – pod wieżą. Ten sam chłód przywitał nas we wnętrzu, choć na zewnątrz panował jeszcze letni zmierzch. Ściany szeptały historiami, a powietrze – mimo zapachu świeżych kwiatów – nosiło w sobie cień.

Wieczór minął spokojnie. Spacer po ogrodach, kolacja w tej samej sali, kelnerzy nadal poruszający się bezszelestnie jak duchy przeszłości. Nic nie zwiastowało powrotu tamtej nocy.

Aż do godziny trzeciej.

Znów się obudziłem. Tym razem nie gwałtownie. To było inne uczucie – jakby coś szeptało moje imię, prosto do ucha, z bliska. Otworzyłem oczy i od razu wiedziałem, że nie jestem sam.

Lustro.

Nie potrzebowałem powodu. Wstałem, jakbym był prowadzony.

Tym razem w tafli zobaczyłem dwie postacie.

Pierwsza postać – ta z poprzedniego roku – trzymała się z tyłu, jakby nie chciała zdominować obrazu. Ale druga… była bliżej. Znacznie bliżej. Mężczyzna, wysoki, w płaszczu przypominającym kontusz, z twarzą bladą jak popiół i oczami… które patrzyły prosto na mnie, nie przez lustro. Przez mnie.

Nie ruszał się. Nie mówił. Ale w jego oczach była prośba.

— Pomóż mi… — usłyszałem. Ale jego usta się nie poruszyły.

W tej samej chwili moje odbicie zaczęło się zmieniać. Na twarzy odbicia pojawiły się rany – czerwone kreski na skroni, szyi, ramieniu. Lustro pociemniało. Poczułem nagły chłód, jakby ktoś położył mi dłoń z lodu na karku.

Wybiegłem z pokoju. Przez chwilę miałem wrażenie, że za mną ktoś idzie – krok w krok. Ale gdy się obejrzałem, korytarz był pusty.

Rano znalazłem pod drzwiami coś dziwnego. Starą monetę, zaśniedziałą, z dziurką na środku. A na niej – wyryta korona i znak myszy. Popiel.

Powiedziałem o wszystkim żonie. Nie śmiała się. Tym razem widziała, jak zbladłem, jak moje ręce drżały.

Wieczorem poszliśmy do zarządcy pałacu. Starszy człowiek, dystyngowany, przyglądał mi się długo.

— Nie pan pierwszy widział lustro. I nie pan ostatni. — powiedział cicho. — W tej wieży kiedyś zamknięto pewnego szlachcica. Zdradził, przeszedł na stronę wroga. Popiel nie zdołał go ukarać, bo sam zginął. Ale duch tego człowieka… został. I szuka kogoś, kto dokończy jego wyrok.

— A jak się to… dokończy?

Stary zarządca westchnął.

— Lustro trzeba odwrócić. Ale nie rękami żywych.

— A…

W nocy znów spojrzałem w lustro. Tym razem bez strachu. Tajemnicze postacie stały tam, czekając. Wziąłem monetę, tę z myszą, i położyłem ją u podstawy ramy. Powiedziałem cicho:

— Masz mój sąd. Niech odejdzie, kto winien.

Lustro zadrżało. Tafla pociemniała jak woda zmącona deszczem. Postacie spojrzały po sobie. I powoli… rozpłynęły się.

Do rana lustro było już tylko lustrem.

Ale monetę zatrzymałem.

Na pamiątkę.

Na przypomnienie, że w Kurozwękach ślady dawnych grzechów wciąż czekają. I że czasem wystarczy jedno spojrzenie — by przeszłość upomniała się o obecność.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nic nie jest nam obceco ludzkie

  Nic co ludzkie nie jest nam obce Zacznijmy od początku, bo tam zwykle tkwi tajemnica Życie jest nieprzewidywalne, pełne zmian i dram...