Ręka pod maską
Fiat Siena pojawił się w moim życiu nieoczekiwanie. Znajomy poinformował mnie kiedyś, że jego ojciec kupił inny samochód, a chce sprzedać. Dodał, że traktował go jak luksusowe cacko i na pewno będę zadowolony. Długo się nie zastanawiałem i kupiłem go. Nie był to samochód moich marzeń. Nabyłem go raczej z rozsądku. Ale kiedy pierwszy raz zamknąłem drzwi, poczułem dziwny spokój. Jakby ktoś wcisnął przycisk „normalność” po miesiącach chaosu jazdy polonezem, który ciągle wymagał interwencji mechaników. Siena jeździła cicho, lekko i posłusznie. Nie sprawiała żadnych kłopotów, a do tego była bardzo wygodna. Czułem, że to był dobry wybór.
Do czasu.
Wujek – ten sam, który niegdyś naprawiał wszystko
młotkiem i kombinerkami – rzucił kiedyś mimochodem
– Załóż gaz, chłopie. Na benzynie z torbami pójdziesz.
Chociaż jak się tak dobrze zastanowić to przypominam sobie, że skurczybyk namawiał mnie i zachęcał abym założył instalację gazową.
Zrobiłem to. Z oszczędności. Z rozsądku. A może dlatego, że nie potrafiłem odmówić. I wtedy wszystko zaczęło się psuć. Najpierw drobnostki – szarpnięcia, trudny zapłon. Potem cała lawina problemów. Wtryski, filtry, elektronika. Jeździłem od warsztatu do warsztatu, a odpowiedź była zawsze taka sama:
- U nas wszystko gra, panie.
A samochód dalej sprawiał problemy, gasł, cierpiał jakby go ktoś zaczarował. Coraz częściej zastanawiałem się, czy nie sprzedać go za bezcen. Ale na nowy nie miałem i myślałem, że w końcu ktoś wpadnie na to jaka jest przyczyna problemów i zdoła go naprawić. Latem, jak co roku zapadła decyzja, że pojedziemy morze, na wakacje z żoną i synem. Zawsze jeździliśmy samochodem więc nie było innej alternatywy i tym razem.
– Dam radę – pomyślałem.
Przed wyjazdem jeszcze raz pojechałem do mechanika.
– Sprawdzone. Wszystko w porządku - powiedział jakby to coś znaczyło.
Wyjechaliśmy nocą. Cisza panowała na drodze. Syn spał na tylnym siedzeniu, ciepła dłoń żony na moim ramieniu czujnie sugerowała, abym czasem nie zasnął za kierownicą. Miałem wrażenie, że wszystko będzie w porządku i bez żadnych niespodzianek dojedziemy do celu. I wtedy po przejechaniu około 50 kilometrów samochód zaczął szarpać, kaszleć, aż stanął, jak zwykle.
Wysiadłem. Otworzyłem maskę. Silnik pracował cicho, ale o jeździe nie było mowy. Nawet nie byłem zły. Patrzyłem na te wszystkie urządzenia, ale nie widziałem czego szukać i jak to draństwo naprawić. Czułem się trochę bezradny, ale tylko przez chwilę. Ja nigdy nie dopuszczałem, że coś może mi sprawić kłopoty w takiej sytuacji.
I wtedy stało się coś dziwnego.
Nie słyszałem żadnego głosu, nie widziałem żadnego światła, ale miałem nieodparte wrażenie, że nie jestem sam. Jakby ktoś za mną stał, a raczej wspierał mnie w moich pragnieniach? Postanowieniach. Sam nie wiem. W każdym razie patrząc na tą całą mechanikę pomyślałem, ale tak mocno z przekonaniem, że to jakaś niedorzeczność, że zaraz po prostu wsiądę za kierownicę i dalej pojedziemy bez przeszkód.
– Muszę ich dowieźć. Dowieźć i wrócić. Nic nie może spieprzyć tego urlopu. Nie i już. Byłem o tym wewnętrznie przekonany.
I wtedy zobaczyłem przewód. Był przepalony. Wyraźny, jakby ktoś go palcem wskazał. Nie miałem pojęcia co to za przewód i do czego służy. Bez namysłu, bez zrozumienia, po prostu złapałem go palcami i zakręciłem. Nie wiedziałem, co tak naprawdę robię. Ale czułem, że to wystarczy.
Zatrzasnąłem maskę.
Wsiadłem. Przekręciłem kluczyk.
Silnik odpalił. Bez protestu. Bez wahania. Bez jakichkolwiek problemów.
Samochód jechał dalej. Przez resztę drogi nie zawiódł ani razu. Nad morzem przejechaliśmy ponad tysiąc kilometrów zwiedzając różne miasta. Spokojnie, lekko, jakby samochód nigdy nie miał żadnych problemów.
Może to przypadek. Może nie. Trudno powiedzieć i tak szczerze mówiąc nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
Po powrocie z wczasów problemy z samochodem wróciły. Szarpania. Milczenie przy przekręceniu kluczyka. W końcu podjąłem decyzję, aby go sprzedać.
Gdy nowy właściciel odjeżdżał patrzyłem za oddalającą się Sieną i nie czułem żalu.
Tamten moment, ta ciemność nocy, szum drzew i dłoń naprawcza, której nie było – zostanie we mnie na zawsze.
Bo czasem... nie wszystko da się wyjaśnić. I może nie trzeba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz