Nieobecny, a przecież tak bliski
Minęły trzy
lata
I kilka oddechów więcej
A ja wciąż noszę Cię w sobie
Nie jak wspomnienie
Lecz jak ranę
Która nauczyła mnie milczeć
Nie… czas
nie leczy
Tylko uczy żyć z pustką
Która ma Twój kształt
Markusku...
Mój mały jamniczku
Przyjacielu śmiechu i ciszy
Zgasłeś nagle
Jakby ktoś zdmuchnął światło w środku nocy
A ja zostałem w mroku
Z Twoim imieniem na ustach
Twoje oczy
Takie mądre i wierne
Ciągle patrzą na mnie w wyobraźni
Widzę je, gdy zamykam swoje
Czuję ich spokój
I tę cichą obecność
Która nie chce odejść
Chodzę tą
samą ścieżką
Co dzień
Do drzewa
Pod którym zasnąłeś bez lęku
Tam zostawiam myśli
Tam zostawiam łzy
Tam jestem z Tobą
Bardziej niż tu
Czasem mówię
do Ciebie
Czasem tylko patrzę w ziemię
A czasem pytam
Choć nie liczę na odpowiedź
I wiem, że nie wrócisz
A jednak czekam
Nie na cud
Lecz na to co nadejdzie
Który i tak nadejdzie
Ale teraz
tęsknię
Za stukotem Twoich łapek
Za ciepłem u boku,
Za ciszą, co miała Twoje imię
Za spacerem przez krzywe drogi
Za radością i tym wszystkim
Co jeszcze nie wraca
Choć wraca we wspomnieniach
Nie chcę się
pogodzić
Bo jak zaakceptować
Odejście serca
Które biło obok mojego?
Czas płynie.
Ale nie koi
Bo Twoje imię
Nie daje się spłukać żadnym deszczem
Markusku,
Czy słyszysz, że Cię wołam?
W nocach bezsennych,
W modlitwach bez słów
W szeptach ukrytych między dniami?
Noszę Cię w
sobie
Nie jak cień
Lecz jak światło
Bo wierzę
Że zgasłeś tylko na chwilę
Jesteś tam
Gdzie nie ma bólu
W krainie po drugiej stronie czasu
Gdzie spotkamy się znów
W domu z drewnianych bali
Gdzie czeka na mnie
Twój ogon merdający
I spokój, którego już nie trzeba szukać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz