Nieoczekiwany powrót Markuska
Historia ta wydarzyła się naprawdę. W dzisiejszych czasach może ona jednak uchodzić za nieprawdopodobną, niesamowitą lub wręcz nie do uwierzenia. Można ją traktować jak wymysł lub halucynacje, a jednak miała miejsce. Mało tego stałem się posiadaczem niezaprzeczalnych dowodów. Dowodów, które z jednej strony potwierdziły to co się wydarzyło i czego byłem świadkiem , a z drugiej strony dowodów, które zmieniły całe moje życie zarówno w zakresie dalszej egzystencji jak i pojmowania i rozumienia świata, w tym rzeczy, które większość ludzi uważa za niedorzeczne.
To była bardzo mocna więź jaka łączyła mnie z moim psem Markusem, małym i uroczym jamniczkiem. Można powiedzieć, że rozumieliśmy się bez słów. On doskonale wiedział czego ja oczekuję i ja wiedziałem co jemu sprawia największą przyjemność i jakie ma potrzeby. Czas spędzaliśmy na wspólnych spacerach i zabawach. Gdy zdarzało się, że byłem chory Markusek cierpiał wraz ze mną. Gdy on niedomagał cierpiałem ja. Bywało różnie jak to w życiu. Były chwile przyjemne i radosne, ale także chwile pełne smutku i przygnębienia. Wspieraliśmy się jednak i razem było nam dobrze. Czas mijał szybko. Nadszedł w końcu ten moment, że mój ukochany pies odszedł z tego świata. Było mi bardzo źle i jego śmierć mocno przeżyłem. Pochowałem go w lasku do którego wcześniej chodziliśmy na spacery. Było to wybrane miejsce na Fazańcu, w głębi oddalone o kilkadziesiąt metrów od ścieżki wśród drzew na niewielkiej polance. Całość tego miejsca nazwałem Markuskowy Lasek. Zamontowałem tam dwa karmniki i bardzo często odwiedzałem go dokarmiając przy okazji ptaki i wiewiórki. Zauważyłem, że pojawiają się tam też inne zwierzęta jak sarenki dziki, bażanty. Brakowało mi jednak mojego psa. Kiedy minęło kilka dni od jego śmierci bardzo chciałem go ponownie zobaczyć. Zastanawiałem się jak mu jest tam w zaświatach. Któregoś wieczora poprosiłem go, aby przyszedł do mnie i dał jakiś znak, że u niego jest wszystko w porządku. Wiedziałem, że pies mnie bardzo kochał dlatego wcale nie zdziwiłem się, że którejś nocy przyśnił mi się mój ukochany Markusek. W tym śnie przybiegł do mnie nagle, w czasie gdy byłem na podwórku i karmiłem sroki, gawrony i gołębie. Gdy tylko znalazł się koło mnie wesoło zamerdał ogonem, po czym odwracając co chwilę głowę zaczął oddalać się za ogrodzenie. W pewnej chwili zatrzymał się i zobaczyłem, że zza ogrodzenia wychodzi drugi pies, również jamnik. Natychmiast rozpoznałem, ze to Fred, mój poprzedni pies, także jamnik, który odszedł kilkanaście lat wcześniej. Obydwa psy popatrzyły na mnie i merdając ogonami głośno zaszczekały i pobiegły znikając gdzieś w zaroślach. Poczułem, a właściwie usłyszałem w tej chwili taki wewnętrzny głos.
- U nas wszystko w porządku. A ja zajmuje się teraz swoimi sprawami. - Rozpoznałem, że to Markusek przekazuje mi wiadomość.
- Nie przejmuj się niczym. – Dodał i obydwa psy zniknęły.
Od czasu tego pierwszego snu jeszcze kilkakrotnie śnił mi się Markusek, ale już nie odczuwałem specjalnego kontaktu z jego strony lub jakiegoś przekazu. Przez kilka miesięcy nic się nie wydarzyło, aż do pewnego ranka.
Było to 13 listopada 2022 r. To był dzień jak co dzień. Piękny i słoneczny. To jeden z tych dni, kiedy po przebudzeniu aż chciało się żyć. Jak zwykle wstałem około godziny czwartej rano. Po porannej toalecie zrobiłem śniadanie dla syna i żony, którzy na ranną zmianę mieli iść do pracy. Po śniadaniu pościeliłem łóżko i przejrzałem wiadomości w Internecie. Następnie odwiozłem żonę do pracy, a w drodze powrotnej kupiłem chleb i bułki. Po powrocie do domu ogarnąłem trochę mieszkanie, odkurzyłem, pościerałem kurze i pozmywałem naczynia. Wstawiłem pranie i w spokoju wypiłem kawę. Następnie rozwiesiłem pranie na suszarce i wystawiłem je na balkon. Będąc na emeryturze od dawna w moim życiu niewiele zmieniało się każdego dnia. Gdy trochę odpocząłem jak zwykle wybrałem się na spacer do pobliskiego Markuskowego Lasku. Był to niewielki las, ale bogaty w różnorodną roślinność i zwierzęta. Znajdował się jakieś dwa kilometry od mojego mieszkania więc taki spacer to była sama radość. Sprawiał mi on wiele przyjemności. Sporo radości wynikało z tego, że prawie każdego dnia w drodze do lasu jak i z lasu, a także i w samym lesie zawsze coś ciekawego dostrzegłem. Tutaj zawsze coś się działo. Mogłem obserwować sarenki, zające, bażanty, sójki i dzięcioły. Zdarzało się, że spotykałem na swojej drodze dzika.
Znalazłem nawet na takim wysokim drzewie dziuplę, w której przebywała stara sowa. Każdego razu kiedy przechodziłem obok tego drzewa widziałem jak sowa siedziała i obserwowała z wysoka całą okolicę. Często drogę nagle przebiegały mi sarenki, a zdarzyło się, że także przed nosem przebiegł mi lis. Nie mówię już o różnych innych ptakach, których nawet nie rozpoznawałem, a było ich tu całe mnóstwo. Cały czas towarzyszył mi ich przepiękny śpiew, kukanie kukułki lub stukanie dzięcioła. Bardzo często zbaczałem ze ścieżek i wchodziłem w głąb lasu. Mogłem wtedy spotkać wiewiórki, jeża lub nornika. Kiedyś spotkałem nawet borsuka i kunę leśną. Zawsze brałem ze sobą małą lornetkę. aby ułatwić sobie wypatrzenie jakiegoś zwierzaka. Czasami jak mi się udawało to robiłem zdjęcia, które gromadziłem na swoim komputerze. Moje życie toczyło się więc swoim tempem, które było spokojne, ale ciekawe zarazem
Któregoś dnia od wczesnego ranka byłem jakiś taki dziwny, smutny, podrażniony i poddenerwowany. Nie bardzo wiedziałem o co chodzi. Generalnie wszystko było w porządku i nie miałem powodu do zdenerwowania. Jednak przez kilka ostatnich dni nie miałem czasu, aby odwiedzić Markuska więc pomyślałem, że może to jest powodem mojego przygnębienia. Postanowiłem, że właśnie dzisiaj, jak najprędzej pójdę do niego. Coś bardzo ciągnęło mnie do Markuskowego Lasku i miałem taką głęboką potrzebę, aby udać się tam jak najszybciej. Zabrałem ze sobą trochę ziarna i połupanych orzechów włoskich, aby napełnić karmniki, aparat fotograficzny, z którym praktycznie nie rozstawałem się i pośpiesznie poszedłem do lasku. Bardzo szybko dotarłem na miejsce. Pogoda była fajna, leśna atmosfera również, ale tym razem jakaś taka - tajemnicza. Dosyć gęsta mgła, która nagle, nie wiadomo skąd pojawiła się towarzyszyła mi w trakcie dotarcia do miejsca spoczynku Markuska. Przy jego miejscu spoczynku zdawało mi się, że mgła była jeszcze gęstsza. Rozglądając się dookoła pomyślałem że i tak jest to wspaniałe miejsce, i że lepszego nie mogłem znaleźć na wieczny spoczynek ukochanego psa. Było to miejsce, które miało swój klimat, a także przypominało czasy, gdy wspólnie spacerowaliśmy tu odpoczywając i podziwiają naturę. Najpierw przywitałem się z Markuskiem, powiedziałem mu jak bardzo go kocham, i że przyjdzie taki czas, że ponownie się spotkamy i znowu będziemy razem. Uzupełniłem karmniki ziarnem i orzechami. Zrobiłem kilka zdjęć ptakom. Postałem jeszcze chwilę, pożegnałem się i zacząłem wracać do domu. Postanowiłem, ze pójdę inną, okrężną drogą. Chciałem jeszcze trochę pospacerować. Kiedy mijałem taką dużą polanę w pewnej chwili zauważyłem, że w moją stronę biegnie….Markusek. Jego odskakująca w bok w charakterystyczny sposób tylna łapka była wystarczającym dowodem, że to nie może być żaden inny pies. Zresztą nie potrzebowałem żadnego potwierdzenia. Ja wiedziałem, że to na pewno Markusek. Nie potrafiłem tego zrozumieć, ale nie wykazywałem żadnego zdziwienia. Markusek podbiegł do mnie i zaczął wesoło szczekać, skomleć i tulić się. Wyjąłem natychmiast telefon komórkowy i postanowiłem nagrywać całą tą sytuacje. Nie skorzystałem z aparatu bo za długo by to trwało, a ja tak bardzo chciałem mieć pamiątkę z tego spotkania. W ogóle nie zastanawiałem się czy to prawda, czy może jakieś złudzenie. Ja wiedziałem co widzę i to mi wystarczyło. Witałem się z moim psem głaszcząc go po karku i mordce. Czułem jego ciało tak jak dawniej. Nic nie wskazywało, że to jego duch. Był najnormalniej w świecie materialny. Kiedy już nacieszyliśmy się powitaniem zacząłem zadawać mu pytania.
- I jak ci tam w zaświatach Markusku?
W odpowiedzi Markusek zaczął szczekać i merdać ogonem
- Czy jesteś tam szczęśliwy?
Merdanie ogonem, wesołe szczekanie i podskakiwanie dawało mi do zrozumienia, że tak właśnie jest.
- Czy masz Markusku do mnie jakiś żal?
Tym razem Markusek merdając ogonem zaczął lizać moją rękę. Zrozumiałem więc, że nie ma do mnie żadnych pretensji.
- Czy kiedyś się znowu spotkamy?
Markusek natychmiast zaczął podskakiwać głośno szczekać, obracać się wokół siebie i machając ogonem przewracać się na wszystkie strony
Pomyślałem, że jest to jego twierdząca odpowiedź
- A kiedy się spotkamy
Markusek słysząc to pytanie odwrócił się i zaczął głośno warczeć
Nie wiedziałem, nie rozumiałem o co mu chodzi
- Czy kiedyś znowu się spotkamy – Zapytałem ponownie
Markusek popatrzył na mnie smutnymi oczkami i znowu cichutko zaczął warczeć. A…A może…Znałem przecież swojego psa i jego zachowanie więc zadałem inne pytanie
- Nie chcesz mi tego powiedzieć?
Usłyszałem ponowne warczenie i zauważyłem jak pies zaczął nerwowo podskakiwać
- Nie możesz mi tego powiedzieć?
W tym momencie Markusek zaczął wesoło podszczekiwać i radośnie piszczeć jak kiedyś. Następnie odwrócił się i zaszczekał głośno dwa razy merdając ogonem.
Zrozumiałem, że z jakiegoś powodu nie może mi przekazywać takiej informacji.
- A powiedz mi Markusku czy spotkałeś tam może Fredka?
Gdy Markusek tylko usłyszał to pytanie odwrócił się i szybko pobiegł w stronę polany, aby po chwili odwrócić się i biec w moja stronę. Tym razem jednak zobaczyłem, że biegnie z innym psem. Także i w tym przypadku od razu rozpoznałem Fredka, który pierwszy dobiegł do mnie. Zaczął mnie lizać i przytulać się.
Zarówno Markusek jak i Fredek wesoło szczekały, podskakiwały i machały ogonami. Cały czas starałem się wszystko nagrywać na ile to tylko było możliwe bo ciągle głaskałem zarówno Fredka jak i Markuska. Nie wiem jak długo to wszystko trwało. W pewnej chwili Markusek i Fredek odwrócili się i szczekając pobiegli w stronę polany znikając z pola mojego widzenia. Pomyślałem, że to z pewnością koniec tego tajemniczego spotkania wiec głośno krzyknąłem w ich stronę
- Czy Jeszce się kiedyś spotkamy.
Prawie natychmiast usłyszałem dwa głośne szczeknięcia, po których nastąpiła zupełna cisza. Nawet nie słyszałem śpiewu ptaków.
Rozglądałem się jeszcze dłuższą chwile nawołując, ale niestety psy nie pojawiły się ponownie. Dopiero po dłuższej dotarło do mnie co tak naprawdę się wydarzyło i zacząłem się zastanawiać czy to aby na pewno miało miejsce czy to tylko była jakiś moja wyobraźnia. Rozmyślając o tym wracałem do domu. Po kilkunastu minutach dotarło do mnie, że przecież to wszystko nagrywałem. W obawie, czy i to czasem nie było jakieś przewidzenie spojrzałem na telefon stwierdzając, że cały czas trwa nagrywanie. Gdy tylko dotarłem do domu o całym zdarzeniu opowiedziałem żonie i synowi. Oczywiście nie uwierzyli mi. Wyjąłem więc telefon i powiedziałem, że wszystko, całe zdarzenie mam nagrane. W trakcie odtwarzania niestety, żadnych psów nie było. Nie rozumiałem tego. Nie wiedziałem co to wszystko ma znaczyć. Na nagraniu było wyraźnie słychać jak wypowiadałem słowa tak jak bym rozmawiał z Markuskiem. Słychać było jak zadaje mu pytania, jak zareagowałem na widok Freda. Było słychać moje nawoływania. Bardzo wyraźnie było widać jak głaszczę i przytulam się do…. powietrza. Oglądając to byłem zawiedziony. Nie mogłem zrozumieć dlaczego Markusek i Fredek chociaż mogłem ich dotykać i słyszeć nie nagrali się. Nagranie przedstawiało tylko to co ja sam robiłem i mówiłem. Oglądałem dziesiątki razy to nagranie z nadzieją, że może jednak pojawią się obrazy, które przecież widziałem. Niestety. Pomimo wszystko nagranie skopiowałem i pozostawiłem, aby było bezpieczne i żeby się przypadkiem nie skasowało. Przecież ja sam wiedziałem co widziałem i co nagrywałem. Najdziwniejsze jednak wydarzyło się coś kilka tygodni później. Mój syn także wielokrotnie przeglądając nagranie nie odpuszczał w nadziei, że być może on coś dostrzeże. I dostrzegł. Kochane dziecko. On też bardzo tęsknił za Markuskiem i Fredkiem i nigdy by nie pomyślał, że mógłbym go okłamać i wymyślić sobie takie spotkanie z nimi. Otóż zauważył on na nagraniu, że w odległości kilkunastu metrów od miejsca w którym stałem na skraju polany widoczna była niewielka brzózka. Jedna z jej gałązek w bardzo dziwny, nienaturalny sposób zachowywała się. W czasie zadawanych pytań Markuskowi gdy udzielał odpowiedzi szczekając, merdając ogonem lub warcząc gałąź tej brzózki zaczęła poruszać się, wyginać, trząś lub bardzo mocno, przesadnie odchylać w jedną lub drugą stronę. Można było odnieść wrażenie, że w zależności od odpowiedzi psa gałązka inaczej się poruszała, odchylając nawet o kilkadziesiąt centymetrów. Normalnie takie rzeczy nie mogły by się wydarzyć nawet przy silnym wietrze, a przecież wtedy była bardzo spokojna pogoda i nie było nawet lekkiego podmuchu.
To było bardzo dziwne, ale potwierdzało, że rzeczywiście coś dziwnego, niewytłumaczalnego się wydarzyło. Dokładna analiza poruszającej się gałązki wskazywała, że w zależności jakie pytanie zadawałem Markuskowi w taki sposób reagowała gałązka wyginając się w tę czy inną stronę. Nie wiedziałem co to ma znaczyć, ale byłem pewny, że miało to bezpośredni związek moim spotkaniem z Markuskiem i Fredkiem.
Mijały dni, tygodnie i miesiące, w trakcie których jak zwykle kilka razy w tygodniu odwiedzałem Markuska. Wielokrotnie nawoływałem i wyczekiwałem ponownego spotkania z nim. Niestety bezskutecznie. Pomyślałem jednak, że i tak miałem ogromne szczęście, iż dane mi było spotkać się z moim ukochanym psem i na dodatek jeszcze z Fredkiem którego traktowałem także jak członka rodziny. Byłem z tego powodu bardzo zadowolony i wdzięczny losowi, że właśnie mnie to się przydarzyło. Żałowałem tylko, że to wszystko nie nagrało się, ale przecież nie miałem na to żadnego wpływu. Ważne, że na nagraniu miałem potwierdzenie, iż do takiego zdarzenia rzeczywiście doszło. Przestałem więc nawoływać i oczekiwać ponownego spotkania z moimi ukochanymi psami. Każdorazowo wychodząc jednak do Markuskowego Lasku zawsze przypominało mi się zdarzenie, którego tak naprawdę nigdy nie starałem się nawet wytłumaczyć. To moje spotkanie z nieżyjącymi psami traktowałem jak coś zupełnie normalnego, coś czego nie potrzebowałem i nie musiałem tłumaczyć, ani udowadniać i dociekać jak, co i dlaczego. Chodziłem wiec systematycznie w odwiedziny nie mając już żadnych oczekiwań. Pewnego dnia jak zwykle poszedłem do Markuskowego Lasku. Tym razem jednak wyszedłem znacznie wcześniej bo po godzinie 6.00 byłem już na ścieżce prowadzącej do mojego miejsca docelowego. Było to spowodowane tym, że musiałem wyjechać na kilkanaście dni. Przed wyjazdem chciałem jeszcze odwiedzić Markuska. Kiedy skręciłem w dobrze znaną mi dróżkę nagle znowu, jak poprzednio niespodziewanie pojawił się na niej Markusek. Głośno zaszczekał lecz nie podbiegł do mnie. Odwrócił się i poszczekując pobiegł w zupełnie inna stronę. Gdy oddalał się na odległość kilkunastu kroków ponownie odwrócił się i zaszczekał po czym ponownie pobiegł dalej. Pomyślałem, a właściwie to poczułem, aby szybko pobiec za nim. Tak też zrobiłem. Markusek szczekając biegł i co chwilę odwracał się patrząc czy za nim idę. Uszliśmy tak może z 600 metrów i skręciliśmy w mniej uczęszczany rejon lasu. W pewnej chwili Markusek wszedł w gęste zarośla. Podążyłem za nim. Zauważyłem, że ktoś lub coś tędy przechodziło. Zaskoczony tym nagłym zdarzeniem, zacząłem biec za Markuskiem. Mój ukochany pies zawsze był oddany mi, aż do bólu, a teraz wydawało mi się, że właśnie coś ważnego chce mi powiedzieć. Biegliśmy przez gęste zarośla, a Markusek zawsze był kilka metrów przede mną. Czułem, że jestem coraz bliżej odkrycia prawdy, ale jednocześnie byłem przerażony tym, co mógłbym tam znaleźć. Po kilkunastu minutach biegu, zatrzymaliśmy się na skraju lasu gdzie stał stary, zapuszczony dom. Markusek zaczął szczekać i skakać wokół mnie podbiegając do drzwi wejściowych, jakby chciał mnie zaprowadzić do środka. Byłem oszołomiony i przerażony, ale jednocześnie ciekawy, co znajdę w środku.
Zdecydowałem się wejść do środka i ku mojemu zdziwieniu, wewnątrz znajdował się Fredkek. Mój drugi pies. Jakiś wewnętrzny głos powiedział mi, że był on tam uwięziony przez kilka miesięcy. Nie bardzo wiedziałem kto mógł go tam przetrzymywać, ale natychmiast do mojej świadomości dotarło, że zrobił to duch złego człowieka. Na szczęście w zaświatach najlepszą i najbardziej doskonałą bronią jest miłość, a ja przecież bardzo kochałem Fredka. Duch złego człowieka nie miał więc ze mną żadnych szans. Fredek natychmiast został uwolniony. Byłem szczęśliwy, że udało mi się go odnaleźć, i zwrócić wolność. Markusek podbiegł do mnie i za pomocą swoich myśli przekazał mi, że już nigdy nie opuści Fredka, ani na chwilę. Gdy tylko to dotarło do mojej świadomości zarówno Markusek jak i Fredek natychmiast zniknęli. Pomiomo tego byłem zadowolony, że po raz kolejny pojawił mi się Markusek i do tego odnalazł zagubionego mojego drugiego ukochanego psa i dał szansę na ponowne bycie razem. Od tej chwili zrozumiałem, że czasem warto mieć nadzieję i nigdy nie rezygnować ze swoich marzeń.
Z Markuskiem spotkałem się jeszcze jeden raz. Tym razem przyśnił mi się. Był to bardzo realny sen. Na koniec pożegnaliśmy się z takim głębokim przekonaniem, że kiedyś znowu się spotkamy i znowu będziemy razem.
Jakiś czas po śmierci mojego ukochanego psa w Markuskowym Lasu zamontowałem jeszcze w kilku innych miejscach karmniki dla ptaków i wiewiórek. Praktycznie codziennie odwiedzałem Markuska, no i obowiązkowo uzupełniałem w karmnikach ziarno i orzechy. Któregoś ranka gdy tak stałem przy miejscu spoczynku Markuska i rozmyślałem o nim przypominając sobie wspólne chwile z nim spędzone nagle poczułem jakąś obecność. Gdy odwróciłem się z radością zobaczyłem, że to Markusek przygląda mi się z uwagą wesoło merdając ogonkiem. Natychmiast kucnąłem, a on przybiegł do mnie. Radości nie było końca. Głaskałem go po mordce uszach i grzbiecie, a on lizał mnie po rękach. Kiedy już nacieszyliśmy się nieoczekiwanym spotkaniem postanowiłem pospacerować z nim po lesie. Chodziliśmy wiec po znanych nam i uczęszczanych przez nas wcześniej ścieżkach. Postanowiłem, że odwiedzimy miejsce gdzie znajdował się jeden z karmników. W pewnej chwili Markusek stracił mi się z oczu właśnie w pobliżu jednego z tych miejsc. Przyśpieszając kroku udałem się w tamtym kierunku i przybliżając się zobaczyłem, że na jednym z drzew obok karmnika wisi jakiś skórzany przedmiot. Kiedy się przyjrzałem dokładnie stwierdziłem, że to jest obroża od psa. Przy obroży znajdowało się takie małe złote kółeczko z wygrawerowanym imieniem "Markus". Byłem zaskoczony i nie wiedziałem co o tym myśleć. Czy to możliwe, że to jest obroża mojego psa? Przecież go pochowałem w lesie, a wszystkie rzeczy po nim wydałem innym potrzebującym psom. Ta wisząca na gałęzi drzewa obroża wyglądała na używaną lecz była czysta i bardzo znajoma. Już sam nie wiedziałem czy mogła by to być obroża mojego. Jednakże złote kółeczko z napisem jego imienia z pewnością należało do niego. Wielokrotnie poszukiwałem tego kółeczka ponieważ chciałem sobie je zostawić na pamiątkę, a ono zniknęło nie wiadomo gdzie. Obrożę postanowiłem zabrać ze sobą i zbadać. Zacząłem się rozglądać za moim psem, ale niestety nie było go już i nie pojawił się tego dnia. Po powrocie do domu dokładnie obejrzałem obrożę i złote kółeczko. Była to bez wątpienia obroża, którą nosił Markus. Znajdowała się w zupełnie nienaruszonym stanie. Zastanawiałem się, jak to jest możliwe, że po tak długim czasie pojawiła się w lesie obroża mojego psa? Pomyślałem nawet, że może to jakiś znak, że Markusek w ten sposób chce cos przekazać. Nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Nie mogłem przestać kombinować i zastanawiać się co to wszystko miało znaczyć. Było to dla mnie bardzo dziwne i jednocześnie fascynujące. Postanowiłem, że będę teraz bardziej uważnie rozglądał się w Markuskowym Lasku, czy nie pojawią się tam jeszcze jakieś inne znaki, które mogłyby potwierdzić na przykład, że Markusek chce się jeszcze ze mną skontaktować w niewiadomym mi celu. Czułem w każdym razie, że ta historia jeszcze nie jest skończona i że muszę dowiedzieć się więcej.
Od tamtego dnia odwiedzałem las regularnie i patrzyłem, czy coś dziwnego się tam nie dzieje. Minęło kilka tygodni, a ja nie zauważyłem niczego nietypowego. Zaczynałem już tracić nadzieję, że cokolwiek się wydarzy. Ale wtedy, pewnego dnia, kiedy znowu szedłem przez las, usłyszałem dziwne szczekanie. Brzmiało to tak, jakby jakiś pies przywoływał mnie na pomoc. Zacząłem biec w kierunku, z którego dochodziło szczekanie. Przez chwilę biegłem, gdy w końcu zobaczyłem, co się dzieje. Na ziemi leżał mały, poraniony jamnik, który patrzył na mnie z rozpaczą w oczach. Zbliżyłem się do niego i zobaczyłem, że ma na szyi obrożę z breloczkiem, na którym widniało imię, ale nie potrafiłem go odczytać ponieważ litery były zbyt mocno wytarte. Ostrożnie zabrałem psa na ręce i zabrałem do domu, gdzie zacząłem się nim opiekować. Karmiłem go, leczyłem i dawałem mu miłość i czułość i poczucie bezpieczeństwa. Pies bardzo szybko nabierał sił i zdrowiał. Kiedy był już zupełnie zdrowy teraz wspólnie ze mną chodził na spacery do Markuskowego Lasku. Przyzwyczaił się do mnie i nie musiałem go nawet prowadzać na smyczy. Któregoś dnia postanowiłem sprawdzić wszystkie karmniki, czy aby ktoś ich nie zniszczył lub nie uszkodził i czy jest w nich wystarczająco dużo pożywienia dla ptaków i wiewiórek. Zauważyłem, że w wokół nich pojawia się coraz więcej zwierząt, które z nich korzystają. Obecności mojego nowego towarzysza nie bały się już tak bardzo jak na początku. Przyzwyczaiły się nawet bo wiedziały, że zawsze przynoszę im coś smakowitego. Miałem też takie wrażenie, że wyczekiwały na naszą wizytę, bo gdy znajdowaliśmy się kilkanaście kroków od karmnika to one już siadały na gałązki pobliskich drzew. To sprawiało mi dużą satysfakcję i radość. Któregoś dnia kiedy byliśmy w Markuskowym Lasku uratowany przeze mnie piesek nagle oddalił się i już nie wrócił. Nawoływałem go przez wiele godzin, ale niestety nie przyszedł do mnie. Miałem jednak takie dziwne przeczucie, aby się tym w ogóle nie przejmować. Pomyślałem, że być może wrócił do swojego dawnego domu. W każdym razie najważniejsze było to, że wyzdrowiał i nic złego mu się nie stało.
Z Markuskiem spotkałem się jeszcze tylko jeden raz. Tym razem przyśnił mi się . Był to bardzo realny sen. Opowiedział mi, że jest za Teczowym Mostem, gdzie jego najlepszym przyjacielem jest Fredek. Mówił, że jest tam bardzo dużo piesków, i że wszystkie są bardzo szczęśliwe i radosne. Powiedział jeszcze abym nie martwił się o nich, a przyjdzie taki czas, że znowu będziemy wszyscy razem. Na koniec pożegnaliśmy się z takim głębokim przekonaniem, że kiedyś znowu się spotkamy. Nie przestałem jednak mieć nadziei na kolejne spotkanie i chodząc jak zwykle do Markuskowego Lasku jeszcze bardziej i dokładniej rozglądałem się wypatrując mojego przyjaciela.
Pewnego pięknego popołudnia mając więcej czasu postanowiłem udać się w bardziej odległe miejsce. Poszedłem wiec jeszcze głębiej do lasu, aby zobaczyć, czy coś się tam zmieniło. Spacerowałem spokojnie i zamyśliłem się nad tym, jak bardzo brakuje mi mojego psa i jak bardzo chciałbym go znowu zobaczyć. Wtedy usłyszałem coś dziwnego - jakieś jęki i skomlenie, które dobiegało z gęstwiny. Zaniepokojony tymi dźwiękami postanowiłem zbliżyć się, aby sprawdzić, co się dzieje. Po kilku minutach dotarłem do miejsca, gdzie dźwięki były najgłośniejsze. Tam ujrzałem psa, który leżał zraniony i zdezorientowany. Był to także jamnik, bardzo podobny do mojego ukochanego Markuska. W pierwszej chwili pomyślałem, że to on i przeraziłem się jego stanem. Stwierdziłem jednak, że to inny piesek. Od razu zrozumiałem, że to nie przypadek, że właśnie dzisiaj wybrałem się w to miejsce. Bez wahania podszedłem do niego i zacząłem go delikatnie głaskać i uspokajać. Pies był bardzo przestraszony i poraniony, ale udało mi się zrobić mu opatrunek z materiałów, które miałem przy sobie. Postanowiłem jak najszybciej zawieźć go do weterynarza, który mieścił się niedaleko osiedla, na którym mieszkałem. Gdy dotarliśmy na miejsce, weterynarz przyjął nas natychmiast i rozpoczął leczenie rannego psa. Po kilku dniach pobytu w klinice weterynaryjnej, pies zaczął powoli wracać do zdrowia. Weterynarz powiedział mi, że dzięki mojej szybkiej reakcji udało się uratować mu życie. Dowiedziałem się również, że pies był poturbowany najprawdopodobniej przez wystraszonego dzika o czym świadczyły rozległe rany. Miał jednak bardzo dużo szczęścia bo dzik na pewno nie chciał zrobić mu krzywdy tylko poranił go przez przypadek. Być może był wystraszony. Było mi bardzo szkoda pieska, który jak zauważyłem bardzo tęsknił za swoimi właścicielami. Rozwiesiłem więc kilka ogłoszeń i cierpliwie czekałem na jakikolwiek odzew. Ostatecznie po kolejnych kilkunastu dniach udało mi się znaleźć właściciela psa i przekazać go z powrotem w jego ręce. Starsza pani bo to ona była jego właścicielką ze łzami w oczach przywitała swojego pieska. Powiedziała, że Kacperek bo tak jej piesek miał na imię wystraszył się strzałów dobiegających z pobliskiej strzelnicy i zaczął uciekać, gdy byli na spacerze. Pani przez kilka dni szukała go i straciła już nadzieje, że go odnajdzie. Była mi bardzo wdzięczna i uradowana, że uratowałem jej przyjaciela, i że znowu są razem. Chociaż przyzwyczaiłem się do Kacperka to chętnie oddałem psa właścicielce i cieszyłem się z ich szczęścia.
Po tych wszystkich przypadkach to tym razem już nie byłem taki pewny, że Markuska nie zobaczę więcej. Szczerze mówiąc wyczekiwałem kolejnego z nim spotkania.
To był piękny, słoneczny dzień, gdy nagle - tym razem w moim mieszkaniu pojawił się Markusek. Byłem zaskoczony i mocno zdziwiony jednocześnie, myślałem, że to tylko moja wyobraźnia. Jednak szybko zrozumiałem, że to nie był sen ani iluzja. Markusek wyglądał dokładnie taki samo, jak pamiętałem go ze swojego ostatniego dnia życia na swojej kanapie. Był szczęśliwy i miał wesołe spojrzenie w oczach. Pomyślałem, że przyszedł do mnie, aby przekazać mi jakąś ważną wiadomość. Kiedy zaczął do mnie mówić, poczułem się przerażony i zdziwiony jednocześnie. Ale wiedziałem, że to, co mówi, jest prawdziwe i ważne. Markusek powiedział mi, że muszę wziąć się w garść i nie przestawać marzyć o tym, co chcę osiągnąć w życiu. Powiedział mi, że wszystko wie, że wciąż jest ze mną, że mnie kocha i chce, abym był szczęśliwy. Nie mogłem uwierzyć, że mój pies powrócił, aby mi pomóc przekazując tak ważne i pouczające informacje. Jednak to, co powiedział, bardzo mnie poruszyło i zainspirowało. Postanowiłem działać i robić wszystko, co w mojej mocy, aby osiągnąć swoje cele i marzenia. Widziałem Markuska przez kilka minut, a potem zniknął, ale to, co powiedział, zostało ze mną na zawsze. Dzięki niemu zacząłem bardziej cenić każdą chwilę swojego życia i dążyć do realizacji swoich marzeń. Wiem teraz, że nigdy nie jest za późno, aby zacząć działać i osiągać swoje cele. Dzięki mojemu kochanemu psu Markuskowi zrozumiałem, jak ważne jest życie i jak trzeba cieszyć się każdą chwilą, jakby to był cud. Przypomniałem sobie, że kiedy mojego ukochanego, schorowanego psa Markuska uśpiono, byłem kompletnie załamany. Był on przecież moim najlepszym przyjacielem przez ponad trzynaście lat i czułem się tak, jakbym stracił członka rodziny. Chociaż minęło już trochę czasu, nadal bardzo za nim tęskniłem każdego dnia i czułem się pusty bez niego. Markusek to wiedział i postanowił spełnić moje pragnienia. On bowiem wiedział czego ja najbardziej pragnę.
Pewnego wieczora odwiozłem żonę do pracy na nocny dyżur i wracałem do domu, kiedy przed drzwiami, na wycieraczce zobaczyłem dziwnego psa. Był średniej wielkości, miał ciemnobrązowe futerko i duże, jasne oczy, które wydawały się przejmująco wpatrywać we mnie. Był to taki jakby wyrośnięty jamnik, ale do jamnika to dużo mu brakowało. Zdziwiłem się bardzo, ponieważ nie miałem pojęcia, skąd się ten pies wziął. Nikt z sąsiadów takiego psa nie miał i nigdy wcześniej takiego psa nie widziałem. Jednak gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że na jego obroży znajdowało się złote kółeczko z napisem Markusek, które już kolejny raz mi gdzieś zaginęło. Teraz przyjrzałem się bardzo dokładnie psu. Popatrzyłem mu głęboko w oczy…
- To było niewiarygodne. To nie możliwe. – Pomyślałem, że chyba zwariuję
Jego zachowanie, jego ruchy. Jego spojrzenie, ten smutek w oczach i błaganie o pomoc kiedy pierwszy raz spotkałem go w hodowli w Chrząstowicach, gdy uciekał i chował się przed złą macochą…Rozpłakałem się i nie mogłem uwierzyć, że to mój pies, który przecież zmarł. Teraz stał przede mną i chociaż wyglądał zupełnie inaczej to był mój pies. W jego oczach widziałem to samo przyjacielskie spojrzenie, które pamiętałem tak dobrze i nigdy go nie zapomnę. Gdy go przytuliłem, poczułem, że to naprawdę on. To było po prostu kolejne jego wcielenie.
Markusek był bardzo szczęśliwy, że znowu jest ze mną. W domu zapanowała prawdziwa radość. Zarówno syn jak i żona również rozpoznali w nim starego przyjaciela, którego pokochali tak samo mocno.
Tak sobie siedziałam na kanapie i rozmyślałem. Markusek, mój pies, zmarł jakiś czas temu, po długiej i ciężkiej chorobie. Był to dla mnie bardzo trudny czas, ponieważ Markusek był dla mnie nie tylko zwierzęciem, ale też przyjacielem i towarzyszem życia. Miałem z nim wiele wspaniałych chwil i nigdy nie zapomnę jego oddania i miłości, jakią mi okazywał. A teraz ponownie jest w moim mieszkaniu. Spędziliśmy razem wieczór, a Markusek nieustannie mnie obserwował, jakby nie mógł uwierzyć, że znów jest ze mną. Wydawał się bardzo zadowolony z powrotu do domu, ale jednocześnie trochę zmęczony i osłabiony. Nie wiem , gdzie przebywał i co robił zanim mnie odnalazł. Przez całą noc nie mogłem oderwać od niego wzroku. Markusek spał przy mojej głowie jak dawniej, a ja patrzyłem na niego, jakby to był sen. To był taki niesamowity zbieg okoliczności, że właśnie tego wieczoru pojawił się przed moimi drzwiami. Wydawało się, że to prawdziwe przeznaczenie, żebyśmy znów mogli być razem. Jeszcze parę dni temu mówił mi o wierze w swoje marzenia, a teraz one się spełniły.
Przez kolejne tygodnie spędziliśmy razem wiele wspaniałych chwil, jakbyśmy nigdy się nie rozstali. Markusek szybko odnalazł swoje miejsce w naszej rodzinie i stał się jej integralną częścią. Zanim odszedł przez lata byliśmy dla siebie wzajemnym wsparciem i przyjaciółmi, a teraz mieliśmy szansę na jeszcze jedno wspaniałe życie.
Często zastanawiałem się, jak to możliwe, że mój pies znalazł drogę do mnie. Być może to był tylko taki przypadek, ale ja nie wierze w takie przypadki. Dla mnie było to coś więcej - dowód, że więź między człowiekiem a zwierzęciem jest naprawdę silna i trwała. Markusek żyje teraz wśród nas, gdzie jest znowu szczęśliwy. On na zawsze pozostanie w moim sercu, jako jeden z najwspanialszych przyjaciół, jakich kiedykolwiek miałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz