30 czerwca 2025

Powrót do teatru

 

Powrót do teatru

 

Na rogu ulicy stał stary, ogromny budynek, który przez lata pokrył się gruba warstwą kurzu i zapomnienia. Nad wejściem wciąż wisiał wyblakły szyld: Teatr. Nikt już od dawna nie rozświetlał liter na nim, a zasłony w wysokich oknach wydawały się martwe, jak powieki zamkniętego oka.

Alicja przechodziła tamtędy codziennie. Zawsze zwalniała kroku, jakby coś przyciągało ją w stronę pustego gmachu. Kiedyś tu bywała. Często. Nawet zbyt często, jak mówili niektórzy. Ale to właśnie tu uczyła się rozumieć świat,  nie przez słowa polityków czy szklane ekrany, lecz przez drżący głos aktora i ciszę, która zapadała po jego monologu. Ciszę głośniejszą niż krzyk.

Tego dnia zatrzymała się dłużej. Coś wisiało w powietrzu. Może to był zapach deszczu, może  wspomnienia. A może po prostu miała już dość udawania, że niczego nie straciła. Podeszła do drzwi. O dziwo, nie były zamknięte. Zaskrzypiały cicho, jakby cieszyły się, że ktoś jeszcze pamięta, jak się je otwiera. W środku było chłodno, ale znajomo. Te same stare fotele, lekko wyblakłe, ale wciąż równo ustawione. Na scenie – kurz. I światło przebijające się przez zakurzone reflektory. Usiadła w trzecim rzędzie. Zawsze tam siadała, bo stamtąd było widać wszystko, nawet drobny tik aktora, nawet łzę, która nie miała być częścią roli.

Zamknęła oczy. I wtedy to się zaczęło.

Najpierw cicho jak szmer dawnych rozmów, jak skrzypienie butów na starych deskach sceny. Potem  pojawiła się postać. Mężczyzna w zbyt dużym płaszczu, z twarzą zamazaną przez światło. Zaczął mówić. Głosem, który pamiętała. To był monolog o czekaniu. O świecie, który zapomniał słuchać. O ludziach, którzy przestali się zatrzymywać. O teatrze, który nie znika, dopóki są tacy, którzy do niego wracają. Alicja poczuła, że jej dłonie drżą. Nie była pewna, czy to chłód, czy emocje, które przez lata zamknęła w szufladach swojego życia.

Po monologu zapadła cisza. Ale nie była to zwykła cisza. To była ta cisza, którą pamiętała. Gęsta, znacząca. Cisza, która mówiła więcej niż tysiąc słów. W tej ciszy odnalazła siebie sprzed lat. Dziewczynę z oczami pełnymi zachwytu, gotową słuchać, czekać, przeżywać.

Po chwili wszystko znikło. Światło zgasło. Znowu była sama. Ale wyszła z teatru innym krokiem. Lżejszym. Jakby jej wnętrze ożyło, jakby ktoś zdjął z niej niewidzialny ciężar.

Tydzień później drzwi teatru były już szeroko otwarte. Ktoś przetarł szyld, zawiesił nowe afisze. Ludzie zaczęli się zatrzymywać, zaglądać, pytać. Alicja stanęła za kulisami. Nie jako widz,  ale jako część zespołu, który postanowił wskrzesić miejsce, gdzie dusza mówiła głośniej niż ekran. Grała małą rolę. Ale każda rola ma znaczenie, jeśli jest zagrana sercem.

Teatr nie umiera. On tylko czeka. Cicho, cierpliwie  jak widz w trzecim rzędzie.
A kiedy wrócimy  uniesie kurtynę. I zacznie się życie. Na nowo.

Pierwszy spektakl nie był idealny. Dekoracje trzeszczały, światła czasem gasły za wcześnie, a aktorom drżały głosy. Nie ze stresu, ale z przejęcia. Publiczność wypełniła jedynie połowę sali. Część przyszła z ciekawości, inni z sentymentu. Niektórzy tylko na chwilę, z myślą, że i tak nie wytrzymają całego przedstawienia.

A jednak nikt nie wyszedł przed końcem. W pewnym momencie, gdy Alicja stanęła na środku sceny w ciszy poprzedzającej jej kwestię, z widowni dało się słyszeć czyjeś ciche westchnienie. Potem szelest chusteczki. Kilka zaszklonych spojrzeń. Jej głos nie był głośny, ale niósł się jak echo przez pustkę lat. Mówiła nie tylko tekstem roli, ale też sobą, całą swoją pamięcią, stratą i powrotem.

Po ostatniej scenie zapadła cisza. Prawdziwa. Ta sama, którą pamiętała. Potem jedna osoba zaczęła klaskać. Potem druga. A potem całe rzędy,  nie owacyjnie, nie hałaśliwie, lecz z szacunkiem. Jakby dziękowali nie tylko aktorom, ale samemu teatrowi, że przetrwał. Po przedstawieniu wiele osób nie wyszło od razu. Zostali jeszcze kilka minut. Jakby chcieli nacieszyć się chwilą, którą świat na zewnątrz już dawno zapomniał cenić.

Alicja stała za kulisami przyczajona w cieniu. Patrzyła na to wszystko z cichą nadzieją. Wiedziała już, że powrót nie był tylko jej. Teatr nie był tylko budynkiem. Był miejscem, gdzie ludzie przypominali sobie, kim są naprawdę, bez masek codzienności, bez filtrów, bez pośpiechu.

I wtedy zrozumiała, że  to nie był koniec. To był prolog.

Kurtyna powoli opadła, ale nikt nie czuł końca. Bo teatr  jak życie trwa dalej, gdy są ci, którzy chcą słuchać. A Alicja…już nigdy nie przestała grać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nic nie jest nam obceco ludzkie

  Nic co ludzkie nie jest nam obce Zacznijmy od początku, bo tam zwykle tkwi tajemnica Życie jest nieprzewidywalne, pełne zmian i dram...