Bańka na wodzie
Poranek był cichy. Tak cichy, że aż dziwnie znajomy. Jakby świat nagle zapomniał, jak się spieszyć, jak hałasować, jak się martwić.
Karol siedział na drewnianej ławce pod starą jabłonią, w ogrodzie, który pachniał mokrą trawą, słońcem i dzieciństwem. Obok biegał Wojtek, jego sześcioletni synek, śmiejąc się głośno, próbując złapać motyla. W głębi ogrodu, z kubkiem kawy, stała jego żona Anka. Delikatna, spokojna, z lekkim uśmiechem. W słońcu wyglądała jak wyśniony sen.
– Jest tak pięknie – powiedział cicho Karol sam do siebie. Ale jego serce nie biło z radości, tylko z niepokojem.
Bo czasem, kiedy wszystko jest idealne, człowiek nie umie się już cieszyć. Zamiast tego... zaczyna się bać. Że zaraz coś pęknie. Że to, co ma to tylko złudzenie, bańka unosząca się na powierzchni jeziora, na którą wystarczy jeden nieostrożny podmuch, aby zniknęła bez śladu.
Karol czuł, jak ciepło słońca dotyka jego twarzy. To ciepło było jak wspomnienie ulotne, ale znajome. Nagle usłyszał śmiech Wojtka i odruchowo spojrzał. Chłopiec potknął się i upadł w trawę. Śmiech ucichł. Anka ruszyła w jego stronę, ale dziecko już podnosiło się samo, otrzepując kolana i wybuchając kolejnym śmiechem.
Karol odetchnął z ulgą. Ale ten oddech był drżący.
Wstał z ławki i podszedł do nich. Objął Ankę ramieniem, patrząc na syna, który teraz biegał w stronę drzewa. Pomiędzy liśćmi słychać było cichy szept wiatru. Jakby świat coś mówił. Coś, czego Karol jeszcze nie rozumiał.
– Czasem się boję – powiedział nagle, nie patrząc na nią. – Że to wszystko... to tylko chwila. Że zaraz to wszystko zniknie. Że jesteśmy jak bańka na wodzie.
Anka milczała przez moment. Potem chwyciła jego dłoń.
– Może i jesteśmy – odpowiedziała łagodnie. – Ale nawet bańka, zanim pęknie, mieni się tysiącem kolorów. I jest prawdziwa.
Karol spojrzał na nią, zaskoczony prostotą tej odpowiedzi. A potem na Wojtka, który stanął na środku ogrodu, rozłożył ręce i patrzył w niebo.
– Tata! – zawołał nagle. – Widzisz ten obłok? Wygląda jak smok!
Spojrzeli oboje. Chmura naprawdę przypominała smoka. Albo może delfina. Albo... coś jeszcze innego. Ale nie o to chodziło.
Chodziło o to, że ta chwila była. Że się wydarzała. I że była ich.
I może to prawda – pomyślał Karol – że piękno jest kruche. Że spokój czasem przeraża. Ale może też jest tak, że właśnie w tej kruchości kryje się największa siła. Bo jeśli coś jest tak delikatne, że może zniknąć, to trzeba to kochać jeszcze mocniej.
I Karol postanowił – nie będzie się już bał. Będzie patrzył. Będzie pamiętał. Będzie kochał.
A kiedy bańka pęknie, bo przecież wszystko kiedyś się zmienia to on będzie gotów. Bo każde echo, każdy krąg na wodzie to dowód, że coś było prawdziwe. A z tego, co pęka, może narodzić się coś nowego.
Bo jak powiedziała Anka – nawet bańka jest prawdziwa. I nawet chwilowa miłość... może trwać wiecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz