Sprawiedliwość przyszła po nią
Dr Anna Wysocka przez lata była cenioną lekarką w komisji orzekającej o stopniu niepełnosprawności. W jej rękach leżały losy wielu pacjentów, a jej decyzje wpływały na to, czy otrzymają wsparcie, czy zostaną pozostawieni sami sobie. Niestety, z czasem jej serce stwardniało, a podejście do ludzi stało się bezduszne. Odmawiała przyznawania orzeczeń nawet tym, którzy ich najbardziej potrzebowali. Często nawet cofała przyznane wcześniej przez innych lekarzy orzeczenia zmieniając przyznany stopień niepełnosprawności na niższy. Czasem robiła to z lenistwa, czasem dla własnej satysfakcji. Mawiała cynicznie:
– Wszyscy byście chcieli, ale życie to nie koncert życzeń!
Pewnego dnia do jej gabinetu wszedł przygarbiony mężczyzna o zmęczonej twarzy i siwej długiej brodzie. Nazywał się Marek Kowalski. Miał za sobą lata cierpienia – zmagał się z przepukliną żołądka, hemoroidami, niezrośniętym złamaniem nogi i chronicznymi bólami kręgosłupa, które odbierały mu sen. Przyniósł pełną dokumentację medyczną i ledwo doszedł do krzesła.
– Pani doktor… – wyszeptał. – Jestem emerytem, od lat cierpię, a ostatnie miesiące są wręcz nie do zniesienia. Ledwo chodzę, a na ostatniej komisji zmieniono mi stopień niepełnosprawności na niższy co ogranicza mi pomoc w moim cierpieniu. Każdy dzień to udręka.
Dr Wysocka nie spojrzała nawet na wyniki badań. Przez lata nauczyła się ignorować błagalne spojrzenia.
– Panie Kowalski – powiedziała sucho. – Nie widzę podstaw do zmiany orzeczenia o niepełnosprawności i przywróceniu panu poprzedniego stopnia niepełnosprawności. Można żyć z takimi dolegliwościami. Proszę się więcej ruszać i dbać o zdrowie.
Mężczyzna wpatrywał się w nią przez chwilę. W jego oczach pojawiło się coś dziwnego – coś, czego Anna nigdy wcześniej nie widziała u pacjentów. Spokój. Ale był to spokój przed burzą.
– Pani doktor – powiedział cicho, ale stanowczo. – W takim razie niech pani sama przekona się, jak to jest kiedy tak bardzo się cierpi.
Uniósł rękę i zacisnął dłoń w pięść. W gabinecie zrobiło się nienaturalnie zimno. Wysocka poczuła nagłe ukłucie bólu w dolnej części kręgosłupa. Potem przyszła fala kolejnych doznań: ostre pieczenie w odbycie, jakby wbijały się w nią igły, żołądek ścisnęło tak mocno, że prawie zwymiotowała. Nagle jej lewa noga zdrętwiała, a potem przeszył ją taki ból, jakby ktoś właśnie łamał jej kość na pół. Upadła na podłogę, krzycząc.
Marek Kowalski wstał, patrząc na nią z kamienną twarzą.
– Od tej chwili będziesz czuła każdą moją dolegliwość. I nie tylko. Będziesz cierpieć tak, jak ja w najgorszych chwilach swojego życia. I to się nie skończy… chyba że uznam, że nauczyłaś się sprawiedliwości.
Dr Wysocka próbowała krzyczeć, ale ból był nie do zniesienia. Była w pułapce własnego ciała. Czuła każdą kroplę potu, każdą falę agonii, jakiej wcześniej nie potrafiła zrozumieć.
Przez tygodnie chodziła po różnych lekarzach, ale nikt nie potrafił jej pomóc. Leki nie działały, rutynowe badania niczego nie wykazywały. Wydawała ogromne pieniądze na przeprowadzanie prywatnych badać i leczenie. Nic to jednak nie dało. Zaczęła błagać o litość. Ale nikt nie mógł jej ulżyć. Nie potrafiła tego sobie wytłumaczyć bo przecież była lekarzem i nigdy nie wierzyła w jakieś brednie, ale w głębi serca czuła, że ten pacjent rzucił na nią jakąś klątwę.
W końcu, po miesiącach udręki, dotarła do adresu Marka Kowalskiego. Upadła przed nim na kolana, nie mogąc już powstrzymać łez.
– Błagam… – jęknęła. – Niech mi pan wybaczy… Miał pan rację. Byłam niesprawiedliwa. Nigdy więcej nie skrzywdzę nikogo tak, jak ciebie.
Marek spojrzał na nią i przez chwilę milczał. W końcu kiwnął głową.
– Byłaś niesprawiedliwa i okrutna i skrzywdziłaś nie tylko mnie, ale wielu innych pacjentów. Dobrze – powiedział. – Ale zapamiętaj. Zrobisz listę wszystkich tych, których skrzywdziłaś i sprawiedliwie ich potraktujesz. Jeśli choć raz wrócisz do starego postępowania, to cierpienie wróci. I tym razem na zawsze.
Wysocka zaklinała się że zrobi wszystko, aby skrzywdzonych pacjentów odszukać i ponownie wezwać na komisję. Opuściła jego mieszkanie, ledwo powłócząc nogami. Gdy przekroczyła próg, ból zniknął. Wiedziała, że dostała drugą szansę.
Od tego dnia już nigdy nie odmawiała pomocy tym, którzy naprawdę jej potrzebowali. Wzywała też skrzywdzonych pacjentów. Jednak czas mijał, a Dr Anna Wysocka nie potrafiła wyzbyć się dawnych nawyków. Początkowo rzeczywiście starała się podchodzić do pacjentów inaczej, ale w głębi serca wciąż czuła pogardę dla tych, którzy przychodzili do niej błagać o orzeczenie. Przez lata była przekonana o swojej wyższości i trudno było jej zaakceptować, że musi być miłosierna wobec tych, których dotąd lekceważyła. Prędzej czy później wróciła więc do dawnego trybu pracy.
Kiedy po raz kolejny odmówiła wsparcia starszemu mężczyźnie cierpiącemu na zaawansowane zwyrodnienie stawów, kiedy kolejna matka opuściła jej gabinet z płaczem, bo jej niepełnosprawne dziecko nie otrzymało należnego orzeczenia, Marek Kowalski poczuł to. Wiedział, że jego ostrzeżenie zostało zignorowane. Postanowił, że już więcej nikogo nie skrzywdzi.
Pewnej nocy Anna obudziła się z krzykiem. Ból, który znała aż za dobrze, powrócił – tym razem ze zwielokrotnioną siłą. Czuła, jak jej żołądek skręca się w nienaturalnym spazmie, jak kości w jej nodze pękają na nowo, jak ból pleców przygniata ją do łóżka. Próbowała wstać, ale jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Cierpienie było absolutne – nie było już chwili wytchnienia, nie było momentu, w którym mogła złapać oddech. Dodatkowo odczuwała silny ból głowy. Całymi miesiącami wymiotowała i miała straszliwa biegunkę. Jej twarz strasznie owrzodziała i popsuły jej się wszystkie zęby. Odór wydobywający się z jej ust był nie do zniesienia. Ponadto całkowicie wyłysiała i obrzydliwie śmierdziało jej z cipki.
Przez kolejne tygodnie agonia nie ustępowała. Każda godzina była męką, każda chwila zdawała się trwać wiecznie. Nocami nie mogła spać, dniem nie mogła funkcjonować. Lekarze byli bezradni. Każdy, do kogo się zwracała, wzruszał ramionami, tak jak ona robiła to przez lata wobec swoich pacjentów. W końcu zaczęła tracić zmysły. Rozmowy z ludźmi zamieniały się w bełkot, w jej oczach pojawił się obłęd. Już nie była dumna. Już nie była wyniosła. Stała się wrakiem człowieka.
Pewnej deszczowej nocy, wyczerpana do granic możliwości, ledwo powłócząc nogami, ponownie dotarła pod drzwi Marka Kowalskiego. Tym razem nie stać jej było nawet na słowa – padła na kolana, drżąc i łkając, z twarzą wciśniętą w podłogę.
Marek spojrzał na nią z góry, jego twarz nie wyrażała współczucia.
– Ostrzegałem cię – powiedział cicho. – Ale ty nie posłuchałaś.
Anna szlochała, chwytając go za nogawkę spodni.
– Błagam… to nie do zniesienia… już nigdy… nigdy więcej…
Marek milczał przez dłuższą chwilę. W końcu westchnął i przymknął oczy.
– Sprawiedliwość przyszła po ciebie, Anno. I tym razem nie odejdzie.
Kiedy podniosła wzrok, on już zamykał drzwi. Wiedziała, że nie otrzyma kolejnej szansy. Cierpienie stało się jej nową rzeczywistością, a świat, który kiedyś ignorowała i którym gardziła, teraz stał się jej piekłem.
Bo sprawiedliwość zawsze znajdzie tych, którzy ją lekceważą.
Czas mijał, a ból nie ustępował. Dr Anna Wysocka wycofała się z życia publicznego, coraz rzadziej opuszczając swoje mieszkanie. Od dawna nie uczestniczyła w komisjach, jej prywatny gabinet zamknięto, a nieliczni dawni znajomi szybko o niej zapomnieli. Nikt nie interesował się jej losem – zbyt wielu ludzi zapamiętało ją jako osobę zimną, nieprzystępną i bezlitosną. Nie było nikogo, kto zapukałby do jej drzwi, kto zapytałby, czy potrzebuje pomocy.
Mijały miesiące, a ona coraz bardziej tonęła w samotności. Jej dom stał się więzieniem, pełnym bólu, gorzkich wspomnień i nieustannej udręki. Początkowo szukała pomocy u lekarzy, ale każdy, kto kiedyś był jej pacjentem, patrzył na nią z chłodnym dystansem. Recepty były wypisywane bez zaangażowania, wizyty u specjalistów kończyły się wzruszeniem ramion. Wiedziała, że nie mogą jej pomóc – ale jeszcze boleśniejsza była świadomość, że nawet nie chcą.
Z dnia na dzień traciła siły. Jej kości bolały coraz bardziej, palce drżały przy każdej próbie uniesienia szklanki z wodą. Były dni, kiedy nie miała siły wstać z łóżka, kiedy po prostu leżała, usikana i pobrudzona własnymi odchodami wpatrując się w sufit, wsłuchując się w ciszę swojego pustego mieszkania. Żaden telefon nie zadzwonił, nikt nie zapukał do drzwi.
Ostatecznie przestała walczyć. Nie wychodziła, nie próbowała szukać pomocy. Wiedziała, że nie ma dokąd pójść i do kogo się zwrócić. W końcu, pewnego jesiennego poranka, sąsiedzi zwrócili uwagę na nieprzyjemny zapach dochodzący z jej mieszkania. Wezwali administrację budynku, a gdy drzwi w końcu zostały otwarte, znaleźli Annę Wysocką martwą w jej fotelu.
Leżała z zamkniętymi oczami, wychudzona, brudna i zapomniana. Nikt nie płakał na jej pogrzebie – ceremonia była cicha, skromna, niemal anonimowa. Ostatecznie została pochowana na uboczu cmentarza, bez kwiatów, bez zniczy, bez pożegnania.
Los zatoczył pełne koło. Przez lata Anna była sędzią cudzych losów, decydowała, kto zasługiwał na pomoc, a kto nie. Ostatecznie to ona została osądzona – przez życie, przez sprawiedliwość, przez tych, których kiedyś skrzywdziła. I nie było dla niej odwołania od tego wyroku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz