Bransoletka
Echo tąpnięcia rozeszło się po podziemnych korytarzach Kopalni Soli w Wieliczce, jakby sam rdzeń Ziemi wypuścił z siebie westchnienie. Przewodnik wyraźnie się zaniepokoił, ale szybko zapewnił grupę, że to nic groźnego.
- Bardzo rzadko, ale zdarza się. – Powiedział
Jarek, turysta z Katowic, mocno się przestraszył, ale zaraz potem jego uwagę przykuło coś dziwnego. W miejscu, gdzie odłamał się potężny kawał soli – przewodnik szacował, że mógł ważyć ponad dwie tony – odsłoniła się niewielka wnęka. I w niej… coś błyszczało. Przedmiot wyglądał jak biżuteria – ale nie taka, jaką można by kupić w sklepie jubilerskim. Bransoletka wykonana była z nieznanych metali o kolorze zmieniającym się zależnie od kąta patrzenia: raz ciemnogranatowa, raz srebrzysta, raz niemal czarna. Wplecione w nią kryształy pulsowały delikatnym światłem, jakby oddychały.
Jarek odłączył się na moment od grupy, udając, że robi zdjęcia. Schylił się i delikatnie podniósł przedmiot. Nikt nie zauważył. Schował bransoletkę do plecaka i później wywiózł ją na powierzchnię, a potem do domu. Zaaferowany po powrocie różnymi sprawami zapomniał o znalezisku. Przez kilka dni leżała więc w plecaku. Po trzech dniach przypomniał sobie jednak i wyjął znalezisko aby dokładnie obejrzeć. Wpatrywał się w bransoletkę z fascynacją, gdyż wyglądała nieziemsko-dosłownie. W końcu założył ją na lewy nadgarstek. Wyglądała fajnie i bardzo mu się spodobała na ręce. Chociaż nigdy wcześniej nie nosił żadnej biżuterii postanowił, że będzie ją nosił na co dzień.
Wieczorem, wracając z zakupów, zauważył coś… dziwnego. Kobieta, która minęła go na chodniku, rzuciła na niego spojrzenie, które było zbyt intensywne. Jej oczy miały nienaturalnie zielony odcień, a rysy twarzy – przez ułamek sekundy – rozmyły się jak cień w wodzie, aby zaraz znów stać się „ludzkimi”. Jarek zatrzymał się. Uważnie spojrzał na innych przechodniów. Przy kiosku stał mężczyzna, który miał sześć palców. Chłopiec na hulajnodze zostawiał po sobie smugi światła. Dziewczyna w kawiarni piła kawę przez coś, co nie było ustami.
Jarek bardzo zdziwił się, ale zauważył, że za każdym razem kiedy widzi taką dziwną sytuacje to jego bransoletka zachowuje się również dziwnie. Właściwie to poczuł, gdyż zaczynała drżeć w taki niewytłumaczalny sposób. W pierwszej chwili pomyślał, że to pewnie jakiś niespodziewany przypadek, tym bardziej, że w trakcie powrotu do domu już nic dziwnego się nie wydarzyło.
Minęło kilka dni. Jarek nie zdejmował bransoletki nawet do snu. Ale kiedy wychodził z domu to z każdą godziną widział coraz więcej. Były to istoty, które żyły pośród ludzi, ale nie były nimi. Ich formy były różne: jedni wyglądali jak rozmyte sylwetki z mgły, inni przypominali ludzi sprzed tysięcy lat, a niektórzy mieli oczy bez powiek i skórę pokrytą czymś w rodzaju łusek. Byli wszędzie. W parku. W sklepie. W autobusie. Zauważał ich nawet w telewizji. Niektóre z nich wyglądały na spokojne, inne zaś jakby tylko czekały na moment, aby porzucić ludzką fasadę.
Pewnej nocy Jarek obudził się, czując chłód metalu na ręce. Bransoletka... mocno pulsowała Kiedy spojrzał przez okno, zobaczył jedną z tych istot stojącą na środku ulicy. Wpatrywała się w jego dom. Zrozumiał, że ona wie. Że one… te istoty wiedzą, iż widzi je naprawdę.
Tydzień później Jarek zniknął. Jego mieszkanie było nienaruszone, drzwi zamknięte od środka, a ślady wskazywały, że po prostu… wyszedł.
Trzy tygodnie po zniknięciu Jarka, jego siostra – Anka – przyjechała do Katowic, aby dowiedzieć się co mogło się stać. Policja umyła ręce. „Brak śladów przestępstwa”, „dorosły człowiek”, „mógł wyjechać dobrowolnie” – tak brzmiały oficjalne wersje. Ale Anka wiedziała, że to nie miało sensu. Jarek był samotnikiem, ale nie kimś, kto po prostu znika bez słowa. W trakcie porządkowania mieszkania dostrzegła, że zostawił portfel, laptop, klucze, telefon komórkowy, a nawet ulubiony scyzoryk z którym nigdy się nie rozstawał. W trakcie dalszego przeglądania jego rzeczy zauważyła dziwną bransoletkę. Leżała w szufladzie biurka, owinięta w kawałek starej flaneli, jakby próbował ją ukryć przed czymś – albo przed kimś. Anka nie wiedziała jeszcze, że to właśnie ten przedmiot zmieni jej życie.
Bransoletka była cięższa, niż się wydawała, chłodna i pulsująca, jakby miała własny rytm. Anka, kierowana ciekawością i żalem, założyła ją na rękę. W ciągu pierwszych godzin nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Ale następnego ranka, gdy szła do sklepu po kawę, zobaczyła mężczyznę o przeźroczystych oczach, siedzącego na ławce i wpatrującego się w nią bez mrugnięcia. Przechodzień, który potrącił ją przypadkiem, zostawił na jej płaszczu ślad... nie błota, ale czarnego pyłu. A kobieta w kolejce w sklepie... przez sekundę jej twarz rozpadła się w mozaikę kanciastych kształtów, zanim z powrotem „złożyła się” w ludzką postać.
Bransoletka ukazywała to, czego człowiek nie powinien widzieć.
Anka nie była zwykłą dziewczyną. Ona była mądra, inteligentna i bystra. Ukończyła kilka kierunków na renomowanych uczelniach. Przez kilka lat pracowała na wykopaliskach archeologicznych w różnych częściach świata. Jednak ostatnie lata poświęciła na dziennikarstwo śledcze dotyczące dziwnym zjawiskom z jakimi miała do czynienia w trakcie prac wykopaliskowych. To pochłonęło ją bez reszty. Może właśnie dlatego zupełnie inaczej patrzyła na ostatnie wydarzenia. Bardzo szybko powiązała znikniecie brata z bransoletką i jej właściwościami. Zaczęła prowadzić dziennik. Opisywała każdą z istot, jakie widziała – ich cechy, zachowania, mimikę. Niektóre wydawały się zaskoczone, że je zauważa. Inne... jakby ją rozpoznawały. Jeden z nich – wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu i kapeluszu – pojawiał się kilkakrotnie, zawsze w oddali, zawsze ją obserwując.
Pewnej nocy ktoś zapukał do drzwi. Anka spojrzała przez wizjer – nikogo nie było. Ale na podłodze leżała kartka. Starannie złożona na cztery części.
"Zdejmij ją. Ukryj. Albo podążysz jego śladem."
Pod spodem narysowany był symbol – okrąg przecięty poziomą linią, wewnątrz którego widniało oko.
Z pomocą hackerskiego forum udało jej się odnaleźć trop: znak należał do starożytnej grupy o nazwie Obserwatorzy – tajnej frakcji, która od wieków monitoruje anomalie rzeczywistości. Bransoletka, według legend, miała być artefaktem „przebudzenia percepcji”. Stworzona przez istoty spoza czasu. Pozwalała użytkownikowi widzieć struktury rzeczywistości takie, jakimi są naprawdę, a nie przez ludzkie filtry. Według zapisków, tylko osiem takich przedmiotów istniało. I wszystkie były zaginione. Aż do teraz.
Anka postanowiła nie uciekać. Chciała zrozumieć, gdzie zniknął Jarek i czym są te istoty. Kiedy znów zobaczyła mężczyznę w czarnym płaszczu, ruszyła za nim. Prowadził ją przez puste ulice, podziemia starej części Krakowa, aż do drzwi z tym samym symbolem, który ktoś zostawił na kartce. Kiedy je otworzyła i weszła wszystko zgasło. Zrobiło się zupełnie ciemno, jak w najgłębszej otchłani.
Obudziła się w ogromnym pomieszczeniu – metalicznym, cichym, pełnym dziwnych dźwięków przypominających oddech. Wokół niej byli inni – ludzie z bransoletkami. Siedmioro. Jeden z nich – wysoki, łysy mężczyzna z tatuażem oka na karku – przemówił:
– Witaj. Twój brat odważył się zobaczyć prawdę. Ty zrobiłaś to samo. Teraz musisz zdecydować: chcesz uciekać… czy chcesz zrozumieć?
Anka spojrzała na swoją dłoń. Bransoletka pulsowała. Jakby czekała na odpowiedź. Stała pośród siódemki wybranych. W powietrzu unosił się lekki, metaliczny zapach – jakby powietrze było sztuczne, ale nie toksyczne. Mężczyzna z tatuażem oka podszedł bliżej. Na jego nadgarstku połyskiwała bransoletka identyczna jak ta, którą miała Anka.
– Nie jesteśmy sektą. Nie jesteśmy rebelią. Jesteśmy... reakcją. – powiedział cicho.
– Ci, których widzisz, żyją tu od zawsze. Nazywamy ich Przechodzącymi. Żyją między nami, ale my jesteśmy dla nich tylko cieniem. Bransoletka sprawia, że to się odwraca.
– Co z moim bratem? – zapytała Anka.
Cisza. Pozostali spojrzeli po sobie.
– On żyje – powiedziała kobieta z rudymi włosami, stojąca w kącie.
– Ale przeszedł granicę. Używał bransoletki zbyt długo. Zbyt intensywnie. To, co zobaczył... zmieniło go.
– Przeszedł gdzie? – dopytała Anka.
– Do warstwy, której zwykły umysł nie powinien widzieć.
Anka spędziła w tej podziemnej bazie dwa dni. Dowiedziała się, że Przechodzący nie są jedną rasą – to cała sieć form istnienia, współistniejących z ludzkością, ale w innej częstotliwości postrzegania. Niektóre z nich były tu przed nami, inne pojawiły się, gdy ludzkość zaczęła eksperymentować z czasem, świadomością, materią. Bransoletki zostały stworzone przez dawnych Obserwatorów – ludzi, którzy posiedli zdolność „przestawiania zmysłów” na inne warstwy rzeczywistości. Ale w pewnym momencie... zniknęli. Albo zostali wymazani przez to, co zaczęli widzieć.
– A więc wy jesteście nowymi Obserwatorami? – spytała Anka.
– Nie – odpowiedział mężczyzna z tatuażem.
– Jesteśmy pozostałością. Resztką. Ostatnią linią oporu wobec nieświadomości. Ale bransoletki zaczynają się aktywować znowu. Znajdują nowych nosicieli.
– Dlaczego właśnie ja?
– Bo twój brat przebudził coś, czego nie powinien. I ono teraz patrzy na was oboje.
Trzeciej nocy Anka miała sen. Znalazła się w nim, w wielkiej sali zbudowanej z kryształów, a na środku unosiła się figura – rozciągająca się poza horyzont, jakby nie miała końca. Nie była ludzka. Nie była też nieludzka. Po prostu… była.
Bransoletka na jej nadgarstku zaczęła nagle gorączkowo pulsować.
Gdy się obudziła, wszystko w pokoju drżało – ściany, powietrze, własne ciało. Mężczyzna z tatuażem wbiegł do środka.
– On wraca. Jarek. Ale nie sam.
Wrota na końcu bazy – metalowe, pokryte symbolami – zaczęły się otwierać. Z wnętrza wyłonił się człowiek. Jarek. Ale jego oczy były inne – jakby widział tysiące rzeczy naraz. Wokół niego powietrze falowało, a jego głos, kiedy przemówił, nie dochodził z jego ust, lecz z samej przestrzeni:
– Anka... Ja już wiem. Oni nie są wrogami. Ale coś nadchodzi. Coś, co budzi się w podziemiach świata. Musimy się przygotować. Ty też musisz zobaczyć wszystko. Bez filtrów.
Zbliżył się do niej i dotknął jej bransoletki. W tym momencie oba przedmioty złączyły się w jedną spiralę energii i otworzyły szczelinę w powietrzu – okno do innej warstwy rzeczywistości.
Anka spojrzała w głąb. Zobaczyła miasto. Kraków. Ale pulsujący, żywy. Pomiędzy ludźmi były istoty, które znała z widzenia. Przechodzący. Ale wyżej… coś innego. Coś ogromnego, budzącego się w chmurach. Obserwującego. I niekoniecznie przyjaznego.
– Co to jest? – szepnęła.
– To ci, którzy stworzyli nas, bransoletki... i tę symulację, powiedział Jarek. – I wracają po kontrolę.
Anka zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, stała na dachu wieżowca w Krakowie. Obok niej stał Jarek. Bransoletka na jej ręce była teraz żywa. Reagowała na wszystko.
Na ulicach w dole... Przechodzący znikali. Ukrywali się. Wiedzieli… Wiedzieli, że coś nadchodzi. Miasto wyglądało normalnie. Ale nie było już takie samo.
Od chwili złączenia bransoletek, Anka widziała wszystko inaczej – jakby nałożono jej na oczy filtr rzeczywistości, który już nigdy się nie zdejmie. Przechodzący byli teraz wszędzie, poruszając się szybko, niespokojnie, wyczuwając coś w powietrzu.
– Oni się boją – powiedziała Anka, patrząc z dachu na krakowskie Planty.
– Wiedzą, że coś nadchodzi.
Jarek przytaknął. W jego spojrzeniu czaiła się melancholia, ale też coś nowego – determinacja.
– To nie tylko Kraków. Nie tylko Polska. Bransoletki zaczynają się budzić na całym świecie. Inni ludzie… też zaczynają widzieć.
– Inni ludzie?
– Tacy jak my. Nowi Obserwatorzy. Jedni zostali wybrani przypadkiem. Inni – celowo. Ale to, co nadchodzi, nie wybiera. Ono po prostu… wchodzi.
Z bazy Obserwatorów w podziemiach krakowskich kazano im wyjechać do Bytomia. Tam czekał jeden z tzw. Rdzeni Pamięci – starożytny artefakt, który miał przechowywać wspomnienia poprzednich cywilizacji. Miał formę ogromnej kuli z czarnego, przezroczystego materiału – zawieszonej w powietrzu i stale „oddychającej”.
Według dawnych zapisków, tylko dwie osoby noszące bransoletki mogły aktywować Rdzeń jednocześnie. Anka i Jarek położyli dłonie na jego powierzchni. W jednej chwili cała przestrzeń się zapadła. Po chwili znaleźli się… gdzieś indziej.
Nie była to wizja, nie był to sen. To była warstwa rzeczywistości do której zwykły człowiek nie miał dostępu. Wokół nich pulsowało archiwum – miasto złożone ze wspomnień, myśli, emocji. Czas nie istniał. Dźwięki miały kolory, a obrazy mówiły.
I w centrum tej przestrzeni znajdowała się jakaś postać. Nie miała formy. Ale emanowała czymś pierwotnym.
– Przyszliście późno – powiedziała. – Już wcześniej was obserwowałam. Twój brat zapłacił za prawdę. Teraz ty Anka musisz zdecydować. Przebudzić świat... czy go ochronić przed sobą samą.
– Co to znaczy?
– Bransoletki były testem. Ziarnem przebudzenia. Ale każde przebudzenie rodzi chaos. A chaos przyciąga Tych z Zewnątrz. Zanim zdążyli odpowiedzieć oboje zostali wyrzuceni z wizji. Stali znowu przy Rdzeniu – ale coś się zmieniło.
Bransoletki... połączyły się na stałe. Tworzyły teraz jedną, spiralną strukturę, która nie mogła być zdjęta. Ciało Jarka pokrywała delikatna siateczka światła, a oczy Anki świeciły lekko bursztynowym blaskiem.
Obserwatorzy wiedzieli – proces się rozpoczął.
W następnych dniach anomalie zaczęły się nasilać. Ludzie widzieli rzeczy, których nie potrafili wyjaśnić. Na całym świecie zaczęto zgłaszać zjawiska podobne do tych, które kiedyś były uznawane za „halucynacje”, „objawienia”, „schizofrenię”. A potem... przyszły sny. Wspólne, identyczne, miliony ludzi. Sny o ogromnym oku w niebie. O żywym mieście. O głosie, który mówił:
"Czas iluzji się kończy. Zaczyna się obserwacja."
W nocy, Anka spojrzała w niebo. Jedna z gwiazd... migotała dziwnie. Potem druga. Trzecia. Tworzyły znak – okrąg przecięty poziomą linią. Oko.
– Jarku… oni tu są.
– Nie „oni”, Anko – odpowiedział. – My.
Bransoletka zaczęła nagrzewać się. Nie bolało – to było jak… wezwanie.
Wezwanie do ostatniego etapu. Przebudzenia całej planety.
Na granicy snu i jawy, na styku światów, w chwili, gdy stary porządek tracił grunt pod nogami Anka zrozumiała coś, co nie miało już słów. Że prawda nigdy nie była ukryta. Była po prostu... zbyt blisko. Zbyt oczywista. I dlatego niewidzialna. To nie bransoletka dawała moc widzenia. To człowiek przez całe życie był ślepy, nie dlatego, że nie mógł widzieć, ale dlatego, że nie chciał. Bo patrzenie wiąże się z odpowiedzialnością. A widzenie z ryzykiem utraty wszystkiego, co znajome.
W świecie utkanym z warstw, filtrów i wersji rzeczywistości, widzieć naprawdę znaczyło umrzeć dla tego, kim się było i narodzić się jako coś nowego. Obserwator. Nie uczestnik. Nie ofiara. Nie bohater. Po prostu – świadomość.
Anka spojrzała na rozświetlony horyzont, gdzie niebo zaczynało zmieniać barwę, jakby samo przygotowywało się na coś większego. Wiedziała, że to nie koniec. Że to nie jest nawet początek końca.
To był koniec złudzeń.
A w nim – pierwszy prawdziwy oddech ludzkości jako istoty widzącej.
Bo może świat nigdy nie był tajemnicą do rozwiązania. Może był pytaniem, które właśnie nauczyliśmy się zadawać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz