02 lipca 2025

Jorguś

 

Jorguś

Pewne historie nigdy nie trafiają na pierwsze strony gazet ani nie goszczą w blasku reflektorów. Zwykle są ciche, ukryte w cieniu codzienności, zagubione między ludźmi, którzy mijają je obojętnie. To opowieść o jednym z takich ludzi. O  Jorgusiu. O człowieku, którego imię wymawiano czasem z politowaniem, czasem z niedowierzaniem, ale który przez całe życie nosił w sobie ogromną odwagę i miłość, o jakiej wielu może tylko pomarzyć. To historia o samotności, tęsknocie i pragnieniach, które potrafią rozbić nawet najsilniejsze serce. Poznajcie Jorgusia – człowieka, którego nikt tak naprawdę nie poznał, a który zasłużył na to, aby wreszcie ktoś o nim usłyszał.

Mówili o nim różnie – jedni z szyderstwem, inni z niedowierzaniem, nieliczni z szacunkiem. Ale nikt nie znał Jorgusia naprawdę. Nikt nie słyszał, jak w nocy cicho płakał, skulony w kącie pustego mieszkania, gdzie jeszcze pachniało papierosami, które paliła jego żona. Nikt nie widział, jak na zakurzonym stoliku układał równiutko dwa kubki – bo wciąż wierzył, że może jutro ona wróci.

Nie był wysoki. Rysy  twarzy miał  delikatne, kobiece, które  często budziły pytania i złośliwe szepty. Ale jego serce... było większe niż u niejednego herosa. Jeszcze jako dziewczyna poznał drugą dziewczynę. Była dla niego objawieniem,  dobra i nieprzenikniona. W niej znalazł siłę, aby stać się sobą. To z nią przeszedł wszystko – operacje, leczenie, upokorzenia. Wspierali się nawzajem, jakby poza nimi nie było już świata.

Potem, już jako mężczyzna wziął z nią ślub. Miał on być świętem ich miłości, a był początkiem końca. Już tego samego dnia ona zniknęła gdzieś z obcym mężczyzną. Może się bała? Może nigdy nie kochała? A może po prostu dała dupy prawdziwemu facetowi. Trudno powiedzieć. W każdym razie już w dzień ślubu okazało się, że życie mogło okazać się trudne dla tych dwojga pokiereszowanych dusz. Ona bowiem także nie do końca wiedziała czego od życia oczekuje.

Przez lata próbowali jakoś żyć. Byli małżeństwem, chociaż coraz mniej razem. On zaradny, dowcipny, zawsze wesoły z sercem na dłoni. Potrafił oddać swój nowy płaszcz komuś innemu tylko dlatego, że jemu się spodobał, a nie miał pieniędzy, żeby sobie taki kupić. Oddał go. Po prostu zdjął z pleców i oddał z uśmiechem i życzliwością.  Nie dlatego, że chciał być dobry. On po prostu był dobry. Ale ta dobroć zaczęła mu ciążyć. Kiedy serce daje za dużo, a nic nie otrzymuje to pęka.

Z czasem zaczął pić. Na początku kieliszek do obiadu, potem flaszka do snu. Coraz częściej zaglądał w dno butelki, jakby tam miał znaleźć odpowiedzi. Pił nie dlatego, że był alkoholikiem. Pił z rozpaczy, gniewu i dlatego, że nie potrafił zrozumieć dlaczego.  Dlaczego jego żona coraz częściej gdzieś… u kogo przebywała. Czy go zdradzała? Czy przestała kochać. Czy chodziło jej o sex. Nie powiedziała. Coś się z nią jednak działo. Pojawiały się kłopoty, podejrzenia, ciche rozmowy, które kończyły się krzykiem. Aż któregoś dnia zniknęła. Nie powiedziała nic. Po prostu wyszła z domu i przestała istnieć w jego świecie.

Jorguś tęsknił. Wszczął poszukiwania. Pisał listy, których nie wysłał. Oglądał stare zdjęcia, których nikt inny nie chciał oglądać. Mówił do niej przez sen. Modlił się o cud, chociaż nie wierzył już w Boga.

A potem… zniknął i on.

Ktoś go znalazł dopiero po czasie. Bezimienny. Samotny. Schowany gdzieś na uboczu, na cmentarzu, gdzie krzyże rdzewieją, a nazwisk się nie wpisuje. Gdzie leżą ci, o których nikt nie pyta. Jorguś nie ma nagrobka. Nie ma znicza,  kwiatów. Nie miał już nikogo.

Ale miał historię. Historię człowieka, który chciał tylko kochać i być kochanym. Który miał odwagę być sobą w świecie, którym takich ludzi się nie rozumie. Jorguś rozdawał chociaż wcale nie musiał. Który umierał powoli – nie z braku tlenu, ale z braku miłości i nadziei.

Na pogrzebie nie było nikogo. Nie przyszedł ojciec, który od lat nie zadzwonił, jakby myśl o synu paliła go wstydem, którego nie umiał nazwać. Nie przyszła matka, która jak zwykle  zbyt zajęta była swoją codziennością, zbyt zmęczona, zbyt zapomniana, aby przypomnieć sobie, że kiedyś tuliła ją do snu. Nie pojawiła się żona, dla której miłość była tylko etapem, biletem do innego życia. Może nawet nie wie, że już go nie ma. Może gdzieś w jej szufladzie nadal leży jego zdjęcie – zakurzone, zapomniane.

A Jorguś… leży teraz w miejscu, gdzie leżą bezdomni, porzuceni i ludzie niechciani. W miejscu, gdzie ludzka pamięć nie zagląda. Leży wśród bezimiennych. Zapomniany i opuszczony, chociaż miał serce, które kochało do bólu. Miał duszę, która marzyła o miłości i zwyczajnym szczęściu. Nie był święty. Ale był prawdziwy.

Może kiedyś ktoś przypadkiem przejdzie obok jego grobu. Może przystanie, choć na chwilę. Może zauważy, że nikt tam nie postawił znicza i zapali jeden, nie wiedząc nawet, dla kogo. Może wiatr poruszy wtedy suche liście i szepnie: On był. On istniał. On kochał.

Bo człowiek nie umiera całkiem, dopóki ktoś o nim pamięta.

Niech to opowiadanie będzie jego pomnikiem. Dla Jorgusia – który chciał tylko być kochany. Dla Jorgusia – który miał odwagę żyć. Dla Jorgusia – który nie zasłużył na zapomnienie.

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nic nie jest nam obceco ludzkie

  Nic co ludzkie nie jest nam obce Zacznijmy od początku, bo tam zwykle tkwi tajemnica Życie jest nieprzewidywalne, pełne zmian i dram...