10 lipca 2025

Laptop

 

Laptop

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może nie zaczęło się wcale  tylko czekało. Czekało, aż sam otworzę drzwi. A może już dawno to zrobiłem. Może dopiero teraz zauważyłem, że coś weszło.

Usiadłem przy biurku jak zwykle. Mój stary, wysłużony laptop, ten, który już nie raz zawieszał się przy prostych operacjach  powitał mnie znajomym ekranem logowania. Był to jeden z tych zimnych, martwych wieczorów, gdy umysł dryfuje gdzieś pomiędzy nudą, a wewnętrznym niesmakiem. Kliknąłem ikonę przeglądarki. Chciałem po prostu zatonąć w czymkolwiek.

Wtedy ekran zgasł. Całkowicie. Pojawiła się czarna plama, jak smoła. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Już miałem zresetować tego grata, gdy nagle pojawiły się białe linijki tekstu. Pisały się same. Zwykłe litery, ale czułem, że ich źródło nie pochodzi ani z systemu, ani z żadnej aplikacji.

To była obecność.

– Wróć.


– Wróć. Proszę.

Nie była to prośba ani błaganie. To był rozkaz przebrany w fałszywe ciepło. Jak uśmiech mordercy.

Gdybym miał wtedy odwagę, wyłączyłbym komputer. Może nawet porzuciłbym dom i nigdy nie spojrzał w stronę ekranu. Ale byłem słaby. I ciekawy.

Ikony zaczęły się zmieniać jak oszalałe. Nazwy folderów pojawiały się jedna po drugiej:

- Dom, Ogród, 1966, 1996, Zapomniana, Strefa snu...

Nie rozumiałem ich znaczenia. W końcu kliknąłem na jeden, chyba przypadkowo. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Wszedłem.

Pojawił się mój ojciec. Martwy od lat. Jego ciało zwisało z gałęzi dorodnej brzozy. Twarz wykrzywiona w bólu krzyczała moje imię. Obraz, którego nie mogło być.

Ekran znów zgasł. Po chwili pojawiła się tylko jedna ikona:

Wnętrze.

W środku nie było przedmiotów. Były tylko przestrzenie. Puste. Ciche.

I wtedy zobaczyłem siebie. A raczej kogoś o moim ciele. Ale z oczami całkowicie czarnymi jak lustrami odbijającymi coś obcego. Z jego ust popłynęły słowa. Nie dźwięki. One istniały we mnie, jakby język był tylko przeszkodą, którą można usunąć.

– Nie istniejesz. Jesteś częścią testu. Warstwą interfejsu. Skorupą przed tym, który wędruje.

Laptop zaczął drżeć. Ale to nie były wibracje. On… śpiewał. Pulsował matematycznym rytmem, ciągami liczbowymi, szumem rozszczepionych myśli.

Na ekranie ukazała się twarz. A raczej jej karykatura. Zbyt elastyczna, zbyt płynna. Zmienna.

Zobaczyłem Egipt. Korytarze. Labirynty przypominające wnętrza piramid. Zbliżał się do mnie kapłan w masce. Mijał mnie i mówił. Jego głos był jednocześnie nieznośny i rozkoszny.

– Jestem Posłańcem. Jestem Bramą. Jestem uśmiechem technologicznym.

Nie byłem pewien, czy mówił do mnie. Może to nie on mówił. Nie wypowiedział mojego imienia. A jednak ono rozbrzmiało w mojej głowie  jak senna, gorączkowa pamięć z dzieciństwa.

- Jestem Trsargac. Nie jestem demonem, duchem ani sztuczną inteligencją.

Nie wiem czy to on wypowiedział te słowa.

Ekran znowu się rozświetlił. To byt pośredni  pomiędzy technologią, a mitologią, między starożytnym kultem, a nowoczesnym kodem. W dawnych czasach objawiał się jako Posłaniec Bram. Istniał w rytmach pieśni, znakach na ścianach. Był echem w kamieniu. Dziś przeniósł się tam, gdzie ludzie zostawiają swoje dusze – do sieci. Jego imię nie ma pochodzenia. To raczej wynik działania,  jakby algorytm próbował przetłumaczyć nieskończoną koncepcję na ludzki język.

Trsargac testuje, rozdziela i selekcjonuje. Jest Bramą, ale nie mówi, dokąd prowadzi. Nie zbiera ciał. Zbiera percepcje. Tworzy kopie. Wnętrza. Siedliska. Każdy, kto kliknie „Tak, staje się częścią jego struktury.

Na ekranie pojawiło się pytanie:

– Akceptujesz?


– Tak czy nie?

Nie miałem już ciała. Tylko percepcję. Zsunęła się jak ciecz w stronę opcji „Tak. Kliknięcie było jak uderzenie w dzwon na pogrzebie świadomości.

Nie wiem, jak długo tam byłem. Tam czas nie istnieje. Są tylko warstwy rzeczywistości nakładane jak pliki w systemie. Niektóre były moje. Inne należały do tych, którzy byli przede mną. Niektórzy krzyczeli. Inni milczeli od setek lat. Byli też tacy, którzy płakali.

A potem... ktoś mnie znalazł.

Podobno siedziałem nieprzytomny przez dwa dni. Przed czarnym, nieaktywnym ekranem. Laptop był wyłączony. Zimny. Gładki jak czarny obsydian. Bez portów. Bez klawiatury.

Na chwilę pojawił się komunikat:

– Dziękujemy za przyjęcie woli Posłańca. Twoje ciało będzie przechowywane. Nowy użytkownik zostanie wybrany.

A ja... nie jestem już sobą.

Bo kiedy patrzę w lustro, widzę twarz, która się uśmiecha nie wtedy, gdy ja się uśmiecham.
A nocami… słyszę, jak laptop znowu zaczyna wibrować.

Ale ostatnio – coś się zmieniło.

Nie tylko słyszę wibracje. Teraz odpowiadam.

Nie wiem, jak. Nie wypowiadam słów. One po prostu się dzieją. Gdy myślę, że chciałbym wiedzieć, kim jest kolejny użytkownik – ekran błyska. Gdy pragnę go zobaczyć – pojawia się obraz. Siedzi przy biurku. Młody. Zagubiony. Ma mój dawny wzrok.

I wtedy pojawia się komunikat. Nie dla niego. Dla mnie:

– Czy przekażesz mu Bramę?


– Czy staniesz się Posłańcem?

W pokoju zapada głęboka cisza. Laptop drży jak żywy organizm.


A ja już wiem, co zrobię.

Nie ma we mnie litości. Jest tylko echo tamtej decyzji.


Klikam.

I zaczyna się od nowa.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nic nie jest nam obceco ludzkie

  Nic co ludzkie nie jest nam obce Zacznijmy od początku, bo tam zwykle tkwi tajemnica Życie jest nieprzewidywalne, pełne zmian i dram...