Louis XIII
Któregoś dnia, dokładnie o 17:20, jak zwykle poszedłem na spacer do parku Kościuszki. Pogoda w Katowicach była wiosenna, wilgotna, lekko duszna, jakby przed burzą. Wszystko wyglądało normalnie. Pracowałem zdalnie, miałem wolne popołudnie, a spacer po parku był moją rutyną. Nie planowałem, że za godzinę znajdę się w sytuacji, która zmieni całe moje życie.
Szedłem alejką wzdłuż stawu. Mijałem ludzi: starsza kobieta z jamnikiem, trzech chłopaków na rowerach, para, która się kłóciła po cichu. Zwyczajność. Wychodząc z parku jedną z bocznych bramek przechodziłem obok zaparkowanego samochodu. W środku siedział wysoki mężczyzna, może czterdzieści kilka lat, w granatowej kurtce. Normalnie pewnie nie zwrócił bym na niego uwagi, ale rozmowa jaką prowadził przez telefon była co najmniej dziwna. Mijałem go powoli, kiedy usłyszałem kilka zdań. Chyba nikt nie przeszedł by obojętnie.
— To tylko kwestia czasu — mówił spokojnie. — Z parę tygodni na ważną uroczystość i wtedy dam mu prezent jaki uwielbia. Jedynego koniaka jakiego pije. Niełatwo go będzie zdobyć, ale postaram się i na pewno takiego będę miał. Zrobię mu podwójną niespodziankę. Do butelki wpuszczę truciznę. Taką specjalną, która zadziała dopiero po siedemdziesięciu sześciu godzinach. Muszę uważać. On coś może podejrzewać i ja muszę być ostrożny.
Mężczyzna zamilkł na chwilę. Ja zatrzymałem się kilka metrów od niego niby, że sprawdzam coś w telefonie.
- Nie… nie mogę wcześniej, jeszcze nie teraz. To mój szef. Muszę czekać, ale jego dni są policzone. – Usłyszałem dalszą rozmowę i odszedłem.
Nie zatrzymywałem się już więcej. Mówił dalej, półgłosem, ale już nie słyszałem wyraźnie. Jego twarz była pusta. Taka bez emocji. Jakby opowiadał o pogodzie. Nic nie zrobiłem. Poszedłem dalej, ale zapamiętałem numery tablic rejestracyjnych samochodu, jego kolor i markę oraz każdy szczegóły twarzy tego mężczyzny. Wszystko później zapisałem. Instynkt mi podpowiadał, że coś się dzieje, coś poważnego, ale co mogłem zrobić. Iść na Policję. Przecież by mnie wyśmiali. A nawet jeśli nie to z pewnością nikt niczego by nie zrobił. Tego byłem pewny. Po kilku dniach zapomniałem o całym zdarzeniu.
Jakieś trzy tygodnie później, znowu spotkałem tego samego mężczyznę. Tak samo jak poprzednio zupełnie przypadkiem. Tym razem jednak zdarzyło się zupełnie coś innego. Jak zwykle spacerowałem po parku kiedy w pewnej chwili musiałem…Rozejrzałem się i niestety nie było możliwości, żebym zdążył do jakiejś toalety. Nie miałem wyjścia. Zmuszony okolicznościami postanowiłem gdzieś na uboczu załatwić potrzebę. Kiedy znalazłem odpowiednie miejsce i wszedłem między gęściejsze krzaki zauważyłem go. Coś przeczuwałem. Facet rozglądał się nerwowo. Schowałem się bardziej, aby mnie nie dostrzegł. Wyjąłem telefon i zacząłem nagrywać. Tak na wszelki wypadek. Facet rozglądając się na boki podszedł do starej, zardzewiałej skrzynki elektrycznej. Stała tam od lat, porozwalana i z pewnością nie używana. Na jej wierzchu leżała cegła. Przewrócił ją delikatnie, po czym schylił się i spod skrzynki wyciągnął małe metalowe pudełko. Otworzył je, włożył coś do środka, zamknął, porozglądał się i odszedł. Zrobiłem zbliżenie. Nagrywałem. Instynkt? Może. Coś więcej? Nie wiem. W każdym razie dwadzieścia lat pracy w Policji powoduje nawyki, których trudno się pozbyć. Kiedy zniknął za zakrętem alejki pomyślałem. Albo teraz, albo nigdy. Wyszedłem z krzaków i szybko podszedłem do skrzynki. Schyliłem się, wyjąłem pudełko. W środku znajdował się pendrive. Mały, czarny, bez oznaczeń. Wsunąłem go do kieszeni i oddaliłem się przyśpieszonym krokiem.
Wróciłem za krzaki i zacząłem analizować to, co właśnie się wydarzyło i w tej chwili dopiero dotarło do mnie co właśnie zrobiłem. Teraz pomyślałem, że może ktoś jeszcze obserwował to miejsce i zaraz dostanę w czapę i to będzie koniec mojego wścibstwa. Trochę się wystraszyłem i znowu zacząłem się rozglądać jednocześnie zastanawiałem się co dalej zrobić. Minęło kilka minut kiedy zauważyłem, że w stronę skrzynki idzie inny mężczyzna. Trochę młodszy. Też wysoki. Miał zdecydowane ruchy. Natychmiast zacząłem nagrywać. Tak samo ostrożnie obserwując wszystko dookoła podszedł do skrzynki, wyjął pudełko, otworzył je. Oczywiście okazało się puste.
- Блядь! Где оно?! - Zaklął po rosyjsku, dokładnie to słyszałem, wstał, obrócił cegłę w inne ułożenie i także odszedł szybkim krokiem.
Odczekałem jeszcze trochę i rozglądając się na wszystkie strony wyszedłem z parku. Na szczęście nikt inny nie obserwował tego miejsca. Wróciłem do domu. Zamknąłem drzwi, zasunąłem żaluzje, nie wiem dlaczego, tak na wszelki wypadek. Podłączyłem pendrive do komputera. Nie był zaszyfrowany. To co zobaczyłem… To było…niesamowite! Wiedziałem, że mogę mieć poważne kłopoty.
Pierwsze pliki z jakimi się zapoznałem to był jakiś koszmar. Coś nie do uwierzenia. Takie rzeczy to tylko w filmach widziałem a tu… To działo się naprawdę. Imiona, nazwiska i kryptonimy. To był wykaz trzydziestu dwóch agentów naszego wywiadu. Przy każdym numer telefonu i zdjęcie. W kolejnym pliku… Lista pracowników Agencji Wywiadu. Dziewięćdziesiąt sześć pozycji. Każda z imieniem, nazwiskiem, prywatnym i służbowym numerem telefonu. Były jeszcze pliki z innymi dokumentami, których nie rozumiałem. Numery, oznaczenia jakichś operacji, prawdopodobnie hasła lub nazwy operacyjne. Poczułem, jak ogarnia mnie zimno i gorąco na przemian. To nie była gra. To była kradzież. Sabotaż i z pewnością zdrada.
Nie wiedziałem co zrobić. Bałem się o swoje życie. To były trudne i niebezpieczne czasy. Ten rok był trudny i niebezpieczny. Przyniósł kolejną wojnę u naszego sąsiada z udziałem Rosji, a mnie akie zdarzenie mi się przytrafiło. Na wszelki wypadek skopiowałem wszystko na swój pendrive i nagrany film oraz plik w którym opisałem wszystko z wcześniejszego zdarzenia tj. tego gdzie słyszałem groźbę otrucia kogoś koniakiem. Potem zrobiłem drugą kopię, a potem jeszcze jedną. Nie wiem dlaczego tyle. Pomyślałem, że muszę się zabezpieczyć. Dwie kopie dobrze ukryłem.
Na drugi dzień z samego rana poszedłem do siedziby Agencji Wywiadu w Katowicach. Wszedłem jak zwykły petent, ale mówiłem w taki sposób, żeby mnie potraktowano poważnie. Nie chciałem, żeby ktoś przypuszczał… Wymyśliłem, że muszę rozmawiać tylko z szefem. W pierwszej chwili jakiś dyżurny chciał mnie wypytywać, potem kazał wyjść. Gdy nie chciałem to powiedział, że wezwie Policje. Wyszedłem na zewnątrz. Musiałem zaryzykować. Kiedy zobaczyłem, że jakiś mężczyzna wychodzi podszedłem do niego
- Dzień dobry. Jest pan z wywiadu
- A dlaczego pan pyta?
- Bo chcę rozmawiać z szefem tego…
- To proszę iść do dyżurnego
- Byłem. Wydawało mi się, że tu pracują ludzie z wyobraźnią i są dobrze wyszkoleni, ale ten dyżurny to jakiś kretyn. Wygonił mnie, chciał wzywać Policję. Debil. Jak wy funkcjonujecie?
- Co pan chce od szefa?
- Proszę zrozumieć. Gdybym chciał… gdybym mógł to powiedział bym już temu…
- Rozumiem. To coś ważnego.
- Myślę, że tak
- OK. Jeżeli to takie ważne to zaprowadzę pana do szefa.
Gościu cały czas mi się przyglądał. Przed wejściem przeszukał mnie tylko
- Takie procedury- Powiedział.
Oczywiście nie umknęło jego uwadze to, że w kieszeni miałem pendrive, ale o nic nie pytał. Po kilku minutach byłem w gabinecie samego szefa jednostki. Przedstawiłem się z imienia i nazwiska po czym opowiedziałem ze szczegółami to wszystko co widziałem, nie pomijając niczego. Nie zapomniałem wspomnieć o rozmowie jaką słyszałem o planowanym otruciu koniakiem. Szef zareagował spokojnie, choć uważnie. Zadał kilka pytań. A potem zatelefonował po swojego zastępcę.
Gdy ten wszedł zamarłem. Natychmiast go rozpoznałem. Byłem szczęśliwy, że on mnie wtedy nie widział. To był ten człowiek. Ten, który planował otrucie i schował pendrive pod skrzynką. Patrzył na mnie spokojnie. Chciałem coś powiedzieć, ale czułem, że nie mogę czekać. Więc z całej siły kopnąłem szefa jednostki w nogę pod biurkiem, który spojrzał na mnie, zdziwiony, ale jego wyszkolenie…Chyba zrozumiał bo natychmiast wymyślił…
- słuchaj. Pilnie potrzebuje żebyś przyniósł mi szyfrogram z Warszawy. Ten … Spojrzał na mnie.
- No wiesz. Ten z 14.20.
- Ok. Zaraz przyniosę
Kiedy zostaliśmy sami, powiedziałem mu wszystko. O tym, że zabrałem pendrive, o drugim facecie i przede wszystkim o koniaku. Szef zbladł. Dosłownie. Na jego twarzy pojawiła się pustka. Wstał, zaczął chodzić po gabinecie.
- Parę dni temu otrzymałem prezent od mojego zastępcy jedyny w swoim rodzaju, bardzo rzadki i bardzo drogi koniak Louis XIII de Rémy Martin. Stoi w moim barku i czeka na szczególną okazję. Matko… To za kilka dni. Trzydziesta rocznica ślubu. Miałem go otworzyć. Jeśli to prawda…Boże! To nie możliwe Andrzej? Nie… To nie może być prawda. Czy pan przypadkiem nie zwariował, nie pomylił się…
- Mam nagrania
- Słucham?
- Mam nagrania. – Powiedziałem najspokojniej jak potrafiłem
- Wszystko nagrałem na telefon. Jednego i drugiego faceta. Proszę obejrzeć. –Powiedziałem wyjmując pendrive
- Proszę poczekać. Szef zatelefonował ponownie do swojego zastępcy.
- Nie szukaj już tego szyfrogramu. Znalazłem. Przyjdź do mnie za godzinę.
- To da mi trochę czasu. Jeśli to prawda muszę szybko działać. – Powiedział nerwowo
Kiedy podłączył pendrive do komputera zbladł, Zrobił się biały jak kartka papieru
— Trzy lata — Powiedział.
— Od trzech lat mamy kreta. Niewidzialnego. Zawsze krok przed nami. Nie wiem jak panu to się udało… Jak w ogóle możliwe, że udało się go zidentyfikować. I do tego jeszcze przejąć materiały. To nieprawdopodobne i zaskakujące. Trudno w to wszystko uwierzyć
Milczałem.
— Musimy to wszystko bardzo dokładnie posprawdzać, przeanalizować i rozegrać bardzo ostrożnie — ciągnął dalej.
— To może być początek wojny. Dosłownie. Nie możemy mieć wycieku. Pan rozumie?
Skinąłem głową.
- No tak, agenci, cały skład personelu, tajne dokumenty. Masakra. Nie zazdroszczę panu. – Tym razem ja nerwowo wyszeptałem
- Pan to wszystko widział?
- Chciałem wiedzieć… Z czym miałbym tu niby przyjść?
- Rozumiem…
— Będzie pan musiał złożyć przysięgę. Podpisać odpowiednie dokumenty.
Muszę to wszystko przemyśleć. Pan uratował nie tylko mnie i tych agentów, ale…Gdyby te dokumenty dostały się do wywiadu Rosji...
Agencja Wywiadu nie działa jak w filmach. Nie było fanfar, poklepywań po plecach, ani słów: „świetna robota”. Zamiast tego dostałem odpowiednią obstawę i godzinę na powrót do mieszkania, spakowanie niezbędnych rzeczy i natychmiastowe przeniesienie się do tzw. „bezpiecznej lokalizacji”. Tak to nazwali. W rzeczywistości był to szary apartament na Nikiszowcu. Przyzwoicie umeblowany, w kuchni pełna lodówka, brak telefonu. Na drzwiach nie było dzwonka. Zajęli się też żoną i synem, ale kontaktu z nimi nie miałem.
Pierwszego dnia pobrano mi próbki DNA i włosów. Zabezpieczono mój komputer, telefon, router, kartę SIM. Nie miałem dostępu do Internetu, ani kontaktu z nikim poza „opiekunem”, który przedstawiał się tylko jako Marek. Później miałem rozmowę z kobietą, która przedstawiła się tylko jako psycholog kontrwywiadu. Wysoka, szczupła, z lodowatym spojrzeniem. Zadawała mi pytania, które balansowały między absurdalnymi, a niepokojąco osobistymi.
— Czy kiedykolwiek rozważał pan zdradę?
— Czy śmierć agenta w obcym kraju, w wyniku pańskich działań, obciążyłaby pana
moralnie?
— Czy kłamstwo w służbie prawdy jest etyczne?
Pytania były idiotyczne i były mi zadawane przez kilka godzin.
Milczący typ z tatuażem na dłoni pił herbatę i patrzył na mnie, jakby mierzył, ile prawdy jest w moim siedzeniu i tym co mówię. Wieczorem, kiedy byłem sam, wiedziałem, że mnie obserwują. Kamer wprawdzie nie zauważyłem, ale z pewnością były ukryte. Wszystko, co robiłem, było oceniane. Jak śpię. Jak składam ubrania. Ile czasu spędzam przy oknie.
Czwartego dnia próbowano mnie podpuścić. Nie wiem. Jakieś głupie podjazdy. Przecież miałem tego opiekuna, a tu takie idiotyzmy.
Pod drzwiami znalazłem kopertę. W środku: zdjęcia
twarzy ludzi z pendriva i krótką notatkę:
„Wiesz za dużo. Pamiętaj, że ich życie
też zależy od ciebie.”
Zostawiłem ją na stole. Wiedziałem, że rano zniknie.
Piątego dnia wzięli mnie na przesłuchanie oświadczając, że to będzie „weryfikacja mojej lojalności”. Pokazano mi kilka zdjęć z mojej przeszłości, o których nawet ja nie pamiętałem. Zadano pytania o rozmowy, które prowadziłem lata temu na forach internetowych. Ktoś musiał przekopać całe moje cyfrowe życie.
— Dlaczego akurat pan znalazł ten pendrive? — zapytał
jeden z nich.
— Przypadek — odpowiedziałem.
— W kontrwywiadzie nie wierzymy w przypadki.
Potem pokazali mi zdjęcie mojej byłej dziewczyny. Nie widziałem jej od pięciu lat.
— Zna pan tę osobę? — zapytali.
— To moja była dziewczyna. Co ma do rzeczy?
— Rozmawiała z kimś z listy, dwa miesiące temu, w Berlinie.
Poczułem, jak coś osiada mi na karku. Zimno, jakby niepokój był cieczą.
— Przypadek? — dodał drugi oficer.
- Gówno mnie to obchodzi. To ja do was przyszedłem.
- A co było na pendrive? – Zaczął z innej beczki
- Ten kto miał się dowiedzieć to się dowiedział. Jak nie wiecie to jego spytajcie. Jaja sobie robicie. Gdybym wiedział jak ze mną będziecie postępować to nigdy bym tu nie przyszedł, a ten cały pendrive wrzucił bym do pieca.
Szóstego dnia kazali mi napisać raport: minuta po minucie, co się wydarzyło tamtego popołudnia. Miałem zrobić to trzy razy. W odstępach czasu. Zmieniali tylko pytania pomocnicze — sprawdzali, czy moje zeznania są spójne. Były.
Siódmego dnia zadano mi ostatnie pytanie:
— Gdybyśmy poprosili pana o pozostanie na dłużej, jako konsultanta lub operatora zewnętrznego, zgodziłby się pan?
Nie odpowiedziałem. Zastanowiło mnie coś zupełnie innego. Po co ta cała szopka. Przecież oddałem im to co udało mi się zdobyć i to chyba powinno wystarczyć. Czego oni chcą jeszcze ode mnie?
- Mogę porozmawiać z szefem?
- O czym?
- Mogę?
- …
- Przecież to ja do was przyszedłem. Chcę porozmawiać z szefem.
Następnego dnia rano około 8.00 ponownie znalazłem się w gabinecie Szefa
- Mam na imię Bolesław. Pracuję tu już ponad dwadzieścia lat. – Zaczął.
- Pierwszy raz spotkałem, my wszyscy spotkaliśmy się z taką sytuacją, że ktoś sam przychodzi do nas z takimi rewelacjami. Musieliśmy wszystko sprawdzić. Pana też. Te wszystkie pytania, sprawdzenia były potrzebne. Wszystko się potwierdziło. Nasi technicy dokonali sprawdzeń z zapisów ponad tysiąca kamer z Katowic. Pan naprawdę zupełnie przypadkowo wszedł w posiadanie najbardziej tajnych materiałów jakie istnieją. Mało tego zapobiegł pan najgorszej katastrofie jaka mogła się zdarzyć. Nie mogliśmy uwierzyć, że ot tak sobie poszedł pan do skrytki i zabrał ten cholerny pendrive. Nie wiem czy to głupota, bohaterstwo, czy lekkomyślność. Żaden agent samowolnie czegoś takiego by nie zrobił i tylko dlatego odzyskaliśmy to co dla nas jest bezcenne. Sprawdziliśmy bardzo dokładnie. Pendrive zawierał nie tylko dane operacyjne, dane dotyczące agentów i personelu agencji. Tam były klucze dostępowe do systemów NATO. Zdrada była głębsza niż myśleliśmy. Zidentyfikowano trzy inne osoby, z którymi agent współpracował. Jedna z nich była analitykiem. Druga – oficerem łącznikowym z Ukrainą. Trzecia – prawdopodobnie podwójnym agentem GRU.
- Dlaczego mi pan o tym wszystkim opowiada?
- Bo… Widzi Pan. My nie możemy pana wypuścić. Pan wszedł w posiadanie danych wywiadowczych o najwyższej tajności nie tylko w kraju, ale i NATO.
- Jak to nie możecie mnie wypuścić? Co…
- Spokojnie. Nic się panu nie stanie. Zdajemy sobie sprawę, że widział pan za dużo. Wiemy, że skopiował pan te wszystkie materiały i je ukrył. Już je odzyskaliśmy.
- Jak? Skąd?
- Każda czynność wykonywana na komputerze pozostawia ślad. Rozumiemy, że chciał się pan zabezpieczyć. Przeskanowaliśmy dokładnie całe dotychczasowe pana życie. Był pan Policjantem, dobrym. Zawsze był pan zapobiegawczy, oddany służbie. Gdyby miał pan jakieś inne cele nie przyszedł by pan do nas następnego dnia rano i nie przyniósł by pan tych wszystkich materiałów i dokładnego opisu wszystkich zdarzeń. Nawet nie zadziwia nas to, że nie poszedł pan z tymi rewelacjami właśnie na Policje. To dobrze o panu świadczy. Niestety wie pan za dużo. Zadam jeszcze jedno pytanie.
— Dlaczego pan to zrobił? Przecież mógł pan to sprzedać i byłby pan bogaty.
Odpowiedziałem mu:
— Nie jestem idiotą. Kiedy spojrzałem na dane tych wszystkich ludzi: agentów, personel i te wszystkie dokumenty mogłem podjąć tylko jedna decyzję. Jak najszybciej przekazać komu trzeba. Przecież sam pan widzi, że świat już płonie. I lepiej nie dolewać benzyny. Nie wiem co by było gdybym tego nie zabrał, albo gdyby to zabrał ktoś inny. Dodam, że najbardziej to bałem się wie pan czego?
- Słucham
- Nie wiedziałem komu zaufać. Wie pan, że gdyby pan był…A kiedy zobaczyłem pana Zastępcę…
- Rozumiem
- To co teraz?
- Znaleźliśmy rozwiązanie. Od pana zależy co dalej
- Słucham
- Zatrudnimy pana. Pendrive, który pan przechwycił, pana nagrania, odwaga i postawa uratowały wielu ludzi. Uratowały działania operacyjne, które mogły się skończyć śmiercią dziesiątek agentów i tragicznym zwrotem w działaniach i operacjach na całym świecie.
- Zrobimy tak. Pracuje pan w naszej agencji od trzech lat jako najbardziej utajniony agent. Tylko tak możemy wyjść z całej tej sytuacji. Pana zadaniem było ustalić kreta. Nigdy nie pisał pan żadnych raportów. Ja byłem jedynym pana kontaktem i tylko mnie przekazywał pan informacje. Nigdy nikomu nie wolno panu opowiadać jakie pan miał zadania i w jaki sposób je realizował. Gdyby ktokolwiek o cokolwiek pytał proszę odsyłać go do mnie.
Za trzy miesiące odejdzie pan na emeryturę. Otrzyma pan zaległe wynagrodzenie za te trzy lata to będzie 480 tys. Zł. Za udane działania dotyczące ustalenia kreta, udowodnienie, że to on, odzyskanie tajnych materiałów otrzyma pan 120 tys. zł. Ponadto Otrzyma pan legitymacje emeryta agencji wywiadu, dożywotką opiekę zdrowotną dla pana i najbliższej rodziny tj. żony i syna. W prezencie otrzyma pan zezwolenie na posiadanie broni i oczywiście broń - Glock 19. Pańska emerytura będzie wynosić 12 tys. zł. netto.
To nie była łatwa decyzja, ale nigdy nie podjęliśmy jej osobno. Kiedy wróciłem wtedy z parku z tym cholernym pendrivem, nie ukrywałem niczego. Usiadłem z nimi przy stole. Żona milczała, słuchała. Syn zadawał pytania, jakby był już gotowy, choć przecież nie był. Nikt nigdy nie jest.
— Jeśli coś mi się stanie — powiedziałem — Ty, synu, dostarczysz to osobiście do głównej siedziby Agencji Wywiadu w Warszawie. Nigdzie indziej. To nie może trafić w niepowołane ręce. Ale, aby mieć pewność, że tam nie trafisz na jakiegoś kreta dasz to trzem różnym osobom z powiadomieniem kto to jeszcze otrzymał. Powiesz tylko jedno hasło. Ojciec za dostarczenie tego w waszej agencji w Katowicach zniknął. To wystarczy. Oni zrozumieją.
Wiedziałem, że ich wystawiam na coś większego, niż powinienem. Ale nie mogłem inaczej. Zaufanie jest jak nitka, która trzyma cię przy człowieczeństwie. I tylko moja rodzina potrafiła tej nitki nie przerwać, nawet kiedy wszystko inne się rozdziera.
Minął rok. Nie byliśmy już zwyczajną rodziną. Ale byliśmy razem choć ukryci. Ale nie rozdzieleni. Mieszkaliśmy w domu, który dostałem „na emeryturę”. Był ładny, z widokiem na las. Niby bezpieczny, ale wszyscy wiedzieliśmy, że nigdy nie będzie bezpieczny do końca.
Siedzieliśmy przy kominku. Żona robiła herbatę, syn przeglądał książki, udając, że nie szuka mikrofonów chociaż urządzenie które zdobył już dawno by je wykryły. Śmialiśmy się z tego, ale w ciszy było napięcie. Jakbyśmy grali role, które dawno nam przypisano.
W pewnym momencie powiedział:
— Wiesz, że ten pendrive nadal mam ukryty
— Wiem — odpowiedziałem.
— I mam nadzieję, że nigdy go nie użyjesz.
— Ale jeśli trzeba będzie?
— Wtedy będziesz musiał zrobić to, co ja zrobiłem. Zdecydować. I wziąć to na siebie.
Spojrzał na mnie. Dorosły mężczyzna. Nie chłopiec. W jego oczach nie było już lęku. Był tylko ciężar, który znałem aż za dobrze.
Żona podała herbatę. Milczała. Ale jej dłoń była ciepła i spokojna, jak zawsze. Tylko przez ułamek sekundy, gdy patrzyła w ogień, widziałem w jej oczach to, czego nie powiedziała nigdy: że się bała. Ale że nie zawahała się ani razu.
Tego wieczoru nie mówiliśmy już o tajnych materiałach, koniakach, agentach, zdradzie. Rozmawialiśmy o tym, gdzie pojedziemy na wakacje. O śliwkach na drzewie za oknem. O tym, że może w końcu kupimy psa. Najlepiej jamnika.
Bo prawdziwe życie zawsze wraca. Nawet jeśli na chwilę zniknie za zasłoną kodów i kamer.
Nazajutrz wstałem wcześniej niż zwykle. Zrobiłem ciasteczka owsiane, śniadanie, kawę. Kiedy wszyscy usiedliśmy przy stole powiedziałem głośno, ale spokojnie:
„Zrobiłem to, co należało. I nigdy nie byłem w tym sam. Dziękuję”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz