Macierz istnienia
Wybudziłem się nagle. Czułem na sobie jakieś spojrzenie — dziwne, przenikliwe. Zapaliłem lampkę nocną i rozejrzałem się po pokoju. Niczego, a właściwie nikogo nie zauważyłem. Spojrzałem na zegar — była 3:28. Dziwny sen — pomyślałem. Jednak uczucie, że ktoś mnie obserwuje, nie mijało. Wstałem i zapaliłem światło żyrandola. Wtedy go zobaczyłem.
Siedział na komodzie, dokładnie naprzeciwko mojego łóżka. Był ogromny, z odnóżami sięgającymi około 15 centymetrów, a odwłok miał pewnie ze 4 centymetry długości. To był pająk biało-szary, z włochatymi nogami i oczami wielkimi, jakich nigdy wcześniej nie widziałem. Z odwłoka wystawały takie jak by trąbki. Nie był to zwyczajny pająk. Wyglądał złowieszczo i nienaturalnie. Kiedy mu się tak przyglądałem to już nie byłem pewien co to jest. Niby pająk, ale nie do końca. Mimo to nie wystraszyłem się go, odczuwałem raczej ciekawość. Jednak to uczucie, że obserwuje mnie tymi swoimi ogromnymi oczami, było dziwne. Stał tam taki nieruchomy. Mimo, że nie ruszał się to widziałem, że jest pełen pulsującej energii. Był taki… żywy, świadomy i mocno obecny.
Chciałem go złapać i przykryć szklanym pojemnikiem, ale gdy tylko podszedłem do niego w mojej głowie zabrzmiało stanowcze „Nie rób tego.” Spojrzałem na to coś jeszcze raz i otworzyłem laptopa, aby go zidentyfikować. Szukałem na różnych stronach i nic. Próbowałem wszystkiego. Zrobiłem mu zdjęcie, aby przy użyciu takiej aplikacji do rozpoznawania gatunków ustalić co to za stwór. Niestety nie uzyskałem odpowiedzi. Postanowiłem skorzystać z pomocy sztucznej inteligencji, ale ona stwierdziła, że taki gatunek nie istnieje.
Pomyślałem, że może to jednak jakaś miniaturowa zabawka, którą ktoś mi tu podrzucił i teraz świetnie się bawi oglądając mnie poprzez jakąś ukrytą kamerę. Dzisiaj wszystko jest przecież możliwe. Wziąłem do ręki leżący na komodzie nóż myśliwski, którego zapomniałem schować po leśnej wędrówce i tak na wszelki wypadek przy jego pomocy chciałem to coś przesunąć, aby sprawdzić czy to żyje czy to może jakiś przedmiot. Kiedy tylko skierowałem dłoń w stronę komody, pająk nagle zasyczał, a potem wystrzelił coś w moją stronę. Zauważyłem, że z tych trąbek wytrysnęły jakieś substancje. Jeden seledynowy, a drugi różowy. Następnie połączyły się zmieniając kolor na jaskrawo niebieski i uderzyły w nóż, który stopił się natychmiast w całości. Poczułem coś w dłoni, którą go trzymałem, ale mnie nic się nie stało. Odruchowo cofnąłem rękę. W tym momencie pająk odwrócił się w moją stronę. Jego oczy zaczęły błyszczeć tysiącem niespotykanych do tej pory przeze mnie kolorów, a z jego wnętrza wydobył się dziwny, zachrypnięty głos:
— Patrzę na ciebie i jestem
Wtedy chyba straciłem przytomność.
Obudziłem się następnego dnia o 12:03. W pierwszej chwili pomyślałem, że to był tylko sen, ale gdy ostrożnie otworzyłem oczy, pająk nadal siedział na komodzie.
Patrzył na mnie jak poprzedniego dnia, ale tym razem jego oczy jakby przeszywały mnie na wylot. W pokoju panowała dziwna cisza. Światło dnia wpadające przez okno zdawało się być stłumione, jakby coś zakrzywiało czasoprzestrzeń wokół tej istoty. Czułem się dziwnie. Trudno powiedzieć jak, ale miałem wrażenie jakbym ważył jednocześnie za dużo i za mało. W głowie czułem lekki ból, jakby ktoś próbował wyciągnąć moje myśli przez oczy.
Pająk zbliżył się do krawędzi komody i uniósł się w powietrze ignorując prawa fizyki. Jego oczy zaczęły wyświetlać geometryczne wzory, spirale i pulsujące fraktale, które synchronizowały się z rytmem mojego serca. Czułem, że mnie sonduje, nie tylko patrzy, ale przeszukuje coś głęboko we mnie.
— Twój język jest prymitywny. Użyję twojej świadomości — głos zabrzmiał bezpośrednio w mojej głowie, zimny i czysty. Nie pochodził od pająka, lecz jakby był już częścią mnie.
Nagle laptop sam się włączył, a na ekranie pojawił się dziwny interfejs. Było to coś między kodem komputerowym, a żywą tkanką, pulsującym światłem. Ekran zmienił się, ukazując ogromny statek kosmiczny dryfujący w próżni, a w jego centrum była inna istota. Monstrualna wersja mojego „gościa”, z oczami jak supernowe, obserwująca wszechświat. To był ich pojazd i ich wysłannik, Nie widziałem go bezpośrednio, ale czułem jego obecność w swojej świadomości. Wiedziałem też, że tych istot na tym statku jest mnóstwo. W mojej głowie pojawił się ogrom różnych informacji. Z jednej strony wszystkie od razu rozumiałem, a z drugiej nie bardzo wiedziałem do czego one mi są potrzebne.
Jednak z upływem czasu zrozumiałem, że to nie był żaden przypadek. Że ten pająk nie pojawił się w moim domu jakimś fuksem. Gdzieś wewnątrz czułem, że te istoty przez długi czas poszukiwały kogoś takiego jak ja wiedziałem, że właśnie ja zostałem wybrany. Zostałem wybrany, ale nie przez te istoty lecz przez energie wszechświata. Te istoty nie miały pojęcia kogo potrzebują.
— Jesteś kompatybilny. Replikacja w toku — usłyszałem znowu.
Moje odbicie w ekranie komputera mrugnęło do mnie, mimo że ja nie mrugałem. Spojrzałem na swoją rękę, na której skóra zaczęła się zmieniać, odsłaniając pulsujące światłem włókna niczym nici pajęczej sieci.
Potem zapanowała ciemność. Nie fizyczna, lecz wewnętrzna. Pająk zniknął, ale jego obecność pozostała we mnie.
Pojawiające się w mojej głowie informacje stawały się coraz bardziej zrozumiałe. Po chwili już wiedziałem dlaczego to właśnie ja zostałem wybrany.
Otóż mojej pomocy potrzebowała gigantyczna cywilizacja Aeltharian licząca 750 miliardów tych istot, które przypominają gigantyczne pająki. Ich wygląd łączą cechy artystycznego piękna z biologiczną funkcjonalnością. Ciało posiada 9 kończyn, z czego 6 wykorzystywanych jest do poruszania się (chodzenie po lądzie, wspinaczka po pionowych powierzchniach, sufitach, a także do budowy struktur), a pozostałe 3 przekształcone są w niezwykle zręczne manipulatory, przypominające ręce. Poza tym posiadają tzw. Dualne Injektory Plazmowe przypominające trąbki. To para biomechanicznych wyrzutni, które emitują dwa różne strumienie plazmy o przeciwstawnych właściwościach energetycznych. Po zetknięciu się w powietrzu, substancje łączą się, tworząc niestabilną reakcję fuzji, która generuje impuls o ogromnej mocy zdolny do całkowitego unicestwienia celu. Broń działa błyskawicznie i precyzyjnie, a jej energia jest tak skalibrowana, że nie uszkadza otoczenia, tylko wyznaczonego wroga lub celu. Dorosły Aelthari mierzy od 2,8 do 4,5 metra długości i 1,9 metra wysokości w pozycji stojącej. Jest szaro biały, czasami półprzezroczysty. Posiada twardy, ale elastyczny pancerz. W nocy emituje delikatne, pulsujące światło, które służy zarówno komunikacji, jak i obronie. Ma 18 par oczu rozmieszczonych dookoła głowy z dominującą parą centralną, wyspecjalizowaną w percepcji detali i kolorów. Ciekawostką jest to, że widoczna jest tylko jedna para. Potrafili ponadto biegać z prędkością ponad 270 kilometrów na godzinę i skakać na wysokość 37 metrów i lewitować. Znosi temperatury od -97 do 132 stopni Celsjusza.
Aeltharianie osiągnęli poziom doskonałości technologicznej, której ludzkość nigdy nie mogła by sobie nawet wyobrazić. Opanowali fizykę kwantową, manipulują czasem i przestrzenią, rozpracowali każdy niuans materii i energii. Jednak ich ogromna wiedza i zaawansowana nauka stały się ich przekleństwem. Planeta, na której żyją, jest powoli rozkładana przez proces, który nazywają „wyeksploatowaniem macierzy istnienia” — naturalnej siły dobra i ochrony, która przez eony utrzymywała równowagę i harmonię. Ich zaawansowana technologia, choć potężna, jest bezsilna wobec tej subtelnej, duchowej sieci wszechświata. Na tej planecie, która nazywa się Zyphora żyją od wielu milionów lat. A ta planeta to prawdziwy olbrzym. Jej Rozmiar ma średnicę kilkuset tysięcy kilometrów. Jest kilkadziesiąt razy większa od ziemi. Posiada trzy ogromne księżyce — Sarlun, Veyar i Dreth. Każdy z nich ma unikalny wpływ na planetę, regulując pływy, energie, klimat i blaski. Każdy z nich powoduje spektakularne zjawiska na niebie niezrozumiałe i niedostrzegalne dla innych istot. Zyphorę ogrzewają i zasilają w niezbędna energię dwa słońca Zjastinofan i Kjasdaernak. Planeta ma pięć rodzajów oceanów, każdy z własną charakterystyką i znaczeniem dla ekosystemów: Czerwona Fruzincja to ocean o intensywnym, czerwonym kolorze, barwionym przez niezwykłe mikroorganizmy, które tworzą bioluminescencyjne lasy podwodne. Te oceany są źródłem energii i biomasy dla życia morskiego. Ich woda jest gęsta i lekko metaliczna w smaku. Ocean Gęsty Manjolit to gęste , niemal oleiste morza i oceany o niskiej przejrzystości, bogate w minerały i organiczne związki. Służą jako naturalne magazyny zasobów, a ich powierzchnia często pokryta jest unikalnymi formacjami kryształów. Pyłowe Sufdsfany, to oceany i rozległe jeziora, w których unoszą się miliony mikroskopijnych cząstek pyłu i minerałów, nadające wodzie lekko szarawy, matowy wygląd. To oceany pełne tajemniczych organizmów, które żyją dzięki filtracji i absorpcji tych cząstek. Najbardziej ekstremalne oceany to kwaśne Zasfaty, o silnie żrącym składzie chemicznym. Tu przetrwały najtwardsze formy życia, które rozwinęły odporność na tak niekorzystne warunki. To źródło potężnych substancji chemicznych wykorzystywanych przez technologicznie istoty nie tylko pochodzące z Zyphory. Pięty Ocean to Lewitujący Płaszcz Zyphory. To nie pojedynczy zbiornik na niebie, ale całościowy, globalny ocean, który lewituje nad całą powierzchnią planety, jak przezroczysta, majestatyczna kurtyna w ruchu. Unosi się w atmosferze Zyphory na wysokości od 190 do 950 kilometrów nad powierzchnią planety. Otacza cały glob, przypominając mglisty, lejący się płaszcz, który nigdy nie styka się z lądem. W dzień mieni się jak tafla lodu, w nocy staje się przezroczysty i rozświetlony wewnętrznym ruchem. W jego Skład wchodzą cząsteczki wodopodobne połączone z magnetycznym żelem gazowym. Zawiera niewielkie ilości żywych form mikroskopijnych jak planktony światła, które reagują na obecność Aeltharian. Działa częściowo w warstwie rzeczywistości energetycznej, częściowo fizycznej, gdzie nie każda materia może go przeniknąć. Z powierzchni planety wygląda jak niebo w ruchu. Jakby wiele oceanów płynęło nad głową w różne strony. Czasem przybiera formy fal, wirów, czy lejowatych strumieni spadających ku dołowi jak odwrotne wodospady, które rozpływają się w powietrzu. Ten lewitujący ocean ma także ważne znaczenie kulturowe dla Aeltharian. Jest oceanem nieprzeniknionych możliwości, jest łącznikiem z niepoznanym. Uważany jest za dar ze splotu wymiarów, który pojawił się, gdy Zyphora osiągnęła energetyczny rezonans z trzema księżycami. Zaś Święte loty pod Oceanem są rytuałem osiągnięcia Siódmego Patrzenia, czyli stanu czystej harmonii z umysłem zbiorowym. Aeltharianie budują wiszące miasta na jego wewnętrznych nurtach, które dryfują nad kontynentami, niezależne od powierzchni planety. Przemieszczają się dzięki organicznym żaglą – bio-membraną rozwijaną jak skrzydła, które synchronizują się z wszystkim i niczym. Z tego oceanu opadają na planetę krople pamięci, czyli skondensowane informacje organiczne, które Aeltharianie potrafią czytać przez kontakt z ich włochatym płaszczem na odnóżach. Istotną cechą tego oceanu jest także to, że rodzą one różne, przedziwne zjawiska i niebezpieczeństwa. Jednym z nich jest Prąd Wymiany, czyli gwałtowne ruchy oceanicznej masy mogące porywać całe kaskady osad i przyciągać miliony istot ku górze, aby nigdy nie wróciły. Innym są Deszcze Wspomnień, czyli Tajemnicze Opady, które zmieniają wspomnienia istot znajdujących się pod nimi. Często używane w sądach lub rytuałach odrodzenia. Najgorszym jednak jest spływająca szara mgła, która powoduje zaniki pamięci i równowagi. Oczywiście Aeltharianie potrafią zapobiegać tym wszystkim niebezpieczeństwom.
Na Zyphorze znajdują się góry, które sięgają do 139 km wysokości. Są to prawdziwe kolosy, które zbadane są tylko w 30 %. Posiadają głębokie, niezbadane jaskinie i otchłanie, a także niedostępne portale do innych wszechświatów.
Rzeki z kolei na Zyphorze często płyną do góry. Dzięki niezwykłej grawitacji i silnym prądom termicznym w atmosferze, woda zostaje zassana w górę, tworząc spektakularne wodospady odwrotne, które unoszą mgłę i wilgoć wysoko w atmosferę. Tam woda zastyga tworząc kryształowe chmury, które opadają potem jako deszcz niezapomnianych momentów.
Zarówno planeta i Aeltharianie są, można by powiedzieć doskonali. Niestety, brakuje im czegoś co sprawia, że pomimo tej całej wiedzy, doskonałości i technologii są ułomni. Nie znają bowiem uczuć. Nigdy z czymś takim nie spotkali się. Oni nie wiedzą co to jest miłość, tęsknota, złość, współczucie litość, czy przebaczenie. Nie dlatego, że byli lub są złymi istotami, lecz dlatego, że ich cywilizacja od zawsze była zbudowana na chłodnej logice i naukowej doskonałości. Najgorszym jest jednak to, że Aeltharianie nigdy nie mieli w sobie wiary, ani marzeń. Oni nie wiedzą co to są marzenia, nie wiedzą, że można sobie coś wyobrazić, marzyć o tym, nie mówiąc już o spełnieniu. Nie dopuszczają czegoś takiego, że można o czymś marzyc i wierzyć, że to się spełni. Ta emocjonalna pustka pozbawiła ich zdolności do odbudowy tej „macierzy istnienia” na ich własnej planecie.
I teraz planeta rozpadała się, a oni nie potrafią znaleźć innego miejsca, gdzie mogliby przeżyć dłużej niż 93 dni. Sytuacja jest dramatyczna, a ich świat chyli się ku zagładzie.
Właśnie dlatego wybrano mnie. Nie dlatego, że miałem największą wiedzę, czy największe zdolności. Wybrano mnie ze względu na coś, czego oni nie mieli i nigdy się z tym nie spotkali. Moją duchową siłę, rozwojem wewnętrznym i niezwykle silną, niemal doskonałą wiarą.
Moja wiara była kluczem.
To dzięki niej mogę sięgnąć głębiej — do źródła „macierzy istnienia”, którego oni nie potrafili dostrzec. Mój rozwój duchowy pozwala mi dotknąć i aktywować ukrytą siłę, która nie opiera się na technologii czy nauce, lecz na prawach wszechświata niewidocznych dla ich racjonalnego umysłu. Moim zadaniem było zatrzymać rozpad tej macierzy prostym, a zarazem niemożliwym z ich punktu widzenia aktem. Przywrócić równowagę przez współczucie, miłość i wiarę.
Nie mogłem tego zrobić technologią. Musiałem wprowadzić do ich świata pierwiastek, którego nigdy tam nie było. Ludzką duchowość.
Stopniowo, dzień po dniu, zacząłem wnikać w strukturę planety, próbując odnaleźć jakiś sposób na zatrzymanie jej rozpadu. Jednak z czasem zrozumiałem, że to na nic. Problemem nie była sama planeta. Problemem byli oni.
Ci inteligentni, zaawansowani naukowo mieszkańcy nie mieli w sobie żadnych uczuć. Najgorsze było to, że osobiście przekonałem się, że oni nie wierzyli w nic, w nic kompletnie. Ich światopogląd był czysto racjonalny, oparty wyłącznie na dowodach i faktach, których jednak w tym przypadku zabrakło.
Jeżeli ktokolwiek z nich uzyskał informację, że planeta się rozpada, to po prostu ona musiała się rozpaść i on nic nie mógł zrobić. To dotyczyło wszystkich. Była to dla nich oczywistość. Ich postrzeganie tej prawdy było tak silna, że nie istniała już żadna alternatywa.
Wystarczyłoby jednak, aby uwierzyli, że to bzdura, niedorzeczność, że planeta sama w sobie nie rozpada się tak bez przyczyny. Gdyby wszyscy uwierzyli, że ich planeta jest potężna i nie do ruszenia i gdyby tak właśnie ją sobie wyobrażali, z taką doskonałą wiarą jak moja to tak by się stało.
Tu leżał klucz do ratunku.
Właśnie tu musiałem dokonać najwięcej. Musiałem nauczyć ich wierzyć, a to było dla nich całkowicie obce. Musiałem zaszczepić w nich wiarę, nadzieję, poczucie siły i jedności z planetą. Nie miałem pojęcia, jak to zrobić. Próbowałem mówić do nich, tłumaczyć, pokazywać, że to nie koniec, że świat nie musi się kończyć, ale moje słowa odbijały się od nich jak od zimnej ściany. Ich umysły były pozamykane na cokolwiek, co nie mieściło się w naukowych ramach. Wtedy zrozumiałem. Nie mogę tego zrobić słowami, muszę działać inaczej. Muszę im to po prostu pokazać. Zacząłem używać obrazów, symboli i metafor — czegoś, co mogłoby wzbudzić emocje, choćby odrobinę, choćby cień wiary. Przez sny, wizje, przekazy telepatyczne zaczynałem otwierać w nich drzwi do świata, który zawsze ignorowali. Nie było to łatwe. Zmagałem się z ich chłodem, obojętnością i zwątpieniem. Postanowiłem pokazać im czym jest wiara i jak działa. Wprawdzie ryzykowałem, ale to był jedyny sposób.
Poprosiłem, aby zebrali się ci najważniejsi, ci, którzy decydują o losach ich cywilizacji. Byli sceptyczni, ale ciekawość zwyciężyła. Następnie zaproponowałem, aby wykonali eksperyment z moim udziałem. Zaproponowałem, aby wymyślili dla mnie jakieś skomplikowane zadania do wykonania, coś czego żaden człowiek na ich planecie nie potrafiłby zrobić, a ja dzięki swojej doskonałej wierze miałbym to uczynić.
Na początku nie za bardzo wiedzieli o co mi chodzi. W końcu jednak podeszli do tematu bardzo racjonalnie, a mnie przecież o to chodziło. Zadania, które mi powierzyli, były różne. Jednym z nich było to, abym uwolnił się z niewidzialnych dla innych istot kajdan, które miały symbolizować ograniczenia fizyczne i psychiczne, jakie oni sami odczuwali w swoim świecie.
Innym było przejść przez ścianę z energii, barierę nie do pokonania dla ich technologii, która miała strzec dostępu do kluczowych obszarów ich planety. Miałem też rozwiązać skomplikowany problem matematyczny i fizyczny, nad którym ich najlepsi naukowcy łamali sobie głowy od lat. Szczerze mówiąc byłem pod wrażeniem tego co wymyślili. Dodali jeszcze zadanie abym zwyciężył w pojedynku z jednym z najsilniejszych wojowników ich rasy, który służył jako symbol ich dominującej, chłodnej racjonalności. Ponadto miałem wskrzesić ich martwe rośliny, które znajdowały się na ich wypalonej i umierającej planecie.
Za każdym razem, gdy podejmowałem się realizacji tych zadań, które z sukcesem wykonywałem ich niedowierzanie malało. Moje ciało, siła woli, doskonała wiara i duchowe połączenie z wszechświatem pozwalały mi na rzeczy, które dla nich były niemożliwe.
Gdy uwolniłem się z niewidzialnych kajdan, pokazałem im, że wiara potrafi znieść nawet największe ograniczenia. Kiedy przeszedłem przez ścianę energii, uświadomiłem im, że bariery, które sami sobie stawiają, istnieją tylko w ich umysłach. Rozwiązując ich nierozwiązywalny problem, pokazałem, że wiara i intuicja potrafią przekraczać granice czystej logiki. Pokonując wojownika, udowodniłem im, że siła ducha jest potężniejsza niż siła ciała. Największe zdziwienie wywołało to jak wskrzesiłem ich martwe rośliny. Zauważyłem wtedy, że w końcu pojawiły się u nich pewne emocje. Zauważyłem nawet, że u niektórych osobników pojawiły się łzy radości. Byłem przekonany, że w końcu przywróciłem im nadzieję na życie tam, gdzie było to niemal niemożliwe.
Reakcje były na początku mieszane. Niektórzy z najważniejszych przedstawicieli cywilizacji patrzyli na mnie z niedowierzaniem i sceptycyzmem, gotowi natychmiast odrzucić to, co zobaczyli postrzegając to jako manipulację albo złudzenie. Inni jednak zaczęli dostrzegać, że to, co się wydarzyło, nie mieściło się w ich dotychczasowych naukowych ramach. Powoli, jak kropla drążąca skałę, zaczęły przebijać się pierwsze światełka nadziei. Najpierw pojedyncze jednostki zaczęły pytać o sens, o to, czym jest ta nowa siła, która pozwala na to, co wcześniej było nie do pomyślenia. Powoli przestawały traktować wiarę jako coś niedorzecznego, a zaczynały rozumieć, że to coś znacznie głębszego, że to niewidzialna nić łącząca wszystko, co istnieje.
Zaczęli sami eksperymentować z prostymi rytuałami, z wizualizacjami, z próbą wyobrażenia sobie stabilnej, żywej planety. To było jak powrót do dzieciństwa, do świata, gdzie wyobraźnia i nadzieja miały realną moc.
Z każdym dniem planeta reagowała. Rozdarcia w jej skorupie zaczęły się zacierać, energia życia powoli wracała do martwych regionów, a zniszczenie przestawało przyspieszać.
Ostatecznie, dzięki mojej wierze i powolnemu otwieraniu się Aeltharian na emocje ich świat został ocalony. Nie dzięki technologii, nie dzięki nauce, lecz dzięki czemuś, co od dawna było im obce, ale teraz stało się ich największą siłą.
Ja zaś stałem się nie tylko mostem, ale i przewodnikiem, ich nauczycielem wiary, nadziei i miłości, które uratowały całą cywilizację przed zagładą. Byłem dla nich jednocześnie ratunkiem i zagrożeniem. Bo choć dla mnie to było naturalne, dla nich była to prawdziwa rewolucja. Poczuli niepokój i zaczęli się mnie bać. Ich przywódcy zaczęli dostrzegać, że przewyższam umysły ich najpotężniejszych wodzów, a to rodziło strach. W ich oczach stałem się kimś, kto mógł ich unicestwić, zastąpić, zdominować. Postanowili więc mnie zlikwidować.
Zamknęli mnie w specjalnej komorze. Było to urządzenie, które miało tłumić moją energię, izolować mnie od planetarnego pola wszechświata i wymazać moje duchowe moce. Ja już wcześniej przeczuwałem co planują. Skupiłem się wtedy na najprostszej, a zarazem najpotężniejszej sile jaką dysponowałem czyli na wewnętrznej mocy, spokoju i doskonałej wierze. Wykorzystałem ją, aby uniemożliwić im te plany i przemówić do ich umysłów, nie słowami, lecz falami czystej energii, która przenikała ich serca i dusze. Pokazałem im wizje, nie zagrożenia, lecz jedności, harmonii i wspólnego przetrwania.
Udało mi się złagodzić ich lęk i pokazać, że nie jestem wrogiem, ale strażnikiem ich przyszłości. Przypomniałem im, że to dzięki mnie ich cywilizacja otrzymała szansę na nowy początek, że bez mojej pomocy nie mieliby żadnych szans, ani nadziei.
Powoli zrozumieli, że walka ze mną to walka przeciwko własnemu ratunkowi. Przeprosili mnie jak tylko mogli najlepiej czyli całym swoim bytem. Uznali, że są moimi dłużnikami na eony, że moja wiara i duchowość stały się fundamentem ich dalszej egzystencji.
W ten sposób przestałem być dla nich zagrożeniem, a stałem się ich opiekunem, kimś, kto wprowadził ich na nową ścieżkę życia, łączącą naukę z duchem, technologię z wiarą, a chłód rozumu z ciepłem serca.
Gdy wszystko ucichło, a więź między nami zaczęła się umacniać, przywódcy wreszcie wyjawili mi prawdę — tę, którą przez cały czas ukrywali.
Okazało się, że zanim trafiłem na ich planetę oni już postanowili, że niezależnie od efektów istota, która miała ich uratować zostanie zgładzona. Poszukując mnie musieli pokonać wiele trudności bowiem sami nie wiedzieli kogo tak naprawdę szukają. Od wieków prowadzili skomplikowane badania i starania aby odnaleźć wybawcę. Pomogła im energia wszechświata. To ona w całym Uniwersum szukała istoty, której duchowa siła i wiara byłyby w stanie przełamać własny, upadający system Aeltharian. Energia wszechświata wiedziała, że żadna technologia, żadna nauka nie ocali ich świata. Potrzebowali kogoś, kto nosi w sobie to czego oni nie znali i nawet nie potrafili zrozumieć co to jest. Dlatego poszukiwania były takie trudne i długotrwałe. Śledzono więc różne wszechświaty, obserwowano cywilizacje, szukano tej jednej istoty, której dusza byłaby wystarczająco silna, aby stać się ich ratunkiem. I wtedy przy udziale energii wszechświata zaawansowane systemy Aeltherian wykryły mnie, człowieka o wyjątkowej wrażliwości, silnej wierze i duchowym wyzwoleniu, które graniczyły z doskonałością. Okazało się bowiem, że w całym, znanym wszechświecie tylko ludzie posiadają emocje. To był jednak dopiero początek. Prawdziwym sukcesem było natrafienie na mnie, co wcale nie było łatwe. Prawda była bowiem taka, że 99 % ludzi nie zdawało sobie sprawy z tego jakimi mocami i siłami dysponują, nie mówiąc już o tym, że mogli by ich użyć. Ponadto 99% ludzi nigdy nie wierzyło w siebie i swoje moce. Nie wierzyli w spełnienie marzeń.
Wybrali mnie, bo tylko ktoś taki, z sercem pełnym marzeń, nadziei, wiary i ducha wolnego od chłodu naukowej logiki, mógł odwrócić los ich cywilizacji. To nie było przeznaczenie ani przypadek. To było świadome poszukiwanie ratunku, a ja byłem jego odpowiedzią.
Teraz rozumiałem, że moja obecność nie była tylko darem dla nich. Była również darem dla mnie. Bo w ich świecie odnalazłem coś, co w ludzkim życiu często ginie: prawdziwe znaczenie wiary, miłości i wspólnoty.
I z tą świadomością w dalszym ciągu odważnie patrzę w przyszłość z miłością, nadzieją i wiarą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz