Sklep z antykami
Na peryferiach Nowego Krakowa, w dzielnicy, której nazwy nie można było już odnaleźć w najstarszych księgach, stał stary budynek. Był wciśnięty między magazyn części cybernetycznych, a opuszczony punkt szczepień genetycznych. Nikt nie wiedział, skąd się tam wziął. Nie figurował w rejestrach miejskich, nie odpowiadał na żadne komunikaty inspekcji, a jednak każdego ranka, punktualnie o ósmej otwierały się jego przeszklone drzwi. Nad nimi widniał wypłowiały szyld z napisem: Sklep z antykami.
Wnętrze pachniało kurzem, jakimś ciepłym drewnem i... przeszłością. Nie tą wykreowaną w muzeach, sztucznie wygładzoną przez algorytmy edukacyjne, ale tą prawdziwą, chaotyczną i bolesną. Na półkach piętrzyły się przedmioty, których nie widziano od setek lat: zegarki z wahadłem, aparaty fotograficzne na kliszę, książki z papieru, lampa naftowa. Była nawet mechaniczna maszyna do pisania z wybitym „Z” i radio na lampy elektronowe.
Sprzedawcą był stary człowiek, nazywany przez nielicznych klientów po prostu Panem Eliaszem. Miał pomarszczoną twarz i oczy, które zdawały się widzieć więcej, niż powinny. Nigdy nie rozmawiał zbyt wiele, ale kiedy już się odezwał, jego słowa brzmiały jak cytaty z dawno zapomnianych ksiąg.
Pewnego dnia do sklepu wszedł młody technik z megakorporacji — dziewiętnastoletni Leonardo. Nie był typowym technikiem. Choć codziennie operował na nanopoziomie, łatwiej porozumiewał się z maszynami niż z ludźmi. Od dziecka fascynowało go to, co niepraktyczne. Kolekcjonował błędne algorytmy i zapomniane formaty plików, których nikt już nie potrafił odczytać. Mówił, że mają duszę. Koledzy z pracy uznawali to za ekscentryczne hobby, ale on wiedział, że to coś więcej.
Wszedł do sklepu z ciekawości, nie z potrzeby. Dostał dzień wolny po naprawie uszkodzonego rdzenia SI w centrali orbitalnej i postanowił się powłóczyć po Starej Dzielnicy. Sklep przyciągnął go jak magnes.
— Wszystko tutaj to złom? — zapytał, przyglądając się dziwnemu, kulistemu urządzeniu z gałkami.
— Nie wszystko, młody człowieku. Niektóre przedmioty mają pamięć — odpowiedział Pan Eliasz. — A niektóre pamiętają więcej niż człowiek.
Leonardo uśmiechnął się pod nosem i ruszył w głąb sklepu. W kącie, pod warstwą zakurzonych, starych map leżał niewielki, czarny sześcian. Gdy tylko go dotknął, świat zawirował.
Nie był już w sklepie. Stał na ruchliwym skrzyżowaniu pełnym aut spalinowych, gdzie ludzie krzyczeli przez analogowe telefony, a niebo było błękitne — bez śladów dronów. Czuł zapach benzyny i pieczonych kasztanów, lepkich od cukru. W oddali słychać było stukot tramwajów i sygnały samochodów. Na chodniku starsza kobieta sprzedawała papierowe gazety. Jedna z nich frunęła ku niebu, podnosząc się z wiatrem jak ptak.
A potem… kolejna scena. Wojna. Zimne piwnice o ścianach wilgotnych jak język umierającego miasta. Dzieci tuliły się do siebie, ich ciała pachniały strachem i kurzem. Kobiety opatrywały rannych w ciszy, którą przerywały tylko krzyki z zewnątrz. Ktoś śpiewał starą kołysankę — szeptem, jakby bał się, że pamięć ją wymaże.
Potem znowu nastąpiła zmiana. Teraz otaczało go futurystyczne miasto, ale nie to, które znał. Zmutowane rośliny oplatały betonowe szkielety, jakby natura próbowała odzyskać teren. Ludzie z cybernetycznymi twarzami mieli puste spojrzenia. W ich ruchach nie było życia, tylko funkcja. Nad nimi unosiło się sztuczne słońce — bez ciepła, bez cienia.
Po chwili wrócił.
Stał znowu w sklepie, a sześcian drżał w jego dłoniach.
— Co to jest? — spytał ochrypłym głosem.
— Rejestr wspomnień — odparł Pan Eliasz.
— Pamięta to, czego nikt inny już nie pamięta. Przedmioty mają duszę. Trzeba
tylko wiedzieć, jak ich słuchać.
Leonardo nie powiedział nic. Po prostu wyjął z kieszeni kartę kredytową, ale Eliasz pokręcił głową.
— Pieniądze nie mają tu znaczenia. Jeśli chcesz, możesz go zabrać. Ale pamiętaj. Ten, kto widzi przeszłość, nie zawsze chce patrzeć w przyszłość.
Leonardo wyszedł ze sklepu z sześcianem w dłoni. Gdy się odwrócił, aby jeszcze raz spojrzeć na sklep, drzwi zniknęły. Cały budynek zniknął, jakby nigdy go tam nie było. Stał chwilę nieruchomo, jakby nie wiedział, czy naprawdę wyszedł, czy może nadal trwa w którejś z wizji.
Kilka dni później Leonardo przestał przychodzić do pracy. Zniknął z sieci, nie logował się do centralnego systemu obywatelskiego. Ostatni raz widziano go na targu, gdzie rozdawał dzieciom stare książki i zegarki bez chipów. Miał w oczach coś, czego wcześniej w nim nie było — niepokój i czułość zarazem, jakby każde słowo wypowiedziane wokół niego rezonowało z tysiącem dawnych głosów.
Ludzie mówili, że mówił coraz mniej. Czasem tylko powtarzał:
— One pamiętają… Trzeba je tylko usłyszeć.
A sklep?
Pojawia się podobno w różnych miejscach. W cieniu zrujnowanych megamiast, na obrzeżach pustkowi, czasem nawet w snach.
Nikt nie wie, kim jest Pan Eliasz. Może tylko opiekunem przeszłości, może
starszym panem
A może jakimś tajemniczym staruchem, który pamięta wszystko, czego nikt już nie
chce pamiętać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz