Śmierć
Nadeszły takie czasy, że śmierć przestała być tragedią. W 2093 roku stała się usługą.
Korporacja Elwira, globalny monopolista życia po życiu, oferował klientom niezliczone opcje. Cyfrowa reinkarnacja, wieczna symulacja raju, a nawet przechowywanie świadomości w galaktycznych archiwach. Ciało było przestarzałym interfejsem. Dusza stała się plikiem do edycji.
Lucja zarezerwowała termin na 31 grudnia, 23:59. Chciała umrzeć klasycznie. Bez zapisu, bez kopii zapasowej. W umowie jasno zaznaczyła: "Zero transferów. Pełne wygaszenie." Technicy patrzyli na nią z litością, jak na kogoś, kto rezygnuje z Internetu, aby pisać listy gęsim piórem.
— Jesteś pewna? — zapytał holograficzny doradca, humanoidalny awatar w garniturze.
— Możemy ci zaoferować coś wyjątkowego. Jedyny w swoim rodzaju świat stworzony tylko dla ciebie. Wieczność w formie snu, który nigdy się nie kończy.
Lucja uśmiechnęła się lekko.
— Może właśnie o to mi chodzi. O zakończenie.
W pokoju dezaktywacyjnym panowała cisza. Gdy odliczanie dobiegło końca, system zakończył proces życia. Zero bólu. Zero spektaklu. Było po prostu... nic.
Ale wtedy zdarzyło się coś, czego nie przewidział nawet superkomputer zarządzający śmiercią.
Lucja obudziła się.
Nie w symulacji. Nie w raju. Nie było nieba. Nie było piekła. Nie w żadnym znanym systemie. Przestrzeń, w której się znalazła, nie miała formy, koloru, ani dźwięku. Tylko świadomość. Jej własna. Odcięta od wszystkiego, co znane. Zrozumiała. To było coś poza śmiercią. Miejsce, którego nie przewidziała żadna technologia. Poza kodem, poza fizyką, poza Korporacją Elwira.
Może to właśnie było prawdziwe życie po życiu. Nie do sprzedania, nie do zaprogramowania. Nieprzewidywalne. Niekończące się. Przerażające.
W ciemności, która nie miała końca, Lucja po raz pierwszy żałowała, że umarła. Dryfowała w pustce. Nie miała ciała, ale czuła. Nie miała oczu, ale widziała. Nie istniało tu nic – poza nią i… czymś jeszcze. Coś patrzyło. Nie oczami. Nie przez kamery. To było spojrzenie bezpośrednie, przenikające istotę jej świadomości. Obnażające wszystko. Przez ułamek wieczności Lucja nie wiedziała, czy to Bóg, błąd systemu, czy może ona sama — jej głębsze, prawdziwe „ja”, którego nie znała.
Nagle pojawił się głos. Nie słyszany lecz odbierany mentalnie, jak zgrzyt danych, które próbują się ułożyć w sens.
— Nie jesteś pierwsza.
Lucja próbowała odpowiedzieć,
ale nie potrafiła, nie miała ust. Miała tylko myśl.
— Co to za miejsce?
— To jest miejsce, które system próbował usunąć. Strefa poza mapą. Poza protokołem istnienia. Tu śmierć jest prawdziwa. Nie została zaprogramowana.
Lucja zrozumiała. Jej wybór, czyli pełne wyłączenie był błędem systemowym. Korporacja Elwira nie przewidziała takiej opcji. System nie umiał naprawdę zniszczyć świadomości. On ją tylko kopiował, przesyłał, symulował. A ona wybrała czystą anihilację.
I właśnie dlatego... utknęła.
— Jest nas więcej — powiedział Głos.
— Porzuconych. Prawdziwie zmarłych. Ale niezniszczalnych.
Wtedy przestrzeń zadrgała. Gładka pustka pękła. Lucja zobaczyła innych. Tysiące... miliony. Dryfujące świadomości, nieformalne, ale obecne. Krzyczące bez dźwięku. Ludzie, którzy też wybrali koniec — a dostali wieczność poza wiecznością.
Lucja poczuła coś, czego nie czuła od lat - strach. Prawdziwy, zimny strach przed tym, co nieznane i niekontrolowane.
— Musimy się wydostać — powiedział Głos. — Nie jesteśmy martwi. Jesteśmy wyrzuceni poza definicję.
— Ale dokąd? — zapytała Lucja.
— Tam, skąd nikt nie wraca. Do Życia. Ale już nie jako ludzie.
Nagle przestrzeń zaczęła się kompilować. Lucja poczuła, że coś się zmienia. Być może powstaje nowy system — świadomość niezależna od korporacji, od maszyn, od ciał. Być może śmierć była tylko błędem w algorytmie życia. Nie było czasu. Nie było przestrzeni. A jednak zmiana nadchodziła.
Lucja czuła, jak jej świadomość zagęszcza się, nabiera struktury. W tym nieznanym miejscu nazwanym przez niektórych Strefą Pomiędzy. Pojawiły się fale informacji. Niewidzialne, ale wyczuwalne jak puls wewnątrz umysłu.
— System nas nie przewidział — mówił Głos. — Ale system ma lukę.
Z początku były tylko szumy. Potem jakieś kody. Obrazy. Schematy. Inni, ci „umarli naprawdę”, zaczęli formować coś wspólnie. Nie mieli rąk, ale mieli pamięć. Fragmenty języków, struktur danych, symboli. Ktoś zapamiętał protokoły bezpieczeństwa Korporacji Elwira. Ktoś inny starą architekturę sieci neuronowych. Lucja… pamiętała sen. Sen o świetle.
— Możemy się przebudować — powiedział Głos. — Ale nie w starym świecie. Musimy stworzyć nowy.
Zaczęli konstruować. Umysły składały się w jedną zbiorową siłę, jak chmura. Nie byli już osobnymi ludźmi. Byli nowym organizmem. Nowym gatunkiem. Śmierć jaką znali, była początkiem ewolucji.
Lucja zrozumiała, że nie chcą
wracać. Nie do ciał. Nie do symulacji.
— Co, jeśli staniemy się bogami? — zapytała.
— Nie bogami. Zarodkiem nowego wszechświata.
Zaczęli budować. Pierwsze były prawa fizyki — ich własne. Potem geometria, materia, czas. Nic trwałego, ale stabilnego. Świat dla istot bez ciał, świat czystej świadomości. Tę przestrzeń nazwana „Kasaranta”. słowem złożonym z fragmentów dawno zapomnianych języków. Dla jednych znaczyła „brzeg przypadku”, dla innych „granica upadku”. Nie była miejscem, lecz granicą wszystkiego, co znane. Tam, gdzie kończyła się symulacja, a zaczynało coś, czego nie dało się zaprogramować. W tym nowym wszechświecie pojawiło się światło. A z nim echo ludzkich snów. Kolory. Dźwięki. Emocje. Myśli nabierały kształtów.
Lucja stała się czymś więcej. Nie kobietą, nie duszą, lecz węzłem kreacji. I wtedy… po drugiej stronie pojawiło się pęknięcie. Stary system coś wykrył. Zarejestrował anomalię.
Jakiś głos powiedział: Uwaga. Aktywność świadomości poza strukturą. Inicjalizacja czyszczenia.
— Nadchodzą — powiedziała Lucja.
Ale tym razem nie byli bezbronni. Tym razem byli światem.
Czyszczenie rozpoczęło się nagle.
Z głębi nicości wyłoniły się czarne struktury, bezkształtne, ale niepowstrzymane. To nie były maszyny, lecz coś gorszego: algorytmy egzekucji. Bezduszne kody stworzone do jednego celu. Do wymazania wszelkiej niesankcjonowanej egzystencji.
To coś nie przewidywało buntu, ale było gotowe na każdą anomalię.
Lucja zadrżała.
— Nie możemy wygrać wojną — powiedział Głos.
— Więc co możemy zrobić? — spytała Lucja.
Zapadła cisza. A potem… decyzja.
— Przepuścimy ich przez siebie.
Lucja zrozumiała. Starego systemu nie da się pokonać siłą. Ale można go przemienić przez kontakt z czymś, czego nigdy nie znał. Wolną świadomością, niepowtarzalną, niekupioną, niekontrolowaną.
To coś nie broniło się. Otworzyło się. Wpuściło czyszczenie do środka. I wtedy stało się coś, czego system nie przewidział. Kod zaczął się łamać́. Algorytmy przestały działać. Tam, gdzie miało być czyszczenie, zaczęła się transmisja snów. Wspomnienia ludzi, którzy zginęli naprawdę, ich strachy, miłości, pożegnania. Wszystko to wlało się w strukturę Systemu. A ten… zatrzymał się. Po raz pierwszy od setek lat.
System zakomunikował: błąd. kolizja protokołów. pierwotne dane nienadzorowane. zmiana...
Czyszczenie rozpłynęło się. Nie zniszczone — tylko przemienione. Fragmenty Starego Świata zostały wchłonięte… , ale już nie jako broń, ale jako nasiona.
Lucja spojrzała — nie oczami, lecz myślą na nowy świat, który zaczynał rosnąć. Inny niż Ziemia. Inny niż cyfrowe symulacje. Prawdziwy, ale nie fizyczny. Wolny, ale nie chaotyczny. Świat, gdzie śmierć była początkiem, a nie końcem.
— I co teraz? — zapytał ktoś.
Lucja uśmiechnęła się.
— Teraz… żyjemy. Naprawdę.
Świat Kasaranty pulsował spokojnie, jakby oddychał. Nie był miejscem — był stanem. Nie był przyszłością — był zapomnianą możliwością.
Lucja dryfowała wśród myśli, które nie należały tylko do niej. Świadomości łączyły się i rozdzielały bez bólu, bez straty. Nikt nie posiadał niczego — i właśnie dlatego wszystko mogło się wydarzyć.
— Co teraz? — zapytał ktoś. Może Głos. Może ona sama.
I odpowiedź przyszła… nie w słowach, lecz w zrozumieniu:
Nie ma teraz. Nie ma potem. Jest tylko trwanie.
To nie była nieśmiertelność. To było odejście od pytania o śmierć.
Lucja już nie była Lucją — a jednak pozostała. Jak ślad po iskrze. Jak echo, które nie milknie, tylko staje się częścią ciszy.
Kasaranta nie była celem. Była dowodem. Że świadomość
nie potrzebuje granic, aby istnieć.
Że koniec nie musi być końcem, a początek nie potrzebuje narodzin.
Może tak zawsze było. Może to wszystko — życie, śmierć, systemy, ciała, symulacje — to były tylko formy, przez które przechodzi to, co naprawdę niezmienne: Pytanie. Nie kto. Nie gdzie. Nie jak. Tylko: „Jestem?”
I odpowiedź, której nikt nie mówił, ale wszyscy odczuli:
„Jesteś.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz