12 lipca 2025

Tam gdzie zaczyna się pytanie

 

Tam gdzie zaczyna się pytanie

W Siemianowicach Śląskich życie płynęło leniwie jak zawsze. Bloki z wielkiej płyty, zapach wędzonych kiełbas unoszący się ze zdewastowanych ogródków rekreacyjnych, nieroby i alkoholicy otaczający jedyny sklep z piwem.  I On. Codziennie o tej samej porze z plecakiem udawał się szybkim krokiem na Fazaniec. Starszy mężczyzna z długą siwą brodą. Zawsze w tym samym płaszczu i kapeluszu,  nawet latem.

Dzieciaki mówiły na niego Siwy. Starsi mówili po prostu „ten dziwak karmiący gołębie ”. Nie wchodził nikomu w drogę, no chyba, że ktoś jemu wszedł to natychmiast pożałował tej arogancji. Starszy pan miał jeden zwyczaj … obserwować. Był bardzo ciekawy świata i nic  nie umykało jego uwadze. Obserwował zarówno otoczenie jak i niebo. Niezależnie od pory dnia, tego czy siedział na ławce czy spacerował zawsze ze swoim nierozłącznym notatnikiem, w którym co chwilę coś zapisywał i bacznie obserwował wszystko dookoła.

W sobotę, dokładnie o 8:39, niebo nad Siemianowicami Śląskimi przeciął zielony błysk. Ktoś wrzucił nagranie na Facebooka   z podpisem „czy to UFO?”. Inni mówili, że to meteoryt, albo chiński dron. Ale następnego dnia wydarzyło się coś dziwnego.

Na Fazańcu, dokładnie w Markuskowym Lesie pojawiło się coś, czego wcześniej nie było. Metalowy walec wystający z ziemi, jak słupek, ale bez żadnego oznaczenia. Idealnie gładki, chłodny w dotyku nawet w pełnym słońcu. Straż miejska owinęła go taśmą i na tym ich rola się zakończyła. Po kilku dniach nikt już nie pamiętał nawet gdzie ten słupek się znajdował.

Ale nie starszy pan z siwą długą brodą, który najpierw obserwował, a następnie próbował dociec co to takiego i jest skąd się to wzięło. Fotografował ten słupek, dotykał go magnesem stukał w niego i starał się dowiedzieć jak jest głęboko wsadzony. Był bardzo pochłonięty tym znaleziskiem i spędzał w jego otoczeniu mnóstwo czasu.

Pewnego popołudnia jakiś biegacz zauważył dziwny blask bijący kilkanaście metrów od ścieżki. Zaciekawiony zatrzymał się i udał w tym kierunku. Kiedy doszedł na bliższą odległość zobaczył pochyloną postać siwego mężczyzny. Wpatrywał się w świecący przedmiot i mówił do niego w dziwnym języku.

Walec nagle rozłożył  się jak kwiat. Ze środka uniosła się kula światła, która zawisła nad ziemią. Biegacz padł na kolana z przerażenia. Ale starszy mężczyzna  tylko wyciągnął rękę.

- Przybyli

 

W tym momencie z kuli w kierunku biegacza wystrzeliła błyskawica która spowodowała, że natychmiast zniknął.

 

Zabrali mnie bez słowa. Nie usłyszałem żadnego dźwięku, nie widziałem żadnego światła, tylko odczułem nagłą, głęboką ciszę, jakby cały świat zatrzymał oddech.

A potem... byłem już na ich statku.

Choć słowo „statek” nie oddaje niczego, co zobaczyłem. Nie był to pojazd. Nie był to obiekt. To było coś... żywego. Ale i to nie jest dokładne. Bo nie był jedną istotą. Był zbudowany z wielu istot. Setki, a może miliony niewyobrażalnych istot, zebranych z różnych zakątków wszechświata. Niektóre z nich istniały poza czasem, inne wibrowały tylko w jednym kolorze, który wydawał się kłamać, gdy się na niego patrzyło. Jeszcze inne nie miały formy, ale były obecnością, uczuciem, wspomnieniem, które mnie prześladowało, zanim się urodziłem. Były takie, które określały tęsknotę, wiatr, miłość i smutek. Wielu zaś w ogóle nie rozumiałem, a ich wyglądu nie ogarniałem swoim rozumem. To właśnie z nich zbudowany był ten statek. Z ciał, które nie były materią, z myśli, które miały kształt i z energii, która reagowała na samą możliwość istnienia. Każdy fragment statku — ściany, podłoże, przegrody, powietrze, wszelkie urządzenia, wskaźniki, a przede wszystkim napęd był czymś niesamowitym. Na statku czasem coś oddychało, pluło, wydawało dźwięki, a innym razem samo spojrzenie na cokolwiek na tym statku sprawiało, że przypominałem sobie coś co nigdy nie miało prawa mi się przydarzyć.

Ten statek zmieniał się. Cały czas w każdej sekundzie.

Gdy tylko pojawiłem się na statku, przestrzeń przede mną zadrgała, jakby sama rzeczywistość rozchyliła się jak zasłona z mgły i światła. Z tej otchłani wyłoniła się istota, której forma nie była stała. Nie przypominała żadnej formy życia, jaką ludzkość kiedykolwiek próbowała by nawet opisać. Nie była ani cielesna, ani duchowa, a  raczej czymś, co istniało pomiędzy pojęciem materii, a świadomości. Jej obecność nie miała konturu. Była jak odczucie koloru, który nigdy nie istniał, jak kształt snu zapomnianego przed przebudzeniem. Wprawdzie widziałem ją... nie oczami, ale jakby  przez odbicie siebie samego. Za każdym razem, gdy próbowałem ją zrozumieć, zmieniała się, jakby jej forma była lustrzaną reakcją na moją próbę pojęcia. Miewała czasem kształt odwróconej spirali złożonej ze światła i głębokiego dźwięku, a innym razem  była tylko ciszą o ciężarze planety.

Gdy przemówiła, nie był to głos. To było wspomnienie emocji, których nigdy nie przeżyłem, a jednak rozpoznałem.

 - Zabieram cię w podróż. Nie przez przestrzeń. Przez to, co istnieje pomiędzy. Tam, gdzie nie dotarła żadna forma, bo żadna nie potrafiła się dostosować. Ale ty możesz... jeśli się odwrócisz od tego, co znasz. Z tego przekazu zrozumiałem, że nie będę tylko pasażerem. Będę świadkiem rzeczy, których nigdy nie powinno się widzieć.

W tej chwili nie wiedziałem, czy mnie prowadzi... czy karmi się moim zdziwieniem. Ale jedno było pewne. Już nie byłem w świecie, który potrafiłbym opisać słowami.

Istota poprowadziła mnie przez wnętrze statku. Choć nie było tu korytarzy w ludzkim rozumieniu. Przestrzeń sama się układała, przesuwała, oddychała, otwierając przejścia, które pojawiały się wtedy, gdy tego potrzebowaliśmy. Czasem ściany stawały się przezroczyste, a czasem pochłaniały światło, jakby były zrobione z głębi. W pewnej chwili zatrzymaliśmy się przy pulsującym rdzeniu. Nie był to żaden reaktor czy jakiś potężny silnik lecz żywa istota, ogromna jak serce planety, zawieszona w sieci organicznych nici.

-To źródło napędu— przekazała mi bez słów.

Ona porusza się, bo śni o ruchu. Statek przemieszcza się, gdy ona śni o miejscu, które nie istnieje — a wtedy się tam pojawiamy.

W innym miejscu ściana rozchyliła się jak płatek i ukazała półprzezroczyste istoty, splecione w spiralę. Ich ciała drgały, emitując zmienne częstotliwości — nie były to dźwięki, lecz emocje zakodowane w wibracjach.

- To nasz sposób komunikacji — usłyszałem.

Porozumiewamy się nie językiem, lecz rezonansem wspólnego odczuwania. Nie ma tu kłamstwa. Tylko prawda w czystej formie.

Zasilanie statku? Nie pochodziło z żadnej maszyny. Istoty wtopione w jego strukturę wymieniały się energią, przechodząc w rytmiczne stany aktywności i uśpienia.

- Energia pochodzi z wymiany potencjału istnienia. Każda z tych istot oddaje część siebie, by utrzymać całość.

A gdy zapytałem o kierunek podróży, istota odpowiedziała tylko:

- Nie podróżujemy w przestrzeni. Podróżujemy w tym, co nie zostało jeszcze pomyślane.

Niewiele z tego wszystkiego rozumiałem. Mój umyśl nie był  przygotowany na to wszystko czego doświadczałem, co widziałem, co czułem i to co się ze mną działo. Mogłem jedynie jak zwykle obserwować.

Gdy byliśmy blisko planety żywej — biologicznej, z organizmami opartymi na węglu to odczuwałem, że  statek pulsował ciepłem, porastały go pnącza, a z korytarzy sączył się śluz o zapachu rozgrzanej ziemi i wilgoci. Gdy zbliżaliśmy się do światów duchowych, niematerialnych to  wszystko stawało się przezroczyste, a przestrzeń wokół mnie falowała, jakby była zrobiona z ciszy i wspomnień o dźwiękach. Na planetach opartych na czystej energii  nie widziałem już nic. Ale czułem jak każda komórka mojego ciała rezonuje z nieznaną siłą, a sam statek zmieniał się w sieć błyskawic, półprzezroczystych płynów i geometrycznych form, które unosiły się poza trójwymiarową przestrzenią.

Czasem... nie było niczego. Znajdowaliśmy się w miejscach tak obcych, że nawet moje myśli przestawały być moje. Statek zamierał. Wtedy widziałem, jak jego „załoga” – te istoty będące częścią jego struktury – łączyły się w coś większego, w jedno wielkie oko, jedno wielkie ucho, jeden akt czuwania. I za każdym razem, kiedy zmieniał się świat wokół, zmieniał się również on, który dostosowywał się nie tylko do warunków, ale do istoty tego, co było. Do fundamentów rzeczywistości danego miejsca.

Nigdy nie zapomnę jednej rzeczy.

W pewnym momencie, gdy przechodziliśmy przez mgławicę będącą świadomością, czującą chmurą wspólnej jaźni wymarłej cywilizacji, jeden z fragmentów statku przemówił do mnie bez słów, przekazując mi obraz.

 -Nie jesteśmy maszyną.


- Nie jesteśmy życiem.


- Jesteśmy pamięcią istnienia tego, co niemożliwe


- Ty zaś  jesteś naszym gościem. Ale nieprzypadkowym.

Wtedy zrozumiałem, że statek był zbudowany z niemożliwego, z czegoś co człowiekowi nigdy nie przyszło by do głowy. Z istot. Z różnych istot znanych i nieznanych. Z istot, które nie powinny istnieć, a jednak istniały. Nie podróżowały między gwiazdami, lecz między warstwami samego sensu istnienia.

A ja, Śeparaktu, stary pan z siwą długą brodą, i długimi siwymi włosami byłem teraz częścią tej podróży. Nie z powodu mojej wiedzy, lecz z powodu czegoś, co istnieje we mnie od zawsze, a ja nie mam pojęcia co to jest.

Przez długi czas nie znałem celu podróży. Przestrzeń wokół była bezkierunkowa, czas nie płynął, a statek dryfował nie w pustce, ale w intencji, której nie potrafiłem zrozumieć. Aż pewnego razu, gdy wszystko wokół zamilkło, nawet drgania statku, nawet puls jego żywych ścian ta istota znów się pojawiła.

Tym razem jej obecność była bardziej... skupiona. Mniej lustrzana, bardziej rzeczywista. Miała kształt, choć nie był on stały. Była to pętla światła, energii i cienia, zawinięta w kokon wirujący do wewnątrz. Gdy tylko ją ujrzałem to w moich myślach odczułem, że podała mi, że nazywa się Surfg i od razu podała wątpliwość, że nie ma pojęcia po co mi ta wiedza.

-  Zmierzamy do miejsca, którego nie da się opisać twoim językiem. – Wypowiedziała tym razem słowa

- Nie istnieje w żadnym układzie współrzędnych. Jest to miejsce sprzed początku. To zarodek intencji, z którego powstał Wszechświat. Dodała

- Nazywamy to Źródłem Kształtu, punktem, gdzie formy jeszcze nie istniały, a rzeczywistość była jedynie propozycją. Tylko nieliczne istoty mogły tam dotrzeć bez rozpadu, nie fizycznego, lecz istotowego, bo to miejsce, gdzie wszystko, co nieprawdziwe, zostaje odrzucone.

Kiedy skończyła kokon zaczął wirować, a wszystko w otoczeniu jak gdyby rozpadło się. Poczułem się jakbym samotnie rozpływał się w przepięknych, niesamowitych widokach galaktyk, mgławic oraz czegoś czego nie potrafię nazwać ani opisać.

I wtedy usłyszałem to, czego nie spodziewałem się usłyszeć:

Zabraliśmy ciebie, ponieważ masz coś, czego my nie mamy. Coś, czego nie mają istoty złożone z czystej wiedzy, energii czy formy. Masz wątpliwość. Masz pytania bez odpowiedzi. Masz przestrzeń w duszy, która nigdy nie została zapełniona. I tylko coś niepełnego może przeniknąć do tego, co nieokreślone.

Nie miałem pojęcia o co chodzi, ale okazało się, że to moja nie wiedza, nie moc, ani duchowe oświecenie czyniły mnie wybranym. Tylko luka. Braki. Pęknięcia we mnie, które całe życie próbowałem zrozumieć, a które teraz okazały się kluczem.

Bo tylko istota, która do końca nie wie, kim jest, może zobaczyć to, co jeszcze nie istnieje.

Surfg tak szubko jak się pojawił zniknął a ja poczułem, że  ten statek, żywa sieć istnień nagle zatrzymał się. Albo raczej nie przemieszczał się, bo dotarł do miejsca, w którym przemieszczenie nie miało już znaczenia. Gdy otworzyły się przede mną warstwy rzeczywistości, ujrzałem coś, co nie miało kształtu, barwy ani dźwięku. Ujrzałem Przestrzeń Początku. Niebo było tylko wrażeniem. Ziemia  tylko wspomnieniem. A ja stałem w sercu tej pustki, która nie była pusta. Zewsząd płynęła obecność –stłumiona, delikatna, czekająca. I wtedy ponownie odezwała się Surfg

Tutaj wszystko zaczęło być. Ale zanim było, musiało się zadać pytanie. Ty jesteś tym pytaniem.

Nie wiedziałem, co mam zrobić. Nie dostałem instrukcji. Tylko czekałem. Czułem się bezradny i żałosny. Ja starszy pan z długą siwą brodą i siwymi włosami  z Siemianowic śląskich, który całe życie karmił gołębie, łabędzie kaczki i wiewiórki na Fazańcu. Zwykły człowiek piszący wiersze i opowiadania, który obserwował świat. Co ja mogłem dać temu miejscu?

I wtedy coś się we mnie otworzyło.

Nieświadomie wyciągnąłem z kieszeni notatnik. Ten sam, który nosiłem od lat. Otworzyłem go na pustej stronie i… zacząłem pisać.

Nie wiedziałem, co ręka prowadziła się sama. Słowa nie były moje, ale pochodziły ze mnie. Pisałem pytania. Jedno po drugim. Bez odpowiedzi. Pisałem o sensie. O braku. O nadziei, która boli. O strachu przed nicością i tęsknocie za czymś, czego nikt nie pamięta. O miłości, tęsknocie, niesprawiedliwości. Pisałem, aż strony się skończyły, a potem pisałem po okładce, po dłoniach, po udach i stopach. Z każdą literą miejsce wokół zaczynało się zmieniać. Wszechświat nabierał  kierunku. Kolor zaczął istnieć. Pojawiła się nuta. Świat rodził się od nowa – nie jako gotowy byt, ale jako możliwość.

Surfg uniósł się nade mną i po raz ostatni przemówił.

Nadałeś formie cień. Teraz cień sam znajdzie światło.

Wtedy zrozumiałem. Moją rolą było zadać pytanie, którego nie potrafili zadać. Oni – istoty doskonałe, kompletne, które  nie miały wątpliwości. A bez wątpliwości nie ma ruchu. Nie ma zmiany. Nie ma narodzin.

Ja byłem początkiem ruchu.

Nie wróciłem na Ziemię w sensie fizycznym. Ale wracam wciąż. Czasem jako myśl. Czasem jako sen. Czasem jako błysk na niebie nad Siemianowicami Śląskimi o godzinie 8:39.

A kiedy dzieci pytają swoich rodziców, kim był ten starszy pan z siwą długą broda i siwymi włosami to  niektórzy mówią

– To był Śeparaktu. Pytanie, które zapisało wszechświat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Absolutny zegarmistrz pustki

  Absolutny zegarmistrz pustki Zanim narodził się czas, zanim cokolwiek mogło zaistnieć, coś już czekało. Wszystko zaczęło się od ciem...