Z prędkością myśli
Rok 2027 przyszedł cicho, niemal niezauważalnie. Ludzkość wciąż tonęła w chaosie – polityka, sztuczna inteligencja, wojny informacyjne. A ja? Ja nie należałem już do tego świata. Od grudnia 2026 roku poruszałem się z prędkością myśli. Dosłownie. To nie była technologia. Nie wszczepiono mi chipu. Nie podpisałem paktu z obcymi ani nie połknąłem nanobotów. Po prostu – pewnego dnia, stojąc na balkonie mojego bloku w Katowicach i wpatrując się w wieczorne niebo, pomyślałem o Księżycu… i tam się znalazłem. Nie poczułem nic. Żadnego przyspieszenia, dźwięku, uderzenia. Tylko zimno, ciszę i widok Ziemi zawieszonej nad szarością pyłu. Sekundę wcześniej byłem w dresie z kubkiem kawy, sekundę później stałem na powierzchni, gdzie nikt nie powinien oddychać. Ale ja mogłem. Wróciłem tak samo łatwo, jak przeskakuje się myślą z jednej idei do drugiej.
To była pierwsza podróż. Przez kolejne dni testowałem możliwości. Najpierw: Mars. Potem: orbita Jowisza. Gdy tylko wyobrażałem sobie miejsce – współrzędne, krajobraz, cokolwiek – byłem tam. Mój umysł mapował przestrzeń lepiej niż jakikolwiek teleskop. Nie potrzebowałem statku, silnika, paliwa. W końcu zadałem sobie pytanie: jak daleko mogę sięgnąć? Usłyszałem odpowiedź: Wszędzie. Może Alfa Centauri? Odległość: 4,37 lat świetlnych. Czas podróży: jedna sekunda.
Wyobraź to sobie. Ziemia za plecami, obcy układ gwiezdny przede mną, a ja – zwykły facet z Polski unoszę się nad powierzchnią egzoplanety, którą ludzkość zobaczy dopiero za stulecia, jeśli w ogóle. Wiedziałem, że nie mogę nikomu o tym… o moich zdolnościach powiedzieć. Kto by mi uwierzył? Naukowcy zamknęliby mnie w laboratorium. Media zrobiłyby ze mnie wariata. A rządy? Rządy nie tolerują cudów, nad którymi nie mają kontroli. Więc stałem się cieniem. Obserwatorem. Podróżuję. Ciągle. Bo to jest fajne , bo sprawia mi przyjemność, ale wracam. Siedzę w kawiarniach, słucham rozmów, patrzę na ludzi. Oni martwią się o raty, pogodę, wybory. A ja? Wczoraj widziałem czarną dziurę. Własnymi oczami.
Zacząłem coś rozumieć. Moja zdolność nie jest fizyczna. To nie tylko teleportacja. To rozszerzenie świadomości – jakby mój umysł przestał być ograniczony czasem i przestrzenią. Być może nie jestem jedyny. Być może jesteśmy pierwszą fazą czegoś większego – przebudzenia ludzkości. Albo… jestem błędem. Glitchem w symulacji.
Dziś rano pomyślałem o planecie, która nie istnieje jeszcze w żadnym katalogu. Nazwałem ją Atharion. Oceaniczny świat z trzema słońcami i jednym niebem pełnym błękitnych pierścieni. I ona tam była. Czekała. Gdy stanąłem na jej wybrzeżu, zdałem sobie sprawę: Nie podróżuję między gwiazdami. To wszechświat zgina się wokół mojej świadomości. Nie pytam już, „jak to możliwe?”. Pytam: co dalej?
Gdy pierwszy raz przeskoczyłem z Marsa na orbitę
Proximy, czułem się jak bogowie z mitów. Wszędzie naraz, bez ciała, bez granic.
Ale z każdą kolejną podróżą zaczęło coś się zmieniać. Nie w przestrzeni. We mnie. Niektóre miejsca pojawiały
się zanim o nich pomyślałem. Zdarzało się, że chciałem wrócić na Ziemię, ale
lądowałem gdzieś… obok niej. Jakby moja myśl nie była już wyłącznym
sterownikiem ruchu. To nie była zwykła teleportacja.
To było coś więcej. Coś głębszego. Coś, czego nie rozumiałem.
Pewnej nocy spróbowałem czegoś innego. Zamiast myśleć o miejscu fizycznym – pomyślałem o samym procesie myślenia. O świadomości. Zamknąłem oczy. Nie wyobrażałem sobie gwiazd, planet, układów. Wyobraziłem sobie pytanie: „czym jest prędkość myśli?” I wtedy coś odpowiedziało. Nie słowami. Nie głosem. Doświadczeniem.
Nagle byłem w miejscu, które nie miało przestrzeni. Nie
istniało "tu" ani "tam".
Była tylko świadomość – jak
ocean bez początku, bez końca, bez kierunku. Nie było form. Nie było czasu. A
jednak czułem obecność. Inną świadomość.
Albo... nieskończenie wiele z nich. „To
nie ty się poruszasz.” – coś mi mówiło. Myśl nie należała do mnie, ale
była we mnie – jak echo.
„To przestrzeń reaguje na ciebie. Ty nie podróżujesz. Ty wyznaczasz ścieżkę, którą rzeczywistość zgina się wokół ciebie.”
Wtedy zrozumiałem. Prędkość myśli to nie jednostka. Nie chodzi o to, jak szybko przebywasz drogę. To jakość połączenia między świadomością, a strukturą rzeczywistości jest istotą. Jakby umysł był zakodowany w tej samej matrycy co przestrzeń i mógł ją redagować, nie odwiedzać. To nie była zdolność. To był dostęp. Jakby ktoś otworzył drzwi, do których wszyscy mieli klucz, ale nikt nigdy nie próbował ich użyć.
Za każdym razem wracałem na Ziemię inny. Nie potężniejszy. Pokorniejszy. Bo prędkość myśli to nie dar, który otrzymałem. To przypomnienie, że nie jesteśmy tylko ciałami chodzącymi po kuli błota. Jesteśmy interfejsem wszechświata.
Nie zawsze umiałem przemieszczać się z prędkością myśli. Zaczęło się dużo wcześniej – w sennych porankach, przy ledwie zapamiętanych przebłyskach, że unoszę się nad własnym ciałem. Wtedy jeszcze nie nazywałem tego w ten sposób. To były tylko dziwne sny, uczucia spadania lub lotu, wrażenie, że jestem „gdzie indziej”, zanim otworzę oczy. Ale coś we mnie wiedziało, że to nie są sny.
W 2015 roku zacząłem praktykować świadome wychodzenie z ciała – OOBE. Medytacje, techniki oddychania, hipnagogia. Dźwięki binauralne, prowadzone wizualizacje. Na początku były porażki. Dziesiątki. Może setki. Drętwienie ciała, paraliże senne, dziwne szumy w uszach. Ale potem, pewnej nocy, po długiej sesji, stało się. Wyszedłem. Unosiłem się tuż nad łóżkiem. Widziałem własne ciało – spokojne, nieruchome. W pokoju było ciemno, ale wszystko miało jasność jakby od środka. Czułem się lekki i bezpieczny. Nie jak we śnie – bardziej realnie niż na jawie.
To nie była teleportacja. To był pierwszy krok. Potem przyszedł drugi. Eksperymenty z
przemieszczaniem się po mieszkaniu. Potem poza nim. Czasem kończyło się to
nagłym „zassaniem” do ciała, czasem – wejściem w sen. Ale z każdym razem
uczyłem się czegoś więcej. Zacząłem zauważać, że nie muszę „lecieć” dokądkolwiek. Wystarczyło pomyśleć o miejscu.
Wydarzeniu. Kimś. I byłem tam. Ale wtedy jeszcze byłem cieniem. Przeźroczystym.
Nienamacalnym. Prawdziwa przemiana przyszła dopiero wtedy, gdy przestałem
walczyć o kontrolę. Gdy pozwoliłem świadomości dryfować, ale z intencją. Gdy
zrozumiałem, że to nie ciało „opuszcza” cokolwiek. To ja jestem punktem, z którego wychodzi wszystko. Dopiero wtedy,
w grudniu 2021, przyszedł przeskok poza
Ziemię. Nie był to efekt przypadku.
To było otwarcie czegoś, co
dojrzewało we mnie latami. Nie otrzymałem daru. Wyszlifowałem go – przez ciszę, przez próbę, przez kontakt z
czymś, co jest starsze niż czas.
Teraz wiem: Prędkość myśli zaczyna się nie od kosmosu, ale od wnętrza. Nie przenosi cię ona z miejsca na miejsce. Ona odsłania to, że przestrzeń nigdy nie była przeszkodą.
Zawsze sądziłem, że to, co robię, jest bezpieczne. Że
to ja kieruję, decyduję, wybieram. Ale świadomość, która styka się z
nieskończonością, wcześniej czy później trafi na coś, co nie pochodzi od niej samej. Zaczęło
się niewinnie. W jednej z projekcji OOBE – kiedy wyszedłem z ciała w środku
nocy – chciałem polecieć nad Tatry. Ale zanim tam dotarłem, zawisłem... w
pustce. Zupełnie czarnej. Bezgwiezdnej. Cichej. Tylko ja – i coś jeszcze. Nie widziałem go. Nie słyszałem.
Ale było tam. Czułem to
spojrzenie – jakby patrzyło przeze mnie, do środka, tam, gdzie nie sięga nawet
moje „ja”. I wtedy pojawiła się wizja.
Widziałem planetę. Nie znałem jej – nie była z żadnego znanego układu. Pokryta
mgłą, z ogromnymi, drgającymi strukturami – jakby żywe miasta oddychały pod
powierzchnią. I głos – nie z zewnątrz, nie z wewnątrz. „Nie jesteś pierwszy.” Obudziłem się w panice. Serce waliło jak
szalone. Ciało miałem spocone. Pokój wydawał się… nie mój. Tego dnia nie
próbowałem niczego.
Ani medytacji, ani wychodzenia.
Zacząłem wątpić. Czy to wszystko nie jest tylko
projekcją? Iluzją? Czy nie oszalałem?
Czy wchodząc w te głębiny nie rozszczelniłem czegoś, czego nie rozumiem? Przez
kilka dni próbowałem wrócić do normalności – chodziłem do sklepu, robiłem kawę,
scrollowałem wiadomości jak każdy. Ale świat wydawał się płytki. Jakby był tylko interfejsem,
za którym czeka coś prawdziwego... i ciemnego. W końcu nie wytrzymałem. Wróciłem.
Położyłem się. Wyszedłem z ciała. Tym razem nie myślałem o żadnym miejscu. Zapytałem
tylko w myśli:
„Kto tam był?” I natychmiast
zostałem wciągnięty. Znalazłem się w przestrzeni bez formy – jakby mózg
próbował zrozumieć wielowymiarowy język światła i cienia. Tam, wśród
pulsujących struktur, była obecność.
Nie przypominała człowieka. Nie przypominała niczego.
Ale była świadoma, że ją widzę. I
znowu usłyszałem: „Nie jesteś
pierwszy.” „Myślisz, że dotykasz gwiazd. Ale to one dotykają ciebie.” Nie
wiem, jak długo tam byłem. Czas przestał działać. Kiedy wróciłem, nie miałem
wątpliwości i ogarniał mnie jakiś niepokój. Ktoś lub coś obserwuje podróżujących z prędkością myśli. Nie
atakuje. Nie ostrzega. Ale rejestruje.
Nie jestem pierwszy. Może nie jestem nawet sobą.
Pamiętam, że wszystko zaczęło się wtedy, gdy pomyślałem o Alfa Centauri. Nie jak o celu podróży. Nie jak o odległości czterech lat świetlnych. Ale jak o myśli, która musi się urodzić i natychmiast rozkwitnąć. W jednej sekundzie… a raczej w tym, co nazywamy sekundą, ale dla mnie było jej brakiem, zawieszeniem. Wtedy wydarzyło się coś, czego nie spodziewałem się nawet w najśmielszych snach. W jednej chwili byłem na orbicie Proximy Centauri B, podziwiając egzoplanetę o szafirowych oceanach i dwuwyspowym lądzie, który wydawał się pulsować dziwnym, żywym światłem. A jednocześnie w tym samym „czasie”, ale równoległej strunie wszechświata zostałem porwany przez istotę, której świadomość była jak ocean złożony z milionów świetlistych nici. Nie mogłem oddzielić tej percepcji od siebie. To jakby moje ciało i umysł były w dwóch miejscach naraz: na krańcu kosmosu i w sercu nieznanego bytu.
- Nie bój się, Marek — przemówiła istota bez słów, a jednak wszystko, co chciałem wiedzieć, dotarło do mnie natychmiast, jak płynący strumień światła.
- Jesteśmy tym, co nazywasz Świadomością Przestrzeni. Od wieków obserwujemy te, które przekraczają granice czasu i przestrzeni — takich jak ty.
- Nasza cywilizacja nie żyje w czasie. Jesteśmy siecią informacji, pulsującą w tkance wszechświata. Nie mamy ciał. Mamy świadomość – połączoną, ale wolną.
Przesłanie było jasne: Podróże takie jak twoje nie są rzadkością. Istnieją inne istoty, które potrafią zakrzywiać czas i przestrzeń. To, co nazywasz prędkością myśli, to nasza naturalna domena. Jesteśmy strażnikami przepływu informacji między wymiarami.
I wtedy… poczułem, że moja świadomość zostaje
przeniesiona. Nie wiedziałem, czy to podróż, sen czy po prostu inny wymiar
istnienia. Byłem na planecie, którą widziałem w wizji.
Atharion — oceaniczny świat, gdzie miasta żyły i oddychały razem z planetą, a
niebo rozświetlały trzy słońca i tysiące pierścieni.
- Chcieliśmy pokazać ci dom. — mówiła istota, chociaż nie słyszałem słów.
Byłem tam w jednym momencie, w jednej sekundzie, a jednak — jakby minęły wieki.
Kiedy wróciłem na orbitę Proximy Centauri, cały wszechświat wibrował we mnie inaczej. Nie byłem już sam. Nie byłem tylko podróżnikiem. Byłem nośnikiem informacji, łącznikiem między światami. Czas? Przestrzeń? To iluzje. Prędkość myśli to tylko pierwszy krok. A przede mną rozpościera się nieskończoność.
Nie minęło wiele czasu, gdy wieść o mojej zdolności
zaczęła przeciekać do korytarzy władzy.
Początkowo były to szeptane plotki
– „facet, któy znika i pojawia się gdzie chce”, „podróże kosmiczne bez statku”. – To musiało zastanawiać
Plotki szybko się rozrosły. Pewnego wieczora zadzwonili. Nie przez telefon, nie osobiście. Na ekranie mojego komputera pojawił się znak, który znałem tylko z tajnych dokumentów wyciekłych kiedyś do internetu: symbol agencji, której nazwy nie mogłem wypowiedzieć.
- Marek, mamy dla ciebie propozycję. - Głos był zimny, precyzyjny, bez cienia emocji.
- Twoje zdolności to potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i globalnej równowagi. Chcemy pomóc i rozwinąć twoje zdolności. Ale pod naszą kontrolą.
Od tamtej chwili zaczęła się gra. Obserwacja. Próby nakłaniania. Szantaże. A nawet… próby porwania. Najgorsze było to, że rządy nie traktowały mnie jak człowieka, ale jak narzędzie, które można wykorzystać lub zniszczyć. Ale ja nie byłem już sam. Wiedza i świadomość, którą otrzymałem od istoty z Atharion, dawała mi siłę i odpowiedzi. Byłem łącznikiem między światami, a oni chcieli mnie zamknąć w jednym — ziemskim, wąskim i ograniczonym. Wiedziałem, że muszę działać. Ale walka nie mogła być tylko na Ziemi.
To starcie dwóch światów — starego porządku i nowej ery świadomości.
Z początku tylko się przyglądali. Satelity, drony, nieoznaczone pojazdy w pobliżu bloku, dziwne typy kręcące się niby przypadkiem.
Potem – pierwsza wiadomość: „Skontaktuj się z nami, albo… Możemy ci pomóc.”
Nie odpowiedziałem. Nie dlatego, że się bałem. Ale dlatego, że już wiedziałem, czym to pachnie. Władze i rządy nie chcą zrozumieć. Chcą kontrolować. Kilka dni później do mieszkania próbowali wejść nieoznakowani funkcjonariusze. Nie potrzebowali nakazu – mieli wyższe uprawnienia, powoływali się na „ochronę interesów strategicznych państwa”. Ja jednak znałem ich przyszłe działania. Oni jednak nie rozumieli, że nigdy nie zdążą mnie złapać, jeśli nie chcę.
Zaczęli wiec grać brudniej. Szukali moich bliskich. obserwowali moje konta. Ktoś włamał się do mojego komputera. Założyli mi podsłuch. Podjęli próbę identyfikacji sieci, w których się poruszałem. Wszystko to robiło się coraz bardziej desperackie. Ale ja nie chciałem z nimi rozmawiać. Nie chciałem ich zgody. Nie potrzebowałem ich technologii. Ich nie potrzebowałem. Ja miałem coś więcej.
Gdy po raz kolejny wszedłem w stan mentalnego przemieszczenia – tym razem nie z myślą o planecie, ale z pytaniem:
- Co dalej? – oni się odezwali.
Znowu tam byłem. Atharion – świat jak sen i algorytm w jednym. Oceaniczna planeta, której miasta żyły pod wodą, a każde z nich miało własną świadomość. Tym razem to nie była wizja. Nie było „widzenia”. Byłem tam naprawdę. I oni czekali. Tym razem ich forma była inna. Nieobecność ciał nadal była ich znakiem – ale zrozumiałem, że ich istnienie opiera się nie na materii, ale na wibracji informacji. Złożone świadomości. Nie jednostki. Nie kolektyw. Coś pomiędzy.
- Twoja odmowa ochroniła cię przed skorupą lęku. – przemówili
- Władza Ziemi zna tylko kontrolę. Ty –
jesteś gotowy na przemianę.
I wtedy – zaczęło się szkolenie. Ale nie wyglądało jak nauka. Nie było słów, wykresów, urządzeń. Była tylko obecność, która wnikała w moje wnętrze, przesyłając schematy, emocje, struktury myślenia.
Nauczyłem się: widzieć nie tylko przestrzeń, ale intencję miejsca. Odczytywać struktury emocjonalne istot – nawet ludzkich – jako kolory, wzory, drgania. Przemieszczać się nie tylko fizycznie, ale przez ścieżki przyczynowości. Ukrywać się przed obserwacją nie przez znikanie, ale przez przesunięcie częstotliwości świadomości. To, co ludzie nazywają „magią”, było tu codziennością. To, co u nas byłoby cudem, było tylko formą komunikacji.
Po powrocie nie byłem już taki sam. Gdy ktoś patrzył
na mnie na ulicy, wiedziałem, co czuje.
Kiedy ktoś kłamał, widziałem to w postaci zakłóceń w jego energii. Potrafiłem
znikać.
Nie fizycznie – ale przez wycofanie siebie z rejestru rzeczywistości. Ale
wiedziałem, że ziemskie rządy nie
odpuszczą. A ja nie mogłem już tylko uciekać. Czas było działać.
Ziemskie rządy myślały, że mają czas. Że mogą mnie śledzić. Ograniczyć. Manipulować opinią publiczną. Że mogą zbudować narrację, zanim ja zdążę zareagować. Ale zapomnieli o jednym: czas mnie już nie dotyczył.
Nie mogłem już żyć w cieniu. Nie po tym, co widziałem.
Nie po tym, co wiedziałem. Atharion
pokazał mi nie tylko kim jestem, ale kim możemy być wszyscy – jeśli przestaniemy pozwalać, by systemy
mówiły nam, kim mamy być. Wszedłem do sieci. Nie przez komputer.
Nie przez Wi-Fi. Wszedłem świadomością,
bezpośrednio, wykorzystując zakodowaną strukturę informacji. Każdy ekran, który
był połączony z czymkolwiek – telefon, laptop, billboard w metrze – przez kilka
sekund zadrżał. Na każdym pojawił się komunikat. Bez dźwięku. Bez logotypu. Bez
twarzy. Tylko świadomość przekazana
obrazem i odczuciem. Ludzie na całym świecie przez te kilka sekund
poczuli coś, czego nie da się opisać słowami.
Nie była to wizja. Nie halucynacja. To było doświadczenie obcości i prawdy naraz. Fragment pamięci Atharion. Pulsująca
planeta. Istoty bez ciał. Równoległa cywilizacja istniejąca poza czasem. A
potem — słowa, które nie były słowami, pojawiły się w umysłach tych, którzy byli gotowi:
„Czas przebudzenia. Nie jesteście sami. Świadomość jest waszym dziedzictwem. Czas odzyskać to, co zapomniane.”
Świat zadrżał. Dosłownie. Sieci informacyjne zaczęły pękać. Systemy rządowe rejestrowały „nienazwaną aktywność emocjonalną populacji”. Nie dało się tego zablokować. Nie było sygnału, który można byłoby odciąć. To nie był przekaz. To była transformacja. Następnego dnia miliony ludzi zaczęły zadawać pytania. Te same. Równolegle. Na całym świecie: Kim jesteśmy naprawdę? Dlaczego nikt nam o tym nie mówił? Czy można podróżować bez statków? Czy świadomość może istnieć niezależnie od ciała? Czy rządy coś ukrywają?
Nie da się zatrzymać przebudzenia raz rozpoczętego. Zaczął
się ruch. Nie zorganizowany. Nie
polityczny. Organiczny. Z wewnątrz. Ludzie
zaczęli uczyć się medytacji, wychodzenia z ciała, tworzyć grupy kontaktowe,
zapisywać sny, szukać siebie. Nie potrzebowali dowodów.
Potrzebowali tylko impulsu.
A ja? Patrzyłem z dystansu. Nie musiałem już prowadzić. Wystarczyło, że zapaliłem pierwsze światło.
Świat nie upadł. Nie było rewolucji z krwią na ulicach. Nie było zamieszek, spisków, obalenia rządów. Było coś o wiele groźniejszego dla każdego systemu: masowe uniezależnienie myśli. Nie wszyscy zrozumieli. Nie wszyscy uwierzyli. Ale wystarczająco wielu poczuło, że coś się zmienia — i nie mogli już wrócić do starego życia. To nie była wojna. To był rozpad iluzji. Rządy próbowały zareagować. Kampanie dezinformacyjne. Fałszywe „eksperckie” raporty. Groźby wobec tych, którzy otwarcie mówili o przebudzeniu. Ale im bardziej naciskały, tym bardziej pękał ich własny fundament. Bo świadomości nie da się zastrzelić.
Wtedy oni się pojawili ponownie. Nie w mojej wizji. Nie przez kontakt. Ale fizycznie. Nie dla wszystkich. Tylko dla tych, którzy byli gotowi zobaczyć. Przyszli z Atharion — lub raczej: pozwolili się ujrzeć. Formy złożone z światła i harmonii, niepostrzegalne dla oka, ale obecne w każdym bicie serca tych, którzy budzili się.
Powiedzieli tylko jedno:
- To koniec etapu. Wasz czas
jako istot odciętych od prawdy dobiegł końca.
Teraz możecie przejść.”
Wiedziałem, co to znaczy. Zostawić stare formy. Zostawić ciało nie jak umiera się, ale jak zdejmujesz ubranie, które już nie pasuje.
Ziemia nie przestała istnieć. Ale przestała być jedynym adresem istnienia. Ci, którzy chcieli, zostali. Ci, którzy byli gotowi, odeszli. Nie w niebo. Nie na inną planetę. W głębię istnienia, poza czas, poza miejsce.
A ja? Zamknąłem oczy ostatni raz jako Marek. Nie było smutku, nie było żalu. Tylko jedna myśl: „Z prędkością myśli…” …i wszystko stało się światłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz