Tunel
W trakcie jednej z moich ostatnich medytacji wydarzyło się coś, co wciąż drży we mnie jak echo spoza czasu. Zanurzałem się powoli w ciszę, aż granica między światem wewnętrznym a zewnętrznym zatarła się całkowicie. Było tylko istnienie bez imienia, bez formy. W pewnym momencie przestrzeń we mnie i wokół mnie zaczęła się wyginać, jakby świadomość dotknęła niewidzialnej błony oddzielającej świat od tego, co znajduje się poza nim. I wtedy nastąpiło jak by pęknięcie. Zostałem wciągnięty w tunel z jaskrawego światła, myśli i niewypowiedzianej obecności. Nie był to ruch w przestrzeni, lecz przez niedostępne warstwy wszystkiego. Czas przestał być linią, stał się otchłanią. Czułem przeszłość, teraźniejszość i przyszłość jako jedno. To nie była podróż, to było jakieś rozszerzenie. Moja świadomość wylała się poza ciało, poza umysł, poza to, co możliwe do zrozumienia. Tam, w tej otchłani nie było już „ja”. Była tylko czysta obecność wszystkiego bez granic, bez form, bez słów. Wszystko, co kiedykolwiek było i będzie, trwało w wiecznym teraz. I choć nie widziałem żadnych postaci, czułem obecność czegoś większego. Jakby samo Źródło spojrzało mi w oczy bez oczu.
I…Nie wiem. Nigdy mi się to nie przydarzyło w trakcie medytacji. Nagle usłyszałem… Rozproszył mnie głos sroki, może kruka za oknem. Tym rzeczywistym. Uchylonym oknem balkonowym. Wszystko zniknęło. Została tylko cisza pełna niedopowiedzenia. Poczułem wielki niedosyt.
Zastanawiałem się dlaczego. Dlaczego właśnie w trakcie tej medytacji.
Ja wiem, że nie ma przypadków i wszystko ma jakieś większe znaczenie. Może za wcześnie, abym pokonał tę trudną do osiągnięcia warstwę w wielkiej strukturze istnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz