03 czerwca 2025

A jednak los tak chciał

 

A jednak los tak chciał                                                                     

        Był 20 wrzesień 1986 roku. Od samego rana czułem się bardzo źle. Bolało mnie za mostkiem i miałem trudności z oddychaniem. Dzień wcześniej w trakcie remontu mieszkania jednego wojskowego z kadry oficerskiej Jednostki Wojskowej MSW im. Gwardii Ludowej przy ul. Żdanowa w Katowicach – dowódcy plutonu opalałem drzwi ze starej farby. Mieszkanie było szczelnie zamknięte, a ogromny smród i żrący dym wgryzał się w oczy i wypełniał moje płuca duszącą substancją. Praca w takich warunkach przez kilka godzin musiała zrobić swoje. Gdy więc termometr wskazywał temperaturę mojego ciała 39,5 stopni trafiłem na Izbę Chorych. O położeniu się w łóżku nie było jednak mowy. Przecież to było wojsko. Najpierw trzeba było posprzątać przydzielone  rejony. Ledwo chodziłem i prawie nic nie widziałem. Bolała mnie głowa, a każdy oddech sprawiał mi prawdziwy kłopot i duży ból. Lekarz dyżurny nie widział jednak potrzeby, aby położyć mnie do łóżka. W trakcie kolacji nagle przestałem odczuwać jakiekolwiek dolegliwości. Straciłem przytomność. Ocknąłem się dopiero w szpitalu. Docierały do mnie jakieś przebłyski świadomości. Słyszałem przerywane dźwięki syreny karetki pogotowia, widziałem jakieś światełka, które pojawiały się i znikały, aby za chwilę pojawić się znowu. Widziałem sanitariuszy i lekarzy w białych kitlach, którzy wieźli mnie na wózku i gorączkowo mówili coś między sobą. Pamiętam systematycznie pojawiające się i znikające światła jarzeniówek na suficie, które w pewnym momencie zniknęły bezpowrotnie. Ponownie ocknąłem się na łóżku w sali szpitalnej. Było mi okropnie zimno, nie potrafiłem opanować drżenia całego ciała. Dreszcze ogarniały mnie od stóp aż do głowy. Gdy już myślałem, że nie wytrzymam wtedy nagle pojawiła się ONA.

Podeszła do mnie z ciepłym, wełnianym kocem w ręku i dokładnie mnie nim okryła. Była piękna i cudowna. Od jej osoby emanowało jakieś ciepło i dobro. Jej dłonie dotykały mojego ciała powodując, że poczułem się znacznie lepiej. To był Anioł, który po chwili zniknął z pola mojego widzenia. Gdy kolejny raz odzyskałem świadomość przez chwilę bałem się otworzyć oczy. Bałem się, że to był tylko sen, i że więcej jej nie zobaczę. Powolutku, jakby w obawie, że jej tam nie będzie rozszerzyłem powieki. Jest! - Stwierdziłem uradowany. Siedziała na krześle i co jakiś czas kierowała wzrok w moją stronę. Przez dłuższą chwilę przyglądałem jej się uważnie. Boże! Jaka ona jest piękna. Boże! - Spraw, aby tylko nie miała jakiegoś chłopaka. Pomyślałem głęboko wierząc, że tak właśnie się stanie. Czułem coraz silniejsze fale gorąca uderzające do mojej głowy.  Nie był to jednak efekt wysokiej gorączki. Ja się po prostu w niej zakochałem. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. To było uczucie prawdziwe i szczere, jakiego doznałem pierwszy raz w życiu. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie przeżyłem. Odczuwałem mrowienie całego ciała i dziwne ściskanie w żołądku w każdym przypadku, gdy tylko na nią spojrzałem. Nie zamieniłem z nią jeszcze żadnego słowa, a już wiedziałem, że właśnie ta kobieta jest tą, która zostanie moją żoną. Nie wiem skąd, ale byłem o tym święcie przekonany, wierzyłem w to i byłem pewien, że właśnie tak się stanie. Coś mi mówiło, że mogę być zupełnie spokojny, że ta kobieta będzie moją żoną. Patrząc na nią z tym przekonaniem i będąc jeszcze bardzo słaby zasnąłem pogrążony w marzeniach. Rano, gdy tylko się obudziłem z niecierpliwością spoglądałem w jednym tylko kierunku. W końcu drzwi do sali chorych otwarły się i pojawiła się w nich, ale zupełnie inna osoba. Powiadomiła mnie tylko służbowo i oficjalnie, że muszę natychmiast udać się do pomieszczenia zabiegowego, gdzie zostanie pobrana mi krew do badań. Bez zwłoki udałem się we wskazane miejsce. Zbliżając się do drzwi sali zabiegowej  już z daleka zauważyłem tę, o której myślałem przez całą noc. Była jeszcze piękniejsza niż poprzedniego dnia. Pobierając krew jakiemuś innemu pacjentowi stała poważna i skupiona, a jednocześnie pogodna i bardzo życzliwa. Gdy tylko zauważyła mnie uśmiechnęła się i nie przerywając swojej pracy  coraz częściej spoglądała w moją stronę. Serce zabiło mi mocniej, a krew prawie gotowała się w moich żyłach. Po kilku minutach dotykała już mnie swoimi ślicznymi i delikatnymi paluszkami. W mojej pamięci utkwił bordowo-czerwony kolor przepięknie pomalowanych paznokci tych zgrabnych i sprytnych paluszków. Zafascynowany jej osobą nawet nie poczułem jak igła zagłębiła się w żyle prawej ręki.

- Boli? – Zapytała z troską.

- Nie.  Dla siostry mógłbym oddać całą swoją krew. – Powiedziałem zgodnie z tym, co aktualnie czułem. Żartowałem z nią subtelnie dobierając słowa, aby przypadkiem jej nie urazić. Ona jednak tylko uśmiechała się figlarnie i spoglądała ukradkiem obserwując moje zachowanie. Przez cały dzień myślałem tylko o niej. Zauważyłem, że na salę, na której leżałem zaglądała częściej niż do innych pacjentów.

- Ty! Żołnierz! Coś mi się wydaje, że nasza siostra Katarzyna bardzo interesuje się tobą i chyba wpadłeś jej w oko.  – Słowa te nagle wyrwały mnie z rozmyślań i marzeń. To Mańka – jeden z pacjentów wypowiedział te słowa w moim kierunku zbliżając się do mojego łóżka.

- Słucham Pana? – Nie bardzo wiedziałem, o co mu chodzi

- Staraj się, bo ona ma tutaj sporo adoratorów.

- Kto? – Tym razem wiedziałem już o co chodzi, lecz udałem zdziwienie.

- Jak to kto? Przecież widzę jak na nią patrzysz.

- Na kogo? – Nie dawałem za wygraną.

- Na naszą siostrę Katarzynę.

- Tak ma na imię? – Zapytałem chcąc podtrzymać rozmowę i mając nadzieję, że dowiem się czegoś więcej o tej anielskiej istocie.

- Tak właśnie ma na imię i od wczoraj dzięki tobie coraz więcej czasu spędza na naszej sali.

- A co z tymi jej adoratorami, o których pan wspomniał? – Wykazałem prawdziwe zaniepokojenie.

- Są, ale bez szans. Widzę jak na ciebie patrzy, jak te jej oczka świecą się, gdy tylko wchodzi do sali i spogląda na ciebie. Porządna dziewczyna. Mówię ci, a ja znam się na kobietach. Musisz tylko dobrze zagadać.

Fajny staruszek. Już go polubiłem. Pewnie, że zagadam. Już ja dopilnuję, aby ci wszyscy adoratorzy zmienili swój obiekt zainteresowań. Zastanawiałem się jak i kiedy podjąć jakieś działania.  Teraz nie chciałem jej przeszkadzać w pracy. Widziałem, że przez cały czas jest zajęta. Szczęście jednak mi dopisywało. Odpowiednia sposobność nadarzyła się dosyć szybko, gdyż po trzech dniach mojego pobytu w szpitalu siostra Katarzyna miała nocny dyżur. Tuż po 22.00 cichutko zbliżyłem się do dyżurki pielęgniarek. Widziałem, że siedzi skupiona i uzupełnia jakieś dokumenty. Niosąc ze sobą kawę zapukałem niepewnie w futrynę otwartych na całą szerokość drzwi. Odruchowo podniosła głowę.

- Dobry wieczór. Nie przeszkadzam? - Zapytałem uśmiechając się

- Nie. Słucham, o co chodzi?

- Czy siostra napije się ze mną kawy? – Zapytałem ponownie pokazując słoik z najlepszą kawą, jaką mogłem kupić w tym szpitalu. Przez chwilę patrzyła gdzieś przed siebie jakby głęboko zastanawiała się nad czymś, po czym energicznie złożyła dokumenty, które wypełniała.

- Chętnie napiję się, ale kawę proszę zabrać.

Jest dobrze pomyślałem i usiadłem spokojnie w dyżurce. Kasia zabrała się do parzenia kawy. Mogłem jej się teraz dokładnie przyjrzeć zupełnie z bliska. Z gracją poruszała się po dyżurce. Wyglądała przepięknie. Szczególnego uroku dodawał jej strój pielęgniarki. Byłem nią zauroczony i zafascynowany. Podobało mi się w niej wszystko. Starałem się zapamiętać każdy szczegół jej wyglądu: usta, kolor oczu, włosy, jej delikatna lekko opalona skóra idealnie harmonizowała z ciemną oprawą oczu i prawie czarnymi włosami. Nie mogłem nasycić się jej widokiem. Od razu też znalazłem z nią wspólny język, podobne tematy do dyskusji i podobne zdanie dotyczące różnych spraw. Zauważyłem, że darzy mnie sympatią i nie traktuje jak zwykłego pacjenta, który przyszedł i zawraca jej głowę. Rozmawialiśmy  wspólnie do późnych godzin nocnych. Nawet nie zorientowałem się jak szybko zleciał mi czas z nią spędzony. Byłem bardzo zadowolony. Od tej pory często na dyżurach nocnych przesiadywałem w dyżurce pielęgniarek miło i przyjemnie oraz pełen nadziei spędzając czas z moją ukochaną. Gdy miała wolne i nie było jej w pracy byłem smutny i przygnębiony. Myślałem tylko o niej. Pamiętam, że kiedyś poprosiłem ją o numer telefonu do niej. Nie podała mi mówiąc, że jak będę go chciał mieć i mi na nim zależy to sam sobie ustalę. Ile ja się namęczyłem, aby ten numer zdobyć. Byłem przecież tylko żołnierzem i nie chciałem przypadkiem narobić jej jakichkolwiek przykrości, dać tematu do plotek lub postawić ją w niezręcznej sytuacji. Nie wypytywałem, więc innych pielęgniarek lub pracowników administracji szpitala o numer telefonu do niej. Bardzo ją szanowałem i nie chciałem, aby z mojego powodu poczuła się niezręcznie lub zakłopotana. Używając jednak odpowiednich znajomości w jednostce nieoficjalnie numer telefonu do Kasi zdobyłem. Pamiętam, że tak bardzo chciałem się do niej przytulić i pocałować ją. Szybko jednak odpędziłem od siebie te myśli. Nie chciałem jej urazić i Broń Boże nie chciałem być może przez to jej stracić. Wolałem czekać cierpliwie aż sama zrobi pierwszy krok. Oczywiście niepokoiłem się, że może pomyśleć, iż jestem niezdecydowany lub coś w tym rodzaju. Wolałem jednak to niż popełnić jakiś błąd. Tak bardzo ją kochałem. Uważałem ponadto, że wcześniej czy później zrozumie, iż dla mnie przede wszystkim liczy się ona jako wspaniała i mądra kobieta z własną osobowością, a nie pieszczoty i umizgi. To było wtedy dla mnie najważniejsze. W końcu przyszedł czas mojego wypisu ze szpitala. Chociaż tak bardzo ją kochałem to jeszcze nie wyznałem jej swojej miłości. Ne chciałem jej tego mówić w takich okolicznościach, gdyż były by to tylko słowa. Ja chciałem ją o tym przekonać. Pożegnałem się i umówiłem na spotkanie. Wróciłem do jednostki wojskowej i starałem się być dobrym żołnierzem, aby nie podpaść i móc bez przeszkód korzystać z przepustek w czasie, których mogłem widzieć się i spędzać miłe chwile  z moją ukochaną. Wykonywałem, więc wszystkie rozkazy i polecenia, nawet te głupie i bezsensowne. Dzięki temu byłem teraz częstym gościem  jednego z oddziałów Szpitala MSWiA w Katowicach. Przesiadywałem w nim do późnych godzin nocnych. Któregoś wieczora przyszedłem do mojej Kasi bez wcześniejszej zapowiedzi. Ucieszyła się bardzo widząc mnie na oddziale. Szybko jednak w moim zachowaniu wyczuła jakiś niepokój. Była nadzwyczaj spostrzegawcza i przewidująca. Intuicja jej nie zawiodła. Wyjeżdżaliśmy, bowiem na dłuższy okres czasu na poligon, co oznaczało, że nie wiadomo, kiedy ponownie moglibyśmy się zobaczyć. Rozmawialiśmy tego wieczora długo i o wszystkim. Czas bardzo szybko mijał i zbliżała się pora mojego powrotu do jednostki z kończącej się  przepustki. Patrząc jej głęboko w oczy z pełną powagą wyznałem jej swoją miłość, jaką do niej czułem i powiedziałem, że ją kocham. Przynajmniej teraz w ten sposób chciałem powiedzieć jej jakim darzę ją uczuciem. Widziałem, że czekała na te słowa. Przytuliliśmy się mocno do siebie i trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę. Mając ją w swoich ramionach ogromnie żal było mi się z nią rozstawać i nic innego poza nią w tym momencie nie liczyło się dla mnie.  Cichutko również i ona wyznała mi swoją miłość. Dała mi swoje zdjęcie, które od tej pory zawsze nosiłem przy sobie. Czas mojej przepustki nieubłaganie dobiegał końca i musiałem ją pożegnać. Odprowadziła mnie na podest bocznej klatki schodowej. Pociągnąłem ją lekko do siebie i przywarłem mocno ustami do jej ust i zacząłem całować namiętnie. Byliśmy szczęśliwi i smutni jednocześnie. Tak bardzo ją kochałem i nie chciałem rozstawać się na tak długi okres czasu. Już następnego dnia wysłałem do niej list opisując, co do niej czuję i jaki jestem  szczęśliwy. Będąc w wojsku napisałem do mojej ukochanej dużo listów i także  dużo listów otrzymałem od niej. Każdy sprawiał mi ogromną radość i umacniał moją miłość do niej. Ciepło i dobro płynące z tych listów pomagało mi przetrwać smutne chwile oraz gorsze i trudne dni. Dzięki mojej Kasi czas w wojsku bardzo szybko mi minął. W dniu 24 października 1987 r. zostałem zwolniony z wojska i przeniesiony do rezerwy i niestety nastąpiło kolejne rozstanie. Ja mieszkałem, bowiem w Częstochowie, a moja ukochana w Katowicach. Odległość około 80 km. jaka dzieliła te miasta może nie była aż tak duża, ale ograniczała jednak nasze spotkania. Na pewno nie widzieliśmy się tak często jak byśmy chcieli. Podjąłem prace w Częstochowie, ale moje myśli ciągle były przy mojej Kasi. Jeździłem, więc do niej, kiedy tylko mogłem, telefonowałem, a przede wszystkim pisałem do niej listy i na każdy otrzymywałem odpowiedź. Czekałem na każdy list, w których zawarte słowa mojej Kasi były nie tylko wsparciem, lecz budowaniem wspólnej przyszłości. Jak już bowiem wcześniej wspomniałem, gdy tylko zobaczyłem Kasię pierwszy raz natychmiast  zakochałem się i wiedziałem oraz głęboko wierzyłem w to, że zostanie moją żoną. Nigdy w to nie wątpiłem, zarówno w czasie pobytu w wojsku, jak i w późniejszym okresie. Nie miałem żadnych wątpliwości, nawet wtedy, gdy napotykaliśmy na różnego rodzaju trudności. Kasia była pewna swoich uczuć, zawsze mnie o tym zapewniała, a ponadto miała w sobie jakąś siłę i energię oraz optymizm, którym nie dość, że wspierała mnie to sama nie poddawała się. Jakiekolwiek niepowodzenie, nawet najdrobniejsze starała się natychmiast odwrócić, a mnie pocieszyć. Któregoś wieczora, gdy przyjechałem do niej zrobiła mi prawdziwą niespodziankę, której szczerze mówiąc w ogóle nie spodziewałem się. Gdy przywitaliśmy się moja najdroższa sama zaproponowała mi miłość. Prawdę mówiąc byłem trochę zaskoczony, chociaż wcześniej sam postanowiłem, że to właśnie ona powinna wyjść z tą propozycją. Biorąc pod uwagę, że poznaliśmy się, gdy byłem w wojsku i dzieliła nas duża odległość chciałem, aby właśnie ta decyzja należała do niej. Nie chciałem, aby pomyślała lub miała choćby takie wrażenie, że zależy mi tylko na seksie, a nie na niej. Tego dnia nabrałem przekonania, że moja Kasia nabrała do mnie na tyle zaufania, że była pewna, co do moich uczuć i wspólnej przyszłości. Pamiętam tę datę do dzisiaj. Był to 20.12.1987 r., czyli  rok i dwa miesiące od chwili naszego poznania się. Moja cierpliwość została wynagrodzona. Z uwagi na przeszkody obiektywne jak np. będąca pod opieką siostra Kasi czteroletnia  Monika  nie mogliśmy zbyt dużo czasu poświęcić sobie tego dnia. Postanowiliśmy pooglądać trochę zdjęć, z których jedno, przedstawiające moją ukochaną bardzo mi się spodobało i już go nie oddałem.

 Kilka tygodni później czekała na mnie kolejna niespodzianka. Tym razem nie spodziewałem się takiego przyjęcia i nawet o takim nie marzyłem. Ojciec Kasi nie za bardzo mnie tolerował i praktycznie nie przebywaliśmy w jego mieszkaniu. Moje wizyty ograniczały się w zasadzie do krótkiego dzień dobry i prawie natychmiastowego do widzenia. Tym razem było jednak zupełnie inaczej. Jak zwykle przyjechałem do Kasi, lecz po wejściu do mieszkania powiedziała mi, że jej rodzice wraz z siostrą wyjechali na weekend, i że w takim razie nie wypuści mnie wcześniej jak następnego dnia po południu. Był to wieczór i następnie noc pełna romantyzmu i miłości. Najpierw moja najdroższa przygotowała wspólną kąpiel w gorącej i pachnącej wodzie. Zjedliśmy wspaniałą kolację przy świecach rozmawiając i patrząc sobie głęboko w oczy. Tym razem nie musieliśmy się nigdzie śpieszyć. Mieliśmy dużo czasu dla siebie. Mogliśmy się, więc rozkoszować naszym widokiem i czułymi słowami. Byłem szczęśliwy. Miałem ją tylko i wyłącznie dla siebie. Spragnieni miłości przytulaliśmy się w łóżku, a ja całowałem każdy kawałek jej ciała. Pieszczotami doprowadzałem ją do ekstazy, a nasze ciała płonęły z miłości i pożądania. Kochaliśmy się prawie do samego rana. Nagie, pachnące, aksamitne i prześliczne ciało mojej miłości nie pozwalało mi zasnąć ani na moment. Cudowne chwile mają jednak to do siebie, że szybko mijają. W tym przypadku też tak się stało. Czas spędzony z Kasią szybko dobiegł końca i już następnego dnia wieczorem wróciłem do swojej rzeczywistości. Każdy wyjazd z Katowic wprowadzał mnie w zły nastrój. Nie chodziło tylko o rozstanie i tęsknotę. Ja myślałem poważnie o przyszłości, a dla mnie nie było to takie łatwe. Ślub, wesele, małżeństwo stwarzały dla mnie wiele trudności i problemów. Nie miałem takiego komfortu jak inni, którym  rodzice pomogą, dokonają odpowiednich zakupów  i zrobią wesele, a do tego zapewnią dach nad głową. Ja ze swojej strony jak zwykle mogłem liczy tylko na siebie. Pracowałem, więc ze zdwojoną energią i kupowałem potrzebne mi rzeczy na raty tzn. wtedy, gdy miałem pieniądze. Matka widząc jak miotam się i jak jest mi ciężko wyszła z propozycją, że jak się ożenię to w przypadku, gdy Kasia zgodzi się przeprowadzić do Częstochowy zostawi nam mieszkanie i wyprowadzi się do męża w Jarosławiu, w którym mieszka sam w nowo wybudowanym piętrowym budynku.   Kamień spadł mi z serca. Byłem wdzięczny. To wszystko zmieniło. Kasia także była szczęśliwa. Krótko przed ślubem matka zamiar przekazania mieszkania  jednak nagle zmieniła. Nie podała nawet żadnej przyczyny swojej decyzji. Byłem załamany i był to kolejny bolesny cios. Tym razem nie potrafiłem jednak sobie z tym poradzić. Czułem się zawiedziony i oszukany. To był pierwszy moment kiedy poddawałem w wątpliwość Boże miłosierdzie. Coś mi się zdawało, że z tą miłością i dobrem z jego strony jest coś nie tak. Przez jakiś czas nie wiedziałem, co mam zrobić. Kompletnie się załamałem. Starałem się, aby przynajmniej przy mojej Kasi panować nad sobą. W domu zrobiłem matce awanturę wyrzucając z siebie wszystko, co czuję. Nie pomogło nawet odniesienie się do uczuć i matczynego serca. Niedotrzymanie obietnicy, brak jakiegokolwiek wsparcia lub pomocy, a przede wszystkim obojętność doprowadziły mnie do kresu mojej wytrzymałości. Trzasnąwszy mocno drzwiami wybiegłem z domu i pojawiałem się w nim przez kilka następnych dni tylko na chwilę. Matka zachowywała się jak by nic się nie stało. Pytała z uśmiechem, co słychać, jakie już sprawy załatwiłem z weselem, co w pracy. Była przekonana, że moja nieobecność w domu była spowodowana załatwianiem własnych spraw. Nie miała sobie nic do zarzucenia, nie czuła się winna i w żaden sposób odpowiedzialna za udzielenie mi jakiejkolwiek pomocy. Wiele gorzkich słów jej powiedziałem, a rozmowa zakończyła się płaczem z jej strony i użalaniem na swój los i nieudane życie. Nie mogłem, nie potrafiłem zrozumieć jej zachowania. Nagle sam nie wiem, co się ze mną stało. Wszystko zrobiło się dla mnie zupełnie obojętne. Nie umiałem sobie z tym poradzić. Poczułem, że zawiodłem moją Kasię, że tak naprawdę to nie jestem w stanie jej nic zapewnić, że jestem nieudolny i w ogóle nie zasługuję na to, aby wiązać się z nią w takiej sytuacji. Nie pojechałem do niej jak zwykle w sobotę, w następną też nie i w kolejną. Nie, dlatego, że nagle stała mi się obojętną, że zapomniałem o niej, o przyrzeczeniach, że nie chciałem do niej jechać. Kochałem ją, a nie widząc się z nią bardzo cierpiałem. Zabrakło mi jednak odwagi, aby spojrzeć jej prosto w oczy i przyznać jak bardzo zostałem oszukany. Wstydziłem się, że przekonywałem ją do zamieszkania w Częstochowie i zapewniałem, że z mieszkaniem nie będzie problemu, a teraz nie potrafiłem nawet podać normalnego powodu, że mieszkanie szlak trafił. Wstydziłem się przyznać, że własna matka tak mnie oszukała. Tak, więc chociaż bardzo cierpiałem nie planowałem w najbliższym czasie wyjazdu do Katowic. Chodziłem za to na dworzec PKP w godzinach odjazdu pociągu do Katowic i ze łzami w oczach patrzyłem jak pośpieszny  oddala się w kierunku tak dobrze mi znanym. Czułem się taki samotny i bezradny. Wiedziałem, że dłużej tego nie zniosę i potrzebowałem jakiegoś bodźca.

Któregoś dnia już nie pamiętam, jaki to był dzień tygodnia matka jak zwykle krzątała się po mieszkaniu.

- Jarek ! Do Kaśki to już nie jeździsz? Już chyba ze trzy tygodnie u niej nie byłeś. Zerwałeś z nią?

Spojrzałem na nią odruchowo i przez chwilę nie mogłem zrozumieć, o czym mówi. Słowa, które wypowiadała były dla niej zupełnie obojętne. Zachowywała się jak by mówiła, że właśnie zrobiła zakupy w sklepie i nie wie czy postawić je na stole, czy na podłodze. Patrząc tak na nią  i słuchając tego co mówi uświadomiłem sobie, że ona taka już jest, że nie zmieni się, i że wszyscy i wszystko dokoła jest dla niej obojętne. 

- K… mać! Co ja narobiłem? Nagle ocknąłem się. Przecież tak nie musi być. Poradzę sobie bez niczyjej pomocy, choćbym miał pracować dzień i noc – przekonywałem sam siebie.  Nagle dotarło do mnie, że moja ukochana niepokoi się i niecierpliwi. Pośpiesznie kolejny raz przeczytałem list od Kasi pełen goryczy, pytań i niepewności. Czytając go zrozumiałem jak bardzo ją zraniłem. Bez słowa wszedłem do łazienki, wziąłem szybki prysznic, szybko ubrałem się i bez słowa wybiegłem z mieszkania. Po 3 godzinach byłem już w Katowicach i w końcu zobaczyłem moją ukochaną Kasię, która wracała z pracy. Zauważyłem ją pierwszy. Szła smutna ze spuszczoną głową. Po chwili i ona mnie zauważyła. Widziałem jednocześnie i radość i łzy w jej oczach. Zrobiło mi się jej szczególnie żal i byłem zły na siebie za to, co zrobiłem. Rozmawialiśmy długo. Próbowałem nieudolnie tłumaczyć się, przepraszać i zapewniać o swojej miłości. Nie byłem pewny czy mi uwierzyła. Zawiodłem ją przecież. Ona jednak kochała mnie i sprawiała wrażenie, że zapomniała o przykrości, jaką jej wyrządziłem. Nie dawała mi odczuć, że nie byłem w stosunku do niej w porządku. Po powrocie do Częstochowy natychmiast na własną rękę zacząłem szukać mieszkania. Chociaż były to trudne czasy to głęboko wierzyłem, że tym razem uda mi się. Kasia dała mi siłę i nadzieję. Dzięki niej zacząłem żyć na nowo. Po tym spotkaniu zmieniłem się całkowicie. Nabrałem przekonania i wiary, że dla mojej miłości zrobię wszystko i mogę osiągnąć wszystko, co tylko zaplanuję. Szukałem, więc pustostanów, strychów i innych pomieszczeń, które można by było zaadaptować na mieszkanie. Zbierałem podpisy lokatorów, którzy wyrażali zgodę na przebudowę poddasza i pralni na lokal mieszkalny. Załatwiałem ekspertyzy kominiarskie i pomiary elektryczne. Szukałem pomocy gdzie tylko mogłem. Pomimo, że na każdym kroku natrafiałem na trudności i problemy nie poddawałem się. Jak nie udawało mi się załatwić jednej sprawy natychmiast brałem się za załatwianie drugiej. Wieczorami chodziłem po ulicach i patrzyłem gdzie nie świecą się światła, następnie zapisywałem sobie usytuowanie tych okien w budynkach, aby następnego dnia w dzień ustalić czy przypadkiem nie jest to jakieś opuszczone mieszkanie do sprzedania. Nie martwiłem się, że nie mam pieniędzy. To był problem, który mogłem rozwiązać później. Najważniejsze było dla mnie znalezienie mieszkania. Napotykałem jednak na same problemy, a ludzie kładli mi kłody pod nogami. Tamte czasy były dziwne. Nieważne czy biedny czy bogaty. Trudności ze znalezieniem i uzyskaniem mieszkania mieli takie same jedni i drudzy. Pomimo porażek szukałem, więc, pytałem i wierzyłem, że na pewno coś znajdę. W końcu otrzymałem informację, że jest nieduże mieszkanko do kupienia w starej kamienicy. Oczywiście natychmiast pojechałem je zobaczyć. Po wejściu do jego wnętrza zaniemówiłem z wrażenia. Nie było to jednak apogeum zachwytu. Mieszkaniem okazało się jedno pomieszczenie z niesprawną kuchnią węglową znajdującą się przy ścianie oraz malutką wnęką na ubikację. Pomieszczenie na pierwszy rzut oka sprawiało wrażenie zimnego, ciemnego i brudnego bunkra. Po przyjrzeniu się widok był wręcz niesamowity i przerażający. Popękane ściany, przegnita podłoga, odpadnięty tynk na ścianach i suficie, ledwo trzymające się drzwi i okna, brak instalacji wodnej oraz brak jakichkolwiek urządzeń sanitarnych powodowało, że w pierwszej chwili chciałem natychmiast opuścić tę norę. Szybko jednak otrząsnąłem się i w myślach już je remontowałem tak, aby nadawało się do zamieszkania i było przytulne. Nie zastanawiając się dłużej zdecydowałem się na kupno tego mieszkania. Teraz problemem były pieniądze, których aż tyle nie miałem. Mnie ledwo udało się odłożyć 120 tysięcy, a za mieszkanie musiałem zapłacić 450 tysięcy. Matce nawet nie zawracałem głowy i nie liczyłem na żadną pomoc z jej strony. Z pokorą, wstydem i upokorzeniem poszedłem do Proboszcza naszej Parafii i poprosiłem o pożyczkę brakującej mi kwoty pieniędzy. Ksiądz znał mnie dobrze, ponieważ pomagałem mu przy budowie Kościoła, a przez rok byłem oficjalnie u niego zatrudniony. Popatrzył na mnie i bez wahania zgodził się na pożyczkę. Miałem wrażenie, że zrobił to bardziej ze strachu niż współczucia, gdyż wielokrotnie nie był w stosunku do mnie w porządku. Kłopot jednak polegał na tym, że pieniądze na kupno mieszkania miałem wpłacić do określonej godziny dnia następnego, a ksiądz mógł mi je dać dopiero za dwa dni. Nie wpłacenie żądanej kwoty pieniędzy do wskazanej godziny groziło mi utratą mieszkania, na które był chętny jeszcze ktoś inny. Nie mogłem do tego dopuścić. Postawiłem, więc wszystko na jedną karę. Udałem się do jednej z koleżanek w pracy pani Jadzi. Nie była to żadna znajoma, lecz wyłącznie koleżanka z pracy, która jak wcześniej zauważyłem darzyła mnie sympatią i znając moje problemy z uzyskaniem mieszkania nieraz  współczuła mi starając się pocieszyć. Była to kobieta po czterdziestce, o której wiedziałem, że może mieć pieniądze, gdyż jej mąż od kilku lat pracował na kontrakcie za granicą. Tak, więc i tym razem ze wstydem, który musiałem przełamać zapukałem cichutko i niepewnie do drzwi lokalu, w którym mieszkała. Była godzina 16.30 więc nie miałem wyboru i czasu na dłuższe zastanawianie się. Gdy otworzyła drzwi była zaskoczona i mocno zdziwiona moim widokiem. Pomimo faktu, że miała gości, a pieniądze  ulokowane w banku nie odmówiła.

Nie potrafię określić słowami, co wtedy czułem. Byłem zły i uradowany jednocześnie. Czułem żal i poniżenie. Nie potrafiłem zrozumieć i nie mieściło mi się w głowie to, że zupełnie obca dla mnie kobieta zostawia w swoim mieszkaniu zaproszonych gości i tramwajem, gdyż nie było mnie stać nawet na taryfę jedzie do banku, stoi w długiej kolejce i bez świadków, bez żadnego pokwitowania pożycza mi dużą kwotę pieniędzy. Było to dla mnie coś niepojętego, coś, w co nigdy bym nie uwierzył gdybym sam tego nie doświadczył. Oczywiście tak jak jej obiecałem w uzgodnionym terminie oddałem jej całą kwotę z podziękowaniem i kwiatami. Tylko tak mogłem jej się odwdzięczyć. Również i ksiądz wywiązał się z obietnicy i pożyczył mi pieniądze na okres dwóch lat. Kupiłem, więc „mieszkanie” i mogłem pochwalić się mojej ukochanej. Gdy tylko otworzyłem drzwi to podobnie jak i ja była ogromnie zaskoczona i zaszokowana. Długo nic nie mówiła. Właściwie to nie odezwała się ani jednym słowem. Ja z entuzjazmem i wypiekami na twarzy opowiadałem jej o planowanym remoncie i zapewniałem jak będzie tu fajnie. Nie docierało do mnie wtedy, że Kasia nie mogła sobie wyobrazić jak w tej ruinie można przenocować, chociaż jedną noc. Ne potępiła mnie jednak, nie zganiła, popatrzyła tylko na mnie z politowaniem i starała się zaakceptować mój wybór. Kochana dziewczyna, przecież miała pełne prawo zrobić mi prawdziwą awanturę, że proponuję jej wspólne zamieszkanie w tej norze i planuję tam dalszą, wspólną przyszłość. Nie zdając sobie z tego sprawy już następnego dnia ostro zabrałem się do roboty. Pracowałem do późnych godzin nocnych.

Z remontem uporałem się dosyć szybko, biorąc pod uwagę, że pracowałem sam. Teraz patrząc już z perspektywy czasu zastanawia mnie to, że nikt z mojej rodziny widząc jak bardzo się męczę nie pomógł mi w żaden sposób. Cement i piasek nosiłem na własnych plecach, sam murowałem, tynkowałem, malowałem, tapetowałem, naprawiałem podłogę,  drzwi i okna oraz wykonywałem wiele innych pracochłonnych i trudnych dla mnie czynności. Nie pamiętam, aby w trakcie remontu pojawił się, chociaż raz ktoś z mojej rodziny. Trudno jednak dziwić się komuś z rodziny skoro w trakcie przeprowadzanego przeze mnie remontu matka nie odwiedziła mnie ani jeden  raz, nie mówiąc już o jakiejkolwiek pomocy. Gdy w końcu ukończyłem remont „ mieszkanie „ nabrało przyzwoitego  wyglądu. Już wtedy dotarło jednak do mnie, że jest to tylko przejściowe lokum. W czymś takim nie można było poważnie myśleć o przyszłości i normalnym życiu. Po latach dotarło do mnie jak bardzo musiała mnie kochać moja Kasia, że mając świadomość tego co się dzieje zgodziła się na wyprowadzkę z Katowic i zdecydowała zamieszkać wspólnie ze mną w tym mieszkanku do tego w dzielnicy, która nie cieszyła się dobrą opinią. Dla mnie zdobyte z tak dużym wysiłkiem i ogromnym nakładem pracy było powodem do zadowolenia i dumy. Nikt nie podzielał jednak mojego entuzjazmu.

Musieliśmy jednak jeszcze sporo czasu poczekać, aby cieszyć się własnym mieszkaniem. W międzyczasie złamałem nogę. Było to skomplikowane złamanie w stawie skokowym. Zdarzyło się to dokładnie w Andrzejki 30 listopada 1988 roku. Naraziłem tym samym Kasię na dodatkowe kłopoty, gdyż codziennie odwiedzała mnie w szpitalu. Kochana i wspaniała dziewczyna. Chciało jej się codziennie po pracy, albo jeszcze przed pracą pokonywać  prawie 200 kilometrów po to tylko, aby mnie odwiedzić i pocieszyć. Prawdę mówiąc nie zasługiwałem na to i szczerze mówiąc dużo nie brakowało, abym ją stracił. Teraz po latach łatwiej jest patrzeć na pewne sprawy i zachowania oraz dokonywać pewnych ocen. Oczywiście trudno usprawiedliwiać się i szukać winnych, ale pamiętam, że dla mnie był to okres bardzo trudny, pełen goryczy, złości, upokorzeń i niewiadomych. Matka nie pomagała, a mój wypadek skwitowała stwierdzeniem, że to Bóg mnie ukarał za to, że pracowałem zamiast  chodzić na rekolekcje do Kościoła.

 W moim życiu bardzo dużo i bardzo szybko się działo. Musiałem załatwiać wiele spraw, o których nie miałem wcześniej pojęcia. Z tym jednak dawałem sobie radę. Najgorsza była jednak krytyka i wytrącanie się we wszystko ze strony matki i głównej doradczyni jej siostry Bożeny. Szlak mnie trafiał od ciągłego wysłuchiwania, że mieszkanie, jakie kupiłem jest do dupy, że zamiast chodzić na rekolekcje to tylko całymi dniami i nocami w nim przesiaduję i „grzebię”, a nic z tego mi nie wychodzi, że po co w takiej ruderze tapetować, gdyż wystarczyłoby pomalować. Z ochotą, więc gdy miałem już dość wychodziłem z domu, aby chociaż trochę odreagować. W Andrzejki z chęcią poszedłem więc do Konrada, syna Bożeny aby zapomnieć o codzienności.  Oczywiście była tam już moja matka. Po kilkunastu minutach tematem numer jeden byłem ja, wesele i remont mieszkania. Grono doradców, czyli matka, Bożena i jej mąż pantoflarz postanowiło wziąć mnie w krzyżowy ogień pytań, dlaczego teść nie pomaga mi przy remoncie mieszkania, gdzie jest Kasia jak ja się tu sam męczę, Dlaczego nie ma jeszcze żadnych mebli i innego wyposażenia,  gdzie będzie wesele. Tego po prostu wytrzymać już nie mogłem. Konrad widząc moje zdenerwowanie zaprosił mnie do jakiegoś baru. Jednak w Andrzejki nie łatwo było gdziekolwiek dostać się bez rezerwacji.

Przed jednym z lokali Konrad zaczął stukać  w okno  i dyskutować z ochroniarzem, który tłumaczył, że nie wpuści nas z uwagi na brak miejsc. Nie wiem, co Konradowi odbiło, ale  nagle z nerwami kopnął w przeszklone drzwi do lokalu, które natychmiast rozsypały się z trzaskiem. Gdy usłyszałem „łapać ich” odwróciłem się i w obawie, aby nie mieć kłopotów i nie płacić czasem za coś, czego nie zrobiłem zacząłem biec prosto przed siebie. Nagle wpadłem do jakiegoś dołu i poczułem ostry ból w kostce prawej nogi. Myślałem, że to tylko zwichnięcie, ale rano noga była sina i mocno spuchnięta, więc trafiłem do szpitala. Matka, gdy tylko się o tym dowiedziała to stwierdziła krótko: to Bóg pokarał cię za to, że w trakcie rekolekcji remontowałeś mieszkanie. Oczywiście to ja byłem winny, że Konrad przeze mnie spędził całą noc w areszcie. Miałem serdecznie dość wszystkiego. Leżąc w szpitalu uświadomiłem sobie, pod jakim  ja  jestem pręgierzem i jaki wpływ ma na mnie moja matka. Ojca nie miałem bo popełnił samobójstwo. Przez jakiś czas wychowywała mnie babcia. Miałem wtedy dwa lata. Jak tylko sięgam pamięcią zawsze mogłem liczyć tylko na siebie. A matka? Nie liczyła się z nikim. Utrzymywała się z mojej renty po ojcu. Wyszła drugi raz za mąż, ale jak twierdziła z nim też jej się nie układało. Do wesela, które dla mnie stało się nagle bardzo odległe i do tego pod dużym znakiem zapytania zostało niewiele czasu, a ona w ogóle niczym się nie przejmowała. Nie potrafiła mnie nawet pocieszyć. Bałem się nawet czy sama nie doprowadzi do skłócenia mnie z Kasią. Wiedziałem, że z Bożeną były specjalistkami w tym zakresie. Była nieobliczalna. Przyjmując pozycję ofiary skutecznie zawładnęła moją osobą wymuszając posłuszeństwo i uległość. Swoim zachowaniem spowodowała, że pomimo iż miała męża czułem się odpowiedzialny za nią i za dom. Czułem, że muszę ją szanować i nawet, gdy nie ma racji godzić się z jej poglądami. Sobie przypisywałem, więc wszelkie niepowodzenia. Miałem już jednak tego dość. Chciałem uciec od niej jak najdalej i jak najszybciej. Nie mogłem zrozumieć, że mając drugiego męża, który wybudował duży dom nie przeniosła się do niego. Obiecała mi mieszkanie i słowa nie dotrzymała. Sam więc organizowałem sobie i załatwiałem  wszystkie sprawy związane z weselem. Ktoś jednak, chyba tam u góry czuwał nade mną przez cały czas. Kierował moimi sprawami i robił wszystko bo sprawy związane z weselem  zakończyły się dla mnie pełnym sukcesem. W końcu nadszedł prawdziwie najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Był to 4 luty 1989 roku. Dzień ślubu, dzień, w którym na stałe połączyłem się z moją ukochaną. Dzień, w którym pomimo wszelkich niepowodzeń, trudności i przeciwności losu, wrednej rodziny, obojętności matki był tym wymarzonym i tak długo przeze mnie oczekiwanym dniem. Dzień, który na dobre wprowadził bardzo dużo zmian w moim życiu. Dzień, w którym dzięki wielkiej miłości do Kasi, jej zrozumieniu, uczciwości, przychylności i chęci wybaczania mogłem rozpocząć praktycznie nowe życie. Życie pełne szczęścia, miłości i radości. Do dzisiaj pamiętam, jak w czasie kościelnej ceremonii ślubnej nagle gdzieś z góry rozległo się głośne AVE MARYJA. Dreszcz wzruszenia przeszedł po całym moim ciele. Musiałem mocno zacisnąć zęby, aby nie popłakać się ze wzruszenia.

W tym dniu nic dla mnie nie liczyło się poza moją żoną. Nieważna była zabawa, goście, znajomi. Byłem zafascynowany swoją żoną, której nie odstępowałem ani na krok. Przez jakiś czas mieszkaliśmy w Częstochowie. Chociaż było to bardzo skromne lokum to  przeżyliśmy w nim piękne i niezapomniane chwile. Gdy tak teraz sięgam pamięcią w tamte czasy to przypominam sobie, jak w tym właśnie mieszkanku przy mojej Kasi zapominałem o całym świecie. Pamiętam jak któregoś wieczora, gdy za oknem było zimno i nieprzyjemnie napaliłem solidnie w naszej kuchni węglowej. Dokładając drwa, które przyjemnie trzaskały leżeliśmy sobie w łóżku przytuleni do siebie. Było już ciemno. Mrok ogarniał całe pomieszczenie i tylko nagrzana do czerwoności blacha i fajerki dawały przyjemny poblask. Wydobywające się z paleniska kuchni charakterystyczne dźwięki palonego drewna wprowadzały nas w niesamowity, przyjemny i bajkowy nastrój. Leżąc przy mojej Kasi  wyobrażałem sobie, że znajdujemy się w zaczarowanym królestwie, gdzie przy ogromnym kominku tajemniczej komnaty wylegujemy się na miękkich futrzanych skórach. Spędziliśmy tam jeszcze kilka innych cudownych chwil. I chociaż tak bardzo natrudziłem się przy zdobyciu tego mieszkanka to naprawdę ucieszyłem się, gdy Kasia któregoś dnia  powiedziała mi, że jej babcia otrzymała przydział na nowe mieszkanie w Katowicach. Na spółdzielcze M3 czekała ponad 20 lat. Mając jednak gdzie mieszkać podarowała Kasi  to mieszkanie. Bez żalu sprzedałem, więc to, co z tak dużym wysiłkiem uzyskałem.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nic nie jest nam obceco ludzkie

  Nic co ludzkie nie jest nam obce Zacznijmy od początku, bo tam zwykle tkwi tajemnica Życie jest nieprzewidywalne, pełne zmian i dram...