13 czerwca 2025

Asfalt i pobocze życia

 

Asfalt i pobocze życia

Miałem wtedy może osiem, może dziesięć lat. Nie pamiętam dokładnie. Pamiętam tylko, że dzień był jasny, jakby słońce nie miało przed sobą  ani jednej chmurki. Pojechałem z mamą do dalszej rodziny, do małej miejscowości o nazwie Szarlejka. Wieś jak z obrazka – trochę pól, trochę domów, trochę drzew, które znały więcej historii, niż mieszkańcy zdołaliby opowiedzieć.

Wujek – jeden z tych pogodnych, z wiecznym uśmiechem i łagodnym spojrzeniem – zaproponował, że przewiezie mnie rowerem. Poczułem ekscytację. Jego rower był super.  Usiadłem na metalowym bagażniku tego roweru, łapiąc równowagę jak marynarz na dziobie statku. Droga była asfaltowa, prowadziła w stronę Częstochowy, a ruch – jak na wieś – był spory. Samochody mijały nas z obu stron, szumiąc jak fale, kiedy obmywają kamienie.

I wtedy – jakby ktoś nacisnął niewidzialny przełącznik – coś się stało.

Moja stopa, nie wiadomo jak, wsunęła się między szprychy tylnego koła. Rower zaskrzypiał, jakby zaprotestował. Potem zatrzymał się gwałtownie. Poczułem szarpnięcie, coś jak wyrwanie z rzeczywistości. W jednej chwili byłem  pasażerem, w drugiej – już nie.

Leciałem.

Czas zwolnił. Pamiętam asfalt – szorstki, ciemny, bliski. Poczułem ból. Silny, ostry, jakby ziemia chciała mnie zatrzymać na zawsze. Samochody jechały. Z przodu, z tyłu, obok. Słyszałem silniki. Świat nagle stał się za duży, a ja – za mały.

Wtedy zamknąłem oczy. I pomyślał: to koniec.

Nie krzyczałem. Nie płakałem. Po prostu się poddałem. Było w tym coś cichego, czystego. Przez ułamek sekundy bałem się tylko bólu. Śmierć nie była tak straszna, jak myśl, że będzie bolało. W swojej wyobraźni widziałem wypadek, połamane kości, krew. Byłem przerażony

I nagle… coś się zmieniło.

Nie widziałem nic. Ale czułem. Jakby niewidzialna siła popchnęła mnie na bok, na pobocze. . Nie było szarpnięcia. Nie było paniki. Było  tylko pchnięcie – łagodne i cichy, jakby nie pochodziło z tego świata.

Kiedy otworzyłem oczy, leżałem na poboczu. Trawa była chłodna, ziemia miękka. Samochody przejeżdżały dalej, nie zatrzymując się. Może nikt nawet nie zauważył, co się wydarzyło. Wstałem. Otrzepałem spodnie. Spojrzałem na swoje dłonie. Nic. Żadnego zadrapania, żadnej krwi. Tylko ten dziwny spokój, który rozlał się po moim ciele jak ciepły strumień.

Wujek dobiegł do mnie blady jak ściana. To niemożliwe – powiedział. Pytał coś mnie, trząsł się. Ja jednak nie odpowiadałem. Nie musiałem. W moich  oczach było co dorosły może chyba zrozumieć.  Jakby na moment spojrzał w coś większego niż strach.

Od tamtej pory minęło sporo lat, a jednak pamiętam to zdarzenie.  Czas przestaje mieć znaczenie, kiedy niesiesz w sobie pytanie, na które nie ma odpowiedzi.

Czy to był przypadek? Szczęście? Odruch ciała? A może coś – ktoś – naprawdę mnie wtedy dotknął? Ocalił? Przesunął?

Mam swoją teorię na temat tego i innych zdarzeń jakie mi się przytrafiły.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niesprawiedliwość niszczy człowieka

  Niesprawiedliwość niszczy człowieka Niesprawiedliwość to ciężar Dla serca każdej ofiary To ból, który drży w myśli To cierpienie...