12 czerwca 2025

Zanim pociągną

 

Zanim pociągną

Miałem siedem lat. Lato pachniało dojrzewającym zbożem, słońce drażniło skórę, a wieś tętniła zwyczajnym rytmem: szczekaniem psów, turkotem wozu, nawoływaniem matek przez podwórza. Biegałem boso, jak zawsze, po rozgrzanym piasku, włócząc się z ciekawością tam, gdzie nie powinienem. Dzieci mają dar odnajdywania miejsc, które dorośli omijają.

Nie wiem już, jak tam trafiłem. Czy to ja skręciłem w stronę domu, który wszyscy nazywali "łobuzerskim", czy może oni mnie zawołali. Może obiecali coś, może tylko spojrzeli w sposób, którego nie umiałem zignorować. Pamięć nie trzyma szczegółów. Pamięć trzyma emocje.

Było ich dwóch. Starsi — dla mnie niemal dorośli. Siedzieli przed domem, rozleniwieni, w cieniu, który ledwie odpędzał upał. Pamiętam ich śmiech, nieprzyjemny, lepki, i spojrzenia, które nie były ani przyjazne, ani groźne. Raczej… zabawne.

Z początku myślałem, że żartują. Że to taka gra, której nie rozumiem. Ale potem kazali mi klęknąć. Zobaczyłem nóż — długi, z ostrzem błyszczącym jak lustro. Jeden z nich spojrzał mi prosto w oczy.

– Pocałuj – powiedział.

Włożył nóż do moich ust. W poprzek. Tak, że jego ostrze opierało się o wnętrze moich policzków. Jeśli tylko pociągnąłby – rozciąłby mnie na dwie strony. Wiedziałem to, nawet jeśli nie rozumiałem dokładnie, co oznacza taka rana.

Pocałuj, powtórzył.

Więc zwilżyłem wargi śliną, żeby zostawić ślad. Żeby wiedział, że się podporządkowałem. Żeby nie musiał używać siły.

Zrobili to dwa razy. Za drugim razem serce waliło mi jak młotem, całe ciało było napięte jak struna. Nie miałem gdzie uciec, nie miałem jak się bronić. Tylko czekałem. Czułem strach.

I wtedy… przyszła cisza. Dziwna, spokojna. Jakby ktoś usiadł w mojej głowie i powiedział:

„Nie bój się. Nic ci nie zrobią.”

To nie był mój głos. Nie brzmiał jak moje myśli. A jednak był we mnie, jakby czekał właśnie na ten moment.

I rzeczywiście – zaraz potem chłopak wyjął nóż. Roześmiali się jeszcze raz. Może już znudzeni. Może usatysfakcjonowani.

– Spadaj do domu – powiedzieli.

Wstałem. Nogi miałem z waty, ale biegłem. Biegłem, aż dom pojawił się przede mną, znajomy jak wybawienie.

Nie powiedziałem nikomu. Nie wtedy. Nie przez wiele lat.

Ale czasem, w nocy, ten głos wraca. Nie ostrze, nie chłopcy. Tylko ten jeden, spokojny szept, który przebił się przez przerażenie. Jakby coś większego niż oni i większego niż ja stało wtedy obok mnie. Ciche. Niewidzialne. Prawdziwe.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Taniec na stogu siana

  Taniec na stogu siana W polu zielonym, gdzie wiatr szumi Stóg pachnącego siana stoi wysoko A na nim wiejskie dziewczyny baraszkują...