Chłopiec z Kiedrzyna
To był zwyczajny dzień. Niebo miało kolor wypranej szarości, a drogi wiodły przez znajome krajobrazy zbyt ciche, by coś zapowiadały. Ja i moja żona jechaliśmy z nadzieją, z zamiarem obejrzenia pewnego domu – nowego budynku jednorodzinnego w miejscowości Kiedrzyn pod Częstochową. Ogłoszenie było lakoniczne, zdjęcia zamazane, ale cena — wyjątkowo niska. Zbyt niska.
„Może okazja?” — pomyślałem. A może pułapka.
Dom stał przy głównej ulicy, częściowo ukryty za zaniedbanym żywopłotem. Miał w sobie coś… nienazwanego. Był nowy. Nie wyglądał na zaniedbany. Ale też nie wyglądał na dom, który tętnił życiem
Zatrzymaliśmy się. Podeszliśmy pod furtkę i zaczęliśmy używać domofonu w nadziei, że ktoś nas wpuści do środka.
W domofonie panowała jednak cisza.
Minuty płynęły jak gęsty syrop. Żadnej odpowiedzi. Żadnego ruchu. Tylko dźwięk przejeżdżających co jakiś czas samochodów. I wtedy to się stało.
Spojrzałem ku górze, na piętro domu, jakby coś mnie przyciągnęło wzrokiem. Firanka w jednym z okien poruszyła się ledwie zauważalnie. I za nią… twarz chłopca.
Mały, może ośmio- lub dziesięcioletni. Stał tam nieruchomo. Jego oczy patrzyły prosto na mnie — duże, ciemne, puste. A twarz... była zbyt blada, niemal kredowa, jakby nie znała światła słonecznego. I była jakaś dziwnie niepasująca do ciała dziecka.
Chłopiec szybko się cofnął. Firanka opadła.
Ja na chwilę zamarłem.
– Widziałaś to? – zapytałem żonę.
– Nie. A co? Chłopiec. Na piętrze.
– Ale przecież... Nic nie widziałam i nikt nie otwiera…
Wciąż staliśmy przed furtką, gdy z bocznej uliczki nadszedł starszy mężczyzna z siwą brodą i zakupami w rękach. Zatrzymał się obok nas i zapytał z życzliwym, choć zrezygnowanym tonem:
– Państwo do kogo?
– Oglądamy ten dom… Mieliśmy się spotkać z właścicielem. Ale nikt nie odpowiada. Przed chwilą widzieliśmy dziecko na piętrze.
Mężczyzna uniósł brwi i westchnął ciężko.
– Oj, państwo... – pokręcił głową. – W tym domu od ponad roku nikt nie mieszka. Jest opuszczony. I powiem panu… nikt go nie chce kupić. Ludzie mówią, że tam straszy. Nieraz dzieciaki mówiły, że coś w oknach widać. Ale to raczej duchy, nie żywi.
Na chwilę zapadła głucha cisza. Poczułem, że coś zimnego przesunęło się po moim karku.
Spojrzałem jeszcze raz na to okno. Firanka jednak już się nie poruszyła.
Nie zadzwoniliśmy więcej. Nie próbowaliśmy się skontaktować z właścicielem. Wróciliśmy do samochodu w milczeniu.
Dopiero po kilku kilometrach, kiedy szum silnika zatarł echo tamtej chwili, odważyłem się odezwać:
– Myślisz, że to naprawdę był…?
Żona tylko wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Ale nie chciałabym tam spać. Ani jednej nocy.
Dom w Kiedrzynie podobno wciąż stoi. Oglądało go wielu. Żaden się nie zdecydował na kupno. A jeśli zapytać sąsiadów, wszyscy powiedzą to samo:
Nie kupuj. Tam coś złego jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz