Cisza w kawiarni
Siedziała przy oknie starej kawiarni, wpatrując się w mokre od deszczu szyby. W filiżance była zima kawa, której nawet nie tknęła. Maja miała dziś powiedzieć coś ważnego. Coś, co zbierała w sobie przez tygodnie. Ale teraz… nie była już pewna, czy to ma sens. Obok niej siedział Andrzej. Nerwowo obracał łyżeczkę, nie wiedząc, czy powinien mówić, czy milczeć. Od ich ostatniej rozmowy minęło sporo czasu — rozmowy, która skończyła się trzaskiem drzwi i ciszą, która trwała zbyt długo.
— Chciałem cię przeprosić — powiedział w końcu. Zbyt szybko, zbyt lekko. Słowa spadły na stół jak martwe liście.
Maja uniosła wzrok.
— Za co dokładnie? — zapytała cicho.
Andrzej zawahał się. Nie miał przygotowanej odpowiedzi. Mówił automatycznie, jakby próbował przykryć ciszę, nie sięgając do sedna.
Maja pokręciła głową.
— Widzisz, o to chodzi. Słowa nic nie znaczą, jeśli nie są prawdziwe. Jeśli są tylko po to, żeby zapełnić pustkę.
Zamilkł. Przez chwilę słuchał jedynie dźwięku deszczu stukającego o dach. Wreszcie schował telefon, przestał się wiercić. Wziął głęboki oddech i spojrzał jej prosto w oczy.
— Przepraszam, że cię nie słuchałem. Że mówiłem, zanim pomyślałem. Że zamiast być z tobą naprawdę, byłem tylko obok.
Maja wciąż patrzyła, ale tym razem jej spojrzenie zmiękło.
— To już coś — powiedziała. — Bo teraz brzmi, jakbyś wiedział, co mówisz.
— Bo się w końcu zastanowiłem.
Zapanowała cisza. Ale nie była to ta niezręczna, ucieczkowa cisza. Raczej przestrzeń — otwarta i czysta.
Maja sięgnęła po filiżankę i upiła łyk zimnej kawy. Skrzywiła się lekko.
— Zimna — mruknęła. — Ale może od czegoś trzeba zacząć.
Uśmiechnął się.
Bo czasem słowa naprawdę mogą coś zmienić.
Jeśli padną wtedy, gdy są potrzebne. Jeśli są prawdziwe. Jeśli są mądre.
I jeśli są wypowiedziane z serca — a nie tylko z potrzeby wypełnienia ciszy.
Andrzej spojrzał na Maję, próbując odczytać, czy ma jeszcze szansę. Nie mówił nic — uczył się właśnie, że czasem cisza mówi więcej niż cały potok wyznań. Przez chwilę po prostu byli — razem, bez przymusu, bez udawania.
Maja odstawiła filiżankę.
— Nie oczekuj, że wszystko wróci do normy — powiedziała spokojnie. — Nie jestem tą samą osobą, która odeszła wtedy.
— Wiem. I nie chcę, żeby wróciło tak, jak było. Chcę, żeby było… lepiej. Ale jeśli nie chcesz — też to zrozumiem.
Zaskoczył ją. Nie próbował naciskać, nie obiecywał, że wszystko się zmieni. Po prostu był szczery. I właśnie ta prostota sprawiła, że w jej sercu coś drgnęło.
Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę. Na jego zmęczone oczy, na dłonie, które tym razem nie szukały nerwowo telefonu, tylko spoczywały spokojnie na stole.
— Wiesz, dlaczego wtedy odeszłam? — spytała cicho.
— Bo miałem odpowiedź na wszystko… oprócz ciebie.
Uśmiechnęła się smutno.
— Tak. Bo moje słowa nie miały znaczenia. Odbijały się od ciebie jak echo od ściany.
Andrzej przytaknął.
— Teraz słyszę. Jeśli jeszcze chcesz mówić.
Spojrzała przez okno. Deszcz zelżał. Ludzie z parasolami zaczęli przechodzić przez ulicę. Świat, mimo wszystkiego, szedł dalej.
— Może… spróbujmy się spotkać jeszcze raz. Gdzieś indziej. Bez przeszłości z bagażem na plecach. Może od nowa.
— Jutro? — zapytał z nadzieją, ale bez presji.
— Może za kilka dni. Najpierw chcę zobaczyć, czy te twoje słowa... zostaną.
Uśmiechnął się, tym razem naprawdę. Nie triumfalnie. Cicho, wdzięcznie.
Bo wiedział, że wreszcie
powiedział coś, co miało sens.
Nie wszystko da się naprawić jednym zdaniem. Ale od jednego zdania można
zacząć.
I czasem — to wystarcza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz