05 czerwca 2025

Demoniczna choinka

 

Demoniczna choinka

To była mroźna zima. Zawieje i zamiecie hulały całymi dniami. Na podwórku śniegu było nasypane aż po kolana. Za stodołą widać było zaspy, które  miały  nawet po kilka metrów. Życie na wsi praktycznie zamarło. Wszyscy gospodarze krzątali się tylko w obrębie własnych domów. Robili to tylko wtedy gdy naprawdę musieli.  Najważniejsze dla każdego były zapasy opału węgla i drewna oraz żywności. Bez tego zimy nie można było by przetrwać. Ci, którzy byli  dobrze  przygotowani to  teraz mogli liczyć na spokój i brak zmartwień. U nas też mieliśmy wszystkiego pod dostatkiem więc panowało błogie lenistwo i zabawa. Jedyne, co każdemu spędzało sen z powiek i prawdziwe wyzwanie to wyprawa do wychodka. Tak wyprawa, bo w takich warunkach inaczej tego nie można nazwać.  Wychodek był oddalony od domu o prawie sześćdziesiąt metrów. Zbudowany z drewnianych, nieszczelnie zbitych desek. Nie dość, że nie chronił przed zimnem to nie gwarantował żadnego bezpieczeństwa. Latem to nawet te szczeliny były przydatne z wielu powodów. Jednak teraz gdy mróz sięgał dwudziestu kilku stopni  skorzystanie z tej wygódki było prawdziwym bohaterstwem. Kilkuminutowy pobyt w środku  powodował  dreszcze i to nie tylko z zimna. Dookoła ciemno, wichura, świsty, gwizdy i  trzeszczenie desek jakby cały wychodek miał się  roztrzaskać. Często krótki nawet pobyt w nim  powodował strach, a nawet  objawy paniki. Bezpieczny powrót do chałupy sprawiał prawdziwą ulgę. W izbie było fajnie. Trocinowiec rozgrzany do czerwoności zapewniał ciepło i przytulną atmosferę. Zresztą zbliżały się święta Bożego Narodzenia to już sam ten okres powodował, że żyło się jakoś inaczej. Wszyscy byli dla siebie bardziej mili i uprzejmi. Dzieci psociły i urządzały gonitwę po całej chałupie. Dorośli przy gorzałce snuli najróżniejsze opowieści. Czas szybko leciał. Jakiś tydzień przed wigilią zaczęła się większa krzątanina. Mróz nie odpuszczał. Dziadek jak co roku zakomenderował, że pora iść do lasu po choinkę. Dzieciaki jak tylko to usłyszały to natychmiast naniosły słomy, powyciągały różnokolorowe bibuły i zaczęło się wielkie tworzenie ozdób choinkowych. Choinka każdego roku była naturalna, przyniesiona prosto z lasu. Przyniesienie choinki to zawsze było wielkie wydarzenie. Do oddalonego o 12 kilometrów lasu udawało się aż pięcioro rodzeństwa. Stasiek, Kazik, Józek, Bogumiła i Tereska. Zawsze trzymali się razem. Twierdzili, że taka wyprawa będzie bezpieczniejsza i przyjemniejsza jak pójdzie więcej osób.  Najmłodszy był Kazik. Miał dopiero piętnaście lat i nigdy nie był brany pod uwagę na taką eskapadę, ale zawsze jakoś udawało mu się  wyruszyć ze wszystkimi. Do lasu każdego roku rodzeństwo wychodziło dopiero jak się ściemniło czyli po godzinie  szesnastej. W lesie byli koło dziewiętnastej. Było to uwarunkowane głównie tym, że w okresie przedświątecznym mieszkańcy z całej wsi wybierali się do lasu po choinki. Za dnia było dużo kontroli przez leśniczego i zaprzyjaźnionych z nim myśliwych. Nikt nie chciał płacić kary lub mieć inne problemy z tego, że kradnie choinki. W ich przypadku to może i by się wybronili bo zawsze wycinali tylko jedną choinkę dla siebie. Inni wycinali po kilka lub kilkanaście na zarobek. Dlatego trzeba było uważać i lepiej nikomu w drogę nie wchodzić. Był zakaz samowolnego wycinania  choinek. Można było kupić u leśniczego, ale nikt tego nie robił.  Zresztą najlepszą frajdą i zabawą, a także i przygodą było jak choinkę na święta zdobyło się samodzielnie. Tym razem z uwagi na silne wiatry i zawieje, a do tego duże opady śniegu babcia postanowiła, że Kazik kategorycznie musi zostać w domu. Matka i ojciec podzielili to zdanie, które było nieodwołalne. Na nic zdały się prośby i szlochy Kazika. Decyzja zapadła. Pogoda trochę pokrzyżowała plany, gdyż wichura nie ustępowała dlatego cała czwórka wyruszyła  już po godzinie czternastej. Kazik gdzieś się stracił, ale może i lepiej. Nie było mu przykro patrzeć jak rodzeństwo udaje się na wyprawę. Wyposażeni w siekierę i piłkę do cięcia metalu  udali się w kierunku lasu pokonując polne zaspy. Silny wiatr utrudniał marsz dlatego dotarcie do lasu zajęło im znacznie więcej czasu aniżeli zaplanowali sobie. Gdy w końcu po godzinie  osiemnastej weszli na leśną drogę mogli trochę odpocząć. W lesie było zdecydowanie spokojniej. Księżyc dawał trochę światła więc nie było tak źle jak przewidywali. Oczywiście bez lamp naftowych chodzenie po lesie nie miało by najmniejszego sensu. Gdy chwilę odpoczęli ruszyli w znane sobie miejsce gdzie znajdowały się najpiękniejsze ich zdaniem choinki. Po około czterdziestu minutach zbliżali się do celu. W pewnej chwili zauważyli przed sobą nikłe światełko. Przykucnęli szybko zasłaniając swoje lampy naftowe w obawie, aby nie zostali zauważeni. Niestety było za późno. Ktoś coraz szybciej zbliżał się w ich stronę. Nie wiedzieli kto to może być. Tym razem przestraszyli się na dobre. Siedzieli tak przez dobrą chwilę, gdy nagle usłyszeli znajome nawoływania. Po chwili wszystko było już jasne. To Kazik pierwszy jak zwykle wymknął się z chałupy i przed nimi dotarł do lasu. Rodzeństwo  i tym razem, jak co roku znowu było razem. Na początku mocno się wkurzyli, że sam wybrał się w taka pogodę nikomu nic nie mówiąc nawet w zaufaniu. Przecież mogło mu się coś stać i nawet nikt by nie wiedział.  W końcu jednak wszyscy z radością poszli szukać wymarzonej choinki. Długo przebierali i jakoś żadne drzewko im się nie podobało. Czas szybko i nieubłaganie leciał, a oni nie potrafili zdecydować się którą choinkę zabrać do domu. W końcu wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że jest drzewko które idealnie będzie nadawało się do ich izby. Spełniało wszystkie ich oczekiwania. Problem jednak polegał na tym, że było to bardzo duże drzewko. Choinka miała ponad osiem metrów. Musiał ktoś wdrapać się na drzewo, aby odciąć to wymarzone, dwuipółmetrowe świąteczne drzewko. Oczywiście wybór padł na Kazika. Był najmłodszy i najsprytniejszy. Jemu też bardzo spodobało się, że spośród dużo starszego rodzeństwa to właśnie on dokona tego najważniejszego. To dzięki niemu cała rodzina będzie mieć wspaniałą choinkę. Duma wręcz go rozpierała.  Szybciutko wdrapał się na drzewo i już po chwili było słychać jak Kazik  zdecydowanie ścina drzewko. Nagle wszyscy usłyszeli krzyk oraz głuchy odgłos uderzającego ciała o ziemię . To Kazik spadł z drzewa i teraz leżał na wznak na śniegu. Widok był przerażający, gdyż nie dawał żadnych oznak życia, a z  ust leciała mu krew. Rodzeństwo przez chwilę nie bardzo wiedziało jak się zachować. W końcu najstarszy Stasiek przystąpił do reanimacji. Aktywnie pomagała mu Tereska. Czas dłużył się i wszystkich zaczęła pomału ogarniać panika. W końcu Kazik zaczynał dawać oznaki przytomności. Najpierw zaczął poruszać rękami a następnie nogami. Po kilkunastu minutach można było nawiązać z nim kontakt słowny. Był otumaniony i absolutnie nie wiedział co się stało. Najgorsze było to, że nie mógł wstać nie mówiąc już aby zrobił chociaż jeden krok. Wszyscy najbardziej obawiali się co powiedzą w domu rodzice i dziadkowie.  Kazik przecież miał zostać w domu. W końcu podjęli decyzję, że do niczego się nie przyznają. Mieli nadzieję, że Kazik w końcu ocknie się na tyle, że do domu wejdzie sam. Postanowili, że na razie będą go nieść. Dziewczyny miały zabrać  choinkę, aby nic się nie wydało. Droga do domu była bardzo ciężka.  Prawie całą drogę nieśli Kazika na zmianę raz Józek, a raz Stasiek. Kiedy byli już koło stodoły Kazik rzeczywiście stanął na nogach i do chałupy wszedł o własnych siłach. Wprawdzie kręciło mu się w głowie i miał nudności ale starał się, aby w razie czego nikt tego nie zauważył. Rano wymyślili jakąś bajeczkę i to co wydarzyło się w lesie udało im się utrzymać  w tajemnicy. Kazik przez trzy dni czuł się jeszcze okropnie ale było widać, że tak naprawdę nic poważnego mu się nie stało. Cała rodzina była zadowolona, że przynieśli taką fajną choinkę.

W dzień wigilii wstawiono choinkę do największej izby. Miała nienaganne  proporcje. Sięgała do samego sufitu. Pięknie pachniała lasem. Była po prostu idealna. Wszystkim bardzo się podobała. Gdy została ustrojona różnymi ozdobami wyglądała wspaniale. Zapalone świeczki dodawały jej blasku i świątecznego nastroju. Widok choinki był przepiękny. Nawet rodzeństwo patrząc na nią zapomniało, co przydarzyło się w lesie i ile kosztowało ich zdobycie tego drzewka.  Po wieczerzy wigilijnej cała rodzina świętowała i wszyscy dobrze się bawili. Przed dwudziestą trzecią całe rodzeństwo udało się do kościoła na pasterkę. Zarówno w drodze do kościoła jak i z powrotem nikt ani jednym słowem nie wspomniał o wydarzeniu jakie miało miejsce w lesie. Po powrocie do chałupy Kazik wygasił wszystkie świeczki na choince i cała rodzina poszła spać.

Najpierw obudzili się dziadkowie, a następnie rodzice. Ogień błyskawicznie rozprzestrzeniał się po całej chałupie. Nie było najmniejszych szans na jego ugaszenie. W ostatniej chwili wszyscy chociaż mocno poparzeni opuścili chałupę. Stojąc na mrozie koło wychodka patrzyli jak płonie ich cały dobytek. Na szczęście Stasiek wraz z ojcem zdążyli wyprowadzić z obory krowy i konie. Wszystko doszczętnie spłonęło Przybyła Straż pożarna nie miała już czego gasić. Zmartwiona i smutna rodzina schroniła się w starej szopie obok wychodka. Rankiem ich oczom ukazały się zgliszcza ich chałupy, obory i chlewa. Najdziwniejsze jednak było to, że pośród całej tej spalenizny  górowała nad nią choinka. Stała prościutko, a wszystkie gałązki były zupełnie zielone. 

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nic nie jest nam obceco ludzkie

  Nic co ludzkie nie jest nam obce Zacznijmy od początku, bo tam zwykle tkwi tajemnica Życie jest nieprzewidywalne, pełne zmian i dram...