Ktoś nade mną czuwa. Moje życie w cieniu niewidzialnej opieki
Czasami życie nie krzyczy, tylko szepcze. Nie popycha, tylko delikatnie kieruje. Przez lata możemy tego nie zauważać. Pędzimy, podejmujemy decyzje, gubimy się i odnajdujemy na nowo. Ale przychodzi taki moment, kiedy człowiek się zatrzymuje. Patrzy wstecz. I zaczyna dostrzegać znaki, których wcześniej nie rozumiał.
W moim życiu było wiele takich znaków. Dziś wiem, że ktoś nade mną czuwał. Może nie dosłownie, może nieuchwytnie, ale wyraźnie. Prowadził mnie wtedy, gdy sam bym pobłądził. Dzięki temu zrozumiałem, że nawet drobna zmiana może stać się początkiem wielkiej przemiany. To historia o wewnętrznym głosie, o decyzjach, które z pozoru były zwyczajne, a w rzeczywistości zmieniły wszystko.
Mam już swoje lata i dopiero teraz, z tej perspektywy, zaczynam doskonale rozumieć pewne rzeczy, które wcześniej rozumiałem, ale czasami zastanawiałem się. Zastanawiałem się dlaczego, kto, w jakim celu. Działaj patrzę na swoje życie zupełnie inaczej.
W życiu wielokrotnie byłem o krok od tragedii. Mogłem mieć poważne kłopoty, stracić zdrowie, a może i życie. Czasem wszystko wskazywało na to, że zaraz stanie się coś naprawdę bardzo złego... a jednak sytuacja nagle się zmieniała. Czasem ktoś niespodziewanie się pojawiał, innym razem po prostu… coś mnie powstrzymywało. Trudno to wyjaśnić. Jakby niewidzialna siła stała za mną i szeptała: „Nie teraz. Jeszcze nie czas.”
Pięć lat temu wydarzyło się coś, co całkowicie zmieniło moje życie. Nie było żadnego konkretnego powodu, żadnego ostrzeżenia, żadnego lekarza z podniesionym palcem. Po prostu… wewnętrzny głos, spokojny i stanowczy, powiedział mi: „Przestań pić. Już wystarczy.”
Nie miałem jakiegoś znaczącego problemu z alkoholem. Piłem jak wielu — raz więcej, raz mniej, czasem do towarzystwa, czasem dla relaksu. Nie przepijałem wypłaty, nie pożyczałem na alkohol, nie sprzedawałem żadnych rzeczy jak wielu to robiło. Czasem sam zastanawiałem się czy nie za dużo piję, ale nie czułem, że jest źle. Były momenty, że chciałem zaprzestać picia jednak odwlekałem. Pewnego dnia dnia coś we mnie się zmieniło. Posłuchałem tego głosu. I od tamtej chwili nie wypiłem ani kropli żadnego alkoholu.
Nie wiedziałem wtedy, jaką falę zmian to uruchomi. W tym samym czasie mój syn — który także nie miał problemu z alkoholem — postanowił również przestać całkowicie pić. Jakby coś mu podpowiedziało to samo. A miał problemy ze zdrowiem: wyniki wątrobowe, układ odpornościowy, astma… Teraz w jego przypadku wszystko zaczęło się poprawiać. Nie wiem czy to, że nie pije jest powodem czy nie, ale stan zdrowia uległ poprawie.
Czy to przypadek?
Nie sądzę.
Rok temu znów coś we mnie się poruszyło. Może to był szept tej samej siły. Postanowiłem schudnąć. Ot, po prostu — wstałem rano i powiedziałem sobie: „Dość”. Moja żona tylko się uśmiechnęła. „Ja też powinnam” — powiedziała. I zaczęliśmy razem.
Dziś mamy po 20 kilogramów mniej. Czujemy się lepiej, zdrowiej, lżej. I, co najważniejsze, jesteśmy razem w tym postanowieniu, wspieramy się, trwamy.
Z czasem coraz częściej wracam myślami do tych wszystkich chwil, kiedy życie mogło się potoczyć inaczej. Może tragicznie. Może źle. Ale ktoś lub coś zawsze mnie prowadziło. Chroniło. Budziło, kiedy trzeba.
Nie potrafię tego nazwać. Nie chcę nawet próbować udowadniać niczego nikomu. Ale dziś już wiem: nie jestem sam.
I chyba nigdy nie byłem.
Dziś, po tych wszystkich zmianach, czuję, że życie stało się prostsze, a jednocześnie głębsze. Może dlatego, że nie muszę już walczyć ze sobą. Może dlatego, że oczyściłem ciało i umysł z tego, co mnie przytępiało, rozpraszało, oddalało od istoty rzeczy. Mam więcej czasu. Więcej spokoju. Więcej przestrzeni na myślenie, czucie, rozumienie. Zamiast ciągłego pędu i reagowania na świat, częściej go obserwuję, próbuję pojąć. Nie z pozycji wszystkowiedzącego, a raczej ucznia życia, który z pokorą patrzy na to, co jeszcze przed nim. Rozwój duchowy stał się dla mnie czymś naturalnym. Nie chodzi o religijność, choć wiara towarzyszy mi coraz wyraźniej. Wiara, ale moja i na własnych zasadach. Chodzi o to, że zacząłem słuchać siebie naprawdę, głęboko. Zacząłem rozumieć, co mnie porusza, co mnie wzmacnia, a co odbiera siły. Patrzę na świat z większą łagodnością. Zamiast oceniać próbuję zrozumieć. Zamiast walczyć uczę się ufać choć to niełatwe. I może właśnie o to w tym wszystkim chodzi. O dojrzewanie nie tylko ciała, ale i duszy.
Bo kiedy człowiek przestaje się zagłuszać… wtedy wreszcie słyszy. I widzi więcej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz