30 czerwca 2025

Na krawędzi światów

 

Na krawędzi światów

Jak co roku wraz z żoną i synem pojechaliśmy na wczasy do Kołobrzegu. Czas spędzaliśmy na spacerach, rejsach po Bałtyku i wypoczywaniu. Któregoś dnia, zmęczeni miejskim hałasem i własnymi myślami, postanowiliśmy gdzieś uciec. Wsiedliśmy na  wodolot płynący z Kołobrzegu na duńską wyspę Bornholm – niedaleko, a jednak wystarczająco daleko, aby zgubić codzienność. Wyspa powitała mnie chłodnym wiatrem znad Bałtyku, szumem fal i dziwnym poczuciem... że czas tu płynie inaczej.

Spacerując wzdłuż skalistego klifu Helligdomsklipperne odszedłem od rodziny na skraj urwiska. Zapatrzyłem się na wzburzone fale i zrobiłem krok za daleko. Pod stopą usunął mi się kamień – zawirowało mi w głowie, poczułem pustkę pod nogami. Zrozumiałem, że spadam.

Ale nie uderzyłem o skały.

Coś, a raczej ktoś – chwycił mnie w locie. Poczułem lekkie ramiona, ciepłe dłonie i zapach różanego miodu. Unosiłem się w powietrzu, ale czułem się bezpieczny, jakby ktoś spowolnił ł światło i wiatr, by mnie ocalić. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem ją. Stała przede mną, jakby wyłoniła się z mgły. Złotowłosa kobieta o oczach jak letni zmierzch, ubrana w szaty utkane z kwiatów i światła księżyca. Przy pasie miała naszyjnik, który zdawał się żyć. Mienił się barwami, jakby zawierał w sobie wszystkie wschody i zachody słońca.

Freja... – wyszeptałem, nie wiedząc skąd znam to imię.

Uśmiechnęła się, jakby czekała, aż to powiem.

– Rzadko ktoś tu trafia przez przypadek – odparła melodyjnym głosem. – Ale ty nie spadłeś. Ty zostałeś przyciągnięty.

Nie rozumiałem. Wytłumaczyła mi, że Bornholm to jedno z miejsc, gdzie granice między światami są najcieńsze. A dziś, przez jakąś szczelinę w rzeczywistości, ja zwyczajny człowiek  prześlizgnąłem się zaledwie o krok od upadku w przepaść... ale prosto w jej ręce.

W zamian za uratowanie, pomogłem jej odnaleźć zgubioną runę, która wypadła jej z naszyjnika Brisingamen. Podobno tylko człowiek mógł ją dostrzec wśród skał, bo była ukryta przed oczami bogów. A ja ją znalazłem.

Freja spojrzała na mnie badawczo.

– Nie każdy śmiertelnik potrafi dostrzec to, czego nie wolno widzieć. –Nachyliła się bliżej.

 – Chcesz zobaczyć więcej?

Zanim odpowiedziałem, wyciągnęła dłoń. Dotknąłem jej palców. Poczułem ciepło, jakby przez moją skórę przeszło wspomnienie wszystkich ognisk, jakie kiedykolwiek płonęły. Świat zawirował.

Kiedy otworzyłem oczy, stałem w Asgardzie.

Nie było tam złotych zamków jak w bajkach. Asgard był surowy, potężny i piękny jak górska burza. Nad nami rozciągała się wielka tęcza.  Bifröst, a w oddali majaczyły wieże zbudowane z błyszczącego kamienia. Freja uśmiechnęła się, a potem wskazała przed siebie:

– Chodź. Ktoś chce cię poznać.

I wtedy, krok po kroku, poznałem ich wszystkich...

Szliśmy przez Asgard, a wszystko wokół wyglądało jak świat stworzony ze snu i burzy. Powietrze pachniało ozonem, jakby piorun dopiero co uderzył. Każdy kamień zdawał się mieć swoją historię. Każde drzewo szeptało coś starym językiem, którego nie rozumiałem, ale czułem go w sercu. W końcu dotarliśmy do ogromnej bramy wykutej z metalu, który przypominał jednocześnie stal i żywą materię. Freja spojrzała na strażnika. Miał złote oczy, błyszczące jak topniejący lód.

Heimdall – szepnęła. – Przepuść go. Jest zaproszony.

Strażnik skinął głową i bez słowa otworzył bramę.

Zaledwie kilka kroków dalej uderzył we mnie grzmot. Nie dźwięk, lecz siła,  jak fala uderzeniowa. Przede mną stanął Thor, dokładnie taki, jak z legend. Potężny, rudobrody, z młotem Mjöllnirem przy pasie, ubrany w skórzany pancerz noszący ślady wielu bitew. Zmierzył mnie wzrokiem. Nie było w tym wrogości, a raczej próba oceny.

– To ty pomogłeś Freji? – zapytał głosem niskim jak dudnienie burzy.

Przytaknąłem niepewnie.

– Dobrze. W takim razie napij się ze mną. – Wyciągnął beczułkę miodu i podał mi kubek, który sam wypełnił się napojem.

Wypiłem – i nagle usłyszałem śmiech, jakby echo tysięcy wojowników. Thor uśmiechnął się szeroko, poklepał mnie po ramieniu tak mocno, że aż ugięły mi się kolana.

– Masz serce wojownika, choć jeszcze o tym nie wiesz – rzucił. Spotkamy się jeszcze, ale teraz muszę iść.

Thor zniknął tak szybko jak się pojawił.

Później, w cieniu ogromnego jesionu Yggdrasil, zobaczyłem Odyna. Siedział samotnie na kamieniu, z krukami Huginem i Muninem na ramionach. Jego jedno oko płonęło jak słońce, a drugiego nie miał. W oczodole była  pustka, której nie sposób było zrozumieć.

Freja ukłoniła się lekko, a ja zrobiłem to samo.

– Wiem, kim jesteś – powiedział Odyn, zanim się przedstawiłem. – I wiem, że nie jesteś tu przez przypadek.

Zamarłem. Chciałem zapytać „dlaczego ja?”, ale on już odpowiadał:

– Zbliża się czas, kiedy ludzie znów będą musieli pamiętać. O nas. O sobie. Ty... jesteś pomostem.

– Pomostem? Pomiędzy czym? – zapytałem cicho.

– Pomiędzy tym, co zapomniane, a tym, co nadchodzi – odparł. Ale o tym dowiesz się później.

I wtedy usłyszałem śmiech. Nieprzyjemny, ale intrygujący. Z cienia wyszedł Loki, wysoki, chudy, z oczami pełnymi ognia i obłędu. Krążył wokół mnie jak drapieżnik wokół ofiary, albo dziecko wokół zabawek.

– Człowiek w Asgardzie? – śmiał się. – Ciekawe. I jeszcze przez przypadek coś zrobił? – pochylił się do mnie. – Chyba nic nie dzieje się przez przypadek.

– Zostaw go – warknęła Freja.

– Spokojnie, droga siostro. Ja tylko oglądam nową zabawkę świata.

Odyn wstał. Loki zamilkł i uśmiechnął się niewinnie.

– Jego czas jeszcze nadejdzie – rzucił tylko i rozpłynął się w cieniu drzewa.

Tego wieczora siedziałem przy ognisku wśród bogów. Thor opowiadał historię o tym, jak rzucił Mjöllnirem przez trzy góry i wrócił z trollim sercem. Freja śpiewała pieśń, która poruszyła niebo. Odyn milczał, a Loki... pojawił się tylko raz, aby zostawić zagadkową runę przy moim posłaniu. Zasnąłem pod gwiazdami, które wydawały się świecić trochę jaśniej.

Obudziłem się przed świtem. Niebo nad Asgardem było ciemne, ale spokojne. Było ciche jak bezdech przed burzą. Przez chwilę miałem wrażenie, że wszystko, co wydarzyło się poprzedniego dnia, było snem. Ale wtedy zobaczyłem runę, którą Loki zostawił przy moim posłaniu. Była wyryta w kamieniu tak gładkim, że nie mógł pochodzić z żadnego znanego świata. Symbol zdawał się pulsować, jakby miał serce. Rozejrzałem się dookoła. Freja czekała już na mnie. Tym razem jej spojrzenie było inne,  nie delikatne, nie figlarne, ale poważne. Za nią stali Odyn i Thor, a niebo nad nimi przecinał błękitny cień Bifröstu.

– Czas ci powiedzieć prawdę – zaczęła.

Odyn zrobił krok naprzód. W jego dłoni pojawił się zwój. Stary, porośnięty mchem, jakby wydobyty z wnętrza samego Yggdrasila.

– Istnieje proroctwo – powiedział.  Nie takie jak to o Ragnaroku. To starsze. Zapisane przez tych, którzy byli tu przed nami.

– Jeszcze starsi niż bogowie? – zapytałem, czując jak ciarki przechodzą mi po plecach.

– Nie wszystko, co potężne, jest bogiem – odparł Odyn.

Z uniesionym głosem zaczął czytać:

Gdy cień lodu po raz drugi wpełznie w korzenie świata, a młot uderzy trzy razy w pustkę człowiek z krwi ziemi, ale bez pamięci, przebudzi ścieżkę, którą zamknięto przed eonami.

Thor zacisnął dłonie. Freja patrzyła na mnie bez słowa.

– To ty – powiedziała w końcu. – Śmiertelnik, który zobaczył to, co ukryte przed oczami bogów. Runa, którą mi pomogłeś odnaleźć… nie była tylko ozdobą. To był klucz.

– Do czego?

– Do bramy w Jotunheimie, którą nawet Odyn nie potrafił odnaleźć. A teraz dzięki tobie się otworzyła.

Zrobiło mi się zimno. Nagle przypomniałem sobie sen, który miałem przed przebudzeniem. O wieży ze szkła zatopionej w lodzie, o mrocznym oku otwierającym się wśród gór. Nie był to zwykły sen. To była wizja. Odyn podał mi zwój. Kiedy dotknąłem go dłonią, słowa same zaczęły pojawiać się w mojej głowie. Runy układały się w sens, którego nie potrafiłbym wymyślić sam.

Jesteś Niosącym Próg – powiedział Thor. – Tym, który może przejść, ale też zamknąć. Masz wybór.

– Ale… dlaczego ja? – zapytałem.

Freja zbliżyła się i położyła mi dłoń na sercu.

– Bo nie jesteś tylko człowiekiem. Masz w sobie cząstkę magii, której już nie ma w naszym świecie. Magii, którą straciliśmy... ale która przetrwała w tobie.

Odyn dodał cicho:

To, że jesteś tu, nie jest przeznaczeniem. To konsekwencja dawnego wyboru, którego nawet nie pamiętasz. Ale niebawem sobie przypomnisz. Wtedy niebo zadrżało. Daleko na północy, nad Jotunheimem, coś pękło. Światło Bifröstu przygasło na ułamek sekundy. Loki pojawił się znowu, ale tym razem bez uśmiechu.

– Czas ruszać. Brama się otworzyła. A coś… już przez nią przeszło.

Kraina olbrzymów była martwa, ale nie spokojna. Lód tu nie był zwykłym lodem – był żywą pamięcią. Kroki skrzypiały, ale nie odbijały się echem. Wszystko pochłaniała cisza.

Loki prowadził nas przez labirynt zamarzniętych kanionów, jakby znał go od zawsze.

– Dawno temu… miałem tu rodzinę – rzucił. – Ale lepiej, żebyś o tym nie wiedział.

W końcu dotarliśmy do czegoś, co przypominało bramę wykutą w samym czasie  z czarnego lodu, którego nie tknęła żadna pora roku. Kamień runiczny w mojej kieszeni zaczął pulsować.

– To tu – powiedziała Freja. Brama, którą od wieków próbowaliśmy odnaleźć. Ale otworzyć może ją  tylko ktoś pomiędzy światami.

Przyłożyłem runę.

Bramę przeszył ryk. Nie był to dźwięk, lecz uczucie, jakby cały świat przez chwilę stracił równowagę. Lód pękł. W szczelinie pojawiło się oko. Jedno, ogromne. Nie należało do żadnego znanego boga, olbrzyma ani potwora.

On wrócił... – szepnął Loki, blednąc.

– Kto?

Ymir. Pierwszy. Ten, z którego ciała stworzono świat. Ten, którego krew zatopiła wszystko. Jego część przetrwała. I teraz wraca, bo go... obudziłeś.

Zamarłem.

Odyn miał rację. Nie byłem tu przez przypadek. Ale nie byłem też tylko kluczem. Byłem fragmentem pradawnej układanki. A coś we mnie pamiętało Ymirra. Coś we mnie było mu... bliskie. Thor uniósł Mjöllnira. Freja dobyła miecza z różanych cierni. Loki rozłożył ręce i szeptał zaklęcia w języku sprzed run.

Ale nikt nie ruszył się pierwszy.

Bo oto ze szczeliny zaczęła wypełzać mgła, a w niej coś kształtnego, ale niedookreślonego. Twarz, która była każdą twarzą i żadną. Oko, które widziało mnie przed moim urodzeniem.

Wracasz, by mnie zamknąć? Czy wracasz, by mnie wpuścić? – zapytał Ymir. Nie ustami, ale myślą  w mojej głowie.

Kamień w mojej dłoni drżał.

Freja zawołała:

– Masz wybór! Teraz!

Mogłem albo zamknąć bramę, używając runy i swojej woli ryzykując, że stracę część siebie na zawsze, albo pozwolić Ymirowi przejść, wierząc, że może właśnie tego potrzebuje świat. Zburzenia, aby mógł się odrodzić. Mogłem też wejść do środka  jako Niosący Próg i poznać prawdę zanim podejmę decyzję.

Spojrzałem na towarzyszy.

Thor gotów był walczyć do końca. Freja ufała mi. Loki... był ciekawy, co wybiorę.

A ja?

Zrobiłem krok.

Wszedłem.

Wszedłem w mgłę.

Nie czułem chłodu. Nie czułem niczego znajomego. Czas przestał istnieć. Nie było przeszłości, nie było przyszłości. Była tylko świadomość, która wciągała mnie głębiej. Nie szedłem już po ziemi, lecz po pamięci świata. Gdy otworzyłem oczy, choć nie pamiętam, bym je zamykał – znalazłem się we wnętrzu czegoś ogromnego. Nie fizycznie. To nie była jaskinia czy komnata, ale przestrzeń stworzona z myśli i snu.

To było serce Ymira.

Głos przemówił bez dźwięku:

Nie przyszedłeś mnie zabić. Ani mnie wyzwolić. Przyszedłeś, by zrozumieć.

Zobaczyłem wtedy obrazy. Nie oczami, lecz umysłem. Jak sen, który jest wspomnieniem, choć nie twoim. Ymir – istota starsza niż bogowie. Nie był zły. Nie był dobry. Był pierwszym snem lodu i ognia. Odyn i jego bracia Vili i Ve wspólnie go zabili, a z jego ciała stworzyli świat. Z jego mięsa powstała ziemia, z kości góry, z krwi  morza, a  z czaszki  niebo. Po stworzeniu świata natknęli się na dwa pnie drzew i stworzyli z nich pierwszych ludzi. Odyn dał im oddech i życie, Vili dał im inteligencję i uczucia, a dał im mowę, słuch i zmysły.

Ale w Ymirze nie wszystko zostało zabite. Jego rdzeń, jego świadomość  przetrwała. Ukryta w Jotunheimie, uśpiona, czekająca, aż znowu ktoś go poczuje.

Bogowie zapomnieli, że nie są stworzycielami, lecz mordercami – powiedział Ymir.  Ale ty… ty pamiętasz nieświadomie. Bo jesteś ich pomostem. Cząstką człowieka, cząstką snu.

Wtedy zrozumiałem. Nie byłem tylko przypadkowym turystą uratowanym przez boginię. Od początku coś we mnie tkwiło. Cząstka pierwotnej mocy. Cząstka Ymira. I dlatego tylko ja mogłem z nim rozmawiać, a nie od razu walczyć.

Ymir znów przemówił:

Możesz mnie zamknąć  i zapomnieć wszystko. Bogowie będą świętować, a świat będzie trwać. Ale dalej będzie kruchy, pełen zapomnienia.  Możesz mnie przebudzić,  a wtedy wrócę. Nie jako niszczyciel. Jako przypomnienie. Przebudzenie. Nowy początek. Ale wielu nie przetrwa.  Albo… możesz zostać. Zrozumieć więcej. I wrócić jako coś nowego. Nauczyciel. Przewodnik. Poeta między światami.

Wtedy zrozumiałem, że to był test. Nie o władzę. Nie o walkę. O prawdę. Spojrzałem w głąb siebie. Zobaczyłem chłopaka na urwisku, który potknął się i powinien zginąć. Zobaczyłem mężczyznę, który podał rękę bogini. Zobaczyłem siebie teraz  pomiędzy światami.

Sięgnąłem po Serce Bramy  ale nie, by ją zamknąć. Położyłem je na lodowym ołtarzu i przemówiłem:

– Nie czas jeszcze na powrót. Ale czas, by pamiętać. Czas, by śnić na nowo.

Ymir skinął głową  i zniknął. Nie umarł. Nie zniknął. Po prostu… odszedł głębiej.

A ja zostałem sam. Ale już nie taki jak wcześniej.

Otworzyłem oczy. Freja trzymała moją dłoń. Thor patrzył z niedowierzaniem. Loki  uśmiechał się tajemniczo.

– Co zrobiłeś? – zapytała cicho Freja.

– Nie zamknąłem go. Ale i nie wypuściłem. Uczy się. Tak jak my.

Odyn pojawił się jak cień między światem a myślą.

– Zrozumiałeś więcej, niż my przez eony. To początek.

– Początek czego?

Ciebie.

Wróciłem na Bornholm. To sam urwisko. Ten sam wiatr. Ale nie ten sam ja.

W kieszeni miałem fragment runy, który nie dawał się zmyć ani zgubić.

- Rany… O mało nie spadłeś. Musisz uważać tu jest niebezpiecznie. Chodźmy stąd. Zaniepokojona żona wyrwała mnie z rozmyślań

Po około dwóch godzinach wróciliśmy do Kołobrzegu, a po kilku dniach do domu. Te wczasy zapamiętam do końca życia, albo jeszcze dłużej.

Czasem śnił mi się oko z lodu, które patrzy łagodnie, a czasem sam Ymir. Wiem, że Asgard istnieje. I że wrócę tam, gdy świat znów zapomni, kim był.

A wtedy... ja mu  przypomnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nic nie jest nam obceco ludzkie

  Nic co ludzkie nie jest nam obce Zacznijmy od początku, bo tam zwykle tkwi tajemnica Życie jest nieprzewidywalne, pełne zmian i dram...