Ostatnie pożegnanie
Był piątkowy zimowy wieczór. Około godziny 20.00 wyjechałem na przepustkę z jednostki wojskowej w Katowicach do Kawionki, wioski, w której mieszkałem. Pociągiem podróż trwała około 2 godziny. W przedziale jechała jednak grupa młodych, dowcipkujących osób, więc czas bardzo szybko mi zleciał. Jeszcze z dworca przez pola jakieś pół godziny na piechotę i będę w końcu w domu, pomyślałem i nie mogłem się już doczekać, kiedy zobaczę rodziców i rodzeństwo. Ostatni raz na przepustce byłem kilka miesięcy temu, więc już bardzo się stęskniłem za domem. Po opuszczeniu dworca udałem się w stronę ścieżki przebiegającej przez pola w kierunku mojej wsi. Oczywiście można było iść szosą, ale droga ścieżką była zdecydowanie krótsza, a ja chciałem jak najszybciej spotkać się z rodziną. W latach siedemdziesiątych życie w wojsku było nieprzyjemne i trudne do wytrzymania. Dlatego każda chwila poza jednostką była darem z niebios, a spotkanie z rodziną należało do rzadkości. Przyśpieszyłem więc kroku. Idąc wąską ścieżką rozmyślałem, co będę robił przez najbliższe dwa dni. Planowałem spotkanie z dziewczyną i kolegami oraz zabawę w remizie. W pewnej chwili patrząc przed siebie zauważyłem zbliżającą się w moim kierunku jakąś postać. W ruchach zbliżającej się osoby rozpoznałem znajome powłóczenie prawą nogą. O rany! Ojciec. Pomyślałem, że wyszedł po mnie na dworzec, bo tylko on chodził w taki sposób. Kilka lat temu spadł z wozu i złamał nogę lekarze źle mu ją złożyli i tak już zostało. Tylko skąd wiedział, że przyjadę na przepustkę? Przecież nie pisałem żadnego listu z taką informacją, zastanowiło mnie to przez chwilę. To jednak nie było ważne, bo właśnie rozpoznałem roześmianą jak zwykle twarz ojca.
- Cześć tata - pozdrowiłem go z prawdziwą radością.
- Witaj synu
Ojciec przytulił mnie i mocno uściskaliśmy się męskimi objęciami. Myślałem przez chwilę, że mnie udusi, tak mocno mnie ściskał. Aż tchu mi zabrakło.
- Skąd wiedziałeś, że przyjadę? - Zapytałem z ciekawością.
Ojciec nagle posmutniał.
- Dobrze cię widzieć, ale ja muszę już iść. Iść?
- Ale gdzie? - Zapytałem.
- Muszę już iść.
Ojciec ponownie odpowiedział i odwracając się zaczął odchodzić w kierunku dworca.
- Tata! Zaczekaj! - Krzyknąłem nie rozumiejąc co się dzieje. Przecież nie widzieliśmy się tak długo.
- Idź do domu. Matka czeka na ciebie. Ja muszę już iść. Kocham cię synu - Powiedział znikając w ciemnościach.
Nic, kompletnie nic nie rozumiałem. Zacząłem biec i już po kilku minutach byłem w domu. Na ganku spotkałem matkę.
- Cześć mama. Spotkałem ojca na ścieżce. Gdzie on o tej porze się wybrał. Stało się coś? Zarzuciłem matkę pytaniami.
- Spotkałeś ojca??? Jak???
- No, normalnie. Szedł ścieżką i powiedział, że musi już gdzieś iść.
Matka rozpłakała się.
- Wczoraj wysłaliśmy do ciebie telegram - powiedziała wybuchając płaczem.
- Jaki telegram? Nie dostałem żadnego telegramu. Co się stało? Powiedz mi.
- Dobrze, że przyjechałeś. Ale ojca nie mogłeś widzieć. On jest w pokoju.
- Jak to w pokoju? Przecież parę minut temu z nim rozmawiałem niedaleko dworca. Przecież nie zdążył by przybiec przede mną.
- Synu. Tata nie żyje. Zmarł wczoraj rano. Leży w trumnie w pokoju na stole. Nie zauważyłeś? Matka skinęła głową w stronę okna od kuchni. Spojrzałem w tym kierunku i dopiero teraz zobaczyłem oparte o zewnętrzną ścianę budynku wieko od trumny.
- O Boże! To niemożliwe. Przecież ja z nim rozmawiałem, rozmawiałem z ojcem przed chwilą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz