05 czerwca 2025

Ostatnie pożegnanie

 

Ostatnie pożegnanie

Był piątkowy zimowy wieczór. Około godziny 20.00 wyjechałem na przepustkę z jednostki wojskowej w Katowicach do Kawionki, wioski, w której mieszkałem. Pociągiem podróż trwała około 2 godziny.  W przedziale jechała jednak grupa młodych, dowcipkujących  osób, więc czas bardzo szybko mi zleciał. Jeszcze z dworca przez pola jakieś pół godziny na piechotę i będę w końcu w domu, pomyślałem i nie mogłem się już doczekać, kiedy zobaczę rodziców i rodzeństwo. Ostatni raz na przepustce byłem kilka miesięcy temu, więc już bardzo się stęskniłem za domem. Po opuszczeniu dworca udałem się w stronę ścieżki przebiegającej przez pola w kierunku mojej wsi. Oczywiście można było iść szosą, ale droga ścieżką  była zdecydowanie krótsza, a ja chciałem jak najszybciej spotkać się z rodziną. W latach siedemdziesiątych  życie w wojsku było nieprzyjemne i trudne do wytrzymania. Dlatego  każda chwila poza jednostką była darem z niebios, a spotkanie z rodziną należało do rzadkości. Przyśpieszyłem  więc kroku. Idąc wąską ścieżką rozmyślałem, co będę robił przez najbliższe dwa dni. Planowałem spotkanie z dziewczyną i kolegami oraz zabawę w remizie. W pewnej chwili patrząc przed siebie zauważyłem zbliżającą się w moim kierunku jakąś postać. W ruchach zbliżającej się osoby rozpoznałem znajome powłóczenie prawą nogą. O rany! Ojciec. Pomyślałem, że  wyszedł po mnie na dworzec, bo tylko on chodził w taki sposób. Kilka lat temu  spadł z wozu i złamał nogę lekarze źle mu ją złożyli i tak już zostało.  Tylko skąd wiedział, że przyjadę na przepustkę? Przecież nie pisałem żadnego listu z taką informacją, zastanowiło mnie to przez chwilę. To jednak  nie było ważne, bo właśnie rozpoznałem roześmianą jak zwykle twarz ojca.

- Cześć tata - pozdrowiłem go z prawdziwą radością.

- Witaj synu

 Ojciec przytulił mnie i mocno uściskaliśmy się męskimi objęciami. Myślałem przez chwilę, że mnie udusi, tak mocno mnie ściskał. Aż tchu mi zabrakło.

- Skąd wiedziałeś, że przyjadę? - Zapytałem z ciekawością.

Ojciec nagle posmutniał.

- Dobrze cię widzieć, ale ja muszę już iść. Iść?

-  Ale gdzie? - Zapytałem.

- Muszę już iść.

Ojciec ponownie odpowiedział i odwracając się zaczął odchodzić w kierunku dworca.

- Tata! Zaczekaj! - Krzyknąłem  nie rozumiejąc co się dzieje. Przecież nie widzieliśmy się tak długo.

-  Idź do domu. Matka czeka na ciebie. Ja muszę już iść. Kocham cię synu - Powiedział znikając w ciemnościach.

Nic, kompletnie nic nie rozumiałem. Zacząłem biec i już po kilku minutach byłem w domu. Na ganku spotkałem matkę.

- Cześć mama. Spotkałem ojca na ścieżce. Gdzie on o tej porze się wybrał. Stało się coś? Zarzuciłem matkę pytaniami.

-  Spotkałeś ojca??? Jak???

- No, normalnie. Szedł ścieżką i powiedział, że  musi już gdzieś iść.

Matka rozpłakała się.

- Wczoraj wysłaliśmy do ciebie telegram - powiedziała wybuchając płaczem.

- Jaki telegram? Nie dostałem żadnego telegramu. Co się stało? Powiedz mi.

- Dobrze, że przyjechałeś. Ale ojca nie mogłeś widzieć. On jest w pokoju.

- Jak to w pokoju? Przecież parę minut temu z nim rozmawiałem niedaleko dworca. Przecież nie zdążył by przybiec przede mną.

- Synu. Tata nie żyje. Zmarł wczoraj rano. Leży w trumnie w pokoju na stole. Nie zauważyłeś? Matka skinęła  głową w stronę okna od kuchni. Spojrzałem w tym kierunku i dopiero teraz zobaczyłem  oparte o zewnętrzną ścianę budynku wieko od trumny.

- O Boże! To niemożliwe. Przecież ja z nim rozmawiałem, rozmawiałem z ojcem przed chwilą.

           

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kamień patrzy

  Kamień patrzy Tak naprawdę to nikt nie wie, kiedy się pojawili. Może byli tu od zawsze, od czasu, kiedy Ziemia jeszcze parowała, a kon...