05 czerwca 2025

Patologiczne życie Marcina alkoholika

 

Patologiczne życie Marcina alkoholika

Od prawie trzydziestu lat piję alkohol. Gdy byłem młody piłem w trakcie imprez rodzinnych, z kolegami, ze znajomymi i przyjaciółmi. W późniejszym okresie piłem w pracy i po pracy. Piłem wszędzie i o każdej porze. Mój ojciec był alkoholikiem. Od  dziecka  byłem świadkiem pijackich awantur, kłótni i upodlenia. Gdy dorastałem zauważyłem, że alkohol to taka przepustka, która otwierała wiele niedostępnych drzwi. Za przysłowiowe pół litra można było wiele załatwić, wkupić się lub osiągać inne korzyści. Zauważyłem, że w naszym kraju panuje  społeczne przyzwolenie i aprobata na spożywanie alkoholu, na imprezy z alkoholem, dawanie łapówek w postaci wódki, koniaka czy dobrej whisky. Nigdy, gdy piłem alkohol nie odczułem  żadnego  oburzenia, krytyki czy potępienia z czyjejkolwiek  strony. To przekonanie utwierdziło mnie, że chyba nie robię nic złego pijąc. Przecież wszyscy dookoła mnie pili, ojciec, znajomi i większość społeczeństwa. Wszyscy pili alkohol nawet więcej ode mnie. Piłem wiec i ja ze smakiem, zadowoleniem i chęcią. Alkohol jak sięgam pamięcią towarzyszył mi od dzieciństwa. Pierwszy raz spróbowałem, a właściwie zacząłem pić w wieku 9 lat. Poczęstował mnie nim mój ojciec. Było to piwo. Pamiętam jak by to było dzisiaj,  gdy ojciec mnie zawołał

- Choć no do mnie Marcinku. Napijesz się z tatusiem piwa.

- A mogę?

- Pewnie, że możesz. Piwo jest dobre na nerki

- A mama nie będzie wyzywać?

- Mama nie musi wiedzieć, co my mężczyźni robimy w wolnym czasie. No masz spróbuj

- Łoo, ale niedobre, gorzkie

- Pij, przyzwyczaisz się.

- Ale mi nie smakuje

- Pij, chyba nie chcesz być taki jak Jacuś od pani Bożenki, grzeczny i taki pizdowaty? No.. pij i nie ociągaj się. Jutro będzie ci lepiej smakowało. Zobaczysz.

 Mocne wrażenie wywarł na mnie nieciekawy smak piwa, ale za to  bardzo fajne, późniejsze uczucie i doznania, które mocno wyryły się w mojej pamięci. Pamiętam wirowanie wszystkiego dookoła i podobało mi się to. Wprawdzie później mocno wymiotowałem, ale tata powiedział, że to tak za pierwszym razem, bo organizm musi się przyzwyczaić.  No i tak jak powiedział  przyzwyczaiłem się do smaku piwa i to dosyć szybko. Od tej pory jeszcze jako dziecko coraz częściej z ojcem, kolegami lub po kryjomu w trakcie imprez rodzinnych  spożywałem alkohol. Mijały lata, a ja piłem coraz więcej i częściej. Piłem zarówno w domu samotnie, jak i w towarzystwie, a najczęściej  poza domem. Piłem w pracy, na budowie  i po pracy z kolegami. Alkohol pozwalał mi rozwiązywać różnego rodzaju problemy. Kiedy byłem młodym chłopakiem i chodziłem na zabawy i dyskoteki zanim odważyłem się porozmawiać z dziewczynami lub z nimi zatańczyć musiałem wypić kilka drinków. Byłem wtedy mistrzem parkietu i duszą towarzystwa. Byłem  dowcipny i zabawny. To pozwalało mi dostrzec, że alkohol pomaga mi w życiu. Wykorzystując to spostrzeżenie piłem, aby  nabrać odwagi i wygarnąć komuś co o nim myślę, aby dać komuś po mordzie gdy argumenty słowne nie były wystarczające. Piłem,  aby mieć pewność siebie i być ważny, a także, aby wymusić posłuch i poważanie. W miarę upływających lat moje picie powodowało, że zmieniał się mój sposób patrzenia na samego siebie. Zacząłem wierzyć, że to ja jestem najmądrzejszy, nieomylny i, że to ja zawsze mam rację. Było mi dobrze z tym uczuciem i miałem przekonanie, że każdy kto nie myślał tak jak ja to był zwykłym pacanem i frajerem. Z tego powodu spotykały mnie różnego rodzaju problemy. Swoim zachowaniem ośmieszałem się z czego tak naprawdę nie zdawałem sobie sprawy. Stawałem się często niewiarygodny, co mnie tylko jeszcze bardziej wkurzało.  Nie docierało do mnie to, że tracono do mnie zaufanie. Często robiłem z siebie idiotę, a grono znajomych zaczęło mnie unikać.  To z kolei powodowało moje przekonanie, że zadaje się z nieodpowiednimi osobami, które nie zasługują na moje towarzystwo. Uwierzyłem w wypracowany mit na swój temat, że znam się na wszystkim najlepiej, że mogę rozmawiać na każdy temat, że jestem autorytetem w każdej dziedzinie. Mój samo zachwyt spowodował, że zacząłem podważać, a  właściwie nie zgadzać się z wieloma opiniami różnego rodzaju uczonych i autorytetów. Poczułem się oszukany i upokorzony przez wszystkich. Nigdy nie byłem  wierzący i praktykujący, ale teraz byłem przekonany, że  wiara, kościół, religia przestała mieć i nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Życie stało się dla mnie zupełnie bezsensowne. Przestałem wierzyć w jakąkolwiek siłę wyższą. Właściwie to z dnia na dzień było gorzej. Brak wiary spowodował, że utraciłem  nadzieję na lepsze, a właściwie na jakiekolwiek życie. Piłem więc ile tylko mogłem bo tylko alkohol dawał mi ukojenie i zadowolenie. Przez długie lata nie odczuwałem żadnego  problemu z tego powodu, że piję alkohol. Nie zastanawiam się i nigdy nie zastanawiałem się nad skutkami picia. Nie dopuszczałem myśli, że alkohol może mi w jakikolwiek sposób szkodzić. Nigdy nie miałem żadnych wyrzutów  sumienia z tego powodu, że pije. Nigdy nie miałem żadnych życiowych planów, ambicji, aspiracji czy pragnień w odniesieniu do wykształcenia, pracy zawodowej i  zainteresowań. Ukończyłem szkołę zawodową i to w zupełności mi wystarczyło. Pracowałem na budowie i to było dobre bo miałem pieniądze, głównie na alkohol.

Ostatnio jednak moje picie stało  się już jednak mocno problematyczne. Chociaż nigdy tego nie dopuszczałem do siebie to niestety odczuwam skutki fizyczne picia alkoholu jak bóle głowy, trzęsące się ręce, nadmierne pocenie, utrata pamięci i problemy żołądkowe. Mam też  koszmary senne, lęki i często  jakiś dziwny niepokój. Najgorsze jednak jest to, że stałem się bardzo złym człowiekiem, agresywnym stwarzającym zagrożenie dla otoczenia. Mam świadomość, że  jestem zwykłym menelem. Ale nawet zdając sobie z tego sprawę piję dalej bo ja  po prostu  lubię pić i nie wyobrażam sobie życia na trzeźwo. Czuję jednak, że coś złego się dzieje, i że to wszystko może się źle  skończyć. Coraz częściej szukam winnych za to, że moje życie tak jakoś dziwnie się toczy. Nie mam żony, nie mam dzieci i prawdę mówiąc nie mam żadnych perspektyw na dalsze życie.  Coraz częściej, chociaż nie wiem dlaczego spoglądam wstecz. Przypominam sobie jak to było kiedyś gdy mieszkałem wraz z ojcem i matką.  Czy to były miłe chwile? Niestety nie. Ciągłe awantury i kłótnie powodowały, że tak naprawdę to wychowywała mnie ulica. Moja matka, gdy miałem 15 lat w końcu miała tego wszystkiego dość i odeszła od nas. Znalazła sobie jakiegoś innego faceta i ma teraz swoją rodzinę. Wiem, że z tym frajerem ma dwoje dzieci. Ze mną nie utrzymuje żadnych kontaktów. Ustaliłem wprawdzie gdzie mieszka i spotkałem się z nią któregoś dnia, aby porozmawiać. Chciałem usłyszeć dlaczego nas zostawiła. W bardzo krótkiej rozmowie z nią usłyszałem przykre niestety słowa

- Odeszłam, bo twój ojciec to alkoholik i skończona łajza. Wredna pijaczyna i zwykły drań. A ty chociaż byłeś dzieckiem to niczym od niego się ni różniłeś. Wóda i papierosy towarzyszyły ci na porządku dziennym. Nie chcę mieć z wami nic wspólnego. Żałuje tylko, że nie zrobiłam tego wcześniej.

- Rozumiem. To może chociaż od czasu do czasu  porozmawiamy ze sobą?

- Nie. Jesteś takim samym alkoholikiem jak twój ojciec. Dla ciebie tylko wóda się liczy. Popatrz na siebie. Wyglądasz jak jakiś bezdomny menel. Brudny w potarganych szmatach. Co ty osiągnąłeś. Ledwie zawodówkę skończyłeś. Nawet nie masz stałej pracy. Tyrasz na budowie jak zwykły robol za grosze, aby tylko na wódę starczyło. Nie kontaktuj się więcej ze mną. Nie jesteś już moim synem.

Matka zatrzasnęła mi drzwi przed nosem i rozmowa z nią się zakończyła. W sumie to miała racje. Ojciec od małego lał mi wódę, a ja nie odmawiałem. To on nauczył mnie palić papierosy jak miałem 10 lat. Do matki nie miałem żalu, że mnie zostawiła. Zdawałem sobie sprawę, że wraz ojcem byliśmy zwykłą  patologią. Nie mogłem tylko wybaczyć jej tego, że powiedziała iż nie jestem już jej synem. Bolało mnie też to, że nie chciała ze mną więcej rozmawiać. Nawet nie zaproponowała mi żadnej pomocy lub wyjścia z mojej trudnej sytuacji. Ona była po prostu przekonana, ze jestem już stracony i nie ma dla mnie żadnego ratunku.

Po odejściu mamy ojciec dostał mieszkanie na jednym z osiedli w Chorzowie. Sam nie wiem jakim cudem udało mu się zdobyć to mieszkanie. Wprawdzie pracował, ale większość pieniędzy przepijał. Wiem tylko, że miał książeczkę mieszkaniową. Słyszałem jednak, że najbardziej to babcia pilnowała, aby systematycznie wpłacać na nią pieniądze i nigdy nie dopuszczała, aby ojciec wziął ją w swoje łapy. Jedynie przed babcia  ojciec czuł respekt. W każdym razie w nowym mieszkaniu spółdzielczym zamieszkaliśmy we dwóch. Tata szybko jednak poznał  jakąś kobietę, z którą  bez ceregieli się  ożenił. Był wygodny i chyba to było tego powodem. Żarcie, pranie, gotowanie, opłaty. No przecież ktoś to musiał robić. Miałem więc ojca alkoholika i macochę. Sytuacja jednak niewiele się zmieniła. Awantury pijackie jak były kiedyś tak samo i teraz odbywały się na porządku dziennym. Było jeszcze gorzej bo często teraz  ja przychodziłem mocno pijany i byłem  gorszy od ojca. Macocha podobnie jak matka znosiła spokojnie nasze zachowanie. Przez wiele lat nie było dnia abyśmy do domu nie przychodzili pijani. Oczywiście awantury i kłótnie stały się teraz już naszą tradycją.  W końcu matka, bo tak zacząłem się do niej zwracać zapadła na jakąś chorobę. Miała zdiagnozowaną chorobę serca, silną nerwicę i na dodatek depresję. Ja generalnie miałem to gdzieś i wspólnie pchaliśmy to życie jakoś na przód. Gdy miałem 30 lat zmarł mój ojciec. Specjalnie się tym też nie przejąłem. Okazało się, że miał raka wątroby, płuc i czegoś tam jeszcze. Alkohol zrobił swoje. Ostatnie tygodnie przed śmiercią strasznie cierpiał, ale jakoś nie było mi go żal. Taki większy kontakt z nim to miałem tylko wtedy gdy piliśmy razem wódkę. Kiedy był trzeźwy, co bardzo rzadko się zdarzało to nawet nie zapytał co u mnie słychać albo czy czegoś nie potrzebuję. Muszę jednak przyznać, że jak żył to czułem przed nim respekt. Często, gdy po pijanemu awanturowałem się to nawet jak sam był wypity potrafił przyprowadzić mnie do porządku. Nigdy nie pozwolił abym wyżywał się na matce, przynajmniej w jego obecności. Często byłem agresywny co z kolei skutkowało, że niejeden raz dostałem od niego po mordzie.  Jak już mocno przeginałem pałę to nawet nie wpuszczał mnie do mieszkania i leżałem wtedy napruty na klatce schodowej. Był taki okres, ze mocno stawiałem się matce i nieźle ją wkurzałem. Ojciec zagroził, że jak nie zmiennie swojego postepowania to wywali mnie z mieszkania na zbity pysk. Ja jakoś nie wierzyłem w to i nie zmieniłem się, a że mieszkanie było jego to zrobił to. Przez kilka lat mieszkałem u babci. Pić i upadlać się jednak nie przestałem. W końcu jednak, gdy był już bardzo chory przyjął mnie z powrotem pod swój dach. Wspomnienia zawsze miałem takie same, smutne, pełne goryczy i alkoholu. Ostatnio zacząłem się użalać nad sobą. Nie miałem żadnego wsparcia. Brakowało mi kogoś kto by mnie zrozumiał, komu mógłbym się zwierzyć. Nie miałem pieniędzy, a przecież musiałem pić.

Teraz po śmierci ojca odjebało mi zupełnie. Przychodziłem do domu pijany prawie codziennie. Przebłyski trzeźwości miałem tylko wtedy kiedy zabrakło mi  pieniędzy i gdy już nikt nie chciał mi ich pożyczyć. Pracując dorywczo na budowie z robotą różnie bywało. W każdym razie musiałem sobie jakoś radzić. Zacząłem okradać matkę. Gdy jednak zorientowała się to pieniądze trzymała  przy sobie. To jest jednak słaba kobieta wiec i tym razem zabierałem jej pieniądze przy użyciu siły. W końcu zaczęła je chować w sobie znane tylko skrytki i schowki.  Moje beztroskie życie skończyło się, bo jakoś  nigdy nie udało mi się  znaleźć schowanych pieniędzy. Miałem teraz powód do systematycznych, kilkugodzinnych agresywnych awantur. Żądałem kasy. Matka stanowczo jednak odmawiała tłumacząc, że musi opłacać czynsz, światło, gaz, wodę, ubezpieczenie i kupować żarcie. Ale, co mnie to obchodziło. Ja potrzebowałem pieniędzy. W końcu pewnego dnia kategorycznie zażądałem spłaty po moim ojcu. Mieszkanie przecież było jego i w części należało się mnie. Matka powiedziała jednak, że nie ma tyle pieniędzy, aby mnie spłacić. Mnie to jednak gówno obchodziło. Kazałem jej sprzedać mieszkanie i wypłacić moją część. Powiedziała jednak że tego nie zrobi. Wpadłem w prawdziwy szał. Zrobiłem okropną awanturę. Wtedy pierwszy raz ją pobiłem. Zagroziłem, że jak komuś się poskarży to ją zabije. Była przerażona.

- Marcin! Boże co ty wyprawiasz? Opanuj się. Chcesz mnie do grobu wpędzić? Ty jesteś chory. Powinieneś się leczyć. Potrzebujesz pomocy

- To ty jesteś chora i to ty powinnaś się leczyć – wyryczałem ze złością

- Marcin, ale tak nie można. Mnie już wstyd jest przed sąsiadami. Ciągle mi zwracają uwagę, że źle się zachowujesz

- Gówno mnie obchodzą sąsiedzi. A ty martw się o siebie, a nie o nich

- Oddawaj moje pieniądze!

Widząc, że ją to wszystko bardzo denerwuje  to postanowiłem, że wykończę ją psychicznie. Stałem się jeszcze bardziej agresywny, wulgarny i nieobliczalny. Codziennie do domu wracałem pijany. Gdy raz nie chciała mnie wpuścić do mieszkania to wyłamałem drzwi i dotkliwie ją pobiłem. Ciągle żądałem pieniędzy

- Słuchaj matka. Potrzebuje 50 zł.

- Nie mam

- Albo mi dasz kasę, albo ci znowu wleję

- Marcin weź się za jakąś robotę. Ja nie będę dawała ci pieniędzy na wódkę

- To mnie spłać po ojcu, jędzo

- Już rozmawialiśmy na ten temat

- Gówno mnie to obchodzi. Jak nie dostanę kasy to albo cię zajebie, rozwalę łeb, albo utopię w wannie. Rozumiesz?

- Marcin! Opanuj się. Musisz się leczyć

Nie mogłem tego słuchać. Wpadłem w prawdziwy szał. Zacząłem ją bić po całym ciele. W końcu kopnąłem w brzuch i wybiegłem z mieszkania. Nie wiedziałem co mam dalej robić. Zapaliłem papierosa. W pewnej chwili usłyszałem, że drzwi z pod 13 otwierają się.

- Oho, Bożena, stara kurwa. Pewnie idzie do starej zobaczyć co się znowu stało. Plotkara jebana.

Nie pomyliłem się. Patrząc tak żeby mnie nie zauważyła zobaczyłem, jak dzwoni do mojego mieszkania

- Dzień dobry pani Helenko. Co tu się znowu stało?

- Dzień dobry pani Bożenko. A nic. Marcin znowu głupieje

- Pani Helenko. Co się z tym Marcinem dzieje? To się musi skończyć. Przecież tak dalej być nie może

- Ach. Ja już nie daję rady. Żyć mi się odechciewa

- Ale on pani grozi, że panią zabije. Dlaczego pani tego nie zgłosi na Policję?

- Pani Bożenko. Ja się go boję. To jest wariat

- Ja bym tak nie mogła. Musi pani coś z tym zrobić bo jego zachowanie jest nie do wytrzymania.

Słuchając tego pomyślałem, że dobrze jak ta stara pizda dodatkowo wywiera na matkę  presję.  Długo tak nie wytrzyma, musi się ugiąć. Pomyślałem całkiem zadowolony.

Aby czuła jeszcze większe i ciągłe zagrożenie systematycznie zostawiałem na włączonym gazie garnek z jakimś żarciem, aż smród spalenizny roznosił się po całym domu. Odkręcałem wodę, która wylewała się ze zlewozmywaka na podłogę lub otwierałem okna na oścież.  Najgorsza dla niej było jednak  głośna  muzyka, której przez kilka godzin nie pozwoliłem ściszyć. Matka zaczynała wariować. Brała coraz więcej lekarstw, a mnie właśnie o to chodziło. Jednak nie przewidziałem jednego. Moje coraz gorsze zachowanie spowodowało, że sąsiedzi byli już u granic wytrzymałości. Przeszkadzała im głośna muzyka, ciągle awantury, a nawet mój widok. Gdy zacząłem się stawiać i mówić, że w swoim mieszkaniu mogę  robić co mi się podoba to od jednego sąsiada dostałem po mordzie i taki był finał. Po trzeźwemu powiedziałem mu jednak, co o tym myślę.

- Słuchaj no Gienek. Jak jeszcze raz mnie luju dotkniesz to zrobię obdukcję i zgłoszę pobicie na Policji. Mnie jest wszystko. Ale ty pracujesz. Jak będziesz miał sprawę za pobicie to z roboty wywalą cię na zbitą mordę. Więc nie wchodź mi gnoju w drogę bo cię załatwię.

- Marcin chłopie opanuj się. Ty po pijaku nie wiesz co robisz. Powinieneś się leczyć

- Gówno cię to obchodzi co ja robię. Pilnuj siebie frajerze

Już wcale się go nie bałem. Przynajmniej z tym kutasem miałem spokój. Inni jednak zaczęli mi dogadywać, grozić i powiedzieli, że nie będą już tolerować mojego zachowania. Powiedziałem im, że mogą mnie w dupę pocałować Zaczęli prosić, abym się zmienił, a najbardziej jedna sąsiadka

- Panie Marcinie proszę się uspokoić i nie grać tak głośno. Mąż ma ciężką pracę i nie może spać spokojnie po nocnej zmianie jak pan tak głośno puszcza muzykę

- A mnie to gówno obchodzi. Będę puszczał głośno i co mi zrobisz?

- Zgłoszę cię draniu na Policję

- Spróbuj to ci rozjebie samochód

- Ty jesteś zwykły bandyta

- Spierdalaj tępa babo. Robię co mi się podoba. A jak wam przeszkadza muzyka to przeprowadźcie się do innego mieszkania

- Ty nygusie. My się mamy przeprowadzić. Policja ci się weźmie za dupę.

- Straszyć to sobie możesz swojego starego, a nie mnie

 Sąsiedzi zrozumieli, że się  nie zmienię  bo systematycznie zaczęli wydzwaniać na Policję. No i zaczęło się. Jak nie Izba Wytrzeźwień to podwózka radiowozem do Komendy i przesłuchania. Najgorsze były jednak sprawy w Sadzie Grodzkim, grzywny i mandaty, bo przecież musiałem je płacić. To wszystko niestety nie ostudziło mojego agresywnego zachowania. Było jeszcze gorzej. Bardziej odbijało się na matce bo to ją za wszystko obwiniałem. Darłem wiec ryja w dzień i w nocy nie kontrolując się co mówię. Krzyczałem grożąc, że zabiję matkę, że ją ukatrupię, utopię lub podpalę. Oczywiście sąsiedzi zgłaszali wszystko  gliną, które teraz były u mnie kilka razy w tygodniu. Matka jednak nic nie wspominała o groźbach bo po prostu bała się mnie. W końcu założyli jej niebieską kartę, że to niby ja znęcam się nad nią psychicznie i fizycznie. Trzeba przyznać, że mieli trochę racji bo gdy nerwy mi puszczały, a ostatnio często się to zdarzało to musiałem jej przylać. Ona po prostu musiała się mnie bać. I bała się. Aby spotęgować starach często w trakcie awantur jakie wszczynałem wymachiwałem siekierą czy młotkiem mówiąc, ze ukatrupię ją jak jakiegoś dzikusa. Aby nie pomyślała czasem, że zachowuję się tak tylko w trakcie awantur i żeby czuła stale zagrożenie wymyśliłem coś jeszcze. Gdy spała stawałem nad nią z nożem  i czekałem, aż się wybudzi. Upuszczałem klucze, popielniczkę lub przesuwałem krzesło. Za każdym razem gdy otwierała oczy i zboczyła mnie z nożem to myślałem, że zejdzie z tego świata. Zaczynała krzyczeć i błagać żeby jej nie zabijać. Była tak mocno przerażona, że garściami brała tabletki i zamykała się w łazience. To mi pasowało, ale niestety miałem nad sobą  sąsiada, który słyszał każde słowo. Gnida i frajer wydzwaniał po różnych urzędach. Teraz poza zwykłym patrolem policyjnym  zaczęli się złazić do mnie pracownicy Opieki Społecznej, Dzielnicowy, a nawet ksiądz. Przyszedł też kiedyś jakiś pacan i zaczął coś kombinować o leczeniu i odwyku dla mnie to gnoja wyrzuciłem za drzwi. Robiłem dalej swoje.  Któregoś wieczora jak zwykle przyszedłem do domu na bani i od razu włączyłem głośno muzykę. Popijałem sobie piwko i wszystko było elegancko. Była już chyba 21.00 kiedy usłyszałem głośne dobijanie się do drzwi. Gdy w końcu je otworzyłem zobaczyłem wkurzonego sąsiada z pod jedenastki.

- Słuchaj gnoju. Albo natychmiast wyłączysz muzykę albo ci tu zaraz skuje mordę

- Spier…- nie zdążyłem dokończyć gdy poczułem silny cios prosto w twarz. Krew poleciała mi z ust i nosa. Sąsiad nie czekając na to co zrobię sam wszedł do mieszkania i wyłączył mój sprzęt

- Jeszcze raz tu przyjdę to cię zajebie łobuzie. – usłyszałem jeszcze gdy już wychodził z mieszkania.

Musiałem trochę odpuścić bo wiedziałem, że ten facet jest gotów spełnić swoje groźny. Jednak i tak wszystkich miałem głęboko w dupie. Generalnie zdawałem sobie sprawę z tego, że zarówno Policja jak i wszyscy, którzy uprzykrzali mi życie mieli wszelkie podstawy przypuszczać, że w końcu mogę zabić matkę. Zresztą sam nie byłem pewny czy w przypływie jakiegoś szału tego nie zrobię. Byłem jednak  przekonany, że na razie puki co, nikt nie mógł mi nic zrobić. Nie było bowiem żadnego zawiadomienia o przestępstwie ani znęcania, ani groźby pozbawienia życia mojej matki. Ona sama za bardzo bała się, aby zrobić. A inni? Mogli mi skoczyć. Matce powiedziałem, że jak mnie będą wykurzać to odkręcę gaz i wysadzę cały dom w powietrze. Wprowadziłem prawdziwy terror i nic  nie mogli na to poradzić..

Któregoś dnia  jak zwykle przyszedłem napruty. Nie byłem aż tak mocno pijany bo akurat to był ten dzień, że brakowało mi kasy. Wypiłem może ze trzy piwa. Gdy wszedłem do kuchni od razu zauważyłem otwarte piwo na kredensie To był żywiec o pojemności 0,66. Super, pomyślałem, chociaż zdziwiło mnie to trochę bo matka nie piła piwa.

- Pewnie chce się podlizać- uśmiechnąłem się.

 Wypiłem więc piwo duszkiem chociaż jakoś bardzo dziwnie smakowało.

- Chyba za długo było otwarte –  trochę się wkurzyłem

- Nawet nie wie, że piwa nie zostawia się otwartego bo traci smak - ze złością spojrzałem w drzwi do pokoju

 Zresztą to nie było aż tak ważne. Piwo to piwo. Rozejrzałem się czy nie ma przypadkiem jeszcze jednego, ale niestety nie było. Wszedłem do dużego pokoju, aby jak zwykle podręczyć staruchę. Matka spała na wersalce. Wziąłem młotek i stanąłem nad nią. Zacząłem hałasować, aby się ocknęła. Leżała jednak bez ruchu. Pociągnąłem ją za rękaw, ale i tym razem nie obudziła się. Dopiero teraz gdy jej się dobrze przyjrzałem stwierdziłem, że ma jakieś takie sine usta. Zobaczyłem, że na całym stole leżą porozrzucane opakowania różnych tabletek nasennych, na serce, nerwicę, depresje i wiele innych. Zacząłem sprawdzać i stwierdziłem, że wszystkie były puste. Popatrzyłem na matkę i w tym momencie bardzo źle się poczułem. Cały świat zaczął mi wirować przed oczami, a z ust zaczęła wydobywać mi się jakaś gorąca piana. Pomyślałem o dziwnym smaku piwa, które przed chwilą wypiłem i chyba zrozumiałem… Przewróciłem się na podłogę i leżąc na boku patrzyłem jak prześwit w oknie balkonowym  robi się coraz ciemniejszy i jeszcze bardziej ciemniejszy i  w końcu przestałem widzieć cokolwiek.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bez świtu

  Bez Świtu Na początku była ciemność. Ale nie taka, jaką znaliśmy nocą, czyli   spokojną, przejściową, z obietnicą wschodu. Ta ciemność...