Pogrzebana żywcem
Historia ta wydarzyła się naprawdę. Kilka lat temu spacerowałem sobie podziwiając sanatoryjny park gęsto porośnięty drzewami i różnorodnymi krzewami. W pewnej chwili na swojej drodze spotkałem starego siwobrodego starca z długimi włosami. Wyłonił się nagle spośród drzew utykając mocno na jedną nogę. Miał na sobie długi płaszcz i czarny kapelusz. Zdziwiło mnie trochę to, że samotnie zapuścił się w odległe i trudno dostępne rejony parku. Gdy mijał mnie odwrócił głowę przeszywając mnie swoim, jakimś takim złowrogim spojrzeniem. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Poczułem jednocześnie jakieś dziwne mrowienie, a zimny dreszcz przeszył całe moje ciało. Chciałem szybko odejść gdzieś w bok gdy zaskoczony usłyszałem jego ciepły i miły głos.
- Dzień dobry. Trudno tu kogokolwiek spotkać o tej godzinie – powiedział staruszek uśmiechając się
- Faktycznie – odpowiedziałem spoglądając na zegarek, który wskazywał dwudziestą godzinę. Jego spokojny głos i uśmiech spowodował, że poczułem się raźniej.
Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Na początku rozmowa jakoś nie kleiła się, ale po dwóch kwadransach całkowicie zmieniłem nastawienie do napotkanego mężczyzny. Opowiedział mi różne historie i przeżycia. Kiedy mieliśmy się już rozstać starzec nagle, niepewnie zadał mi pytanie.
- Mógłby mi pan pomóc? Mieszkam samotnie i nie bardzo mam do kogo zwrócić się o pomoc.
- Pewnie, że tak. Pomogę panu, a o co chodzi?
- Wie pan… Kilka lat temu zmarła moja żona. Często odwiedzam ją na cmentarzu. Tu, nie daleko w Brzychowicach. Przed jej nagrobkiem jest ławeczka, która wymaga naprawy. Ja z tą swoją nogą nie dam rady. Zawsze dłuższy czas przesiadywałem na niej czując prawdziwą obecność zmarłej żony. Od jakiegoś czasu jest to jednak nie możliwe, co bardzo mnie smuci.
- Oczywiście, że pomogę panu
- To dobrze. Bardzo dobrze. Ja przyniosę wszystko co potrzeba. Z naprawą nie będzie dużo roboty. Naprawdę – zapewnił zadowolony mężczyzna
- Tylko…
- Tylko co?
- Bo wie pan… Ja jutro o godzinie ósmej muszę wyjechać - powiedział to z przejmującym smutkiem
- To załatwimy to po pańskim powrocie.
- Nieee! Prawie krzyknął.
- Wolał bym… Bardzo zależy mi, aby to załatwić jak najszybciej. Ja nie znajdę już nikogo takiego jak pan. Nikt mi nie pomoże. Moglibyśmy to zrobić jeszcze dzisiaj.
- Dzisiaj, zaraz będzie ciemno. Zresztą ja muszę być w pokoju do godziny dwudziestej drugiej.
- Bardzo mi zależy. A może… Może pan wcześniej wstanie? – starzec nie odpuszczał. Miał przy tym taką smutną minę, że aż mnie w sercu ściskało.
- Dobrze - Zgodziłem się nie namyślając się dłużej. Cóż mi szkodzi. I tak od jakiegoś czasu strasznie nudziłem się w sanatorium.
- To o której się spotkamy?
- O czwartej może być? Bardzo pana proszę.
- Dobrze. Niech będzie o czwartej.
Starszy mężczyzna wytłumaczył mi jakimi alejkami mam dotrzeć do grobu jego żony. Nagle pożegnał się mówiąc „dobranoc, odwrócił się i po zrobieniu kilku kroków zniknął równie szybko i tajemniczo tak jak się wcześniej pojawił.
Dziwiło mnie, że tak nagli, ale biorąc pod uwagę jego wiek, niepełnosprawność, wyjazd, samotność i to, że mnie spotkał dawało to jakieś logiczne wyjaśnienie jego postępowania.
Po trzeciej niepostrzeżenie opuściłem budynek sanatorium i po czterdziestu minutach stałem przed bramą nekropolii. Był to dość duży cmentarz tuż za kościołem. Zastanawiałem się czy odnajdę grób żony starca czując duże wątpliwości i przekonanie, że mi się to nie uda. Dlatego przechodząc pomiędzy grobami swoją uwagę skupiałem głównie na wypatrywaniu poznanego ubiegłego wieczora starca. Rozglądałem się więc dookoła. Nikogo jednak nie zauważyłem. Zegarek wskazywał pięć po czwartej. Pomyślałem, że utykając pewnie musi częściej odpoczywać i, że niebawem pojawi się. Sam zgodnie z przeczuciem nie potrafiłem odnaleźć grobu jego żony. W pewnej chwili gdzieś za plecami usłyszałem jakiś stłumiony głos. Natychmiast odwróciłem się, ale nikogo nie zauważyłem. Minęło kilka minut, a starca w dalszym ciągu nie było. Nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć. W końcu to jemu zależało i tak naprawdę to on powinien być wcześniej, a nie ja. Moje rozmyślania przerwał ponowny dziwny dźwięk dochodzący z pobliskich grobów. Wydawało mi się, że to jakieś stłumione nawoływania, ale nikogo i tym razem nie widziałem. Przez chwilę to nawet pomyślałem, że to starzec gdzieś upadł i woła pomocy. Z tą myślą bacznie rozglądając się przechodziłem pomiędzy grobami. Niestety nikogo na cmentarzu nie było. Przebywałem już na nim ponad godzinę i postanowiłem wracać. Pewnie dziadek zrobił mi głupi kawał i teraz smacznie sobie śpi, a ja głupi mu uwierzyłem. Zły na siebie zbliżając się do bramy cmentarnej poczułem nagle jak by ktoś mocno pociągnął mnie do tyłu za płaszcz. Wystraszyłem się nie na żarty tym bardziej, że znowu nikogo nie widziałem. Chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce, gdy tym razem usłyszałem stłumiony głos: pomocy, ratunku. Tak. Na pewno ktoś wzywał pomocy. Duchy przecież tak nie nawołują gdyby to one za tym stały. Pomyślałem, że coś jest nie tak i ponownie udałem się w głąb cmentarza. Zacząłem głośno wołać i krzyczeć nasłuchując jednocześnie. Niestety niczego więcej nie usłyszałem.
Pomyślałem, że pewnie przesłyszałem się. Wychodząc z cmentarza, gdy mijałem bramę ponownie przeszył mnie zimny dreszcz i poczułem jakiś niespotykany niepokój. To nie był strach lecz bardzo silny niepokój. Wracając do sanatorium czułem mocne emocje i niepokojące przeczucie. Cały czas gdzieś w głowie słyszałem wołanie o pomoc. Coś mi mówiło, że powinienem wrócić na cmentarz. Przez cały dzień wszystko mnie denerwowało i byłem mocno rozdrażniony. Wariat jestem pomyślałem i po południu poszedłem do parku w nadziei, że może spotkam tam starca. Wprawdzie mówił, że rano wyjeżdża, ale już sam nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć. Niestety nie spotkałem go. Wieczorem zjadłem kolację, obejrzałem jakiś film w telewizorze i poszedłem spać. Po długiej męczarni w końcu zasnąłem. W nocy obudziłem się nagle ze strachem. Spojrzałem na zegar naścienny, który wskazywał godzinę 23.50. Wstałem, popatrzyłem na pokój, napiłem się wody z czajnika i ponownie położyłem się do łóżka. Nie mogłem jednak zasnąć. Cały czas myślałem o tym co przydarzyło mi się na cmentarzu. Myśli, co to wszystko mogło oznaczać nie dawały mi spokoju. Z jednej strony czułem wielki niepokój, a z drugiej jakaś siła nakazywała mi, aby nie pozostawiać tej sprawy bez wyjaśnienia. Siła ta kazała mi jak najprędzej wrócić na cmentarz. Sugestia była tak silna, że nie czekając do rana ubrałem się i postanowiłem pójść do miejsca wiecznego spoczynku. Szedłem z duszą na ramieniu lecz, gdy byłem już na miejscu przestałem odczuwać jakikolwiek lęk. Chodziłem pomiędzy grobami i nasłuchiwałem. Niczego jednak nie słyszałem. Po kilkudziesięciu minutach zrobiło mi się zimno, więc postanowiłem zakończyć tę nocną eskapadę. Pomyślałem, że na pewno wszystko mi się wydawało. Byłem chyba przemęczony wydarzeniami jakie mnie spotkały przed przyjazdem do sanatorium. Gdy mijałem bramę cmentarną nagle jakaś niewidzialna siła zablokowała mi przejście, co spowodowało, że upadłem na ziemię. Usłyszałem w tym samym momencie jakiś wewnętrzny głos, który nakazał mu wrócić z powrotem. Odruchowo schyliłem się i podniosłem z ziemi sporych rozmiarów kamień, którym nie wiadomo dlaczego zacząłem uderzać w otaczające mnie groby. Trwało to dosyć długo, aż w pewnym momencie ponownie usłyszałem wołanie. To spowodowało, że coraz szybciej i mocniej rąbałem po płytach nagrobnych. Tak. Teraz już byłem pewien, że nic mi się nie wydawało. Słyszałem wołanie o ratunek. W końcu zlokalizowałem grób, z którego ewidentnie dochodziło stukanie i wołanie. Teraz byłem już pewny w stu procentach, że to wszystko miało jakiś sens, że to nie była żadna pomyłka i, że nie zwariowałem. Natychmiast zatelefonowałem na Policję, po czym zacząłem mocować się z płytą nagrobną. Niestety ani drgnęła. Krzyczałem głośno i w odpowiedzi także słyszałem stłumione krzyki. Były to ciche kobiece nawoływania, które stawały się teraz bardziej wyraźne. Policjanci bardzo szybko przybyli na miejsce. Również i oni słyszeli dochodzące z grobu dźwięki. Nie czekając na żadne formalności siłą wyłamali i odsunęli płytę grobową. Teraz stukanie, które wydobywało się z wnętrza trumny było o wiele głośniejsze. Wyraźnie również było słychać i chrapliwy i stłumiony krzyk. Po zdjęciu wieka trumny wszystkim ukazał się niesamowity, upiorny wręcz widok wycieńczonej kobiety w długiej sukience. Miała zakrwawione ręce, a w jej oczach było widać przerażenie i strach. Kobieta próbowała usiąść i coś powiedzieć, lecz gdy tylko podniosła głowę z poduszki straciła przytomność, a jej ciało stało się zupełnie bezwładne. Makabryczny widok, podrapane wieko trumny, krew na rękach i twarzy tej kobiety jasno wskazywało, że przeżyła straszliwy koszmar. Przybyli na miejsce Ratownicy medyczni szybko udzielili jej pierwszej pomocy i odtransportowali do szpitala. Jak się później okazało kilka tygodni wcześniej 45-letnia kobieta, matka trójki dzieci idąc stromym brzegiem jeziora wpadła do wody. W wyniku zachłyśnięcia się zapadła w śpiączkę. Leżała tak kilka tygodni w szpitalu. Lekarze stwierdzili w końcu zgon i kobieta została pochowana. Z niewiadomych przyczyn będąc już w grobie odzyskała przytomność. Najwidoczniej była to kolejna pomyłka konowałów. Z dokonanych oględzin, ustaleń i rozmowy z ocaloną przyjęto, że po wybudzeniu się w trumnie przebywała około dwie doby. W tym całym nieszczęściu zrządzeniem losu było to, że została pochowana w grobowcu, a sosnowa trumna słabej jakości posiadała wiele nieszczelności. W przeciwnym wypadku z pewnością by się udusiła. Gdyby jednak nie starzec, którego spotkałem to … Tak… To było dziwne spotkanie. Bardzo dziwne. W każdym razie moja dociekliwość i jakaś siła, która mną kierowała, spowodowała, że cała ta sprawa szczęśliwie się zakończyła. Pomyśleć tylko, że gdyby nie spotkanie z tajemniczym starcem kobieta zmarła by z wycieńczenia, strachu i przerażenia. Ktoś jednak czuwał nad nią i bardzo chciał, aby żyła. Pani Urszula bo tak miała na imię wielokrotnie wykazywała mi wdzięczność za uratowanie jej życia. Opowiedziała mi co przeżywała będąc sama w grobie i jak modliła się o ratunek. Nie widząc żadnego wyjścia prosiła o cud, a przede wszystkim prosiła jej zmarłą przed laty matkę o to, aby pomogła jej wydostać się z grobu. Nie poddawała się i mocno wierzyła w ocalenie. Była przekonana, że matka wysłuchała jej błagania.
Teraz jestem przekonany, że żadnego starca nigdy nie było. To matka pani Urszuli doprowadziła do dziwnego spotkania z duchem lub zjawą i to ona była sprawcą wydarzeń, które skutkowały uratowaniem jej córki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz