Piekielne ogary na Pustyni Błędowskiej
Miałem wtedy 26 lat. Byłem młody wysportowany, pewny siebie i odważny. Miałem dobre wykształcenie i ciekawą pracę. Wydawało mi się, że nikogo i niczego się nie boję. Nie wierzyłem w żadne duchy, zjawy i inne pierdoły tego typu. Byłem przekonany, że niczego nie jestem w stanie się przestraszyć. Niedługo jednak dane było mi poznać jak bardzo się myliłem. Studia dały mi możliwość odroczenia od wojska. Przyszedł jednak ten moment, że dostałem bilet i bardzo szybko stałem się żołnierzem. Na pierwszy poligon pojechaliśmy na Pustynię Błędowską. Namioty mieliśmy rozstawione w okolicznych lasach. Całymi dniami i nocami kaprale gonili nas po pustyni i leśnych zagajnikach. Po dwóch tygodniach znaliśmy już każdą dziurę i krzak. W rejonie tzw. czarnego bunkra znajdowało się stare cmentarzysko. Było to kilkadziesiąt grobów rozrzuconych po dość dużym terenie. Pomiędzy drzewami znajdowały się betonowe płyty nagrobne. Wiele z nich posiadało krzyże, które złowrogo pojawiały się, gdy wychodziliśmy z pomiędzy drzew. Duża ilość grobów nie posiadała jednak krzyży ani nawet żadnych napisów na mogiłach. Wszystkie groby były mniej lub bardziej zniszczone. Widok tych mogił nie był przyjemny, a okoliczne bagna i stale unosząca się nad nimi jakaś złowroga, gęsta mgła dodawała lęku i trwogi. Wyczuwało się tu jakieś napięcie i jakby czyhające zło i niebezpieczeństwo. Nawet śpiewu ptaków i odgłosów owadów nie było słychać w tym rejonie. Jednym słowem było to przerażające miejsce. Przechodząc tamtędy przerwaliśmy rozmowę i przyśpieszyliśmy kroku. Może, powodem takiego zachowania było też to, że wielokrotnie słyszeliśmy opowieści jakie krążyły o dziwnych zdarzeniach, które miały się tu wydarzyć. Podobno często słychać było w tej okolicy krzyki i jakieś straszne jęki, oraz nawoływania i przeraźliwy ryk. Opowieści opowieściami. Można było w nie wierzyć lub nie. Prawdą natomiast było to, że wiele osób odebrało tu sobie życie. Znaleziono kilku wisielców i kobiety z podciętymi żyłami. Różne historie głosiły, że sporo ludzi zaginęło w tym rejonie. Jeden chłop z pobliskiej wsi szukając kiedyś swojego psa przepadł bez wieści. Odnalazł się po kilku dniach blady, brudny, głodny i wycieńczony. Nie powiedział, co mu się przydarzyło, a następnego dnia powiesił się za stodołą swojego obejścia. Ludzie z okolicznych wsi opowiadali, że stary Kupisiok z Chechła zawsze był biedny i nagle z dnia na dzień stał się bogaty. Szastał pieniędzmi. Kupił ciągnik, kilka krów, nowego konia, a w gospodzie wszystkim stawiał. Podobno znalazł gliniany garnek ze złotymi monetami. Czasem jednak, jak za dużo wypił to mówił, że bogactwa mu nie zabraknie i lepiej żeby nikt nie wchodził mu w drogę, bo na cmentarzysku był, podpisał się własną krwią i to on jest teraz mocny. Nikt nie wiedział jednak co miało znaczyć to jego gadanie. Kupisiok rzeczywiście przez kilka miesięcy był bogaty. Nikogo się nie bał i rządził całymi dniami w gospodzie. Miał jednak jakiegoś pecha. Syn zabił mu się na motorze, a jego żonę kopnął koń w głowę i bidula zmarła w szpitalu. Któregoś dnia po pijanemu wpadł do studni i się utopił. Ludzie różnie gadali, że zaprzedał dusze diabłu, ale nie wywiązał się z umowy i dlatego tak skończył. W każdym razie wszyscy, którzy byli przy zdrowych zmysłach omijali cmentarzysko z daleka. Nikt z miejscowych nie zapuszczał się w ten rejon. Miejsce to było prawdziwie koszmarne. Któregoś dnia jak byłem w gospodzie z kolegami to zapytałem takiego starego dziadka czy wie kto spoczywa w tych grobach na cmentarzysku. Powiedział, że to niemieccy żołnierze rozstrzelani przez ruskich. Dodał, że jest tam gdzieś także mogiła zbiorowa, w której pochowano zgwałcone, kobiety i dzieci. Dodał od siebie, że lepiej omijać to miejsce z daleka bo wiele złych rzeczy tam się wydarzyło. Oczywiście dla żołnierzy temat cmentarzyska był idealny do różnych opowiadań i przechwałek, że niby tam byli sami i co to nie przeżyli. Któregoś wieczora gdy siedzieliśmy przy ognisku jak zwykle stałym tematem było cmentarzysko. W pewnej chwili jeden z żołnierzy Dawid Banaś powiedział, że te wszystkie opowieści to stek bzdur, a my to jesteśmy idioci, że w to wszystko wierzymy. Zaczął się wymądrzać i przechwalać, że wiele razy sprawdzał takie głupie opowiastki i nigdy nic się nie potwierdziło. Wtedy ktoś powiedział, że jak z niego taki kozak to niech teraz sam pójdzie na cmentarzysko i udowodni, że się niczego nie boi. Banaś odpowiedział, że nie wierzy w żadne zabobony i bez problemu udowodni to idąc w to miejsce. Powiedział, że na jednym z krzyży wydrapie ustalony przez nas znak, aby jutro sprawdzić czy rzeczywiście tam był. Jak powiedział tak zrobił. Zabrał bagnet i pobiegł. Mijały jednak godziny, a Banasia nie było. Pomyśleliśmy wszyscy, że pewnie oddalił się od obozu, aby szybko wrócić i ukryć się gdzieś, a rano wymyśli jakąś historie i będzie dumny jaki to bohater z niego. Żołnierz do obozu już jednak nie wrócił. Wszczęto poszukiwania lecz długo nie trzeba było szukać. Znaleziono go martwego na cmentarzysku z rozszarpaną klatką piersiową. Podobno dopadło go jakieś dzikie zwierzę. Dziwne jednak było to, że z rozmowy naszego dowódcy plutonu z kapitanem wynikało, że twarz Banasia była biała jak kartka papieru z takim grymasem jakby niewyobrażalnego lęku i przerażenia. Teraz już wiedzieliśmy, że w tych wszystkich historiach jakie usłyszeliśmy musiało być coś prawdziwego. Chłopakom miny zrzedły i nikt już nie cwaniakował w odniesieniu do cmentarzyska. Raczej każdy unikał tego tematu. Kadra oficerska także zmieniła plany i dyslokacje. Od zdarzenia z Banasiem nie chodziliśmy w rejon cmentarzyska. Termin pobytu na poligonie pomału zbliżał się do końca i wszyscy z tego powodu byli bardzo zadowoleni. Z niecierpliwością czekaliśmy na wyjazd. Ostatniej nocy o godz. 1.00 ogłoszono alarm. Gdy wszyscy żołnierze zebrali się przed namiotami kapitan poinformował nas, że nie są to żadne ćwiczenia. Miejscowa policja poprosiła wojsko o pomoc. Okazało się, że po południu grupa młodzieży w wieku 15 i 16 lat cztery dziewczyny i trzech chłopaków wyszło z domu i nie wrócili. Oczywiście nie to było powodem do niepokoju. Jednak brat jednej z dziewczynek powiedział rodzicom, że wybierali się na cmentarzysko podpisać jak stwierdził pakt z diabłem. Rodzice znając opowieści o tym miejscu powiadomili Policję. O godzinie 23.00 dwóch Policjantów udało się na cmentarzysko i nie wrócili do komendy. Nie można było z nimi nawiązać żadnej łączności dlatego komendant korzystając z tego, że wojsko jest na poligonie poprosił o pomoc.
Dowódca kompanii podzielił nas na trzy grupy po 35 żołnierzy w każdej. Określił zadania i tok postepowania w przypadku spotkania dzieciaków i rozkazał biegiem udać się na cmentarzysko. W miarę jak zbliżaliśmy się do wyznaczonego miejsca ogarniał nas lęk i niepokój. Po prostu wyczuwaliśmy jakieś zło, które zaczynało nas jak by otaczać. W odległości około 200 metrów od cmentarzyska zauważyliśmy coś dziwnego. Gdy zbliżyliśmy się widać było dokładnie i stwierdziliśmy, że ktoś leży na ziemi. Kiedy podeszliśmy do tego czegoś okazało się, że był to chłopak, prawdopodobnie jeden z zaginionych. Leżał w dziwnej pozycji, embrionalnej. Był przytomny, miał otwarte oczy ale nic się nie odzywał. Dało się w nich zauważyć strach i przerażenie. Jak sanitariusze go podnieśli to jego ciało było sztywne i nie zmieniało ułożenia. Trudno było określić co mu jest. Dopiero po kilkunastu minutach ocknął się jak by z letargu. Siedział skulony i co chwile wypowiadał słowa „rozmawiałem ze śmiercią, „rozmawiałem ze śmiercią”. Na pytania, co się wydarzyło chłopiec patrząc bez mrugania oczami przed siebie wypowiadał tylko słowa „rozmawiałem ze śmiercią”. Trwało to może ze dwadzieścia minut po czym nagle, energicznie wstał z miejsca, odszedł na odległość kilku kroków krzyknął przeraźliwie i przewrócił się na ziemię. Jeden z sanitariuszy stwierdził, że nie żyje. W pewnej chwili usłyszeliśmy głośny krzyk dobiegający z miejsca umarłych. Pobiegliśmy w tamtą stronę. Dobiegając zauważyliśmy kilku żołnierzy, którzy podtrzymywali krzyczącą cały czas dziewczynę.
- Właśnie się ocknęła – powiedział jeden.
Dziewczyna zaczęła na przemian szlochać krzyczeć i wołać nie idźcie tam, nie idźcie. Oni ich wszystkich pozabijali, rozerwali na strzępy.
- Kto? Wielu z nas jednocześnie zadawało to samo pytanie.
- Ogary!, Piekielne Ogary! Piek…- nie dokończyła tracąc przytomność.
Dopiero teraz zauważyłem, że jej ubranie było całkowicie poszarpane i mocno pokrwawione. W jej przypadku sanitariusz również stwierdził zgon. Byliśmy wszyscy wystraszeni, a w zasadzie niesamowicie przerażeni. Nagle usłyszeliśmy wołanie
- Chodźcie tu. Szybko !
To jeden z żołnierzy z innej grupy potwornie krzyczał. Gdy dobiegliśmy ujrzeliśmy naprawdę makabryczny i przejmujący widok. Na ziemi w różnych odstępach leżały zakrwawione i porozrywane części ciała kilkunastu osób. Z pewnością była to pozostała grupa zaginionych dzieci, ale nie tylko. Rozpoznaliśmy także żołnierzy. Widok był przerażający. Poczuliśmy też jakieś straszne zimno i dreszcze, które przeszywały nasze ciała. Nie bardzo wiedzieliśmy co robić. Staliśmy jak zamurowani. Trwało to przez chwilę, gdy wokół nas rozległ się niesamowity ryk i straszliwe wycie. Nigdy takich odgłosów nie słyszałem. Pomimo ciemności widać było jakieś stworzenia, które z błyskawiczną szybkością poruszały się pomiędzy nami. Krzyki żołnierzy, wycie i ryk jak by jakichś bestii oraz strzały żołnierzy, którzy próbowali przy użyciu ślepej amunicji chociaż w ten sposób ratować się były nie do zniesienia. Nie mogłem uwierzyć w to, co sam widziałem. Bestie rozszarpywały żołnierzy na strzępy. Przypomniałem sobie jak zmarła dziewczyna mówiła o piekielnych ogarach. Rzeczywiście stworzenia przypominały trochę wilki tylko dużo większych rozmiarów, ale ich czerwone ślepia z pewnością nie pochodziły z tego świata. Odwróciłem się i zacząłem uciekać przed siebie. Słyszałem za sobą zbliżający się ryk. Zacząłem biec jeszcze szybciej, niestety zawadziłem nogą o jakiś wystający korzeń i przewróciłem się koziołkując kilka razy po nierównym podłożu. Poczułem na swoich plecach gorący, śmierdzący oddech i słyszałem głośne warczenie i jakby dławiące charczenie. Pomyślałem, że to koniec. Nie chciałem umierać w ten sposób. Bałem się niesamowicie. Zamknąłem oczy i pogodziłem się ze śmiercią tracąc przytomność ze strachu i przerażenia.
Obudziłem się w szpitalu wojskowym. Od dowódcy plutonu dowiedziałem się, że miałem dużo szczęścia. Powiedział, że z całej kompani tylko 16 żołnierzy ocalało. Rozegrał się tam prawdziwy dramat i horror. Ogary piekielne porozrywały na strzępy żołnierzy. Z pewnością wszyscy by stracili życie ale w trakcie tej rzęzi w pewnej chwili zrobiło się bardzo jasno dookoła. Nastąpił jakiś niewyobrażalny blask spływający z nieba. Zapanował spokój i niesamowita cisza. Światło pokryło cały obszar cmentarzyska. W tym samym momencie ogary jakby rozpłynęły się znikając z pola widzenia. Dopiero po chwili dało się słyszeć jęki i nawoływania żołnierzy tych, którzy przeżyli ten koszmar.
Krótko, po tym jak z sali szpitalnej wyszedł mój dowódca wkroczył jakiś mężczyzna ubrany po cywilnemu. Powiedział mi stanowczym, władczym tonem, że mam zapomnieć o tym wszystkim co się wydarzyło na Pustyni Błędowskiej i czego byłem świadkiem. Na czyjekolwiek zadawane pytania miałem odpowiadać, że to wataha zgłodniałych wilków zaatakowała żołnierzy.
- Jeżeli komuś powiesz prawdę to długo nie pożyjesz. Nie staraj się być bohaterem – dodał i wyszedł.
Po opuszczeniu szpitala zapytałem dowódcy co to znaczy i kto to był w szpitalu z takim żądaniem. Odpowiedział jednak, że nic na ten temat nie wie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz