04 czerwca 2025

Przerażajaca historia nawiedzonego domu

 

Przerażająca historia nawiedzonego domu

Niesamowita okazja. Jedyna w życiu. Własny dom, willa z ogrodem za 65 tys. zł. To chyba nie możliwe. Przeczytałem ogłoszenie kilka razy. Pewnie pomyłka lub jakiś kawał. Pomyślałem. Zdjęcia domu i całej posiadłości wskazywały, że wartość takiej nieruchomości powinna przekroczyć kwotę ponad  milion złotych. Na pewno pomyłka. Nie ma co się ośmieszać. Zacząłem przeglądać inne ogłoszenia. Mieliśmy już dość mieszkania na zatłoczonym osiedlu dużego miasta i obcowania z sąsiadami. Życie w kilkupiętrowym budynku przebiegało fatalnie. W lokalu nad naszym mieszkaniem  dzieciaki sąsiadów w ramach bezstresowego wychowania krzyczały, jeździły na rowerkach i biegały, że trudno było wytrzymać aby nie wybuchnąć.  Pietro niżej z kolei mieszkanie to istna melina. Całymi dniami i nocami słychać było ciągłe awantury, krzyki i hałasy. Wizyty Policji i Straży Miejskiej tylko pogarszały sprawę. Z całego budynku ciągle dochodziło głośne  stukanie pukanie, wiercenie, przeraźliwą muzyka, hałas imprez, a  do tego jakiś koleś uczył się grać na pianinie. No nie dało się już wytrzymać. Samochód musiałem parkować na końcu osiedla, gdyż pod blokiem nie było miejsca.  Byliśmy zdesperowani i zdecydowani przeprowadzić się gdzieś na peryferie. Przeglądałem, więc ogłoszenia sprzedaży domów. Ceny w większości przypadków były jednak nie naszą kieszeń. Systematycznie szukałem, więc okazji. Dzisiaj jak zwykle po śniadaniu z nadzieją odpaliłem komputer. O Kurczę! Znowu to ogłoszenie. Sprzedam dom za 65 tys. zł. To nie może być pomyłka. Sprawdziłem dokładnie. Od kilku miesięcy systematycznie było aktualizowane. Pierwotnie wystawiono je za 560 tys. zł. a następnie cena, co jakiś czas systematycznie spadała o kilka tysięcy, aż tu nagle taka kwota. Tym razem chociaż czułem jakiś haczyk nie mogłem stracić okazji. Żona, co prawda upierała się, że to na pewno pomyłka lub jakiś szwindel, ale ja zatelefonowałem i umówiłem się na spotkanie i oględziny domu. Wykonany telefon tylko potwierdził, że kwota w ogłoszeniu jest prawdziwa.  Mieszkaliśmy w Katowicach, a dom do sprzedania znajdował się na peryferiach Częstochowy, Mrzychowa. Po kilku godzinach byliśmy już na miejscu. To rzeczywiście wydawało się niewyobrażalne. Nowy, najwyżej kilkuletni budynek piętrowy, bardzo ładnie wykończony, garaż na dwa samochody, podwórko wyłożone kostką brukową, piękne ogrodzenie i mnóstwo zieleni od pierwszego wejrzenia cieszyło wzrok. Do tego duży ogród za domem. Sam już nie wiedziałem, co o tym myśleć. Nacisnąłem przycisk domofonu i wyczekiwałem czy aby nie był to jednak jakiś kawał. Po chwili usłyszałem w domofonie jakieś trzaski a następnie płacz dziecka. Odczekałem jeszcze chwilę zadzwoniłem ponownie. Oprócz ciszy w głośniku nic się jednak nie działo. Czekaliśmy tak około 20 minut. Oglądaliśmy budynek z każdej strony. Ktoś w tę nieruchomość musiał tu włożyć niezłe pieniądze i prawie za darmo chce oddać – niedowierzałem, że to się dzieje.  Rozejrzałem się jeszcze raz i po analizie  zgodziłem się z żoną, że ktoś zrobił nam dowcip. Nikt nie robi takich prezentów, burknąłem pod nosem i wsiedliśmy do samochodu. W tym samym momencie pod bramę budynku podjechał jakiś samochód. Z Toyoty wyszedł  starszy mężczyzna i podchodząc do nas zapytał czy to z nami się tutaj umówił i czy w dalszym ciągu jesteśmy zainteresowani kupnem tego budynku. Przeprosił bardzo za spóźnienie tłumacząc, że jego żona źle się poczuła i musiał ją odwieź do siostry. Zaprosił nas do domu, który był po prostu przepiękny. Miał sześć pokoi, dwie łazienki duży salon, ogromną kuchnię i stylową sypialnię. Wszystko było umeblowane.

- Wie pan… Nie rozumiem. Ta kwota. To ogłoszenie… Zacząłem niepewnie.

- Wszystko się zgadza. I sprzedaż tego domu i kwota.

-  Ale przecież on jest wart dużo więcej.

- Proszę państwa. Powiem jak jest. Niczego nie będę ukrywał. Nie tym razem.  Jestem u kresu wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Rzeczywiście w dom wpakowałem  wraz z żoną mnóstwo pieniędzy, zdrowia, czasu i zaangażowania. Teraz z bólem, ale niestety nie zależy mi tak bardzo na pieniądzach. Chcę się po prostu pozbyć tego domu. Nie chcę mieć z tym miejscem nic do czynienia. Chcę mieć święty spokój. Powiem coś co może państwu wydać się dziwne lub głupie, ale już raz ukryłem prawdę i miałem  tylko przez to  dodatkowe kłopoty. Tym razem niczego nie ukryję, a jeżeli zgodzicie się państwo na kupno tego domu to z pisemnym oświadczeniem, że znacie jego historię i tajemnice.  Wybudowałem ten dom cztery lata temu. Nie posłuchałem ostrzeżenia mieszkańców Mrzychowa, którzy mówili abym tego nie robił. Opowiadali, że miejsce to jest przeklęte, nawiedzone i lepiej nie budować tu żadnych domów. Stało się jednak inaczej. Dwa lata trwała budowa i nic się nie działo. Przez kilka tygodni mieszkałem z żoną i szesnastoletnią córką i był spokój. Nic się nie działo. Myślałem, że to tylko głupie ludzkie gadanie, takie z zazdrości. Któregoś dnia jednak jak wróciłem z podróży służbowej znalazłem nieprzytomną żonę w salonie, a córka gdzieś zniknęła.  Gdy doprowadziłem żonę do przytomności  przerażona zaczęła opowiadać, że w każdym pokoju słyszała płacz dziecka. Raz ciszej, raz głośniej. Wystraszona mówiła, że oświetlenie samo zapalało się i gasło, a najgorsze, że zobaczyła postać kobiety z dzieckiem, która przeraźliwie krzyczała, a drzwi do pokoju  nie chciały się otworzyć i nie mogła uciec na zewnątrz. Słyszała też krzyk córki. Słuchając tej opowieści dopiero teraz uświadomiłem sobie, że ja też słyszałem płacz dziecka w domofonie kilka chwil wcześniej. Nic jednak się nie odezwałem. Wizja zamieszkania w tym domu była silniejsza. Ja nigdy niczego tu nie słyszałem, kontynuował mężczyzna. Zmiana w zachowaniu mojej żony, która utrzymywała, że cały czas w domu coś złego się dzieje  spowodowała jednak, że sam już nie byłem pewny, co się dzieje. Żona była coraz bardziej przerażona, chudła w oczach, a którejś nocy wybiegła z budynku w samej bieliźnie i powiedziała, że więcej do tego domu nie wejdzie. Przeszła terapie, ale do dzisiaj na myśl o tym miejscu dostaje drgawek. Najgorsze jednak jest to, że córka również opowiadała, że jest prześladowana przez duchy. Pewnej nocy wybiegła z domu i dopiero nad ranem  przyprowadziła ją  jakaś kobieta mówiąc, że błąkała się po okolicy. Córka była w samej koszuli, boso, wystraszona i brudna. Od tej pory nie rozmawia i cały czas jest pod stałą opieką psychiatrów.

- Powiedział pan, że sam nigdy niczego dziwnego w tym domu nie zauważył - zapytała zaniepokojona moja żona.

- Taaak. Ja tu nic nie widziałem, ale żona...Chociaż będąc zupełnie szczery kilka razy też słyszałem płacz dzieci. W każdym razie jak jesteście państwo zainteresowani to proszę się szybko zastanowić i decydować, ponieważ muszę coś z tym domem zrobić. Mieszkamy teraz w Krakowie i po prostu chcę się tego domu pozbyć. Dodam, że z miejscowych nikt nie był zainteresowany kupnem tego domu. Chciałem komuś z sąsiadów zapłacić, za doglądanie tej posiadłości, ale nikt się nie zgodził.

- To my zastanowimy się i damy znać jeszcze dzisiaj - odparłem. Pożegnaliśmy gościa i pojechaliśmy do Katowic. Przez całą drogę dyskutowaliśmy tylko na jeden temat. Kasia, moja żona raz tylko  wspomniała o tym, że faktycznie dom może być nawiedzony. Po chwili zmieniała jednak zdanie mówiąc, że to pewnie jakaś idiotka, psychiczna i miała jakieś zwidy lub halucynacje.

- Facet mówił, że sam żadnych cudów nie widział - dodała.  Może po prostu jej się tu nie podobało. Przecież to prawdziwe zadupie. Do miasta kilkanaście kilometrów, w pobliżu żadnych sklepów, a sam dom jest oddalony od innych o kilkaset metrów. Bierzemy! Krótko zdecydowała Kasia. Ja jednak cały czas myślałem o płaczu dziecka, który słyszałem  w domofonie. A… może się przesłyszałem. Próbowałem odrzucić złe myśli. Wieczorem zatelefonowałem z informacją

- Dobry wieczór. Podjęliśmy decyzję i kupujemy dom. Ale chcemy wszystko załatwić formalnie przy udziale notariusza.

- Oczywiście - usłyszałem i umówiliśmy się na następny dzień. W ten sposób szybko staliśmy się  szczęśliwymi właścicielami wspaniałej posiadłości. Taka okazja to chyba najlepsze, co mogło nam się przydarzyć. Mogliśmy w końcu zaplanować dziecko i wieść szczęśliwe, rodzinne życie. Przeprowadzka nie trwała długo. Dom był w pełni wyposażony w meble i sprzęt AGD. Pierwszy wieczór uczciliśmy specjalnie kupionym na tę okazję dobrym szampanem. Byliśmy dumni i szczęśliwi, że w końcu nam się udało. Po 23.00 położyliśmy się spać. Wrażeń tego dnia mieliśmy naprawdę sporo.

Obudził mnie cichutki płacz dziecka.

- Słyszysz?  - Zapytała zaniepokojona Kasia. Ja już nie śpię od kilku minut. Słyszysz? - ponowiła pytanie.

- Słyszę, ale nie robisz sobie przypadkiem jakichś jaj?

- No, co ty.

W tym momencie przeraźliwy wrzask i płacz dzieci dochodzący z różnych stron spowodował, że zamarłem z przerażenia. Kasia krzyczała też, a wrzaski były coraz głośniejsze. Ja także byłem tak przerażony, że nie wiedziałem, co mam robić. W pewnej chwili wszystko ucichło.   Przez dłuższą chwilę leżeliśmy nieruchomo i nie potrafiliśmy wypowiedzieć ani jednego słowa. Nie wiem jak długo to trwało, ale w końcu postanowiłem wstać i zapalić światło. Gdy tylko usiadłem na łóżku usłyszałem cichutki płacz dziecka dochodzący z salonu. Ciarki przeszyły moje ciało od stup do samej głowy. Po chwili płacz ucichł, a ja odważyłem się i z zapaliłem światła w całym domu. Do rana nic się nie wydarzyło, ale o spaniu tej nocy nie było już mowy. Rano nie mogliśmy zrozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło, ale zaczęliśmy przekonywać się w tym, że sprzedający powiedział nam prawdę. Obejrzeliśmy cały budynek jeszcze raz i było by naprawdę szkoda opuścić go tracąc szansę posiadania tak wspaniałej posiadłości. Byliśmy ludźmi wierzącymi i wykształconymi, więc staraliśmy się jakoś racjonalnie wytłumaczyć to, co działo się w tym domu. Postanowiliśmy uzyskać jakieś informacje od mieszkańców Mrzychowa. Nikt jednak nie chciał z nami rozmawiać.  Żona wpadła na pomysł, aby pójść do Kościoła i pogadać z księdzem. Opowiedzieliśmy mu, co nam się przydarzyło w nocy. Ten jednak też nie miał wiele do powiedzenia. Wybełkotał tylko, że musimy się modlić, bo wszystko jest w rękach Boga. Zrezygnowani wróciliśmy do domu. Zastanawialiśmy się, co mamy teraz zrobić. W końcu jednak doszliśmy do wniosku, że nawet jeśli będziemy słyszeć jakieś płacze czy krzyki to przyzwyczaimy się, a z pewnością wcześniej czy później hałasy ustaną same. Gdy tak rozmyślaliśmy usłyszeliśmy dzwonek domofonu. Wyglądając przez okno zauważyłem przy bramie starą kobietę. Zeszliśmy na wszelki wypadek razem. Kobieta bez ceregieli powiedziała, że proboszcz powiedział jej co nas spotkało.  Stwierdziła, że musi z nami porozmawiać. Jednak do domu nie chciała wejść.

-  Chodźcie ze mną, bo ja tu nie wejdę. Miejsce to jest przeklęte - powiedziała ochrypłym głosem. Byliśmy bardzo ciekawi co ma nam do powiedzenia dlatego zgodziliśmy się iść z nią.  Szliśmy dobry kilometr nic nie mówiąc po drodze. W końcu dotarliśmy do niewielkiej chałupy. W środku panował półmrok i znowu poczułem się nieswojo.

- Opowiadała mi stara Kiedrzynka, że przed wojną mieszkała tam Marta Galicka - zaczęła kobieta. To była znachorka. Leczyła ludzi i zwierzęta. Robiła też porządek jak panny zachodziły w ciążę. Mówili ludzie, że nikomu nie odmawiała.  Panny przyjeżdżały do niej z najdalszych wsi. Galicka nie zwracała uwagi na to czy to był pierwszy miesiąc ciąży, czy ósmy. Za pieniądze każdą, która przyszła wyskrobała. Chodziły słuchy, że pozbywała się nawet nowonarodzonych dzieci, które sama odbierała. Ludzie gadali, że zabijała też inne dzieci, ale czy to prawda to nikt nie wie. Zwłoki  wrzucała podobno do studni lub dołu z wapnem. Pewnego dnia powiesiła się na jabłonce w ogrodzie. Zawsze słychać tu było płacz i szlochanie dzieci. Zawodziły też matki tych dzieci.  Były tu różne mądrale, co budowali domy i chcieli zamieszkać, ale żaden nie zagrzał na dłużej tu miejsca. Nie słuchali ostrzeżeń i źle się to dla nich kończyło. Spaliły się tu trzy domy nie wiadomo z jakiej przyczyny. Dwie kobiety oszalały, a jeden chłop utopił się w pobliskim stawie. Żona ostatniego właściciela podcięła sobie żyły, a jej córka skończyła w psychiatryku. Wam też radzę, abyście stąd uciekali. A teraz już idźcie. Ja wam to musiałam powiedzieć. Ostrzec was. Nic więcej się nie dowiecie. A zrobicie jak chcecie.

Byliśmy przerażeni, ale z domu nie mieliśmy zamiaru zrezygnować. Musi być jakieś wyjście i sposób, aby poradzić sobie z tym problemem. Zaczęliśmy zastanawiać się, co dalej robić. Zbliżała się noc, lecz pomimo wszystko postanowiliśmy zostać. Przecież to był nasz dom. Przezornie pozapalałem wszystkie światła we wszystkich pokojach. Około godziny 21.00 usłyszeliśmy kwilenie pod łóżkiem. Po chwili płacz dochodził już z całego budynku. Przecież duchy, do tego dzieci nic mi nie mogą zrobić, pomyślałem i w tym samym momencie poczułem straszliwe zimno oraz wyczułem wyraźne ruchy pod kołdrą. Pomimo strachu podniosłem kołdrę, spod której wypełzały postacie dzieci wyciągając rączki w moim kierunku. Widok był przerażający. Kasia zaczęła krzyczeć przeraźliwie, po czym straciła przytomność. Widząc to krzyknąłem.

- Czego wy kurwa od nas chcecie? Przecież nic złego wam nie zrobiliśmy.

Gdy tylko wypowiedziałem te sowa z całego budynku zaczęły dobiegać trzaski i hałas przewracanych mebli. Zgasło światło, pootwierały się okna,  drzwi trzaskały w każdym pokoju. Trwało to może z 10 minut, po czym przez chwilę było cicho, aby po chwili płacz dzieci ponownie dobiegł do nas jeszcze głośniejszy niż poprzednio. Chciałem odwrócić Kasię na bok i doprowadzić ją do przytomności, ale jakaś siła nie pozwoliła mi na to. W pewnej chwili coś pociągnęło ją na podłogę i ciągnęło do drzwi wyjściowych. Chciałem pobiec za nią, lecz nie mogłem tego zrobić. Po prostu nie mogłem podnieść się z łóżka.   Żona odzyskała w pewnej chwili przytomność, bo darła się w niebogłosy. Nagle ponownie wszystko ucichło. Zapaliło się światło. Zobaczyłem niesamowity bałagan w całej sypialni. Podbiegłem do Kaśki i chciałem wyjść z budynku. Niestety drzwi nie dało się otworzyć. Przerażeni usiedliśmy na podłodze nie wiedząc, co zrobić.

- Dlaczego nam to robicie? - Powiedziałem spokojnie. Przecież nic wam nie zrobiliśmy. Co chcecie z nami zrobić? Czego od nas chcecie? Gdy wypowiedziałem tylko te słowa drzwi wejściowe same się otwarły, a na podwórku zobaczyliśmy malutką dziewczynkę. Miała najwyżej dwa lata.

- Dlaczego nikt nie chce nam pomóc? - Usłyszeliśmy głos i dziewczynka zniknęła.

 Po chwili pojawiła się znowu, a następnie zjawiło się wokół niej mnóstwo małych dzieci. Przerażone twarze niemowląt i zdeformowane głowy nienarodzonych płodów pojawiały się i znikały.

- Pomóżcie nam - usłyszeliśmy przenikające się głosy, pomóżcie nam, nie zostawiajcie nas tutaj.

 Postać dziewczynki zaczęła się oddalać w głąb podwórka przywołując nas jednocześnie skinieniem ręki.

-  Musimy iść - powiedziałem do Kasi. Jakoś nie odczuwałem już lęku. Nie chcę, idź sam. Nie zostawię cię tutaj samej. Musisz iść ze mną. Być może to jest jakieś rozwiązanie. Kasia z oporem i strachem niepewnie ruszyła za mną. Szliśmy pomału za oddalająca się postacią. Doszliśmy do końca ogrodzenia, lecz dziewczynka oddalała się dalej przywołując nas i zachęcając, aby pójść za nią. W pewnej chwili zatrzymała się i głośno krzyknęła.

- Właśnie tu! To tutaj!  Musicie nam pomóc.

Wypowiadając te słowa zniknęła. Poczułem straszliwe dreszcze na całym ciele, po czym zarówno ja jak i moja żona odczuliśmy przeraźliwą ciszę i niesamowity spokój. Weszliśmy do domu gdzie do rana nic niepokojącego już się nie wydarzyło. Byłem przekonany, że zjawa wskazując nam to miejsce za ogrodzeniem miała jakiś konkretny powód. Rano uzgodniliśmy, że trzeba to miejsce rozkopać. Byliśmy przekonani, że być może w tym miejscu znajdują się szczątki tych biednych dzieci. W Częstochowie wynająłem ekipę kilku pracowników, którzy następnego dnia z samego rana przy użyciu koparki zabrali  się do pracy. Po kilku godzinach w jednym miejscu na głębokości około 10 metrów pojawiły się kości malutkich istot. W innym zaś trzy metry pod ziemią. Natychmiast powiadomiliśmy Policje. Dalsze prace przebiegały już w obecności Policji i Prokuratora. Około godziny 19.00 zakończono pracę. Z wykopaliska wydobyto kilkanaście pojemników kości malutkich dzieci. Samych czaszek minimalnych rozmiarów prokurator naliczył 98. Przesłuchanie i oględziny trwały kilka dni. Gdy wszyscy już odjechali poczuliśmy prawdziwą ulgę.  Zrobiło się jakoś zimno więc rozpaliłem ogień w kominku i przytuleni do siebie trwaliśmy w milczeniu. Nagle żona wstała i szybko wybiegła z salonu. Po chwili usłyszałem.

- Chodź szybko. Jestem w łazience.

Znowu z przerażeniem pobiegłem na piętro.

-  Patrz - powiedziała żona wskazując zaparowane na lustro. W tej chwili zobaczyłem napis. Od początku wierzyliśmy, że właśnie wy nam pomożecie, ale musieliśmy mieć pewność. Przeczytałem zanikający pomału napis. W pewnej chwili usłyszeliśmy cichutki śmiech jak gdyby rozbawionych dzieci, który dochodził do nas z różnych stron budynku. Nie czuliśmy jednak tym razem żadnego leku. Patrzyliśmy jak przenikając przez ściany pojawiały się roześmiane buzie, które w świetlistych promieniach trafiały wysoko w otwarty tunel jasności. Widząc to rozpłakaliśmy się z żoną nie mogąc przestać.  

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Gang Piekielne Anioły

  Gang Piekielne Anioły Piekielne Anioły to jest wspaniały gang - ponad wszystkie gangi To bardzo wielki zaszczyt i chwała w tym   gan...