Trudna decyzja
Przeraźliwy dźwięk telefonu komórkowego wyrwał mnie z głębokiego snu rozdzierając panującą ciszę w pomieszczeniu, w którym przebywałem. Nagłe wybudzenie trochę mnie zdezorientowało. W pierwszej chwili nie bardzo docierało do mnie, co się stało i o co chodzi. Nic mi nie dało rozglądanie się dookoła, gdyż w pomieszczeniu nie było okien. Sam zresztą przecież takiego właśnie pomieszczenia szukałem, przypomniało mi się. Długo trwało zanim zrozumiałem, co się dzieje, odzyskałem pełną świadomość i powróciłem do rzeczywistości. Taak…, to nie był straszny sen. Ostatnie dni wykończyły mnie zupełnie. Nie spałem już…zaraz… prawie trzy doby. W tej chwili poczułem też silny głód. Z „komórki” w dalszym ciągu wydobywał się sygnał dźwiękowy. Odruchowo, panicznie wręcz zacząłem przyciskać wszystkie guziki, aby tylko przestał dzwonić. Przecież ktoś mógł go usłyszeć. Poczułem nagły dreszcz zimna przeszywający mnie po całym ciele. Która to godzina? Jak długo spałem? Czy ktoś już mnie szuka? Z niepokojem pytania cisnęły mi się do głowy. Wyświetlacz telefonu wskazywał 4.17. Byłem tu więc od około 6 godzin. Cholera! Zaraz będzie świtało. Muszę jak najszybciej się stąd wynosić. Żeby tylko nikt mnie nie zauważył, przeszło mi przez myśl. Mając jeszcze resztkę nadziei w nikłym świetle wyświetlacza telefonu przejrzałem pośpiesznie szuflady i szafki w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Niestety, świeciły pustkami. Zresztą, czego się mogłem spodziewać. Kto trzyma jedzenie na zapleczu altanki na terenie ogródków działkowych? - pomyślałem i w pośpiechu opuściłem pomieszczenie. Przyszło mi też do głowy, że nawet nie sprawdziłem, kto telefonował. Zresztą mogłem się domyśleć. Kto mógł dzwonić? Iwonka, ktoś od Snopa, albo gliny. Co ja mam teraz zrobić? Myśli kłębiły mi się w głowie. Gdybym, chociaż nie zgubił tego cholernego buta, Pewnie gliny już go mają. Tak, czy tak jestem przegrany. Albo pójdę siedzieć, albo Snopu mnie zabije. Jedno jest pewne – szukają mnie i jedni i drudzy. Za wszelką cenę muszę dostać się do Bytomia – postanowiłem. Tam, na wertepach w praktycznie nieużywanym kanale ciepłowniczym będę mógł przemyśleć to wszystko jeszcze raz na spokojnie i postanowić, co dalej. Teraz jeszcze nie mogę wrócić do domu. Nie było to jednak takie proste. Gliny znały na pewno doskonale już mój rysopis i ubiór, a może nawet i nazwisko. W jednym bucie też daleko nie zajdę. Bo to i nie wygodnie, a przede wszystkim wzbudziłoby zbyt duże zainteresowanie przypadkowo spotkanych ludzi, którzy nie byli mi teraz zupełnie potrzebni. Muszę zmienić ubranie! – zaświtała mi genialna myśl w głowie. Fajnie – pomyślałem, tylko skąd wziąć ubranie i to o godzinie 4.00 rano. Ale… zaraz! Przecież tu w pobliżu jest osiedle mieszkaniowe. Po krótkim namyśle już wiedziałem, co zrobić. Nie zastanawiając się długo biegiem udałem się w kierunku budynków. Nie musiałem długo szukać. Na wielu balkonach suszyło się sporo ubrań. Gorzej było z butami, ale i te w końcu znalazłem. Pewnie jakiś gówniarz przemoczył je w pobliskim lasku. Pośpiesznie założyłem buty na nogi. I tym razem miałem szczęście. Pasowały jak ulał. Swoje ubranie pośpiesznie wyrzuciłem do kontenera na śmieci. Zadowolony z udanej akcji ruszyłem przed siebie. Gdyby jeszcze głód zaspokoić. Doskwierał mi coraz bardziej. Od trzech dni już się ukrywałem i nic w tym czasie nie miałem w ustach. Nie było czasu jednak teraz na szukanie jedzenia. Niepokojące myśli wciąż mnie dręczyły. Zastanawiałem się kogo boję się teraz bardziej Snopa czy glin. Cóż to jednak za pytanie. Odpowiedź nasuwała mi się sama. Przecież, jeśli złapią mnie ludzie Snopa to zabiją gdzieś na pustkowiu. Z kolei jak złapią mnie gliny i pójdę siedzieć to z pewnością zabiją mnie w pudle. Za dużo przecież widziałem i słyszałem. Tak czy siak los mój był z góry przesądzony. Skradając się pomiędzy blokami tak, aby mnie nikt nie spotkał w pewnej chwili zauważyłem, że przed jednym z osiedlowych sklepów spożywczych stoi samochód dostawczy z otwartymi na oścież drzwiami. Noo! Takiej okazji stracić nie mogłem. Miałem co prawda opory tak jak z tym ubraniem z balkonów. Wcześniej nigdy niczego nie ukradłem. Zawsze byłem uczciwy. Teraz jednak nie było wyjścia. Tu chodziło o moje życie. Ale i tak będę miał wyrzuty sumienia. – Pomyślałem.
Czując się w miarę bezpiecznie i spokojnie zajadałem skradzione bułki popijając jogurtem. Smakowały jak nigdy. Teraz spokojnie rozważałem jak mogłem wpakować się w coś takiego. Cholera! Wszystko przez te Kopalnię. Gdyby mnie nie zwolnili… Gdyby nie zwolnili. Czułem jak złość we mnie wzbiera. Świętochłowice są jednym z miast, w którym panuje chyba największe bezrobocie na śląsku. Żona bez pracy, dwoje dzieci, żadnej pomocy, a żyć trzeba. Do tego te cholerne opłaty – na dobre zacząłem użalać się nad sobą. Ale takich jak ja jest więcej i też jakoś muszą sobie radzić. Jak ja - zbierają złom. W naszym mieście to już chyba wszystko, co było z żelaza zabrali. A tu właśnie wczoraj 15 września moja żona miała okrągłe trzydzieste urodziny. Chciałem…, musiałem jej coś kupić. Dawno nie otrzymała ode mnie żadnego prezentu. A tak bardzo ja kocham. Dlatego właśnie wybrałem ten odludny i niebezpieczny teren. Miałem nadzieję, że tu właśnie znajdę dużo złomu, a przy odrobinie szczęścia może i na trochę miedzi trafię.
Gdybym jej posłuchał…
Wróciłem pamięcią do ranka 13 września. Wstałem jak zwykle o godzinie 5.20. Cichutko, aby nie zbudzić dzieciaków krzątałem się po kuchni. Widząc jednak tylko dwie bułki zrezygnowałem ze śniadania. Może dzisiaj mi się poszczęści – pomyślałem.
- Jurek. Nie idź dzisiaj. Zostań w domu – usłyszałem cichutkie wołanie żony z pokoju. Całymi dniami cię nie ma. Dzieci już zapomniały jak wyglądasz. - Iwonko. Kochanie. Dzisiaj idę w zupełnie inne miejsce. Słyszałem niedawno od starego Franciszka z „nastawni”, że podobno przy jednej z hałd na Kolwachach leżą w ziemi przysypane jakieś transformatory z miedzianymi zwojami. Wiesz ile kosztuje kilo miedzi?
- Zostań. Pójdziesz jutro. Obiecałeś, że pójdziemy razem do Pomocy Społecznej.
- Kochanie! Ty wiesz ilu tam jest chętnych, aby cokolwiek otrzymać. Szkoda czasu. I tak nic nie dostaniemy.
- Zostań. Proszę.
- Nie! Muszę iść dzisiaj. Jeszcze mnie ktoś ubiegnie i nic nie znajdę.
Pocałowałem ją czule w usta i pospiesznie opuściłem mieszkanie. Było mi bardzo źle, że znowu nie wziąłem pod uwagę jej prośby. Żeby tylko znaleźć to miejsce – pomyślałem i przyśpieszyłem kroku.
Po około dwóch godzinach byłem na miejscu. Kolwachy to gówniane miejsce. Właściwie to nawet nie wiem skąd wzięła się ta nazwa. Pamiętam ją od zawsze. Był to rozległy, odludny i niebezpieczny teren po byłej kopalni. W koło same hałdy, krzaki, liczne wzniesienia porośnięte jakimś zielskiem, a najgorsze to niebezpieczne rozpadliny na kilka metrów głębokie. Z wierzchu prawie niewidoczne, ale gdy tylko staniesz w nieodpowiednim miejscu to wpadniesz w dziurę i już po tobie. Aż ciarki przechodzą po plecach. Chyba z tego tylko powodu rzadko zapuszczał się w te strony ktoś normalny. No może czasami jakiś znający te tereny grzybiarz, albo dzieciaki z rozbitych lub patologicznych rodzin. Rozejrzałem się uważnie i pomyślałem, że nie łatwo będzie mi znaleźć to miejsce. Zaopatrzony w kilof, łopatę i dobre chęci ruszyłem przed siebie. Czas szybko mi leciał. Teren był przecież rozległy. Szczerze mówiąc nie przypuszczałem, że to takie pustkowie. A uważać musiałem naprawdę, aby nie wpaść do dziury. Bo kto by mnie tu znalazł. Jak opowiadali o tym miejscu to nie wierzyłem, a teraz sam się przekonałem. Rozglądając się uważnie dookoła traciłem pomału nadzieję, że w ogóle coś znajdę. Była 16.20, a ja ledwo trochę drutu znalazłem. Ze złością wyrzuciłem go do torby. Strata czasu – narzekałem w myślach i pożałowałem, że nie zostałem jednak w domu. Poczułem też taki głód, że aż mi się ciemno przed oczami zrobiło. Nagle moją uwagę zwróciło jakieś żelastwo wystające z ziemi w pobliżu jednej z hałd. Zaciekawiony, podszedłem bliżej i stwierdziłem, że jest to stalowy element pochodzący jakby od koparki lub spychacza. Waży z pól tony, a może więcej – pomyślałem z radością. Może uda mi się to wykopać, rozważałem, spoglądając z nadzieją na trzymany w ręku kilof . Wieczorem załaduję to na wózek i będzie sporo grosza. Tylko… czy sam dam radę – posmutniałem. Cóż, trzeba będzie rozmontować co się da, a resztę ciąć. Dzielić się nie będę. W cięciu żelaza nabrałem już takiego doświadczenia, że zwykłym brzeszczotem mogłem szybko przeciąć całkiem spore kawałki żelastwa. Oczywiście ręce bolały jak cholera, ale czego nie robi się dla rodziny. To się Iwonka ucieszy. Myślałem już o prezencie jaki jej sprawię i ochoczo zabrałem się do roboty.
Nie wiem ile czasu upłynęło od rozpoczęcia pracy, gdyż kopałem bez wytchnienia. Wykop miał już ze dwa metry głębokości odsłaniając pokaźnej wielkości stalowy element większej konstrukcji. Chyba ze trzy kursy będę musiał zrobić, aby to wszystko zabrać, oceniłem wzrokiem znalezisko. Byłem zadowolony, że udało mi się znaleźć taki ładny kąsek. Nagle usłyszałem jakby ktoś trzasnął drzwiami od samochodu. Wstrzymałem oddech na chwilę, niemożliwe – pomyślałem. Samochód? Tu? Na tym pustkowiu? Chyba ze zmęczenia i głodu słyszę jakieś dziwne rzeczy i zabrałem się do dalszej pracy. Jednak po krótkiej chwili ponownie usłyszałem, tym razem jednak głośne krzyki dochodzące zza hałdy. Ostrożnie wychyliłem się z wykopu i... Rzeczywiście w odległości około 20, może 25 metrów od miejsca gdzie stałem zobaczyłem dwa samochody. Ja tam na markach samochodów się nie znam. Były to jednak duże samochody osobowe. Jak to mówią fajne bryki. Jeden był czarny, a drugi srebrny. Zaniepokoiło mnie mocno to, co zobaczyłem. Przy samochodach stało czterech facetów. Właściwie to śmiało można by było powiedzieć, że były to typowe draby wyhodowane na sterydach, jakich często pokazują w filmach sensacyjnych. Mieli karki jak dziki, a łapy jak niedźwiedzie i głowy ogolone prawie na łyso. Lepiej takim nie wchodzić w drogę - przeszło mi przez myśl. Przed jednym z nich na kolanach klęczał jakiś chłopak. O kurdę! Przestraszyłem się nie na żarty. Jeden z tych bandziorów trzymał gruby sznur, którego koniec w kształcie pętli chłopak miał założony na szyję. Była chyba dosyć mocno zaciśnięta, bo chłopak dziwnymi ruchami głowy usiłował chyba poluźnić jej więzy. Teraz dopiero zauważyłem, że ręce miał związane z tyłu. Dwóch innych trzymało kije bejsbolowe, którymi wymachiwali, śmiejąc się przy tym. Sam widok tych drabów powodował, że ciarki przechodziły mi po plecach. Czwarty z nich nie miał nic w rękach. Dokładnie słyszałem, co mówił.
- Kur…! Zabijemy cię gnoju! Czas minął. Miałeś gadzie dużo czasu na oddanie kasy.
- Snopu! Już mnie nie bij! Daj mi jeszcze dwa dni. Zdobędę forsę i na pewno ci ją oddam. Błagał chłopak
- Skur… Ja cię już więcej nie będę bił. Ty już nie żyjesz. Nie będziesz mnie w h… robił. Jesteś już trupem. Rozumiesz? Trupem.
- Błagam! Daj mi szansę! Naprawdę!
- I gdzie jest towar?
- Jaki towar?
- Nie ważne. Twoja suka w zębach go przyniesie.
- A może zabawimy się z gnojkiem? – Powiedział inny mężczyzna. Ale w tym momencie zauważyłem, że z jednego, tego srebrnego samochodu wysiadł piąty zbir. O kurdę! Za włosy wyciągał jakąś młodą kobietę.
- Patrz zdziro. Ciebie czeka to samo. – Powiedział ten, do którego chłopak zwrócił się Snopu.
- Dzymel. Odpal furę. Przeciągniemy gnoja po blacie.
Polecenie to wydał Snopu. Wyglądało, że on tu był najważniejszy. Mężczyzna, do którego zwrócił się Snopu posłusznie wsiadł do srebrnego samochodu i tyłem podjechał do klęczącego nadal chłopaka.
- Kirus! Na co czekasz? Do roboty! – wydał komendę innemu.
Natychmiast jeden z pozostałych drabów zabrał wolny koniec sznura od Snopa i przywiązał go do haka holowniczego pojazdu.
- Rozwiąż mu łapy. Niech ma szansę. Ha, ha, ha – Roześmiał się Snopu. Pozostali również zawtórowali mu śmiechem.
- Błagam! Nie zabijaj mnie. Kur…. Nie zabijaj.
- Snopu! Zostaw! Już dość go nastraszyłeś. Nagle odezwała się młoda kobieta.
- Ty kur… popieprzyło cię. Od straszenia to są duchy. Tobą zajmiemy się później. Teraz zamknij mordę i patrz. I co Zyga? Zobaczymy, jaki jesteś twardy. Snopu zwrócił się do swojej ofiary.
- Snopu! Błagam! Zrobię wszystko, co tylko zechcesz. Snopu!
- Dzymel! Jazda!
Zyga odruchowo złapał się zderzaka, po czym samochód z dużą prędkością ruszył w moim kierunku. Zamarłem z przerażenia i szybko ukryłem się w wykopie, który wcześniej zrobiłem. Usłyszałem pisk opon trzy, może cztery metry ode mnie. Koła samochodu z dużą siłą rwały nierówne podłoże, które w postaci drobnego gruzu leciało w moim kierunku. Gdy samochód zaczął się oddalać postanowiłem wyjrzeć z ukrycia. O Boże! – Pomyślałem – Oni naprawdę chcą go zabić. Widok był straszny. Chłopak z zaciśnięta pętlą na szyi z jednej strony, a z drugiej przywiązany do haka holowniczego pędzącego samochodu kurczowo trzymał się jedną ręką zderzaka. Drugą z nadludzkim wręcz wysiłkiem usiłował uwolnić głowę z zaciśniętej pętli. Nie mogłem na to patrzeć. Nie wiem sam, czy poszarpane i zdarte do kości łokcie, zmasakrowana twarz, czy też przeraźliwy krzyk, a właściwie wycie tego nieboraka zrobiło na mnie bardziej przerażające wrażenie. Najgorsze jednak było to, że Dzymel wyraźnie rozbawiony jeździł tam i z powrotem, a biednego chłopaka zarzucało na każdym zakręcie zmniejszając mu szanse na przeżycie. Cała grupa bandziorów też głośno się śmiała i krzykiem zmuszali Dzymela do coraz to szybszej jazdy. Tylko kobieta nerwowo patrzyła na boki. Nagle! O Jezu! Chłopak wypuścił z rąk zderzak. Boże! To nie możliwe! Bezwładne ciało jeszcze przez kilka metrów było ciągnięte na sznurze.
- Dzymel! Koniec jazdy! Usłyszałem głośny krzyk Snopa.
Samochód zatrzymał się około 8 metrów ode mnie. Wszyscy podeszli do zabitego. Patrząc na niego przez chwilę nic nie mówili.
- Ha, ha, ha! Patrzcie Jadźka się zeszczała. – Nagle odezwał się Kirus.
Faktycznie. Na spodniach przerażonej kobiety pojawiła się coraz to większa mokra plama.
- Boże. Co wy żeście zrobili. – Powiedziała.
- Mówiłem dziwko żebyś zamknęła mordę – Powiedział Snopu
- Dobra! Koniec zabawy. No, co się kur… gapicie. Weźcie go i tam przykryjcie gałęziami. Wskazał odpowiednie jego zdaniem miejsce Snopu.
Dwóch bandziorów po odwiązaniu sznura od zderzaka złapali trupa za nogi i drgające jeszcze ciało umieścili w niewidocznym z mojego miejsca zagłębieniu. Następnie jak Snopu polecił przykryli je gałęziami. Pewnie zaraz odjadą – pomyślałem i ukryłem się w wykopie z nadzieją, że mnie nie widzieli. O nieee! Po kilku niemal sekundach usłyszałem:
- I co Jadźka! Przyszedł czas i na ciebie. Ściągaj spodnie zdziro! – Spokojnie jak gdyby nigdy nic się nie stało odezwał się Snopu.
Ostrożnie wychyliłem się z ukrycia.
- Co ty chcesz mi zrobić? – Zapytała Jadźka. Przerażenie w jej oczach było niesamowite.
- Ściągaj spodnie powiedziałem! Dzymel! Pomóż jej. Kobieta wyrywała się jednak jak opętana. Przez chwilę sam pomyślałem, skąd ona ma tyle siły.
- Kirus! Pomóż Dzymelowi – Snopu tracił cierpliwość.
Ten szybkim ruchem złapał kobietę za ręce z tyłu i mocno ścisnął, aż z bólu zawyła.
- Ty Kuzyn, przynieś mi piwo z samochodu. Mężczyzna w jasnych spodniach pośpiesznie wykonał polecenie. Snopu powoli podszedł do Jadźki. Mówiłem ci kiedyś dziwko, że kapowanie glinom jest szkodliwe.
Z szyderczym uśmiechem bandyta groził jej palcem.
- Snopu. Ja nigdy…
Nie zdążyła dokończyć zdania, gdyż w tej samej chwili silnym uderzeniem w twarz powalił ją na ziemię, która upadając straciła przytomność. Bizon z Kirusem pospiesznie zdjęli jej spodnie.
- Majtki też. – Powiedział Snopu.
- A co chcesz ja przelecieć? - Kuzyn! Zamknij ryj, bo skończysz jak Zyga. Nawet nie zauważyłem jak szybko jednym ruchem Snopu wyjął coś z kieszeni i zadał mu cios. Kuzyn skulił się na chwilę, po czym na jego twarzy pojawiła się podłużna krwawa szrama.
- Snopuuu! Ja żartowałem. Coś ty mi zrobił?
- Żartować to sobie możesz ze swojej starej, a nie ze mnie. – Gidzie. Dajcie jej po mordzie, niech ożyje. – Powiedział i wyjął spod kurtki pistolet.
- Chcesz ją zastrzelić? –Zagadnął Kirus.
Snopu nic nie odpowiedział tylko jednym uderzeniem lufy pistoletu ubił szyjkę butelki z piwem, które wcześniej przyniósł mu Kuzyn. Popatrzył chwilę na leżącą i spokojnie schował pistolet pod kurtkę.
- Dajcie ją tu. Powiedział.
Kobieta ledwo trzymała się na nogach. Przerażona krzyknęła.
- Nie zabijaj mnie! Błagam!
- Za dużo w ciebie zainwestowałem, aby cię zabić, szmato. Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał. Puścisz farbę, skończysz jak Zyga. Oszukasz mnie, połamię ręce i nogi. Pójdziesz w układ z glinami zabiję cię. Nie masz wyboru! Będziesz dalej pracowała dla mnie. Ale pamiętaj, w interesach będziesz rozliczać się, co do grosza, żadnych kantów. Dostaniesz to, co sam ci dam. Rozumiesz?
- Snopu! Ja… Przecież… Ale… Ale po co mnie tu rozebrałeś? Chyba dopiero teraz zorientowała się, że jest naga do połowy.
- Widzisz Jadźka. Ty masz słabą pamięć. A ja mam dla ciebie na tę dolegliwość doskonałe lekarstwo. Zawsze, kiedy będziesz szczać, albo, kiedy będziesz się kochać to sobie przypomnisz, że nie wolno mnie oszukiwać i kapować glinom. Gwarantuję ci, że będziesz doskonale o tym pamiętać.
W tym momencie kobieta spojrzała na potrzaskaną butelkę, z której Snopu pomału wylewał piwo na ziemię. Zrozumiała chyba, co za chwilę się stanie.
- Snopu! Nie rób tego! Błagam!
Widok i głośny szloch kobiety przeraził mnie jeszcze bardziej. Chciałem stąd uciec jak najszybciej, jak najdalej, ale strach nie pozwolił mi ruszyć się z miejsca. Przecież daleko nie ucieknę. – Pomyślałem. Zaraz mnie złapią i zabiją. Skuliłem się jeszcze bardziej w swojej norze.
- Bizon! Trzymaj ją! A ty Kirus rozłóż jej nogi.
Boże, co oni chcą z nią zrobić?
- Snopu! Nie! Błagam! Nie! Aaaa! Przeraźliwy krzyk kobiety świadczył o bólu, jakiego doznała. Nagle zamilkła tracąc przytomność. Widziałem jak krew obficie spływała jej po nogach.
- Kur… Patrzcie jak upieprzyła mnie farbą. Nowiutkie spodnie. Kur… Zdzira pieprzona. Takie spodnie. Bizon w pośpiechu usiłował zetrzeć ślady krwi ze swoich spodni.
Nagle zauważyłem, że Snopu wyciąga pistolet spod kurtki. O Boże! Kłamał. Ją też zabije. Ja pieprzę, to jest wariat, psychopata. On wszystkich pozabija. Mnie też zaraz tu znajdzie i zabije. Nerwy mi nie wytrzymały. Spanikowałem. Nie zastanawiając się dłużej postanowiłem uciekać. Poderwałem się z miejsca i już chciałem wyskoczyć, gdy poczułem, że coś mnie trzyma za nogę. Cholera zahaczyłem butem o jakiś pręt. Nic nie pomogło szarpanie. Nagle usłyszałem.
- Snopu! Patrz tam ktoś jest. Wszystko widział i teraz ucieka. Spojrzałem w ich stronę. Jeden z bandziorów wskazywał mnie i szybko zbliżał się w moim kierunku. Widząc to w ostatniej chwili mocno, z całych sił szarpnąłem i uwolniłem nogę, ale niestety but został na miejscu.
- Brać go! Biegiem – Słyszałem. Nie miałem jednak odwagi odwrócić się. Nagle usłyszałem strzały za sobą. To koniec – pomyślałem, lecz biegłem dalej. Byle tylko do zarośli. Jeszcze 10, może 15 metrów. Nagle znów usłyszałem za sobą.
- Kur…! Jadźka spieprza naszym autem! Łapcie ją. Szybko! Zostawcie tego gnoja.
Serce waliło mi jak młotem. Nie mogłem złapać tchu. Pomyślałem tylko, że ten drab miał dość czasu, aby przyjrzeć mi się dokładnie. Nie wiedziałem, co robić. Chciałem dalej uciekać. Ostrożnie wychyliłem się z zarośli. Nagle zamarłem. W moim kierunku powoli z pistoletem w ręku zbliżał się Snopu. Stanął może jakieś 15 m ode mnie. Nie widząc mnie głośno zawołał.
- Gnoju! Znajdziemy cię! Już jesteś trupem. Nie żyjesz już! Nie żyyyjesz! Na pewno cię dopadnę! Nie ukryjesz się przede mną! Odwróciłem się i pogodzony z tym co może się stać biegłem przed siebie co sił w nogach, aż wpadłem w jakiś dół z krzakami.
Uciekająca kobieta nie miała chyba wprawy w jeździe po wertepach, bo po krótkiej ucieczce samochód jej zgasł. Widziałem jak w końcu ją dopadli. Bizon był chyba pierwszy. Siłą wyciągnął ją z samochodu, po czym kilkakrotnie kopnął już leżącą na ziemi. Następnie dobiegli pozostali i wrzucili bezwładne jej ciało do bagażnika. Słyszałem jak Snopu głośno powiedział: Pospieszcie się. Musimy już jechać. Oni nie będą czekać. Szkoda, że nie jedziemy razem. Tę sukę od Zygi musicie przywieźć do Podlesia. My postaramy się szybko załatwić temat i wrócić jak najszybciej. Następnie w pośpiechu wszyscy wsiedli do samochodów i odjechali z dużą prędkością.
Nie pamiętam jak długo siedziałem w tych krzakach. Nie miałem odwagi ruszyć nawet palcem. Pewnie odjechali dla zmylenia mnie i teraz szukają, a jak znajdą to na pewno zabiją. Przecież doskonale zdają sobie sprawę z tego, że wszystko widziałem i słyszałem każde ich słowo, i że na pewno kilku z nich rozpoznam. Odczekałem jeszcze może z godzinę. Gdy nabrałem pewności, że chyba jednak odpuścili sobie szukanie mnie tu na tym rozległym terenie postanowiłem opuścić to miejsce jak najszybciej. Gdy tylko wstałem coś boleśnie uraziło mnie w prawą nogę. Spojrzałem i natychmiast przypomniałem sobie, że przecież zgubiłem w wykopie jednego buta. Muszę go znaleźć, przecież nie będę dalej uciekał w jednym bucie. Ostrożnie, rozglądając się uważnie dookoła wracałem w niebezpieczne dla mnie miejsce. Nie chodziło mi nawet o odnalezienie tego buta, aby go założyć. Bałem się żeby go ktoś nie znalazł na miejscu tej przerażającej zbrodni. Gdy już zbliżałem się do wykopu, nagle stanąłem jak wryty. Zza hałdy wprost na mnie wyszedł jakiś dzieciak. Miał może z 13 lub 14lat. Wyglądał mi jakoś znajomo. Nie rozpoznałem go jednak. Odwróciłem się tylko szybko i zacząłem biec przed siebie, co sił w nogach. Słyszałem jakieś krzyki za sobą, ale w panice nie rozumiałem ich i szczerze mówiąc nie bardzo mnie to interesowało, co tam za mną się dzieje. Chciałem tylko uciec jak najszybciej i najdalej z tego miejsca. Bez opamiętania biegłem przed siebie. Gliny już pewnie wiedzą, bandziory już pewnie mnie szukają. Muszę jak najprędzej gdzieś się ukryć. Tylko ta myśl – ukrycia się – wymuszała z mojego organizmu resztkę sił, jaką sam nie wiem skąd jeszcze posiadałem. Wybawieniem były ogródki działkowe, które zauważyłem w oddali. Był to dla mnie najwspanialszy widok w ciągu ostatnich kilku godzin, jaki zobaczyłem tego dnia.
Opuściłem właśnie kanał ciepłowniczy i chciałem jak najszybciej dostać się do Świętochłowic. Zastanawiałem się jeszcze tylko, jaką drogę wybrać, aby niepostrzeżenie znaleźć się we własnym mieszkaniu. Mogłem przemieszczać się w nocy. Miałem jednak dużo czasu by doskonale sobie wszystko przemyśleć i w końcu podjąłem myślę, że słuszną decyzje.
Pierwszy raz byłem na Policji. Nigdy wcześniej nie miałem z nią do czynienia. Przez chwilę zastanowiłem się i zadałem sobie pytanie. Właściwie… właściwie, dlaczego jestem tak bardzo uprzedzony do Policji? Przecież nigdy mi nic nie zrobili i nigdy nie miałem z nimi żadnych problemów. Nawet ten dzielnicowy – Kwiatek to takie porządne chłopisko. Nieraz, jak by tylko chciał to mógłby mi zrobić koło dupy, za pierdoły w sumie, no ale problemy mógłbym mieć i trzeba by się było tłumaczyć, a przecież tego nie robił. Skąd, więc ta nienawiść? Nie rozumiałem. Chyba, że… No tak. Jak się żyje, gdzie w około mieszkają same menele i złodzieje. Jak ciągle się słyszy, że znowu byli gliniarze, i że znowu kogoś zabrali i wsadzili do pudła to nabiera się przekonania, iż to oni są naprawdę źli.
- Dzień dobry. Dyżurny jednostki. Słucham Pana
Byłem świadkiem przestępstwa i chciałem to zgłosić. Po wypowiedzeniu tych słów odetchnąłem z ulgą i prawie usłyszałem jak kamień spadł mi z serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz