30 czerwca 2025

To tylko pies, bezmyślna gadzina

To tylko pies, bezmyślna gadzina

Czasem wystarczy jedna sekunda, by całe życie zmieniło bieg. Jedno spojrzenie, jeden wybór  i człowiek, który jeszcze chwilę temu ścigał się z czasem, planował jutrzejsze zebrania i myślał tylko o tym, aby zdążyć na wieczorne wiadomości, staje twarzą w twarz z czymś, czego nie da się wymazać. Niektóre spotkania są przypadkowe, a mimo to zostają z nami na zawsze. Zmieniają nasze myślenie, nasze serce, nasze sumienie. Czasem to nie człowiek potrzebuje ratunku, lecz to, co w człowieku się z niego rodzi — gniew, współczucie, sprawiedliwość. Czasem w cieniu drzew, tam gdzie nikt nie patrzy, ktoś zostaje zapomniany. Ale czasem... ktoś inny zdąży.

Zmrok powoli kładł się na las, miękko zacierał kontury drzew i wydłużał cienie. Wiktor, zmęczony po długim dniu spotkań i prezentacji, jechał swoim suvem przez pozornie nieskończoną prostą trasę. Męczyła go monotonia, delikatne, rytmiczne  buczenie silnika. W głowie miał myśli krążące wokół gorącego prysznica i kanapy, na której zamierzał opaść jak ścięte drzewo.

Wszystko było takie zwykłe, aż do tej leśnej przecinki.

Oświetlił ją światłami, niemal nieświadomie, gdy coś — drobiazg, błysk, cień  przyciągnęło jego uwagę. Zwolnił. Spojrzał w lusterko. Zawahał się, zawrócił. To, co zobaczył, nie miało prawa się dziać.

Przy jednym z drzew, w głębi leśnej ścieżki, klęczał jakiś pies z białą sierścią. Może dlatego go zauważył. Jego głowa była niemal wciśnięta w ziemię, przytwierdzona łańcuchem, który błyszczał z daleka. Kilkanaście metrów dalej odchodził mężczyzna. Nawet się nie obejrzał. Wsiadł do czerwonego BMW i odjechał z piskiem opon. Wiktor zdążył wyjąć telefon i  cyknął zdjęcie, tak na wszelki wypadek. Tylko tyle mógł zrobić w tej sekundzie. Serce mu waliło. Biegł w stronę psa.

Pies nie szczekał. Nie jęczał. Nie miał już na to sił. Był młody szczeniaczek. Mógł mieć rok, nie więcej. To był wilczur, który cały drżał. Trząsł się, ale jego oczy błyszczały w świetle latarki jak dwa pytania: „Dlaczego?” i „Czy to już koniec?”

Wiktor wrócił do auta po narzędzia. Minuty ciągnęły się jak godziny. Przecinka była zupełnie niewidoczna z drogi. Gdyby nie on nikt nie znalazłby tego biedaka. Nikt.

Łańcuch ustąpił. Pies osunął się na bok, a potem niepewnie ruszył za nim, jak cień, który nareszcie znalazł swojego właściciela. Wiktor postanowił zatrzymać nieszczęśnika i dać mu nowy, bezpieczny dom.

Kilometry mijały. Pies spał zwinięty w kłębek na tylnym siedzeniu. Wiktor próbował się uspokoić, ale w środku coś się gotowało, buzowało jak lawa. A potem — przypadek?

Obok przydrożnego baru stało to samo czerwone BMW. Wiktor poczuł, że świat właśnie złożył mu propozycję nie do odrzucenia.

Postanowił zaczekać. Czekał może 20 minut.

Mężczyzna w końcu wyszedł z papierosem w ustach i telefonem przy uchu. Wiktor rozpoznał go natychmiast.  Podszedł do niego z tyłu i jednym, szybkim ciosem w skroń położył go na ziemię. Potem wrzucił  do bagażnika i na wszelki wypadek związał linką do holowania.

Droga powrotna była szybka. Las nie był już tylko lasem. Stał się sceną.

Facet oprzytomniał dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wcześniej konał pies. Ledwo mógł mówić.

— Skur… ty wiesz kim ja jestem? Jestem prezesem…

Ponowny cios w głowę pozbawił go przytomności.

Wiktor skorzystał z tego samego łańcucha, który jeszcze kilka godzin wcześniej uśmiercić miał psa.  Tym razem jednak to nie pies, lecz człowiek był uwięziony. Ten sam, który wcześniej wydał wyrok na życie bezbronnego zwierzęcia.

Gdy zwyrodnialec się ocknął, zaczął się szarpać, grozić i wrzeszczeć.

— Zwariowałeś? Zgnijesz w więzieniu. Moi ochroniarze cię zaj…. Wiktor nic się nie odzywał - Chyba mnie tu nie zostawisz?! – tym razem zaczął inaczej.

- Tu mnie nikt nie znajdzie! Sprawdziłem dokładnie. Zamarznę, zdechnę tu! – uwolnij mnie, natychmiast.  O psa ci chodzi? Przecież to tylko pies. Bezmyślna gadzina.

Wiktor spojrzał mu w oczy i nie odezwał się ani słowem. Odwrócił się i ruszył w stronę drogi.

Słyszał za sobą krzyki, płacz, prośby, groźby  i wołanie o pomoc.

Gdy wsiadł do auta szczeniak obudził się. Zaszczekał przyjaźnie, pomerdał ogonem i z wdzięcznością popatrzył na niego z tylnego siedzenia.

Samochód odjechał, a w lesie zapadła ciemność.

Trzy dni później, wczesnym rankiem jakaś  para grzybiarzy zapuściła się w głąb lasu. Szukali podgrzybków, lecz zamiast brązowych kapeluszy natrafili na coś, co na chwilę odebrało im mowę.

Jakiś mężczyzna leżał przywiązany do drzewa łańcuchem z wygiętym karkiem. Był wycieńczony do granic możliwości. Jego skóra pokryta była bąblami od ukąszeń owadów, a jedno oko — wydziobane, wydłubane, trudno powiedzieć.  Miał porwane ubranie, wyschnięte usta i blady język wystający nieco z ust. Oddychał ledwo, ale oddychał.

Wezwali karetkę i Policję. Media szybko podchwyciły temat — bo okazało się, że nie był to nikt anonimowy. Ten „znaleziony w lesie” to prezes jednej z największych firm deweloperskich w kraju. Człowiek z pierwszych stron gazet.

Nie potrafił wyjaśnić, co się stało. Plątał się w zeznaniach. Mówił o jakimś szaleńcu, psie, karze boskiej. Lekarze wspomnieli o odwodnieniu, wstrząsie pourazowym i „skrajnym przerażeniu psychicznym”. Prokuratura milczała, ale Internet grzmiał.

Ale najgłośniejsze okazało się jedno zdanie, które ktoś opublikował w komentarzach pod artykułem:
„To chyba kara za to, że pojechał do lasu zabić mojego psa.” To była słuszna kara


Podpisano: jego córka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nic nie jest nam obceco ludzkie

  Nic co ludzkie nie jest nam obce Zacznijmy od początku, bo tam zwykle tkwi tajemnica Życie jest nieprzewidywalne, pełne zmian i dram...