05 czerwca 2025

Zemsta musiała być straszna, dotkliwa i bardzo brutalna

 

Zemsta musiała być straszna, dotkliwa i bardzo brutalna

 

Od dawna zastanawiałem się nad podjęciem pracy w Milicji. Wydawało mi się, że praca w tym resorcie to jest właśnie to, co chciałbym dalej w życiu robić i to, co według mojego wyobrażenia bardzo by mi odpowiadało. Byłem przekonany, że da mi różne możliwości własnego rozwoju i satysfakcji. Pamiętam, że zawsze chciałem wykonywać coś niezwykłego, coś innego, niebanalnego, coś do czego nie wszyscy się nadają. Trenowałem, więc sztuki walki, rzucanie nożem i ćwiczyłem posługiwanie się różnego rodzaju dostępną bronią. To dziwne, ale odkąd pamiętam  czułem jakieś dziwne zagrożenie dla siebie i bliskich. Zaopatrywałem się więc w różnego rodzaju możliwą do zdobycia broń tj. noże, łuki, paralizatory, broń czarnoprochową. Mocno angażowałem się w survival, czyli sztuki przetrwania. Obiecałem sobie, że gdy będę miał takie możliwości to swój przyszły dom wyposażę w odpowiednie zabezpieczenia. Skończyłem wyższe studia na kierunku prawa i psychologii. Dosyć dobrze nauczyłem się języka angielskiego i rosyjskiego. To jednak było za mało, aby otrzymać posadę w milicji bez odpowiednich układów, znajomości i poparcia ówczesnych „towarzyszy”. Marzenia jednak pozostały. Szansa pojawiła się, gdy otrzymałem powołanie do wojska. Trafiłem jednak do wojsk politycznych i nie wszystko mi się tam podobało. Jedyny plus to możliwość dalszego treningu sztuk walki i ćwiczeń z różnego rodzaju broni.  Na koniec służby miałem propozycję pozostania w wojsku na zawodowego żołnierza, ale nie skorzystałem.  Mając odpowiednie doświadczenie, wyszkolenie  i wykształcenie pomyślałem, że teraz z pracą w milicji nie będę miał większego problemu.  Jakże mocno się myliłem. O pracy w Milicji miałem własne wyobrażenie. Wychowany na Kojaku i Colombo często marzyłem o rozwiązywaniu trudnych zagadek kryminalnych. Widziałem siebie właśnie w takiej roli. Uważałem, że w Milicji panuje idealny porządek, dyscyplina, poczucie odpowiedzialności. Chciałem być szefem wydziału kryminalnego i skutecznie walczyć z bandytami. Nie wiedziałem, że rzeczywistość to zupełnie inna bajka.   

Krótko po wyjściu z wojska udałem się do Wydziału Kadr jednej z Komend Wojewódzkich na południu Polski. Na moje nieszczęście trafiłem jednak na zupełnego kretyna i prawdziwego lenia. Otóż kadrowiec – milicjant w brudnej, rozpiętej koszuli, z dużym obrośniętym brzuchem i ciasnym mundurze ciężko dysząc i wypuszczając w moim kierunku bez skrępowania kłęby dymu papierosowego wraz z  oparami alkoholu wyburczał, że nie ma czasu. Bełkotał coś, że od rana wszyscy go wkurwiają, że ma dużo roboty, i że nawet nie ma czasu się wysrać. W końcu jednak w ogóle nie patrząc w moim kierunku zapytał, czego właściwie chcę i kto mnie przysłał. Odpowiedziałem mu, że chciałbym pracować w milicji. Popatrzył na mnie i stwierdził, że chyba mnie pojebało. Dodał, że szkoda zdrowia, aby pchać się w takie gówno jak robota w milicji. Odpowiedziałem, że podjąłem decyzję i chcę złożyć podanie o przyjęcie. Kretyn ponownie popatrzył na mnie spode łba i sepleniąc coś pod nosem zaczął szukać czegoś w metalowej szafie. Po kilku minutach odpowiedział, że podanie to mogę wsadzić sobie w dupę, a jak tak bardzo chce zostać milicjantem to muszę wypełnić odpowiednie formularze. Następnie rzucił mi plik druków. Powiedział jeszcze, że jak je wypełnię to mam się do niego zgłosić, a teraz mam wypierdalać. Wstał i kierując się w stronę drzwi ponownie powiedział żebym już spieprzał. Idąc korytarzem mijałem jakiegoś innego milicjanta, który chwytając mnie za rękę wybełkotał, co tu szpieguję wyrywając formularze z ręki. Okazało się, że wychodząc od kadrowca poszedłem w drugą stronę korytarza i schodząc po schodach trafiłem do wydziału kryminalnego. Wyjaśniłem mu gdzie byłem i co tutaj robię. Milicjant przejrzał papiery i przedstawił się, jako kierownik sekcji do walki z rozbojami. Poczułem, że również był pod wpływem alkoholu. Prowadził mnie do swojego pokoju. Idąc korytarzem minąłem jeszcze kilku milicjantów, z których żaden nie był trzeźwy. Gdy weszliśmy do jego pokoju uderzył mnie smród alkoholu i papierosowego dymu. Panował w nim ogólny bałagan. Kierownik wyjął z biurka butelkę żytniej. Wlał po pół szklanki i podając mi jedną  stanowczym głosem powiedział, abym wypił przechylając jednocześnie zawartość swojego naczynia do dna. Ja wypiłem swoją porcję na trzy razy. Kierownik długo przyglądał mi się milcząc. W końcu powiedział, że nie nadaję się do roboty w jego wydziale i kariery raczej w milicji nie zrobię. Odważyłem się zadać mu kilka pytań. Dowiedziałem się, że proces przyjęcia do milicji jest długi i skomplikowany. Czasem czeka się kilka miesięcy, a często ponad rok.  Opowiedział mi o procedurach sprawdzenia mnie i całej rodziny. Na koniec dodał, że po zakończeniu działań sprawdzających każdy kandydat jest kierowany na dwa lata do Szkoły Milicyjnej w Szczytnie. Dodał, że lada chwila odchodzi na emeryturę i dlatego ostrzega mnie przed pracą w milicji, gdzie ciągłe imprezy, wóda, kurestwo i podkładanie świni jeden drugiemu są na porządku dziennym.

Arogancka postawa kadrowca, bałagan i smród panujący w komendzie, wulgarne odzywki, wizja rocznego oczekiwania na odpowiednie  sprawdzenia i długie szkolenie po dwuletnim pobycie w wojsku spowodowała, że otrzymane formularze wrzuciłem do kosza, a z podjęcia pracy w milicji wyleczyłem się na kilka lat.

Wyjechałem do pracy za granicę, ale tam miodu też nie było. Znowu pomyślałem o służbach mundurowych W międzyczasie w Polsce nastąpiły poważne zmiany. Między innymi powstała Policja w miejsce dotychczasowej Milicji.

Tym razem z przyjęciem mnie do pracy nie było problemu. Szybko załapałem o co chodzi. Zacząłem od zwykłego krawężnika. Widziałem na własne oczy różne sytuacje i dziwne zdarzenia, syf,  korupcję i zakłamanie. Robiłem jednak swoje i po dwóch latach  byłem już detektywem wydziału kryminalnego. Skończyłem szkołę podoficerską, szkolenie specjalistyczne w Pile oraz szkołę oficerską w Wyższej Szkole Policji w Szczytnie. Miałem bardzo dobre wyniki. Wykształcenie, sztuki walki, a przede wszystkim chęć do pracy powodowała, że byłem jednym z najlepszych policjantów. Na tle innych wyróżniałem się dodatkowo wiedzą, doświadczeniem, odpowiedzialnością, dyscypliną i uczciwością, z którą różnie w tym wydziale bywało. Nie byłem, więc zdziwiony, że po kolejnych czterech latach zaproponowano mi stanowisko Naczelnika Wydziału Kryminalnego. Z jednej strony bycie naczelnikiem dawało większe możliwości skutecznej walki z przestępczością. Z drugiej jednak stwarzało wiele problemów i niebezpieczeństw. Zagrożenie czyhało na mnie z każdej strony zarówno przestępców i bandytów, zwykłych policjantów, przełożonych jak i  przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości.  Na początku pracy w Policji z wielu rzeczy nie zdawałem sobie sprawy. Szybko jednak zorientowałem się na czym to wszystko polega i jakie ryzyko trzeba ponosić, aby doczekać emerytury. Czy praca w Policji, walka z przestępczością i bycie uczciwym opłaciło mi się? Z pewnością nie, chociaż dzisiaj postępowałbym również tak samo.

Po awansie mogłem w końcu zarządzać według własnego uznania i dobierać się smykom do dupy. Wydział stanął na nogi. Pochwały i wyróżnienia systematycznie i pozytywnie wpływały na zaangażowanie poszczególnych funkcjonariuszy. Wydawałoby się, że wszystko było w porządku. Niestety tak różowo nie było. Idiotyczne rozkazy i polecenia, sporządzanie durnej  i bezsensownej dokumentacji, do tego nikomu nie potrzebnej  oraz słabe zarobki powodowały, że były problemy z niektórymi policjantami. Trzeba było ich mocno dyscyplinować, co im się nie podobało, a także moim przełożonym. Nikt nie chciał problemów, kontroli i podejrzeń. Często pozostawiony byłem sam sobie. Zorientowałem się, że w Policji nie ma przyjaciół i kolegów. Z lojalnością różnie bywało.  Komuś jednak musiałem zaufać. Na szczęście miałem dobrego zastępcę. Miałem nadzieję, że  mogę na nim polegać.  Któregoś dnia otrzymałem pocztą dziwny anonim. Wynikało z niego, że jeden z moich policjantów współpracuje z bandytami. Nie było w nim żadnych konkretów, więc nie bardzo chciało mi się w to wierzyć, a anonimami  po prostu się brzydziłem. Wyrzuciłem go  do kosza i dla mnie było po sprawie. Do naszej komendy ciągle przychodziły jakieś anonimy, z których żaden nie potwierdził się. Na wszelki wypadek puściłem jednak kilka poufnych informacji o planowanych niby działaniach. Minął jakiś czas i nie dotarły do mnie żadne plotki o planowanej akcji.  Byłem, więc przekonany, że w wydziale jest wszystko OK. Pod koniec roku, gdy wszedłem do swojego gabinetu zauważyłem na podłodze szarą kopertę. Ewidentnie ktoś wrzucił ją przez szparę pod drzwiami. Po otwarciu przeczytałem kartkę znajdującą się w środku. Treść pisma mnie przeraziła. Był to kolejny anonim. Tym razem jednak ktoś oskarżył jednego z moich najlepszych policjantów o systematyczną współpracę z przestępcami. Oskarżył ponadto go o zabójstwo jednego z najbardziej szanowanych biznesmenów w mieście. Podał nazwisko tego policjanta i powód zabicia Marszałka. Tak bowiem nazywał się ten biznesmen. Anonim zawierał również informacje o tym, że Jarosław Bartelak, czyli skorumpowany policjant stwarza pozory, że skromnie żyje, a w rzeczywistości kupił willę w Skoczowie, a żona i córka rozbijają się drogimi samochodami. Marszałek miał zginąć za pół miliona złotych, które pożyczył Bartelakowi, a który nie chciał ich oddać.  Już piaty raz czytałem anonim i nie wiedziałem, co z tym fantem mam zrobić. Bartelak był wybitnym policjantem. Rozwalał wszystkie sprawy. Miał najwięcej zatrzymań i aresztowań. Odzyskał najwięcej skradzionego mienia. Był na każde zawołanie. Praktycznie żył i mieszkał na komendzie. Przecież nikt mi w to nie uwierzy, że przeszedł na drugą stronę, pomyślałem. A jednak anonim mógł podrzucić tylko inny policjant. Musiałem to wszystko sprawdzić osobiście. Tu zaufanie do innych gliniarzy już mi nie wystarczyło. Jeżeli ktoś robi mu koło dupy to ustalę i wyrzucę z roboty – postanowiłem.  Jeżeli natomiast informacja ta się potwierdzi to Bartelak resztę życia spędzi w więzieniu.

W trakcie odprawy nie dałem nic poznać po sobie. Ciekawy jednak byłem bardzo, kto go tak obsmarował. Nie zauważyłem, aby ktoś zachowywał się inaczej niż zwykle.  Oskarżenia były poważne i musiałem mądrze i sprytnie to rozegrać, a na pomoc tego, co ten anonim napisał nie mogłem przecież liczyć. Zresztą, jeżeli była to prawda to informacji na kartce było sporo. W każdym razie miałem od czego zacząć. Marszałek faktycznie zginął kilka tygodni temu. Zacząłem od dokładnego sprawdzenia jak zginął. Nie było to trudne. Szybko ustaliłem, że w wypadku drogowym.

Starając się zachować wszelkie środki ostrożności postanowiłem dokonać odpowiednich działań i ustaleń w Skoczowie. Żeby cokolwiek zrobić musiałem mieć pewność, że jakiekolwiek informacje z anonimu są prawdziwe. Szybko potwierdziłem, że informacje w anonimie są wiarygodne. W dzisiejszych czasach przy użyciu techniki można samemu w prosty sposób uzyskać wiele cennych informacji. Kilka zestawów szpiegowskich zakupionych na allegro bardzo mi w tym pomogło. Trochę wysiłku musiałem tylko podjąć, aby zainstalować GPS w radiowozie i Fordzie Fokusie należącym do Bartelaka. Będąc jednak naczelnikiem miałem swobodę działania i dostęp do garaży i parkingu samochodowego. Tak więc po kilkunastu dniach miałem to, czego potrzebowałem. Wiedziałem już, że do Skoczowa jeździł częściej niż Dąbrowy Górniczej,  gdzie był zameldowany. Z ustaleniem, która to willa nie było problemu. Zapis GPS dokładnie wskazywał lokalizację. Zamontowana kamerka na słupie w pobliżu tej willi miała mi dać więcej odpowiedzi.  Chciałem mieć pewność, że faktycznie tam zamieszkuje i czym dokładnie się zajmuje.  W przeciągu kilku tygodni miałem sporo ciekawych informacji. Ustaliłem, że w przeszłości faktycznie miał wiele różnych kontaktów z Krzysztofem Marszałek. Dowiedziałem się też, że po wypadku Bartelak był bardzo zainteresowany wrakiem WV Pasaata, w którym zginął Marszałek. Wrak ten w końcu został  skradziony z parkingu strzeżonego, na którym był zabezpieczony. Jego zniknięciem nikt jednak nie był za bardzo zainteresowany. Zestawy szpiegowskie były rewelacyjne. W wyniku założonych przeze mnie podsłuchów w samochodzie i domu Bartelaka dowiedziałem się, że to on poprzez uszkodzenie przewodów hamulcowych samochodu doprowadził do śmierci Marszałka. Był odpowiedzialny także za wskazanie kilku osób, które porwano dla okupu. Z zapisu GPS wynikało, że  Bartelek bardzo często jeździł do Bielska Białej. Tam też zainstalowałem odpowiednie urządzenia. Po kilku dniach nie miałem już żadnych wątpliwości. W Bielsku spotykał się z jednym z największych bossów mafijnych na terenie południowej Polski. Porwania dla okupu, zabójstwa, narkotyki, rozboje to był jego chleb powszedni. Miałem już sporo materiałów i dłużej nie mogłem czekać. Musiałem to jak najszybciej zgłosić do wydziału wewnętrznego Komendy Wojewódzkiej. W naszej jednostce niestety w tak poważnej sprawie  nie mogłem mieć  do nikogo zaufania. Było już po dwudziestej, kiedy wszedłem do komendy. Dyżurny nie wykazał żadnego zdziwienia. Praca o tej godzinie była jak najbardziej normalna. Po wejściu do mojego gabinetu od razu zauważyłem brak plomby na metalowej szafie. Nie zdążyłem się nawet obejrzeć, gdy poczułem silne uderzenie w głowie. Gdy odzyskałem przytomność leżałem na podłodze. O ku…!  Nigdy bym na to nie wpadł. Mój zastępca stał z wycelowanym we mnie  P-89. Sorry, ale posunąłeś się za daleko, powiedział. Wiesz, że to już koniec. Bartelak miał w ręce reklamówkę, w której miałem wszystkie dowody, jakie udało mi się do tej pory zebrać tj. zdjęcia, nagrania i zapiski z ważnymi informacjami. Chciał coś powiedzieć, ale w tym samym czasie zadzwonił jego telefon. Słuchaj Agnieszka mamy go - usłyszałem. Jedź sama na miejsce. My będziemy za 40 minut. Agnieszka to jego żona. Co oni kombinują? Próbowałem odgadnąć. Z budynku wyprowadzili mnie do garażu gdzie wepchnęli do bagażnika radiowozu. Przyznam, że byłem przerażony. Skoro już się odkryli to pewnie na jakiekolwiek rozmowy było za późno. Byłem pewny, że wywiozą mnie do jakiegoś lasu i zakończą mój żywot. Na tę myśl aż ciarki przeszły mi po plecach. Usiłowałem znaleźć wyjście z tej sytuacji, ale nie bardzo wiedziałem, co zrobić. Bez broni nie miałem żadnych szans. Telefon też mi zabrali. Dobrze, że zostawiłem prywatny w domu. Miałem tam sporo informacji i wszystkie nagrania z kamer i GPS. W obecnej sytuacji niewielkie to jednak miało znaczenie.  Byłem zupełnie bezradny. W końcu samochód zatrzymał się. Nie w lesie, ale przed moim domem. Zacząłem krzyczeć, lecz silne uderzenie w głowę pozbawiło mnie przytomności.  Ocknąłem się w salonie mojego mieszkania. Małgosia, moja żona leżała zakrwawiona na podłodze, a zapłakany syn Jacuś tulił się do niej. Co wy robicie. Przecież oni nic wam nie robili. To nie musi się tak kończyć. Bartelak kopnął mnie w twarz. Za późno skurwielu. Myślałeś, że taki jesteś dobry. Jesteś cienki bolek. Już od kilku dni wiedzieliśmy co knujesz kapusiu jebany.  Nie udało się? Co? Frajerze. Marian! Zrób coś, krzyknąłem. Przecież nie jesteś taki. Chyba nas nie zabijecie?

- To za daleko zaszło. Nie ma innego wyjścia, powiedział. 

- Ale żona. Ona jest w ciąży.

- To nie moja decyzja. Zresztą po chuja się za to wszystko brałeś. Marian był zupełnie obojętny. - Daj mu jeszcze buzi, krzyknął Bartelak do Mariana.

- Zostaw frajera, bo o mało nas nie załatwił. Widzisz, zwrócił się do mnie. Za dużo mam z tego kasy, żeby odpuścić.

- Nie wywiniesz się z tego gnoju, krzyknąłem bezradny zrywając się z podłogi. Kolejne kopniecie powaliło mnie jednak ponownie.

- Zginiesz, powiedział Bartelak. Najpierw jednak trochę pocierpisz.

- Ja mogę, ale zostaw żonę i dziecko, krzyczałem przerażony.

- To właśnie z nią najpierw się zabawię. Mówiąc to Bartelak ponownie kopnął mnie w głowę.

Usłyszałem cichy krzyk, po czym był on głośniejszy i coraz głośniejszy. Pomału odzyskiwałem przytomność. O Boże! To Małgosia krzyczy i Jacuś Boże! Nie! Co on im robi? Próbowałem wstać. Obolała głowa ciążyła jak diabli. Gdzie ja jestem? Rozejrzałem się i odetchnąłem z ulgą. Byłem w pokoju obok salonu. Budując dom miałem kilka ukrytych pomieszczeń wyposażonych w broń, żywność, lekarstwa i niezbędne rzeczy, aby przetrwać. Z każdego pomieszczenia, a miałem ich dwa prowadziły odrębne tunele do wyjścia na zewnątrz budynku. Zawsze myślałem, że zwariowałem i przesadzałem z tymi zabezpieczeniami. A teraz? Te gamonie nie mogli wiedzieć, że jedno z takich pomieszczeń znajduje się właśnie pod podłogą tego, w którym mnie zamknęli.  Małgosia wiedziała, że w przypadku zagrożenia ma się w nim ukryć. Żona Bartelaka - Agnieszka  była jednak kilka razy w naszym domu, więc Małgosia nie mogła spodziewać się niczego złego. W każdym razie ja zobaczyłem światełko w tunelu i szansę na ratunek. Odsunąłem dywan i podniosłem klapę. Wchodząc do ukrytego pokoju usłyszałem nagle potężną eksplozje, a klapa zatrzasnęła się nad moją głową. Co do cholery? Sporo czasu upłynęło zanim otworzyłem zablokowany właz  tunelu i wydostałem się na zewnątrz budynku. Dorobek mojego życia płonął. Ogień trawił wszystko dookoła. Wróciłem do drugiego ukrytego pomieszczenia,  gdzie miałem telefon, na który spływały wszystkie dane z ukrytych kamer. Miałem jeszcze nadzieję, że oszczędzili Małgosię i Jacusia. Pośpiesznie zacząłem przeglądać materiał. To, co zobaczyłem było niewyobrażalne. Najpierw Bartelak  zgwałcił Malgosię, a następnie wspólnie z Agnieszką kopali ją po brzuchu. Wszystko na oczach Jacusia, który nie miał już siły płakać. W końcu Marian poderżnął mu gardło. Na koniec przynieśli butle z gazem i rozlali benzynę, a wychodząc z salonu rzucili na podłogę zapaloną szmatę. Ogień natychmiast ogarnął całe mieszkanie. Żal, złość, wściekłość. Trudno wyrazić, co jeszcze czułem. Chciałem ich wszystkich pozabijać. Różne myśli przychodziły mi do głowy. O mało nie zwariowałem. Wziąłem pistolet i chciałem sobie strzelić w łeb. Nagle oprzytomniałem. Nieee! Nie zrobię tego. Zemszczę się, ale oni nie zasługują na zwykłą śmierć.  Ich musi spotkać coś o wiele gorszego. Mogli wykończyć tylko mnie. Dlaczego żonę i syna? Zabrałem plecak z bronią, pieniędzmi i rzeczami, które uznałem za  niezbędne do tego, co miałem zamiar zrobić i opuściłem budynek

Wyjechałem na pomorze. W serwisach informacyjnych podano, że w wyniku tragicznego wypadku, którego przyczynę będzie ustalać specjalna komisja zginął naczelnik wydziału kryminalnego Policji wraz z żoną i dzieckiem. Powołano też socjalną grupę do ustalenia czy wypadek nie miał związku z wykonywanymi obowiązkami służbowymi naczelnika. Jako kierownika grupy wyznaczono najlepszego policjanta z jednostki, w której pracował naczelnik tj. Jarosława Bartelak. W tym momencie krew prawie odpłynęła mi z mózgu.

Przez kilka miesięcy dochodziłem do siebie. Zabili mi rodzinę, a dorobek całego życia puścili z dymem. Żonę najpierw zgwałcili, a następnie kopali po brzuchu aż wyzionęła ducha. Nie stanowiło to dla nich problemu, że była w widocznej ciąży. Za dwa tygodnie miała termin porodu. Bliźniaki, które miała urodzić nie doczekały się widoku słońca, a już doznały okrucieństwa tego świata i skonały w straszliwych męczarniach. Synowi, który miał dopiero trzy lata poderżnęli gardło. Dom, na który wziąłem czterysta tysiecy kredytu spalili doszczętnie. Choć starali się pozacierać ślady to popełnili błąd. Zawsze byłem podejrzliwy i starałem się zabezpieczyć siebie i rodzinę. Sygnał z ukrytej kamery trafiał bezpośrednio na mają komórkę. Żona nigdy obcemu by nie otworzyła  drzwi do mieszkania. Niestety, ani ona ani tym bardziej ja nie mogłem podejrzewać, że takiej zbrodni dopuści się policjant i jego żona. Z wielkiego żalu, bólu i cierpienia już dwukrotnie chciałem strzelić sobie w łeb. Przy życiu trzymała mnie jednak chęć zemsty. Będzie ona straszna, dotkliwa i bardzo brutalna.

Na ten moment czekałem kilka miesięcy. Dokonałem wiele sprawdzeń i przeprowadziłem mnóstwo obserwacji. Przygotowałem się doskonale. Byłem przekonany, że uda mi się zrealizować wszystko, co zaplanowałem. Wiedziałem, że teraz willa Bartelaka w Skoczowie to prawdziwa twierdza. Duży ogród, dwa Bulteriery Pełna prywatność i poczucie bezpieczeństwa. Poznałem zwyczaje jego rodziny i rozkład zajęć. Wiedziałem, kiedy i kogo można się spodziewać.

Na ten właśnie dzień czekałem kilka miesięcy. Miałem pewność, że przez trzy dni nikt obcy tu nie będzie zaglądał.  Miałem wiele rzeczy do zrealizowania i wszystko musiałem zgrać w czasie nie wzbudzając niczyich  podejrzeń. Najgorszym wydawało się zgromadzić kilka osób w jednym miejscu. Pomogły mi w tym tabletki gwałtu. Kilka miesięcy jakie upłynęły od pożaru mojego domu spowodowały, że Bartelak już nie był taki ostrożny. Wraz z moją „śmiercią” przestał czuć jakiekolwiek zagrożenie. W końcu nastąpiła ta chwila gdzie w willi Bartelaka miałem już prawie wszystkich. Tylko jego brakowało i wszyscy czekaliśmy aż się pojawi. Bulteriery już dawno doszły do siebie, wiec gnój nic nie będzie podejrzewał, pomyślałem uradowany.

Przyglądałem się wszystkim zgromadzonym w salonie.  Na stole leżała na wznak rozebrana i przywiązana z rozłożonymi nogami żona Bartelaka, która nerwowo patrzyła w sufit. Związaną matkę Bartelaka umieściłem na fotelu obok którego również związana leżała jego piętnastoletnia córka. Mój „lojalny” zastępca Marian został przykuty kajdankami do kominka. Wszystkich zakneblowałem. Centralne miejsce na środku salonu naprzeciwko oczekujących było na razie puste. Czekało na głównego bohatera, czyli Jarosława Bartelaka. Odpowiednie akcesoria także były już przygotowane. Dwa worki cementu, gary pięćdziesięciolitrowe, suchy lód, wieża stereo, słuchawki stereofoniczne lampy halogenowe i wiele innych. W końcu główny bohater nadjechał. Przeprosiłem wszystkich i poszedłem do drzwi wejściowych, aby go przywitać. Pistolet i paralizator elektryczny zapewniły mi bezpieczne obezwładnienie gnoja. Na wszelki wypadek wstrzyknąłem mu środek  usypiający. Zadbałem, aby się bandyta  nie udusił i rozebranego do naga zaciągnąłem na przygotowany fotel. Jego nogi włożyłem do pięćdziesięciolitrowych garnków, które zalałem rozrobionym cementem. Ręce zalałem betonem w dwudziestolitrowych bańkach po farbie, które spoczywały bez ruchu na ustawionych krzesłach tuż obok fotela. Mordę zakleiłem mu szarą taśmą i spokojnie nalałem sobie whisky. Po dwóch godzinach zaczął dochodzić do siebie. Gdy byłem pewny, że odzyskał już pełną świadomość zacząłem przemowę.

Gdy tylko Bartelak doszedł do siebie i mnie zobaczył zrobił się blady jak kartka papieru kredowego. Popatrzył na swoje ręce i nogi i wiedział już, że jego życie dobiega końca. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, do czego jestem zdolny po tym, co zrobił mojej rodzinie.

Skoro już jesteśmy w komplecie poinformuję wszystkich, dlaczego was tutaj zebrałem. Otóż jak wiecie Bartelak, jego żona i mój zastępca brutalnie z zamordowali moją rodzinę. Nie wiem dlaczego to zrobiliście ponieważ nie wiedzieli o niczym co mogło wam zaszkodzić. -powiedziałem głośno. Teraz to już nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Mnie pozostawiliście zamkniętego w pokoju abym żywcem spłonął. Jesteście  też odpowiedzialni za inne zbrodnie i przestępstwa. Ja walczyłem z przestępcami i stałem na straży prawa. Z tego powodu nie powinno mnie spotkać nic złego. Nie powinna być zagrożona z tego powodu moja rodzina. W najgorszych scenariuszach dopuszczałem zło ze strony świata przestępczego, przed czym zabezpieczyłem siebie i moją rodzinę. Nigdy bym nie przypuszczał, że spotka mnie tyle zła ze strony policjantów. Dzisiaj nadszedł czas mojej zemsty. Mówię wam o tym, aby bardziej bolało. Jest tu też twoja matka Bartelak bo wiem jak ci na niej zależy. Zakneblowałem wam ryje bo już nic mnie nie interesuje cokolwiek byście mieli do powiedzenia.  Zacznę od ciebie mój zastępco. Miałem do ciebie zaufanie i wielokrotnie wyciągałem cię z różnych tarapatów. A ty? Zabiłeś mi syna. Dlatego ja też zabiłem ci żonę i dzieci. Zaraz zobaczysz to na własne oczy na monitorze komputera. Nagrałem jak zginęli, abyś zobaczył jak to jest. Nie poderżnąłem im gardeł jak ty mojemu synowi. Strzeliłem po prostu w łeb, każdemu z osobna. Żona, trzynastoletnia córka i dwudziestoletni syn. Warto było? A teraz patrz skurwysynu i zobacz jak to jest. Marian patrząc na ekran nie mógł krzyczeć, ale jego ciało krzyczało. Łzy płynęły mu strumieniami po twarzy. Chciał coś powiedzieć, lecz niestety nie dałem mu takiej szansy. Umrzesz śmiercią powolną, powiedziałem patrząc mu w oczy. Następnie wbiłem mu nóż w bebechy, a ostrze weszło po samą rękojeść. Wyjąłem do połowy i trochę pogmerałem ostrzem  w brzuchu. Widząc to wszyscy zaczęli strasznie panikować, lecz nic zrobić nie mogli. Nalałem sobie kolejną szklaneczkę whisky, wypiłem łyczek i podszedłem do Bartelaka. Ciebie nie zabiję. Powiedziałem spokojnie. Widziałem, że odetchnął z ulgą. Śmierć to nie jest kara dla ciebie. Będziesz żył. Będziesz żył ze świadomością, kim jesteś, co zrobiłeś i za co jesteś odpowiedzialny. Będziesz żył i będziesz patrzył na śmierć swojej matki, żony i córki. A gdy już napatrzysz się i zapamiętasz jak i dlaczego zginęli wtedy pozbawię cię wzroku, mowy i słuchu. Nie będziesz mógł chodzić i ruszać rękami. Świadomość i obrazy pozostaną jednak w twojej głowie na zawsze. Nie spalę ci też twojej willi. Bardziej będzie bolało, gdy wszystko w niej zostanie zniszczone. Bartelak tak bardzo chciał coś powiedzieć, że aż dławił się i dusił z niemocy i rozpaczy. Mnie jednak to niespecjalnie wzruszało. Nie zwracając na niego uwagi podszedłem do jego matki i wbiłem nóż prosto w serce. W końcu zawiniła tylko tym, że urodziła takiego bandziora.  Byłem obojętny na buczenie, przerażenie, konwulsje i szaleńcze ruchy ofiar, które czekały na swoją kolej. Znowu napiłem się łyczek whisky i podszedłem do żony Bartelaka. Zdejmę ci knebel, a ty podasz mi szyfr do waszego sejfu, powiedziałem spokojnie.

Jednakże, gdy tylko wyjąłem jej knebel z ust Agnieszka zaczęła przeraźliwie krzyczeć i wyć i grozić mi.  Uderzyłem ja tak silnie pięścią w twarz, aż krew poleciała jej z ust i nosa. Zakneblowałem  ponownie i spokojnie powiedziałem. Nie zrozumiałaś. Zapytam cię za chwilę jeszcze raz. A teraz sama zdecydowałaś, że nadszedł czas na zajęcie się twoją córką. Nie będę się z tobą licytował szmato. Masz odpowiadać jak zadaję pytania. Podszedłem do jej córki i przy użyciu noża kilkakrotnie pociąłem jej twarz.   Ponownie zadałem pytanie Agnieszce  o szyfr. Tym razem, gdy wyjąłem knebel pośpiesznie podała cyfry, które zapisałem. Wiedziała, że dla niej nie ma ratunku. Chciała jednak uratować córkę. Gdy tylko sprawdziłem, że szyfr jest prawidłowy przyprowadziłem córkę do jej ojca. Na jego oczach poderżnąłem jej gardło.

Zarówno Bartelak jak i jego żona widząc to, co się właśnie wydarzyło mało rąk i nóg nie połamali usiłując się uwolnić. Nie powinni tego robić, bo próby te były daremne. W tym właśnie momencie zauważyłem, że Marian zakończył żywota i skonał. Postanowiłem zrobić sobie przerwę i sprawdzić, co znajduje się w sejfie najlepszego gliniarza. Było tam mnóstwo pieniędzy. Ponad milion trzysta tysięcy złotych, czterysta tysięcy euro. Poza tym sporo złota i kilka diamentów. Natychmiast zabrałem to wszystko i wrzuciłem do znalezionej torby. W sejfie były jeszcze jakieś akta różnych dochodzeń, paszporty, dowody osobiste, narkotyki i inne badziewie. To jednak nie interesowało mnie w ogóle.

Wróciłem do salonu. Zbliżyłem się do żony Bartelaka i pomimo jej nieudolnych protestów zgwałciłem  ją brutalnie. Następnie założyłem jej worek na głowę i nasikałem do niego. Agnieszka wciągała mocz nosem. Zaczęła się dławić i wymiotować. Knebel nie pozwalał jednak na pozbycie się moczu i jej wymiocin. Przedostając się do płuc utopiła się własnymi rzygami.  Bartelak patrzył jak jego ukochana kona w straszliwych męczarniach i nic nie mógł na to poradzić. Przyszła też kolej na niego. Najpierw zająłem się jego genitaliami. Założyłem mu worek na  kutasa zawiązując go pod jajami. Całość wypełniłem kostkami zmrożonego, suchego  lodu. Założyłem mu na uszy słuchawki i włączyłem muzykę najgłośniej jak tylko się dało. Bartelak zaczął kręcić głową, więc słuchawki okleiłem taśmą, aby nie spadły. Wariował pomału z bólu i przerażenia. Nie był to jednak koniec. Otwarłem mu oczy szeroko i przykleiłem powieki taśmą do czoła. Włączyłem lampę halogenową, aby oślepić go całkowicie. Poszedłem następnie do kuchni i na gazie rozgrzałem do czerwoności duży kuchenny nóż. Gdy wróciłem z nim do Bartelaka zobaczyłem, że jakaś piana wypływa mu nosem. Wyjąłem knebel, a kleszczami złapałem język, którego część obciąłem nożyczkami do ciecia tapet. Krwawiącą ranę przypiekłem rozgrzanym nożem, aby się nie wykrwawił. Ciało Bartelaka nie mogło znieść takiego cierpienia i osunęło się bez przytomności. Około godzinę trwało zanim wróciła mu świadomość. Wyłączyłem muzykę, zdjąłem słuchawki i zacząłem  coś mówić do niego, ale on już niczego nie słyszał. Wyłączyłem też lampę halogenowa i odkleiłem taśmę opuszczając powieki na oczy. Po sprawdzeniu czy  jego kutas zmarznięty jest już na kość zdjąłem worek z lodem. Roztrzaskałem mu jeszcze kolana i połamałem ręce. W jego luksusowym domu przy użyciu kija bejsbolowego i puszek z lakierem zniszczyłem wszystko co się tylko dało.   Uśpiłem bulteriery przegotowaną porcją cielęciny, zabrałem torbę z pieniędzmi i bez pospiechu opuściłem dom Bartelaka. Po kilku minutach zatelefonowałem na Pogotowie Ratunkowe i poinformowałem, aby pilnie udali się udzielić pomocy konającemu mężczyźnie. Wyjąłem kartę z telefonu, którą przełamałem i wyrzuciłem przez okno. Kilka kilometrów dalej telefon wrzuciłem do rzeki. W sumie nie musiałem tego robić. Mnie tu przecież nie było. Ja nie żyję. Spłonąłem w domu rodzinnym na osiedlu Miłe Zacisze w Mirosławcu.

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nic nie jest nam obceco ludzkie

  Nic co ludzkie nie jest nam obce Zacznijmy od początku, bo tam zwykle tkwi tajemnica Życie jest nieprzewidywalne, pełne zmian i dram...