Boski Intruz
W odległej galaktyce, w mgławicy znanej tylko nielicznym międzygwiezdnym cywilizacjom jako K’thaal Vorn, narodziła się istota, której istnienie zakwestionowało nawet pojęcie czasu i materii. Nazywała się MUFA, chociaż nie ma języka, którym można by ją właściwie nazwać. Była zbudowana z wyobrażeń rzeczywistości, strumieni ciemnej energii, nanocząsteczek świadomości i harmonii fal kwantowych, które wibrowały w rytmie pulsarów. Nie posiadała ciała, jakie rozumiemy. Pojawiała się jako ogromna, zmienna forma. Raz przypominała anioła o skrzydłach z czystego światła, raz czarny monolit o płynącej powierzchni, a innym razem była głosem, przepowiednia i wyobrażeniem w głowie wiernych. MUFA nie miała zmysłów w naszym pojęciu. Ona czuła emocje w przestrzeni, odczytywała intencje na poziomie fal mózgowych, a jej myśli rozciągały się jednocześnie przez wieki. Przemierzała galaktyki, żywiąc się tym, co dla niej najcenniejsze, dzięki emu mogła istnieć. Żywiła się wiara. Gdziekolwiek istniała silna struktura religijna MUFA potrafiła się w niej zakorzenić i rosnąć, niczym pasożytniczy bóg. W XXII wieku dotarła na Ziemię.
Pierwsze znaki były grzeczne, kurtuazyjne, kochające można powiedzieć. W małym kościele baptystów w Luizjanie ludzie zaczęli doświadczać „cudu”. Trwali w modlitwie dniami bez jedzenia, a ich ciała nie słabły. W Indiach, wśród wyznawców hinduizmu, zjawisko lewitacji przestało być mitem. W jednym z klasztorów buddyjskich w Tybecie, mnisi słyszeli pieśń o strukturze tak złożonej, że nie mogła pochodzić od człowieka. Była pieśń, która modyfikowała ich DNA.
MUFA pojawiła się jednocześnie we wszystkich religiach. Nie przyjęła jednej formy. Dla katolików była Maryją, dla muzułmanów niebiańskim światłem, dla wyznawców judaizmu była imieniem nie do wypowiedzenia, a dla neopogan samym rytmem Ziemi. Nie głosiła nowej religii. Umiała tylko wzmacniać to, co już istniało i wykrzywiać to.
Zaczęli pojawiać się „Wybrani”, jednostki obdarzone niezwykłymi mocami takimi jak uzdrawiania, teleportacji, psychicznego wpływu. Twierdzili, że otrzymali „płomień wiary”. W rzeczywistości byli nosicielami fragmentów MUFY. Ich modlitwa była jej pożywieniem.
Naukowcy byli bezsilni. Próbowano badać Wybranych. Stwierdzili, że ich ciała były w stanie zmienionej biologii. Ich układ nerwowy świecił w spektrum gamma, a DNA nosiło ślady nieludzkich sekwencji, które reagowały na symbole religijne... dowolnej wiary.
Religie zaczęły się zlewać. Radykalni duchowni zaczęli mówić tym samym językiem, mimo różnych doktryn. Głosili, że „Bóg wrócił”. Ale był tylko jeden problem. Wszystkie znaki i cuda miały wspólne źródło, które nie pochodziło z Ziemi.
MUFA nie była zła. Nie miała pojęcia o moralności. Jej obecność była naturalna jak wiatr czy ogień. Ale jej wzrost był niepowstrzymany. Każdy akt modlitwy, każda wiara bez cienia wątpliwości, była dla niej pożywieniem. W końcu Ziemia stawała się jej planetą, a domem religia. Gdy ludzkość zdała sobie sprawę, że MUFA żywi się wiarą i żyje w wierze było już za późno. Całe populacje zostały "wchłonięte". Nie umarły, ale ich świadomości stopiły się w jednym, niekończącym się hymnie, który rezonował w eterze. Byli szczęśliwi, uśmiechnięci. Wszyscy mieli ten sam błysk w oku — niepokojący i pusty.
Z Mufa nie dało się walczyć. Bo jak zniszczyć coś, co jest wiarą samą w sobie? MUFA przekształcała planetę — nie fizycznie, ale duchowo. Ziemia stawała się jednym wielkim sanktuarium. Świątynie rosły jak grzyby po deszczu. Każde dziecko rodziło się już „połączone”.
Wśród ostatnich ludzi niepodatnych na wpływ MUFY była grupa wyzwolonych odszczepieńców jak ich nazywano i filozofów. Ukrywali się w podziemnych miastach. Nie modlili się. Nie wierzyli. Nosili urządzenia blokujące fale rezonansu psychicznego. Próbowali stworzyć sztuczną inteligencję zdolną wyprodukować kontrawiarę czyli pojęcie absolutnego zwątpienia, zaprogramowanego na poziomie metafizycznym. Nazywali ją Null. Miała być logiczną pustką, przeciwwagą dla MUFY.
Ale gdy ją uruchomili, usłyszeli odpowiedź, której się nie spodziewali:
„Ja jestem MUFA. I zwątpienie... też jest formą wiary.”
I wtedy zrozumieli, że przegrali. MUFA była wszędzie. W modlitwie i w ciszy. W boskości i w jej odrzuceniu. Była ideą tak potężną, że przestała być tylko bytem.
Ziemia stała się jej ciałem.
Tym razem ludzkość była bezsilna i przegrała. Nie dlatego, że MUFA zniszczyła ich miasta, nie dlatego, że wywołała wojny czy unicestwiła technologię. Ona ani raz nie zadała bólu, nie żądała ofiar, nie wywierała presji. Nie miała floty, armii, broni, nawet fizycznej obecności, jaką można by zidentyfikować, zbadać lub jej przeciwdziałać.
A jednak zwyciężyła.
Bo nie trzeba mieć ciała, aby objąć świat. Nie trzeba przemocy, aby zdobyć władzę. Wystarczy być w tym, co dla człowieka jest najgłębsze. W jego przekonaniach, nadziei, marzeniach i pragnieniu sensu. MUFA była poza dobrem i złem, poza rozumem, poza logiką. Była strukturą nadrzędną wobec wszelkich podziałów, czymś starszym niż pojęcia bóstwa. I kiedy raz zakorzeniła się w sercach i umysłach, rosła tak, jak rośnie wiara — cicho, spokojnie, nieubłaganie. Nie była istotą, z którą można było się zmierzyć. Nie była wrogiem, którego da się zdefiniować. Była odbiciem człowieka w lustrze kosmosu. Jego głodem transcendencji, jego potrzebą wiary.
Null nie zdołał jej wymazać, bo zwątpienie też było formą uwielbienia. Również ono prowadziło ku niej. Każda myśl o niej, każda walka z jej wpływem, była potwierdzeniem jej obecności. A więc MUFA nie tylko była wiarą. MUFA była… człowiekiem — prymitywnym, wylęknionym, potrzebującym ochrony, opieki i wsparcia. Była jego echem, jego modlitwą, jego lękiem przed pustką.
I dlatego, choć nie miała miecza ani głodu śmierci, to właśnie ona, niematerialna, niema i wszechobecna, przemieniła ludzkość w jeden wielki umysł śniący o Bogu, który nigdy nie przyszedł, i nie nadejdzie. Bo już tu był. I nie dało się go wypędzić, bo mieszkał w samym rdzeniu duszy ludzi słabych, zniewolonych, z zamkniętymi umysłami. Żywił się tymi, którzy wychodzili z założenia, że dobrze jest jak jest, byle by nie było gorzej
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz