Galastra II
Od dłuższego czasu byłem jakiś niespokojny. Miałem wrażenie, że coś się wydarzy. Czułem się tak jak bym na coś oczekiwał. Nie wiedziałem co o tym mam myśleć. Nie odczuwałem żadnego niepokoju i nie wydawało mi się, aby mnie miało spotkać coś złego. Intuicja i przeczucie nigdy mnie do tej pory nie zawiodło. Byłem jednak pewien, że znowu coś się rozegra. Nie wiedziałem tylko co to będzie tym razem. Od wielu lat przy użyciu urządzenia, które otrzymałem od Jastnisa mogłem odwiedzać i odwiedzałem wiele światów w Galastrze i byłem z tego powodu bardzo zadowolony. Widziałem nieprawdopodobne rzeczy. Moje doświadczenia wynikające z udziału w różnych sytuacjach i zdarzeniach powodowały coraz szybszy rozwój zarówno mojego umysłu jak i całego ciała. Stałem się zupełnie innym człowiekiem, a często zastanawiałem się czy ja jeszcze jestem człowiekiem. Robiłem przecież rzeczy przeczące wszystkim znanym mi prawom. Podróże po Galastrze sprawiały mi ogromną przyjemność i spełnienie wszystkich nawet najskrytszych marzeń. Niestety niewyobrażane odległości powodowały, że nie wszędzie mogłem dotrzeć. Nie wszystkie miejsca były w zasięgu moich możliwości. Wiele galaktyk i gwiazdozbiorów było zbyt wrogich, niedostępnych i zagrażało mojemu istnieniu. Musiałem zatem przed wyborem miejsca kolejnej podróży dokonywać wielu ustaleń, sprawdzeń i analiz. Aby odpowiednio zadbać o swoje bezpieczeństwo każdorazowo korzystałem również z pomocy Siwgaarj. Pewnego razu udałem się w najbardziej odległe krańce Galastry w jakie mogłem dotrzeć i gdzie jeszcze nie byłem. Znalazłem się w świecie Diamentowych Galaktyk Promienistych, cofających czarne światło. Czułem, że to nie jest przypadkowe miejsce, do którego się zapuściłem. Byłem także przekonany, że nie znalazłem się tu przypadkowo. W pierwszej chwili jeszcze tego nie rozumiałem, ale już niebawem było to dla mnie bardzo proste. Nawet nie przypuszczałem, jak bardzo będzie mnie to osobiście dotyczyć. Podróżując po jednej z tych galaktyk ujrzałem fioletowo-niebieskiego Mikrusa Wirującego. Postanowiłem, a właściwie coś bardzo nakłaniało mnie, abym udał się na niego. Bardzo mocno ciągnęło mnie w tę stronę i szeptało, abym niezwłocznie skierował się dokładnie w to miejsce. Wirujący Mikrus składał się jakby z niewielkiej gwiazdy wokół której krążyło kilkadziesiąt różnej wielkości planet. Postanowiłem wziąć kurs na jedną z nich. Z zewnątrz wyglądała jak taka włochata piłka do koszykówki. W miarę zbliżania się do niej widziałem, jak z planety wyrastały kilkusetkilometrowe bordowo-czarne jęzory. Były ich miliardy. Falowały i wiły się we wszystkie strony. To właśnie stwarzało efekt włochatej planety. Z dotarciem na samą planetę nie miałem żadnego problemu. Będąc już na niej zauważyłem, że wyrastające jęzory znajdowały się w dość dużej odległości od siebie, co najmniej kilkudziesięciu kilometrów. Widok był naprawdę niesamowity. Sama planeta zaś w całości składała się z różnokolorowych diamentów. Nie zauważyłem na niej żadnych istot, co nie znaczy, że ich tam nie było. Widziałem bowiem wiele przedziwnych tuneli wyrytych w diamentowym podłożu. Poruszające się jęzory także posiadały wiele różnego rodzaju dziur, wgłębień i dziwnych wypustków. W różnych odległościach z podłoża wystawały na wysokość kilkuset metrów diamentowe wieże o prostokątnym kształcie. Wiele z nich było otoczonych potężnymi pierścieniami. Krajobraz był niesamowicie nasycony tysiącami kolorów rozchodzących się we wszystkie strony. W normalnych warunkach człowiek nie miałby najmniejszych szans cokolwiek zobaczyć, gdyż nasilenie jasności światła i różnorodność barw ograniczyła by jakiekolwiek pole widzenia. Ja jednak bez problemu dostrzegałem każdy szczegół. W pewnej chwili moją uwagę przykuło duże wzniesienie, na którym coś jakby wirowało. Gdy z ciekawości dotarłem w to miejsce stwierdziłem, że to jakaś olbrzymia budowla oczywiście wykonana z diamentu. To był fascynujący i niepowtarzalny widok. Wszystko było prawie przezroczyste, a jednak można było wyodrębnić poszczególne elementy. Na wzgórzu po środku stała przeźroczysta budowla w kształcie sześcianu o wymiarach około 350 metrów szerokości i 350 wysokości. Wokół tej budowli znajdował się diamentowy walec, którego górna część wirowała w jedną, a dolna część w drugą stronę. Było to wyraźnie widać. Gdy podszedłem bliżej ujrzałem w sześciennej budowli otwór o wymiarach około 10 na 10 metrów. Chciałem dostać się do wnętrza, ale gdy zbliżałem się wirowanie zewnętrznego pierścienia nasilało się. Coś mi jednak mówiło, że powinienem wejść do środka. Podszedłem i stanąłem około 50 cm od wirującego pierścienia i wyciągnąłem rękę przed siebie, a następnie pomalutku włożyłem palec w obracający się walec. Zdziwiłem się trochę ponieważ nic mi się nie stało. Poczułem coś takiego jak bym włożył rękę do wartkiego nurtu górskiej rzeki. Poczułem zimno i lekki opór, ale mogłem przejść. Nie było to jednak wcale proste takie jak mi się wydawało gdy oglądałem budowle z zewnątrz. Jak patrzyłem przed chwilą to obracający się pierścień mógł mieć około 3 m w głąb. Gdy jednak w niego wszedłem to nagle przybrał barwę niebiesko fioletową. Mało tego, widząc cały czas otwór w budowli jakoś nie mogłem do niego dojść. Szedłem już jakieś pół godziny i niewiele się zbliżyłem. Gdy się obejrzałem, aby w razie czego zawrócić stwierdziłem, że nie ma takiej możliwości, gdyż za mną nie było niczego. Gdy zrobiłem tylko kilka kroków do przodu to natychmiast za mną wszystko znikało. Nie mając zatem wyjścia parłem do przodu. Droga nie była uciążliwa, nie odczuwałem żadnego oporu. Jedynie co zauważyłem to fakt, że do otworu w budowli zbliżałem się w nienaturalnie słabym tempie. Szczerze mówiąc nudziło mnie już to bardzo, ale dobre było to, że jednak do celu się zbliżałem. Mając zegarek, który w moich podróżach niejednokrotnie był mi bardzo pomocny, aby choć trochę odnosić się do rzeczywistości, przynajmniej swojej, stwierdziłem, że minęło już 11 godzin, a ja ciągle jeszcze szedłem i nie dotarłem do określonego punktu. Kroczyłem wiec i zastanawiałem się co będzie dalej. Po kolejnych 8 godzinach marszu nagle znalazłem się na otwartej przestrzeni. Tym razem znowu bardzo się zdziwiłem. Budowla wprawdzie stała, ale znajdowała się w odległości kilku kilometrów ode mnie. Nie rozumiałem tego. Ona jakby się oddaliła. Znowu musiałem pokonać niełatwą tym razem drogę, aby zbliżyć się do widzianego wcześniej otworu w budowli. Idąc odczuwałem bowiem jakiś silny opór, jak by jakaś siła pociągała mnie do tyłu. Nie było to nie do pokonania, ale utrudniało marsz. W końcu jednak pokonałem dzielący mnie odcinek i znalazłem się przed dziwnym otworem. Okazało się, że jest to jakiś portal. Zauważyłem, że do wnętrza wchłaniane były setki, a może tysiące pojedynczych ogników. Były w kształcie odwróconego płomienia świecy w kolorze jaskrawo różowym z seledynową aurą otaczającą cały płomień wielkości około 80 cm. Na zewnątrz także wypływały płomyki. Było ich bardzo dużo. Jedne poruszały się bardzo wolno, a inne z błyskawiczną prędkością. W miarę jak zbliżałem się do portalu czułem jakieś dziwne wibracje. W pewnej chwili zostałem wchłonięty do środka. Tym razem błyskawicznie znalazłem się po drugiej stronie. To co zobaczyłem było nie od opisania. Stałem na diamentowej skale, a pod spodem rozpościerał się las kolorowych jakby roślin z różnego rodzaju kryształów. Były różnej wielkości od zupełnie małych do olbrzymich gigantów. Wszystkie poruszały się, kołysały, zmieniały kształt i przenikały się wzajemnie. Całą przestrzeń dokąd tylko mogłem sięgnąć wzrokiem wypełniały latające wcześniej widziane przeze mnie płomienie. To było niesamowite. Tysiące płomieni podlatywały do kryształowych roślin. Gdy tylko znalazły się w ich pobliżu kryształy natychmiast powiększały się do bardzo dużych rozmiarów oświetlając jaskrawym światłem otoczenie. Rozglądając się zauważyłem niewielkich rozmiarów kopułę zamocowaną na trzech żółto-niebieskich kryształach. Gdy tylko podszedłem do tej kopuły wypłynął z niej jeden z płomieni. Ten miał barwę fioletowo-czerwoną. Był jednak dużo mniejszy około 30 cm. Znalazł się nagle przed moimi oczami i w tym samym momencie usłyszałem w swojej głowie jego przekaz.
- Jestem Soretus, Praświatło Nieustającej Jasności Wstecznej. Pokonałeś „Wir Nie Dotarcia Tu Na Zawsze”. Nas wszystkich to bardzo zdziwiło, ale i ucieszyło jednocześnie. Mało jest istot w Galastrze, które mogą to zrobić, a jeszcze mniej, aby przedostać się by stanąć przed Soretusem. Minąłeś miliony Minurów, które zamieszkują żywe macki planety. Ich zadaniem jest nie dopuszczenie żadnej niepowołanej istoty do wejścia w niższe rejony planety. Skoro cię nie zatrzymały i udało ci się dotrzeć do mnie to oznacza, że Siwgaarj wie i to jest dobre. Siwgaarj bez powodu nie zezwala na taki niepokój całego Praświatła. Jesteśmy Prastrażnikami Nieustającej Miłości Chociaż Często Wątpliwej. Musi być cel ukryty i potężny dla światów i wydarzeń, które się jeszcze nie rozpoczęły, a już stały się tragiczne i nieuniknione, ale ważne. To twoja misja.
Nic z tego nie rozumiałem
- Jaka misja. Ja tu trafiłem zupełnie przypadkowo. Z ciekawości
-Nie. Nie ma takich przypadków. To, że kiedyś nagle skręciłeś w leśną drogę, to też nie był przypadek. Ty patrzysz na świat inaczej. Zawsze inaczej patrzyłeś. Masz intuicję, wiarę i nieskończone dobro. Ty kochasz wszystkie istoty. Nie sztuką było uratować jednego Masorana. Sztuką było zrobić to bezinteresownie. Zawsze byłeś taki i jesteś. Przypomnij sobie ile istot uratowałeś
- Ja? Nikogo innego nie uratowałem.
- Ha. Ha. Bo dla ciebie to po prostu takie normalne. Nawet nie bierzesz pod uwagę tego jak odnosisz się do innych. Siwgaarj wie, że miłość jest najważniejsza. Wszystkie istoty są równe i trzeba je tak traktować. I właśnie ty tak wszystkich traktujesz nie zwracając uwagi na to kim lub czym są. Przypomnij sobie ile razy schylałeś się podnieść ślimaki, aby ktoś ich nie rozdeptał. Chroniłeś mrówki, pająki, motyle. Zmieniałeś trasę, aby nie rozdeptać robaków. Ile to razy namęczyłeś się, aby podlewać drzewa, czy inne rośliny w czasie upałów. Karmiłeś bezdomne psy, wspierałeś ludzi biednych i schorowanych. Walczyłeś o ochronę środowiska. Los żadnych stworzeń nigdy nie był ci obojętny. Ratowałeś je z narażeniem życia. Płakałeś, gdy widziałeś, że dzieje im się krzywda, a nie mogłeś nic na to poradzić. Twoje myśli były dla nich bardzo ważne. Wspierały i dodawały im otuchy i siły. Tak samo teraz, gdy otrzymałeś swoje moce uratowałeś miliony istnień. Zapobiegłeś wielu kataklizmom i katastrofom. Skupiłeś się na tym tak bardzo, że o mało nie doprowadziłeś do naruszenia równowagi na świecie. Musiał interweniować Przedstawiciel Wielkiej Rady Galastry. Te wszystkie istoty, które uratowałeś, i o które tak zawzięcie walczyłeś są przecież istotami Galastry. One pamiętają, a Siwgaarj wie zawsze. Dlatego tylko ty możesz wejść do świata, którego nie ma i nigdy nie było. Musisz zdobyć i dostarczyć „miłość, której nigdy nie było, nie ma i nigdy nie będzie”. To ważne. W Galastrze istnieją długotrwałe, wyniszczające wojny. Trzeba uwolnić dobro zawsze. Tylko „miłość, której nigdy nie było, nie ma i nigdy nie będzie” może wszystko zmienić. Bo tak jest zapisane w Siwgaarj. To jedyna szansa.
- Ale jak ja mam to zrobić? Ja nie wiem. Nie umiem. Nie znam się
- Tylko ty to zrobisz tak jak ma być zrobione. Myślałeś, że tak bez celu, dla jakiejś rozrywki podróżujesz sobie po zakątkach Galastry. A twoje systematycznie powiększające się moce i rozwój duchowy? To wszystko zostało zaplanowane. To twoja misja. To nie będzie łatwe zadanie. W całej Galastrze nie natrafiono na jakikolwiek trop, ślad lub jakąkolwiek wskazówkę która pomogła by w ustaleniu miejsca, do którego ty musisz się dostać.
- No dobrze, a poza Galastrą?
- Co!!! Co ty Powiedziałeś???
- Może takie miejsce jest poza Galastrą?
- Poza Galastrą? Przecież Galastra jest nieskończona
- Nieskończona, ale jest też nieodgadniona, wiec wszystko jest możliwe.
- Taaak. Teraz już wiadomo dlaczego Siwgaarj wybrał ciebie. Ty myślisz zupełnie inaczej. Dla ciebie wszystko jest możliwe ponieważ nie musi opierać się na logice i prawdzie. To ty jesteś tym, który ocali Galastrę. Aby chociaż trochę ułatwić misję, którą masz do realizacji to przekazuję ci Niebieskie Skondensowane Diamenty Nieskazitelnie Czyste. Przez miliardy lat gromadziły cofające się czarne światło z fioletowych, skupionych kryształów odwrotnych odzyskując najróżniejsze rodzaje spełnionej i wiecznej miłości. Uzyskały dzięki temu niezwykłą moc pozwalającą na wszystko zawsze. One pozwolą ci prawie na wszystko. Ograniczyć może cię tylko brak wyobraźni i krzywda z twojej strony, choćby robaka.
Mało tego, że przy użyciu tych diamentów możesz podróżować w czasie zarówno w przeszłość jak i przyszłość. Możesz za ich pomocą odbywać podróże w czasy prawdopodobne oraz w czasy, których nie ma, nie było i nigdy nie będzie. Diamenty te dają jeszcze taką możliwość, że każda istota zarówno materialna jak i duchowa i wiele innych może przebywać w każdym środowisku i różnych warunkach. Nie ma żadnego znaczenia czy ktoś trafił na słońce w trakcie wybuchów termojądrowych, czy w rejon antymaterii, czarnych dziur, ekstremalnie niskich temperatur, planety z wrzącego ołowiu, rtęci czy kwasowych gejzerów. W każdych warunkach istota posiadająca te diamenty może przebywać i nie grozi jej żadne, najmniejsze nawet niebezpieczeństwo.
Poprzez Siwgaarj natychmiast uzyskałem wiedzę, że takie diamenty znajdują się tylko w jednym miejscu, właśnie tu gdzie się znalazłem.
- Problem polega jednak na tym, że nikt nie wie jak działają. – powiedział Soretus. Nikomu z nas nie udało się spowodować, aby diamenty zadziałały. W Galastrze miliony istot korzysta z tych diamentów, ale my niestety nie. Jesteśmy tylko Prastrażnikami. Tylko wybraniec może ich użyć. Dla każdego innego są bezużyteczne.
- Miliony? To bardzo dużo
- To nic. To tak, jak by w całej galaktyce używała tego tylko jedna istota.
- To znaczy, że rozdaliście więcej takich diamentów?
- Galastra istnieje zawsze i zawsze są ważne misje. To tak jakbyśmy dawali te diamenty raz na milion lat. Czy to tak dużo?
Ale na mnie już czas. Powodzenia, które będzie ci bardzo potrzebne w światach, których nie ma. Wszyscy bardzo liczymy na to, że twoja misja zakończy się z pożytkiem dla nas wszystkich.
- Uff. Ale jazda - pomyślałem. Ja, zwykły facet. Jeszcze nie tak dawno wkurzała mnie monotonna jazda samochodem i zastanawiałem się jak związać koniec z końcem, a teraz mam ratować inne światy, galaktyki i wszechświaty? No tak. Galastra jest nieodgadniona i wszystko jest możliwe. Schowałem niebieskie kryształy i udałem się na ziemię, aby spokojnie to wszystko przemyśleć jeszcze raz.
Tym razem, aby wydostać się ze świata Soretusa nie musiałem pokonywać żadnych barier lub przeszkód. Bardzo szybko znalazłem się tam gdzie chciałem. Moja misja rzeczywiście nie jest łatwa. Można by było powiedzieć, że jest nie do wykonania. Światy, których nie ma i nigdy nie było. To chyba jakieś żarty.
- Ale chwila! To znaczy, że takie światy mogą być. Zaraz! Jak to on powiedział. Musisz zdobyć i dostarczyć miłość, której nigdy nie było, nie ma i nigdy nie będzie. No tak. Twierdząc, że takiej miłości nigdy nie będzie opierał się na tym, co wie. Ale jeżeli dopuszczam, że światy mogą być to i taką miłość można znaleźć. Ważne tylko, aby diamenty zadziałały, ponieważ takich nieistniejących światów może być tyle samo co istniejących, a może dużo więcej. Nie wiedziałem jednak jak w ogóle zabrać się za realizacje tej całej misji. Gdzie szukać tych nieistniejących światów. Wiedziałem tylko jedno Musiałem za wszelką cenę dotrzeć do starej rasy „Praistot z dużą wrażliwością lecz bez sumienia”. Tylko one mogły dać mi jakakolwiek wskazówkę.
Tym razem nieoczekiwanie pomógł mi Jastnis. To było spotkanie, którego nigdy bym się nie spodziewał.
- Nie wiele się zmieniłeś - usłyszałem głos w mojej głowie. Rozejrzałem się i zobaczyłem jak zbliżał się w moja stronę.
- Jak to? Ja teraz dużo podróżuję po Galastrze i…
- Tak. Skromny jak zawsze. Teraz mając nadludzką wiedzę, moce, możliwości w dalszym ciągu robisz to samo co zawsze. Nie odwaliło ci. Moce nie przewróciły ci w głowie.
- Znaczy co?
- Kochasz wszystkich. Dlatego znów ci pomogę. Musisz udać się na planetę Galabir. Znajduje się ona w gwiazdozbiorze Marusa czyli Umarłych Galaktyk Zanikających Jaskrawych. Planeta Galabir powstała w wyniku zderzenia trzech różnych planet po wybuchu supernowej. Aby ją odnaleźć musisz udać się do najczarniejszej czeluści, mroku i otchłani tak gęstej, że najjaśniejsze światło nie jest w stanie przebić się i oświetlić drogi. Przebywa tam Praojciec Czarnego Światła Cofającego.
- Ale gdzie znajdę…
- Do Praojca Czarnego Światła Cofającego zabiorę cię osobiście. On przekaże ci Największe Zwątpienie, które przekażesz Duchowi Wszelkiego Zła, Pogardy i Strachu, który z kolei wskaże ci miejsce gdzie przebywa Wielki Konstruktor, twórca nieskazitelnych diamentów odwrotnych ciemnej strony Galstry. On ma bardzo dużą wiedzę i doświadczenie w korzystaniu z Niebieskich Skondensowanych Diamentów Nieskazitelnie Czystych. Żeby pokonać drogę do Wielkiego Konstruktora musisz użyć czarnego światła. Tylko w snopie czarnego światła będziesz mógł ujrzeć ogromne stwory plamiste, których musisz się wystrzegać. Stwory te potrafią wchłonąć sumienie i dobroć każdego stworzenia. Gdy do niego dotrzesz wskaże ci gwiazdozbiór Marusa, w którym znajduje się Galabir. Udzieli ci również wskazówek jak dostać się do tego gwiazdozbioru, bo dotarcie tam wcale nie jest łatwe. Na planecie Galabir przebywa Kolekcjoner Planet Krasant. Narodził się on w najodleglejszych krańcach Galastry, gdy czas jeszcze nie istniał, a światło dopiero powstawało. Długo szukał takiego miejsca, w którym mógł rozpocząć to co zamierzał. Galabir okazał się właśnie tym miejscem. Kolekcjoner jako jedyny w Galastrze ma wiedzę na prawie każdy temat. On z pewnością podpowie ci gdzie szukać i jak zdobyć „miłość, której nigdy nie było, nie ma i nigdy nie będzie”
- Jastins był bardzo pomocny. Bez niego nie byłbym chyba w stanie uzyskać od Ducha Wszelkiego Zła Największego Zwątpienia. Nawet sam Jastins musiał użyć odpowiednio dużych mocy, aby go przekonać. Teraz wiedziałem, że pomoc Jastinsa nie była przypadkowa.
Z dotarciem do Wielkiego Konstruktora tym razem nie miałem żadnego problemu. Dowiedziałem się od niego, że Niebieskie Skondensowane Diamenty Nieskazitelnie Czyste wcale nie otwierały żadnych portali, tuneli czasoprzestrzennych i nie zakrzywiały czasu, przestrzeni międzygalaktycznej czy czegokolwiek innego. Wyjaśnił mi również dlaczego mało kto potrafi uruchomić działanie i potrafi wykorzystać diamenty. Z siły i mocy diamentów mogą korzystać tylko wyjątkowe istoty wybrane. Taka właśnie wybrana istota wystarczy tylko jak pomyśli o potrzebie wykorzystania mocy diamentów, podniesie je na wysokość oczu, a dalej wszystko samo się wydarzy. Wielki Konstruktor powiedział, że gdy tylko użyje diamentów rozjaśni mi się na tyle umysł, że natychmiast będę wiedział gdzie szukać planety Galabir i jak dalej postępować.
Mając już odpowiednią wiedzę wziąłem do ręki kryształy. W dalszym ciągu nie wiedziałem jak przy ich pomocy mogę realizować zadania z mojej misji. Doświadczyłem już jak bardzo utrudniało mi stałe pilnowanie urządzenia do przemierzania światów, które otrzymałem od Jastnisa. A te diamenty były o wiele większych rozmiarów. Gdybym tak zgubił takie urządzenie w trakcie dalekiej podróży pozostał bym tam bez możliwości powrotu. Pomyślałem jednak, że i tak nie mam żadnego wpływu na to co się stanie i muszę się podporządkować. Wziąłem więc po raz kolejny do ręki Niebieskie Skondensowane Diamenty Nieskazitelnie Czyste, podniosłem na wysokość moich oczu, zamknąłem je i pomyślałem jak bardzo potrzebuję ich mocy. W tym samym momencie diamenty w pierwszej chwili przywarły do mojej głowy po czym jakby zostały wchłonięte do jej wnętrza. Poczułem, że wszystko, zupełnie wszystko stało się dla mnie całkowicie inne. Miałem poczucie, że teraz wiem wszystko, no prawie wszystko. Nagle pojawiła się w mojej głowie wiedza, która wcześniej była dla mnie niewyobrażalna. Stałem się biegły z dziedziny matematyki, fizyki chemii, biologii i genetyki. Była też wiedza zupełnie niezrozumiała jakby z innych światów, którą pomimo tego mogłem wykorzystywać. Najbardziej istotne było jednak dla mnie to, że pojawiła mi się myśl, iż mogę prawie wszystko wszędzie i zawsze. Dotarło do mnie, że nie ograniczają mnie żadne bariery ani czasowe, miejscowe, materialne, czy duchowe. To było fascynujące, niewyobrażalne i niesamowite. Postanowiłem jak najszybciej sprawdzić jak to wszystko wygląda w realizacji. Zacząłem wiec podróżować, a w zasadzie przemieszczać się gdzie tylko pomyślałem, również w czasie. Byłem w przyszłości i przeszłości. Sprawdziłem, że mogę być w wielu miejscach naraz. Dziesięciu? Pięćdziesięciu? Nie było granicy. W prymitywnych światach zażegnywałem bitwy i wojny. Za pomocą myśli zacząłem tworzyć planety, a nawet całe galaktyki, takie przynajmniej miałem odczucie. Do podróżowania w najdalsze zakamarki różnych światów nie potrzebowałem żadnych maszyn czy urządzeń. Przede wszystkim zaś nic mnie nie ograniczało i nic nie stwarzało dla mnie żadnego zagrożenia. Wystarczy że pomyślałem gdzie chce być i w tej samej chwili dokładnie tam się znajdowałem. To bardzo dziwne, ale za pomocą myśli mogłem znaleźć się w miejscu, które w ogóle nie istniało. Za pomocą myśli tworzyłem różnego rodzaju budowle, skomplikowane struktury, maszyny i urządzenia. Przede wszystkim zaś tworzyłem różne światy, różne istoty, różne rasy. Teraz zrozumiałem dlaczego Galastra czyli wszechświat wszechświatów jest nieskończona. To mnie przerażało. Przecież takich istot jak ja są miliardy i każda może tworzyć własne wszechświaty, wymyślone przez siebie istoty i rasy. Jak więc poruszać się po nich i jak cokolwiek w nich odnajdywać? Diamenty miały jednak moce, o których nawet nie śniłem.
Gdy byłem już pewny, że moc i siła diamentów może wszystko postanowiłem udać się na planetę Galabir. Z jej odnalezieniem nie miałem kłopotu. Była wprawdzie bardzo dobrze ukryta i z pewnością niewiele istot mogło trafić na jej ślad. Galabir był ogromny. Nie posiadał kształtu kuli jak większość planet. Przypominał raczej wielką porozrywana szyszkę z dziwnym kapeluszem. Wyglądał bardzo osobliwie. W ogóle nie dziwiło mnie, że właśnie na takiej planecie znalazł swoje miejsce Kolekcjoner Planet. Nie bardzo wiedziałem jak rozpocząć poszukiwania Krasanta. Jako jeden z niewielu w Galastrze potrafił uchronić się przed mocą Niebieskich Skondensowanych Diamentów Nieskazitelnie Czystych. Teraz wiedziałem, że nie bez powodu jest Kolekcjonerem bardzo niezwykłych planet. Poszukiwaniami nie musiałem jednak w ogóle się martwić. Okazało się bowiem, że gdy tylko zbliżyłem się do planety Najemnicy Kolekcjonera już mnie namierzyli, a Pielgrzymi objęli swoim nadzorem i bacznie obserwowali każdy mój ruch. Ich zadaniem było ustalić jakie mam zamiary i w razie czego w odpowiedni sposób reagować.
Nie trwało długo, kiedy zauważyłem, że zbliża się do mnie kilka postaci w długich ciemnobordowych szatach z kapturami na głowach. Przypominali bowiem postacie ludzi.
Gdy tylko znaleźli się w moim pobliżu natychmiast przekazałem myśli, że mam dobre zamiary i chcę się spotkać z Kolekcjonerem. Zdziwiłem się z ich życzliwym przywitaniem, gdyż w Galastrze każdy początek spotkań nie należy do przyjemnych. Po chwili znalazłem się w podziemnym pałacu Krasanta. Teraz uświadomiłem sobie, że na powierzchni planety nie zauważyłem żadnych budowli, dróg, roślinności. Po prostu niczego nie było. Jak okiem sięgnąć widać było tylko skały.
- Witam- usłyszałem głos Kolekcjonera
Rozejrzałem się i zauważyłem, że na zwieńczeniu skamieniałej figury jakiegoś stwora, z którego wypływała ciemnogranatowa gorącą, gęsta lawa siedział Krasant. Wyglądał jak człowiek
- Widzę, że jesteś zdziwiony patrząc na mnie. Nie musisz. Tylko z twojego powodu przyjąłem postać człowieka, jak wszyscy, z którymi miałeś kontakt. W rzeczywistości wyglądamy zupełnie inaczej. Co cię do mnie sprowadza?
- Witam i pozdrawiam cię. Mam do wykonania misję i potrzebuję informacji.
- Zapewne. Co dla mnie masz?
- Nie rozumiem? Ja tylko chciałem…
- Nie rozumiesz? Ty chciałeś. Ja też chcę. Jestem Kolekcjonerem Planet
- To co? Mam ci dać planetę?
- Chodź coś ci pokażę
Posłusznie udałem się za Kolekcjonerem. Idąc ciemnymi tunelami doszliśmy do niewielkiego prześwitu. Gdy stanęliśmy przed nim skały rozstąpiły się na szerokość kilkudziesięciu metrów. Widok, który zobaczyłem spowodował, że kolejny raz podróżując po Galastrze zaniemówiłem z wrażenia. Przede mną znajdował się zupełnie inny, niewyobrażalny świat.
- To nie jest świat - usłyszałem głos kolekcjonera
- To jest właśnie moja kolekcja
To było niesamowite. Widziałem zawieszone w przestrzenni nie wiadomo czego olbrzymie ilości różnego rodzaju planet. Były w różnych rozmiarach, kształtach, kolorach. Były tam planety włochate, ogniste, podłużne, wirujące. Takie które kurczyły się i rozkurczały. Widziałem planetę, której każda półkula obracała się w inną stronę. Były tam planety przerażające z mnóstwem czarnych otchłani zasysających do swojego wnętrza wszystko co znajdowało się dookoła. Planety lodowe, takie, które znikały i pojawiały się.
- Mam też perełki jak planetę wiecznej trwogi, smutku i nieszczęścia. Planetę strachu i największego okrucieństwa. Posiadam planetę wiecznej szczęśliwości i dozgonnej miłości, a także planetę radości, uśmiechu i nieustającej rozkoszy. To osobliwa kolekcja.
- Ale… Ale jak tyle planet tu się pomieściło? – zadałem pytanie niedowierzając w to co widzę.
- Jestem jedynym takim Kolekcjonerem w Galastrze. Przez tysiące lat poszukiwałem miejsca i sposobu, aby stworzyć, gromadzić i powiększać swoją kolekcję. I oto ona. A miejsca jest tu wystarczająco dużo na kolejne tysiące planet.
- Więc co dla mnie Masz? – kolekcjoner ponownie zadał mi pytanie
- Nic. Ja tylko potrzebuję…
- Jeśli nie masz nic to nic nie dostaniesz.
- Mogę dać ci siebie - prawie krzyknąłem
- Siebie? A po co? Ani nie jesteś ciekawy. Ani ładny do podziwiania. Ani nie jesteś wartościowy.
- I tu się mylisz. – przerwałem mu. Możesz mnie wykorzystać. Mam bowiem wrażenie, że ta twoja kolekcja jest dla ciebie bezcenna. Myślę, że ani ty, ani twoi pomocnicy nie chcecie i nie możecie opuścić tej planety w obawie o bezpieczeństwo kolekcji. Widzę i czuję, że ona potrzebuje cały czas pełnej i skutecznej ochrony. Więc mogę coś dla ciebie zrobić. Coś czego sam nie jesteś w stanie, nie ruszając się z tego miejsca.
- No tak. Tu masz rację. Moja kolekcja to łakomy kąsek. Przez nią wojny się toczyły i straszliwe inwazje. Te planety to nie tylko ładny widok. Każda z nich tętni życiem. To kopalnia wiedzy, doświadczeń i różnego rodzaju rozwiązań na każdą zaistniałą sytuacje. Dzięki nim znajduję odpowiedzi na każde pytanie.
-Taak. Nie spotkałem do tej pory nikogo takiego jak ty. Byli tu różni którzy czegoś oczekiwali, co chcieli coś otrzymać. Kłamali, oszukiwali, wymuszali, grozili, straszyli. Też nic nie mieli w zamian. Wszyscy marnie skończyli. Ale żaden nie zaproponował mi siebie. Pomogę ci. Dzisiaj otrzymasz czego pragniesz i będziesz moim dłużnikiem. W odpowiednim czasie będziesz mógł spełnić moją prośbę.
-Na pewno nie odmówię.
- Wiem
- Wykonam wszystko o co tylko mnie poprosisz. Chyba, że miało by to kogoś skrzywdzić to wtedy umowa stanie się nieważna. Mówię o tym teraz.
- Jestem kolekcjonerem i nie potrzebuję dodatkowych wrogów. Żadna z planet, które widziałeś w mojej kolekcji nie została zabrana siłą lub wbrew woli ich mieszkańców. Mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że te wszystkie planety uratowałem przed samozniszczeniem, całkowitym unicestwieniem, najazdem innych wrogich ras, niebezpiecznym promieniowaniem i wieloma innymi zdarzeniami, które zakończyły by istnienie tych planet.
- Czego zatem pragniesz?
- Chciałbym wiedzieć gdzie szukać i jak zdobyć „miłość, której nigdy nie było, nie ma i nigdy nie będzie”
- Oczywiście. Na szczęście w moich zbiorach jest planeta wiecznej szczęśliwości i dozgonnej miłości. Tam na pewno ci pomogą Jestem o tym przekonany. Udaj się do jasnowłosej Emły. To jest istota zmiennokształtna i na pewno przyjmie postać człowieka na spotkanie z tobą. Uprzedzę ją, że do niej przybędziesz.
Nie chciałem zwlekać ze spotkaniem wiec po chwili stałem już przed Emłą, która doskonale wiedziała po co przyszedłem.
- Nie trzeba szukać żadnych światów w przeszłości, przyszłości, a tym bardziej światów nieistniejących. To czego szukasz może byś wszędzie. Wszystko zależy od nas samych. Na naszej planecie „miłości, której nigdy nie było, nie ma i nigdy nie będzie” jest mnóstwo. Bez żadnego problemu dam ci tej miłości tyle ile tylko zapragniesz.
- Ale jak? Skąd? Nie rozumiem. To przecież takie trudne do zrozumienia, a co dopiero do zdobycia
- Owszem. Bo taka miłość nie jest łatwa. Ja ci to wytłumaczę, a gdy zrozumiesz to sam z pewnością bez niczyjej pomocy będziesz mógł wejść w jej posiadanie. Z tego co słyszałam akurat tobie bardzo mało brakuje aby ją mieć.
- W dalszym ciągu nie rozumiem.
- Bo ty idziesz na żywioł i nie zastanawiasz się. Robisz co uważasz za stosowne z głębi serca i wrażliwości. Gdy zrozumiesz czym jest „miłość, której nigdy nie było, nie ma i nigdy nie będzie” to akurat ciebie od razu wypełni ta miłość w całości
- …
- Z tą miłością jest tak, że musisz kochać kogoś w taki sposób jak nikt nigdy dotąd nie kochał, musisz kochać najbardziej ze wszystkich, tak jak nikt nie kocha nikogo i musisz kochać tak jak nikt nigdy nie będzie kochał. Jeżeli będziesz o tym sam przekonany to właśnie będzie ta miłość. To takie proste.
- Rozumiesz już. Nie trzeba nic wymyślać i nigdzie takiej miłości szukać.
- Tak. Teraz rozumiem. To naprawdę jest proste. Teraz wiem, że każdy może mieć taką miłość i obdarzać każdego taką miłością. Teraz wszystko jest jasne. Jeżeli w całej Galastrze będzie taka miłość to nie będzie już więcej żadnych wojen.
- Masz rację. Ty zrozumiałeś. Chodzi o to żeby zrozumieli inni.
- Wiem, ale z tym to sobie już poradzę. Wprawdzie nie jestem Bogiem, ale maksymalnie wykorzystam Niebieskie Skondensowane Diamenty Nieskazitelnie Czyste. Bardzo dziękuję za pomoc. Nie wiem gdzie szukałbym tej miłości. Bez ciebie bardzo trudno było by mi ze zrealizowaniem mojej misji.
- Mam dla ciebie niestety przykrą wiadomość.
- Przykrą?
- Tak. Widzisz twoja misja wcale nie jest zakończona. Ta miłość nie uratuje Galastry. Nie możesz nikogo zmusić do kochania bardziej, bezwarunkowo, z pełnym oddaniem. To tak jak mówiłam wcześniej Taka miłość musi wypływać z każdego z nas dobrowolnie, z głębi serca i duszy. W Galastrze jest dużo zła i puki co wojny są i będą. Oczywiście „miłość, której nigdy nie było, nie ma i nigdy nie będzie” jest niezbędna do ukończenia twojej misji. Ale ważne jest zrozumienie wielu, wielu jeszcze rzeczy. Aby tego dokonać musisz udać się poza granice Galastry. Tak. To ty jako jedyny w Galastrze sam wpadłeś na taki pomysł. Tylko poza Galastrą można znaleźć odpowiednie rozwiązania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz