Ta druga
Mój ojczym miał dwie córki. Jedną z prawego łoża – oficjalnie uznawaną, wychowaną w domu – i drugą, nieślubną, której istnienie było raczej tajemnicą niż oczywistym faktem. Ta pierwsza, z pozoru poukładana, była w rzeczywistości wredna, bezwzględna, chciwa i zimna. Bez wyrzutów sumienia wykorzystywała swojego ojca, który nie miał siły się bronić. Zdrowie miał już nadwątlone, a alkohol tylko przyspieszał jego upadek.
Córka wymuszała od niego pieniądze, okradała go, a kiedy środki się kończyły – nie wahała się sięgać po manipulacje i groźby. Donosiła na niego do różnych instytucji, wymyślała nieprawdziwe historie, które sprowadzały na niego kłopoty. Pewnego razu nawet zagroziła szefowi firmy, w której pracował, że jeśli nie zmusi jej ojca do oddawania pieniędzy, to „załatwi” mu problemy. Szef nie kombinował za dużo. Po prostu zwolnił ojczyma z pracy.
Ten, coraz bardziej zniszczony, a jednocześnie bojący się własnej córki, ostatecznie uległ jej żądaniom i sporządził testament. Zgodnie z nim wszystko – dom, działkę i pokaźne oszczędności miała odziedziczyć ona. Chciał mieć spokój. Może po cichu liczył, że w ten sposób zapewni sobie chociaż trochę bezpieczeństwa.
Po jego śmierci zgodnie z dokumentem wszystko przypadło jej. Nikt się temu nie dziwił. Nikt poza mną. Miałem bowiem informację, że istnieje jeszcze druga córka. Ta, nieuznana, odepchnięta, zapomniana. Wiedziałem tylko, jak ma na imię. To było wszystko. Nie znałem nazwiska, nie miałem pojęcia, gdzie mieszka – nawet czy jeszcze przebywała w Polsce, a jeśli tak, to w jakim mieście. Nie wiedziałem, czy żyje, czy ma rodzinę, czy w ogóle istniała jeszcze w papierach. Ale mimo to postanowiłem ją odnaleźć. Zacząłem szukać. Pytałem, drążyłem, próbowałem z różnych stron. Trafiałem na ściany milczenia lub zwykłą niewiedzę. Mijały tygodnie, a ja stałem w miejscu. Coraz bardziej miałem wrażenie, że to zadanie mnie przerasta. Aż nagle – przypadek? Przeznaczenie? – dostałem konkretną informację. Adres. Dokładny, pewny.
Kilka dni później stanąłem przed jej drzwiami. Była zaskoczona. Zaskoczona nie tylko tym, że ktoś do niej przyszedł, ale że ktoś zadał sobie tyle trudu,a by ją odnaleźć. Powiedziałem jej wszystko. O ojcu, o testamencie, o siostrze, która przywłaszczyła sobie cały majątek, zepchnąwszy ją w nicość. Słuchała spokojnie. W oczach miała niedowierzanie, a potem smutek.
Minęło kilkanaście dni. Zadzwoniła. Powiedziała, że skontaktowała się z siostrą – tą „prawowitą”. Jej odpowiedź była krótka i zimna: „Nie chcę cię znać. Nic nie dostaniesz.”
Ale prawo nie działa na zasadzie sympatii czy kaprysu. Przysługiwał jej zachowek. Sprawa trafiła do sądu. I mimo oporu, mimo prób przeciągania i komplikowania – jej siostra przegrała. Dziś spłaca swoją siostrę, tę, którą latami próbowała wymazać z życia ojca.
Nigdy nie zdradzę, w jaki sposób dotarłem do tej drugiej córki. Mam na to wiele powodów, ale przede wszystkim – szacunek. Nie uzyskałem jej zgody, aby mówić o szczegółach, i nawet nie przyszło by mi do głowy, aby o nią prosić. Wystarczy, że wiem, co zrobiłem. Że odnalazłem ją, mając tylko jedno imię. Że opowiedziałem jej prawdę. Że doprowadziłem do tego, aby odzyskała to, co jej się należało – nie tylko materialnie, ale też w sensie symbolicznym.
Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym czy to był przypadek, wsparcie kogoś wyższego, czy po prostu sprawiedliwość.
Ja jednak w przypadki nie wierzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz