15 lipca 2025

Wydma czasu

 

Wydma Czasu

Szum morza zawsze mnie uspokajał. Tego dnia Kołobrzeg był cichy, mimo że sezon trwał w najlepsze. Słońce dopalało się leniwie nad horyzontem, a ja szedłem brzegiem morza, wciągając w płuca słone, rześkie powietrze. Stopy zapadały się w mokrym piasku, a mewy zawodziły gdzieś nad głową.

Zamiast zawracać ścieżką przy wydmach, jak zwykle, postanowiłem wejść wyżej. Chciałem zobaczyć plażę z góry, z tej dzikiej, porośniętej trawą perspektywy. Gdy dotarłem na szczyt jednej z wydm, zatrzymałem się na chwilę. Widok był przepiękny.  Bałtyk rozlewał się po horyzont jak żywa rtęć.

Ale wtedy popełniłem błąd.

Nie chciało mi się wracać do ścieżki, więc po prostu zeskoczyłem z wydmy, prosto w kierunku plaży.

I nie dotknąłem ziemi.

Zamiast tego poczułem nagły chłód, jakby cały świat został na chwilę wypompowany z ciepła i dźwięku. Powietrze zamigotało, jak rozgrzany asfalt w upale. A potem wszystko zniknęło.

Kiedy się ocknąłem, nie było morza. Nie było piasku. Wokół mnie rozciągało się dziwne, lśniące miasto. Futurystyczne wieże z przezroczystego materiału, lewitujące pojazdy, powietrze pachnące ozonem i... czymś nienazwanym. Słońce było wyżej, ale miało zielonkawy odcień.

- Nie jesteś stąd – Powiedział głos obok mnie.

Odwróciłem się gwałtownie. Stała tam kobieta ubrana w srebrzysty kombinezon. W ręku trzymała coś między smartfonem, a trójwymiarową mapą.

- Zeskoczyłeś z wydmy, prawda? – zapytała spokojnie.

- Tak... ale... to był Kołobrzeg! – wyjąkałem.

Uśmiechnęła się lekko.


- To nadal jest Kołobrzeg. Ale jakieś... 340 lat później. Wpadłeś w szczelinę czasową. Wydmy są niestabilne od dekad.

Patrzyłem na nią oszołomiony.

- Możesz wrócić. Ale nie od razu. Wydma otwiera się tylko raz na dobę. A do tego czasu... Masz coś do zobaczenia.

Wzięła mnie za rękę i poprowadziła w stronę miasta.

Mimo że byłem 340 lat od domu, nie czułem strachu. Czułem... ciekawość.

Zeszliśmy z metalicznej rampy, która falowała pod naszymi stopami jak żywy organizm. Miasto przed nami pulsowało światłem, nie takim, które znałem z dzisiejszych neonów czy ulicznych latarni. To światło było ciepłe, organiczne, jakby budynki oddychały.

Kobieta, która mnie znalazła, przedstawiła się w końcu.

— Nazywam się Lira. Jestem Przewodnikiem.

— Przewodnikiem? — powtórzyłem, zerkając na jej urządzenie. Zmieniało się co chwilę, pokazując miasto z góry, potem moje własne parametry życiowe, potem jakieś niezrozumiałe symbole.

— Pomagam takim jak ty. Wpadłeś w szczelinę czasową.To się czasem zdarza, szczególnie w miejscach, gdzie rzeczywistość jest... cienka. Jak wydmy. Tam, gdzie czas się przetacza, nie zawsze idzie tylko w jedną stronę.

Zatrzymaliśmy się przy niskim pawilonie z półprzezroczystą kopułą. Lira przeciągnęła palcem po powietrzu, jakby odsuwała firankę. Drzwi się otworzyły. W środku było cicho. Pachniało czymś znajomym, jak... mokry papier i mech.

— Tutaj możesz odpocząć. Masz około osiemnastu godzin, zanim Wydma znowu się otworzy. Ale najpierw...

Zbliżyła się do ściany, która zamigotała i zmieniła się w ekran. Pojawiła się na nim... plaża. Moja plaża. Kołobrzeg. Ale nie taki, jaki zostawiłem. Ulice były zalane wodą, drzewa porośnięte dziwnym bluszczem, latarnia morska przechylona, jakby miała runąć.

— To widok z twojego czasu, z około trzydziestu lat po tym, jak zeskoczyłeś. Zmiany klimatu, migracje, destabilizacja. Wydma przetrwała. I wciąż działa, choć nikt nie potrafi powiedzieć dlaczego.

— Dlaczego mi to pokazujesz?

Lira spojrzała na mnie z uwagą.

— Bo może nie znalazłeś się tu przez przypadek. Czas nie jest ślepym mechanizmem. On... wybiera. Czasem ludzi. Czasem momenty. Czasem myśli.

— To znaczy, że mam coś zrobić?

— Może. Może masz coś zapamiętać. Albo komuś coś przekazać. A może to miejsce chciało ci coś pokazać. Nie wiem. Ale jedno wiem na pewno — ci, którzy wracają, nigdy nie wracają tacy sami.

Usiadłem na niskiej platformie, która natychmiast dopasowała się do kształtu mojego ciała. Miałem głowę pełną pytań, ale wszystkie ucichły, kiedy spojrzałem w ekran i zobaczyłem siebie — stojącego na wydmie, dokładnie w tym momencie, tuż przed skokiem.

Obraz zamarł.

Lira odwróciła się, kierując się do drzwi.

— Spotkamy się jutro, o świcie. Przy tej samej wydmie, tylko... z drugiej strony czasu.

I wtedy zrozumiałem, że Wydma Czasu to nie tylko miejsce. To próg. Granica. Lustro.

A ja miałem jeszcze jedną noc, aby zobaczyć, kim się stanę po drugiej stronie.

Przez chwilę siedziałem w ciszy, patrząc na zatrzymany obraz siebie. Uchwyconego w bezruchu, tuż przed skokiem. To było surrealistyczne uczucie jakby widzieć własne wspomnienie z zewnątrz, ale jednocześnie czuć je od środka.

Ekran powoli zgasł. Światło w pomieszczeniu przygasło do ciepłej, bursztynowej poświaty. Wszystko zdawało się mówić: „Odpocznij.” Ale ja nie mogłem.

Wyszedłem z pawilonu. Miasto nocą było inne, cichsze, ale nadal pełne życia. Nad głową przelatywały cicho pojazdy bez świateł, jak świetliki z innego świata. Ulice rozświetlały się, gdy się zbliżałem, jakby reagowały na moje myśli.

Zatrzymałem się przy czymś, co przypominało park. Tylko że zamiast drzew rosły wysokie, przezroczyste formy przypominające kryształy. Między nimi unosiły się świetliste kule. Nie były to lampy, ani drony. Too… — jakby żywe istoty złożone z czystej energii.

— Też nie możesz spać?

Odwróciłem się. To był chłopak, na oko piętnastoletni, w długim płaszczu z mieniącego się materiału. Uśmiechnął się.

— Ty jesteś tym, który spadł z przeszłości, prawda? — zapytał.

— Tak. Skąd wiesz?

— Wszyscy tu już wiedzą. To się nie zdarza codziennie. Czasem miasto coś sobie wybiera... Lira mówi, że jesteś „kluczem”.

— Kluczem do czego?

Wzruszył ramionami.

— Może do tego, co było. Może do tego, co będzie.

Usiadł obok mnie na kamiennej ławie, która pod naszym ciężarem zaczęła lekko drgać i dopasowywać kształt.

— Wydma Czasu... nie jest jedyna. Są inne miejsca, inne pęknięcia. Ale ta tu, w Kołobrzegu, jest najstarsza. I najdziwniejsza. Podobno kiedyś wszystko się od niej zaczęło.

— Co się zaczęło?

Spojrzał w niebo. Nie było tam gwiazd, tylko delikatna, mlecznobiała poświata.

— Przyszłość — odpowiedział po chwili.

Milczeliśmy razem. A potem coś we mnie pękło. Nie z bólu. Z poczucia, że byłem częścią czegoś większego, starszego niż wszystkie moje lęki.

Wróciłem do pawilonu nad ranem. Lira już czekała. Ubrana jak wcześniej, ale w jej oczach było coś nowego — cień smutku, jakby wiedziała coś, czego jeszcze nie mogła mi powiedzieć.

— Gotowy? — zapytała.

— Nie. Ale pójdę.

Uśmiechnęła się i wskazała ręką kierunek.

 

Wydma wyglądała znajomo i obco zarazem. Była w tym samym miejscu, ale cała otoczona była strukturą przypominającą szkło i mgłę. Przypominała ogromny klepsydrowy lej, w którego centrum unosił się pusty punkt. Próg.

— Musisz skoczyć znowu — powiedziała Lira. — Ale tym razem... nie tylko ciałem. Musisz zostawić część siebie tutaj. Przeszłość nie powinna dostać wszystkiego.

— Jak to zrobić?

— Pomyśl o tym, co chcesz zostawić. O czym nie musisz już pamiętać. Czego nie musisz zabierać z powrotem.

Zamknąłem oczy.

Widziałem ojca, jak stoi na plaży, ale nie mówi nic. Widziałem swoją samotność, zawieszoną między czasami, których nie rozumiałem. Widziałem siebie — ale bez lęku. I puściłem to wszystko.

Potem skoczyłem.

 

Ocknąłem się leżąc na piasku. Poczułem zapach morza. Mewy. Słońce nisko nad horyzontem. Wydma za mną. Taka jak zawsze. I nie taka sama.

Wstałem. W kieszeni miałem coś. Mały, błyszczący kamień, który nie był kamieniem. Był zimny, ale tętnił życiem.

Nie wiedziałem, co jest przede mną, co mnie czeka, ale wiedziałem, że czas już mnie zna. I ja znałem jego. Zamknąłem oczy i … straciłem równowagę. Przewróciłem się.

Oczy otworzyłem gwałtownie. Było ciemno, niebo tylko zaczynało bladnąć od wschodu. Leżałem na mokrym piasku, przy samej podstawie wydmy. Morze szumiało spokojnie, dokładnie tak, jak wtedy, zanim skoczyłem.

Ale to nie był sen.

Wstałem, chwiejąc się nieco. Wszystko wokół wyglądało znajomo: Kołobrzeg sprzed skoku. Stare molo. Ten sam zapach soli i sosen. Ale coś się zmieniło. Ja się zmieniłem.

W kieszeni znalazłem kawałek szkła. Idealnie gładki, przezroczysty fragment czegoś, co nie pasowało do tej rzeczywistości. Gdy przechyliłem go pod światło, na sekundę zamigotał  ukazując kontury miasta, które poznałem tam, po drugiej stronie czasu.

Cos mi to przypominało, ten kamień…

Usiadłem na piasku i po raz pierwszy od dawna poczułem ciężar własnej teraźniejszości. Jakby przeszłość, przyszłość i teraźniejszość splotły się w jedną, cienką linię prowadzącą dokładnie tu – do tego brzegu.

Wiedziałem już, że nie mogę nikomu tego opowiedzieć. Brzmiałoby to jak szaleństwo. Ale równie dobrze wiedziałem, że wszystko, co zobaczyłem, zostanie ze mną. I może... nie po to tam trafiłem, aby wrócić z historią.

Może po to, aby coś ocalić.

Albo by kiedyś, gdy przyjdzie czas, wrócić tam znowu. Nie jako zagubiony przypadkiem, ale jako ktoś, kto zna drogę.

Bo Wydma Czasu nie zapomina.

I ja też nie zapomnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jestem wszędzie

  Jestem wszędzie Jestem w świetle poranka, który w szyby uderza W oddechu wiatru, który liście przegania W ciszy między słowami, gdy ...